Misternie sporządzony portret Coco Chanel, który wydobywa na światło dzienne to, co kryło się pod lśniącą powierzchnią mitycznej ikony świata mody.
Elegancka. Szykowna. Chorobliwie nieufna. Witajcie w sekretnym świecie Coco Chanel.
W najnowszym wydaniu biografii Coco Chanel Justine Picardie rozszyfrowuje mroczne zagadki ukryte za efektowną maską ikony mody. Misternie nakreślony portret ujawnia pełną ważnych, często bolesnych doświadczeń przeszłość projektantki, od traumatycznego dzieciństwa i niekonwencjonalnego wchodzenia w dorosłość po burzliwe życie miłosne i nieustającą pogoń za sławą i majątkiem. Jednak nade wszystko jest to opowieść o tym, jak Coco Chanel stała się swym najwspanialszym dziełem.
Budząca respekt i niekłamany podziw współczesnych Chanel zmarła w 1971 roku, ale jej spuścizna jest wciąż żywa, a stworzona przez nią marka ma się świetnie i nadal jest synonimem perfekcji i luksusu.
Pracując nad tym nowym wydaniem, autorka przeprowadziła wiele rozmów z żyjącymi jeszcze przyjaciółmi i krewnymi, a także niezwykle skrupulatnie przejrzała archiwa i to pozwoliło jej rzucić nowe światło na życie i postać słynnej kreatorki. W tej świetnie napisanej książce udało jej się oddzielić rzeczywistość od mitu i jednocześnie stworzyć narrację o prawdziwej sztuce, jaką niewątpliwie jest haute couture.
Niniejsze poprawione, powtórnie zredagowane i uaktualnione wydanie to niezwykła opowieść o jednej z najbardziej liczących się postaci ze świata mody. Do przeczytania książki Coco Chanel. Legenda i życie zaprasza Dom Wydawniczy Rebis. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment publikacji:
CHANEL I JA
Wystawa w londyńskim Muzeum Wiktorii i Alberta Gabrielle Chanel: Fashion Manifesto przyspieszyła nowe wydanie mojej książki. Wydarzenie zorganizowane z bezprecedensowym rozmachem stało się prawdziwym hołdem dla artystycznego geniuszu wielkiej projektantki. Mój osobisty powód jest natomiast taki, że chciałabym wreszcie zrozumieć tę nieuchwytną, wymykającą się wszelkim próbom precyzyjnego zaszufladkowania postać. Podczas swojego długiego życia – które zaczęło się w biedzie i zacofaniu w 1883 roku, a zakończyło w 1971 roku, gdy była już ikoną stylu XX wieku – Gabrielle Chanel opowiadała swoją historię wiele razy. I to jest ten paradoks tkwiący w samym sercu jej legendy: nie dałoby się jej pomylić z nikim innym, bo prezentowała swoją osobę z taką samą precyzją, z jaką podchodziła do projektowania, i błyszczała podobnie jak jej diamenty, a jednak jej przeszłość do dziś pozostaje pełna tajemnic i kontrowersji.
Jeśli Chanel nie potrafiła się zmusić do opowiedzenia całej prawdy swoim potencjalnym biografom, to nie dlatego, że nie chciała. Spowiadała się ze szczegółami nie tylko znajomym pisarzom, lecz także pisarzom, których zatrudniała z nadzieją, że opublikują ostateczną opowieść o jej życiu. A jednak każda taka próba kończyła się porażką, bo Chanel chyba po prostu nie mogła tego znieść, by ktoś miał opowiedzieć jej historię – nawet ona sama.
Po jej śmierci wielu usiłowało rozwikłać sprzeczności, które sobą reprezentowała. Niby do wszystkiego doszła sama, a jednak była zależna od mężczyzn, choć walczyła o niezależność finansową. Była symbolem wyzwolenia kobiet, mimo że sławę zdobyła w czasach, gdy kobiety we Francji wciąż jeszcze walczyły o prawo głosu (dostały je dopiero w 1945 roku, kiedy Chanel była już po sześćdziesiątce). Urodziła się z nieprawego łoża w epoce, kiedy było to czymś wstydliwym, ale chroniła pamięć ojca cudzołożnika, mimo że opuścił ją w dzieciństwie; zachowała nawet jego nazwisko i uczyniła je sławnym, ale nie chciała mówić otwarcie o swoim pochodzeniu.
Chanel zmarła w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat. Pracowała do końca, bo tak jej dyktował niezwykły twórczy impuls, a jednocześnie zmagała się z poczuciem porażki, że nie znalazła stabilizacji u boku kochającego męża. Pragnęła być wolna, choć nie miała pewności, czy wolność czyni ją szczęśliwą. I podczas dwóch wojen światowych odezwały się w niej te same instynkty, które pomogły jej przeżyć traumatyczne dzieciństwo, czego dowodem jest przede wszystkim wyrachowanie, z jakim lawirowała w latach niemieckiej okupacji. Ubogie dzieciństwo nie uczyniło z niej politycznej idealistki, ale za to nauczyło ją pragmatyzmu i oportunizmu. Nigdy nie zapomniała upokorzeń zaznanych u zarania życia, ale pod wpływem tych doświadczeń zrodziło się w niej pragnienie, aby osiągnąć godność dzięki strojom, choć nie zawsze zasługiwała na miano kobiety przyzwoitej. Fakt, że jako młoda dziewczyna poznała, co to wstyd, mógł się przyczynić do tego, że jako dorosła kobieta bywała bezwstydna, ale oczywiście jest w tym stwierdzeniu spore uproszczenie.
Status ikony, jaki osiągnęła Gabrielle Chanel, jest nieodłącznym elementem firmy, którą założyła i która wciąż funkcjonuje pod jej imieniem jako jedna z najbardziej wpływowych i najlepiej zarabiających marek na świecie. Chanel miała w sobie tyle charyzmy, że wiele osób starało się zgłębić jej życie i dzieło (nie tylko w literaturze, lecz także na scenie i ekranie), tworząc zarówno jej hagiografie jako świeckiej patronki świata mody, jak i biografie demonizujące, w których pomiata się nią za kolaborację z nazistami. Żadna z tych ekstremalnych ocen nie jest szczególnie przydatna przy analizowaniu nieprzemijającej spuścizny Chanel.
Moje podejście jest z konieczności subiektywne; nie istnieje jedyna właściwa metoda ani na przybliżenie postaci Chanel, ani na pokazanie historii, którą pomogła kształtować. Przez wiele lat metodycznie przetrząsałam archiwa Chanel (i także inne, w których znajdują się nawiązania do jej osoby), ale były to poszukiwania wsparte osobistymi wspomnieniami, jako że Chanel jako nieuchwytna idea towarzyszyła mi od najwcześniejszego dzieciństwa za sprawą mojej przekornej matki, która postanowiła iść do ślubu w małej czarnej uszytej według Chanelowskiego wzoru, na osiem miesięcy przed moimi narodzinami. Ten model sukienki urósł wręcz do rangi talizmanu i sama zaczęłam ubierać się w małe czarne już w wieku siedemnastu lat, wcześniej niż moja matka, która brała ślub w wieku dwudziestu jeden lat. Bez wątpienia postawiła na wyrafinowanie, ale jednocześnie jawiła się jako buntowniczka, bo przecież wychodzenie za mąż w czerni oznacza złamanie pewnego tabu. „Elegancja to odmowa”, stwierdziła Gabrielle Chanel i strój ślubny mojej matki stanowił materialny dowód tego przekonania.
Chanel okazała się ważna także pod innymi względami – ponieważ jak całe rzesze przede mną zaczęłam kojarzyć jej nazwisko z zapachem kobiecości; w moim przypadku zamkniętym we flakonie Chanel N°5 w sypialni mojej matki i we flakonie Chanel N°19, który jej matka, a moja babcia, sprezentowała mi na osiemnaste urodziny. I tym samym Chanel wplotła się w nasze życie, ale zrobiła to delikatnie (obłoczkiem perfum, dotykiem czarnego atłasu na skórze). Kiedy jeszcze byłam uczennicą i studentką, wpajano mi, że historia to przede wszystkim domena mężczyzn – prezydentów, premierów, królów i kardynałów – i że wojny, rewolucje i schizmy religijne to epokowe wydarzenia zasługujące na zainteresowanie naukowców. Koncepcja, aby badać historię przez pryzmat mody, byłaby wtedy uznana za niedorzeczną, równie śmiechu wartą jak pomysł, że moda, sztuka i polityka mogłyby koegzystować we wspólnym krajobrazie. Zresztą także dziś establishment kulturowy okazuje modzie niejaką pogardę, uznając ją jako zjawisko zanadto frywolne, by dało się je traktować poważnie. Owszem, zdarzają się takie epoki, kiedy moda jest płytka albo jeszcze gorzej, ale twierdzenie, że to, co nosimy, nie ma przełożenia na to, kim jesteśmy, moim zdaniem jest niesłuszne. Nasze ubrania mają swoje ciche życie; potrafią zarówno skrywać sekrety, jak też wyrażać nadzieje i obawy. I bardzo rzadko – może raz na jedno pokolenie, a może nawet tylko raz w życiu – projektantowi mody udaje się uchwycić klimat epoki, wyrazić głębokie emocje trendem estetycznym, który ma w sobie poetycką subtelność.
Gabrielle Chanel zaliczała się do takich wyjątkowych projektantów i właśnie z tego powodu wciąż przyciąga naszą uwagę. Nigdy nie mówiła o sobie, że jest artystką – uważała się za zwykłą rzemieślniczkę – a jednak te najwspanialsze z jej dzieł mają ponadczasowy wymiar, który wykracza poza sferę mody. Elementy modernizmu zawarte przez Chanel w ubraniach i perfumach wyniosły ją na czoło elity artystycznej międzywojennego Paryża,
stawiając ją w jednym rzędzie z Picassem, Strawińskim, Diagilewem, Dalim i Cocteau – wszyscy oni wysoko ją cenili i współpracowali z nią przy wielu projektach. A jednak nawet w awangardzie dominowały poglądy patriarchalne – kobieta prędzej stawała się muzą niż twórczą artystką. Fakt, że Chanel to jedyny w swoim rodzaju przypadek kobiecego spojrzenia, nadal czyni ją ważną, całe sto lat po tym, jak wywalczyła sobie miejsce w awangardzie designu.
Czy Chanel jest wciąż osądzana za swoje życie prywatne tak, jak prawdopodobnie nigdy nie osądzano by mężczyzny? Jakby musiała dowieść, że była porządną kobietą, aby zasłużyć na sławę i szczęście? Zadaję to pytanie nie po to, by odeprzeć uzasadnioną krytykę postępowania Chanel podczas II wojny światowej, kiedy weszła w nierozważny związek z niemieckim szpiegiem, tylko z autentycznej ciekawości. W tamtych latach, kiedy zaledwie niespełna jeden procent Francuzów uczestniczył aktywnie w ruchu oporu, Chanel szła na podobne kompromisy jak milcząca większość jej rodaków: robiła, co musiała, żeby przetrwać i żeby ochronić ludzi, których kochała. Czy ten niewłaściwy wybór moralny sprawia, że pod innymi względami także jest niegodna szacunku? Mam nadzieję, że moja szczegółowa analiza życia Chanel w czasie wojny uzupełnia debatę o tym kontrowersyjnym okresie jej życia o nieco szerszy kontekst.
Mija właśnie ćwierć wieku, odkąd zaczęłam zgłębiać historię Chanel. Na samym początku, kiedy zaczynałam gromadzić materiały, nie spodziewałam się, że dotrę nie tylko do wielkich salonów modnego Paryża, ale także do dzikich wrzosowisk północnej Szkocji. Nie miałam też pojęcia, że Archiwa Churchilla przechowywane na Cambridge University okażą się równie intrygujące jak archiwa Chanel przy placu Vendôme. A jednak podczas swojej pierwszej wizyty w prywatnym apartamencie Gabrielle Chanel przy rue Cambon 31 poczułam, że chyba znalazłam się we właściwym miejscu we właściwym czasie, mimo że okoliczności były trudne, bo zmagałam się z żalem po przedwcześnie zmarłej siostrze. Ruth miała trzydzieści trzy lata, kiedy zmarła, tyle samo co młodsza siostra Chanel, która zmarła w 1921 roku. Wiedziałam też, że Chanel straciła także starszą siostrę, która popełniła samobójstwo w wieku dwudziestu siedmiu lat, że wszystkie trzy zostały we wczesnym dzieciństwie osierocone przez matkę i że krótko potem opuścił je ojciec, którego nigdy więcej nie zobaczyły. Może właśnie z powodu swojej żałoby poczułam nieoczekiwany napływ sympatii dla Gabrielle Chanel, której życie było naznaczone serią bolesnych strat.
Zgodnie z tradycją historycy i biografowie nie powinni ulegać emocjom przy gromadzeniu materiałów. Wyznam, że jestem innym rodzajem pisarki. Śladów Chanel szukałam latami, przemieszczając się od średniowiecznego opactwa na francuskiej prowincji do okazałej willi na Riwierze. Na jakiś czas zatrzymałam się u zakonnic w ukrytym za wysokim murem klasztorze, który ukształtował wyobraźnię Chanel, gdy była dzieckiem, odtworzyłam jej podróże po Europie i do Hollywood, pisałam przy jej biurku na rue Cambon i poznałam jej ukochane miejsca na Wyspach Brytyjskich. Podczas tych podróży moje uczucia do Chanel nieustannie się zmieniały: od empatii do rozdrażnienia, od gniewu do podziwu, od rozczarowania do zachwytu. I jednocześnie zastanawiałam się, jak Chanel oceniałaby moją obsesję na punkcie jej osoby, choć miałam nadzieję, że dostrzegłaby upór i pochwaliłaby to, że uważałam ją za bohaterkę jej własnego życia.
Miałam to szczęście, że podczas tej odysei mogłam korzystać z rad eksperta, a mianowicie Karla Lagerfelda, którego poznałam w 1998 roku. Karl – dyrektor artystyczny Domu Mody Chanel od 1983 roku aż do swojej śmierci w 2019 roku – rozpoczął karierę w paryskim świecie wykwintnego krawiectwa na początku lat pięćdziesiątych i władał językiem mody w niedościgniony sposób. Niezmiennie wspierał moje pisanie i opublikował przekłady mojej biografii Chanel we Francji i Niemczech, ilustrując je zresztą swymi zachwycającymi rysunkami. Skądinąd jego niezwykłe życie też domaga się odrębnej biografii – nawet jeśli podobnie jak Chanel bardzo niejasno opowiadał o swojej przeszłości. Cieszy mnie jednak, że jego niezwykła twórczość została uhonorowana w 2023 wystawą w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku.
Miałam też kilku innych ważnych przewodników, szczególnie dwie kobiety, które były blisko z Chanel: jej przyjaciółka Claude Delay, pisarka i psychoanalityczka (i dlatego spostrzegawcza interpretatorka skomplikowanych emocji, marzeń i koszmarów sennych Chanel), oraz Gabrielle Palasse-Labrunie, cioteczna wnuczka Chanel, co do której istnieje domniemanie, że była jej rodzoną wnuczką. Obie te kobiety traktowały mnie nadzwyczaj wspaniałomyślnie; Gabrielle Labrunie pozwoliła mi nawet mieszkać w swoim wiejskim domu, kiedy gromadziłam materiały do tej książki.
Obie okazały mi tyle serca pewnie dlatego, że w czasie, gdy nawiązałam z nimi kontakt, rozpadało się moje małżeństwo. Wtedy właśnie bardzo nieszczęśliwa pojechałam do dalekiego Aubazine, gdzie znajduje się żeński klasztor urządzony w dawnym opactwie cysterskim ukrytym w górzystym rejonie Corrèze. To właśnie tam Chanel mieszkała z siostrami po śmierci matki i zniknięciu ojca. Bałam się tej wyprawy z powodu mroźnej aury, ale uparłam się, że pojadę, bo wiedziałam, że okazja wyjazdu do Aubazine i pobytu w klasztorze może się nigdy nie powtórzyć.
Do dziś pamiętam tamtą podróż – jak wyjeżdżałam z Londynu zapłakana, z poczuciem nadciągającej katastrofy, jak dotarłam do Paryża pod ołowianym niebem roniącym deszcz ze śniegiem; jak przesiadłam się na pociąg jadący do miasteczka Brive-la-Gaillarde, gdzie zmarła matka Chanel, a potem pokonałam tę samą trasę, którą przemierzyła z ojcem i dwiema siostrami, krętą górską drogą wiodącą do Aubazine. Szare kamienne mury opactwa wyglądały bardziej odpychająco, niż je sobie wyobrażałam; do środka prowadziły ciężkie odrzwia zamykane metalową sztabą. Przeorysza wyraziła zgodę na mój pobyt, pod warunkiem że dostosuję się do harmonogramu dnia zakonnic: modlitwa o świcie, w południe, o zmierzchu i po zapadnięciu zmroku, obowiązek zachowania milczenia, wyłączając posiłki, i szacunek dla ich rytuałów religijnych i duchowego odosobnienia.
Z długich nocy w Aubazine najlepiej zapamiętałam ponury chłód wypełniający pokoik, w którym spałam na wąskim łóżku, pod drewnianym krucyfiksem z postacią umęczonego Chrystusa. W kaplicy, w której klęczałam razem z modlącymi się zakonnicami, panował taki sam chłód; kamienna posadzka była zimna jak czarna ziemia w przyklasztornym ogrodzie z bezlistnymi drzewami i uschniętymi albo gnijącymi roślinami. W samotności swojego pokoju na przemian płakałam i pisałam, ale z czasem przestałam rozmyślać o swojej niedoli, bo coraz bardziej mnie absorbowało nieznane otoczenie. Podczas krótkiego dnia, między modlitwami, zwiedzałam opactwo i w końcu zaczęłam odczuwać zachwyt. Nie był to skutek nagłego nawrócenia, raczej tego, że odkrywałam coraz więcej elementów kojarzących się z ikonografią Chanel: splecione podwójne C, które pojawiało się w jej projektach, powściągliwa estetyka oparta na bieli, czerni i beżu, gwiazdy tak charakterystyczne dla jej biżuterii i innych ozdób – wszystko to wydawało się zaczerpnięte ze świata Aubazine. Kiedy odtwarzałam drogę Chanel wiodącą przez korytarz do dormitorium, w którym mieszkała, widziałam mozaikę z pięcioramiennych gwiazd utworzonych z tysięcy maleńkich kamyków osadzonych w posadzce przez cystersów, którzy mieszkali w Aubazine w średniowieczu, a wnętrze opactwa zdobiły witraże ze stylizowanymi wzorami, które zdawały się powielać (albo stanowiły pierwowzór) logo Chanel. Zakonnice nosiły czarne habity z białymi mankietami i kołnierzykami – także budzącymi skojarzenie z ascetyczną, monochromatyczną paletą barw stosowanych przez Chanel – a ich różańce sprawiały wrażenie zdumiewająco podobnych do jej naszyjników z pereł i krucyfiksów.
Kiedy wyjeżdżałam z Aubazine, nie doświadczyłam cudownego uzdrowienia z bólu po rozwodzie, ale czułam, że dostąpiłam błogosławieństwa, bo pozwolono mi pomieszkać w opactwie i potem zeń odejść w odróżnieniu od sierot, które żyły zamknięte za furtą z kutego żelaza. Przed powrotem do Paryża odwiedziłam jeszcze Gabrielle Labrunie i opowiedziałam jej o tym, czego doświadczyłam w Aubazine. To właśnie wtedy zaprowadziła mnie do skromnej sypialni i pokazała szafę pełną ubrań, które kiedyś należały do Chanel. Większość była utrzymana w barwach Aubazine: biały jedwab i len jak bielone ściany klasztoru; beżowy tweed na pamiątkę wyłożonych piaskowcem posadzek opactwa; czarny szyfon niczym cienie spowijające kaplicę. I do tego delikatny zapach, który pamiętałam z dzieciństwa – Chanel nr 5 – zapach kobiety…
Gabrielle Labrunie zmarła w 2014 roku, ale tego zimowego ranka wiele lat później, gdy piszę te słowa, w bladych promieniach słońca przesączających się przez mgłę za oknami mojego gabinetu, wspominam z czułością jej twarz i łagodny głos, jej współczucie i zrozumienie, dotyk jej ciepłej dłoni. Jej wpływ na mnie był bezcenny, gdy szukałam jakiegoś kompasu, który wskazałby mi drogę do jej imienniczki. „Wszyscy pisarze uczą się od zmarłych”, twierdzi Margaret Atwood w jej genialnej książce Negotiating with the Dead, „bo zmarli pilnują przeszłości, pilnują tych historii, […] jeśli więc zamierzasz oddawać się pisaniu, prędzej czy później będziesz zmuszony dogadać się z tymi z poprzednich złogów czasu”.
Ciekawe, co Gabrielle Chanel powiedziałaby mi teraz, gdyby zechciała przerwać milczenie zmarłych? Czy udzieliłaby mi reprymendy, bo ośmieliłam się pomyśleć, że uda mi się zgłębić niedocieczone zagadki jej przeszłości? Zapewne tak… Ale nawet jeśli, to i tak nadal z nią paktuję i przy każdej próbie uczę się czegoś nowego, zarówno o niej, jak i o sobie. Czy zakochałabym się jeszcze raz, gdyby nie te negocjacje? Być może, ale mam to upodobanie do magicznego myślenia (cecha, którą przypadkiem dzielę z Chanel) i dlatego jestem przeświadczona, że mogła odegrać w tym jakąś rolę. Ostatecznie, kiedy poznałam człowieka, który jest teraz moim mężem, nasza pierwsza rozmowa dotyczyła Chanel. W rzeczy samej poznaliśmy się przypadkiem i to on mnie zawiódł do tych miejsc ukrytych wśród szkockich gór, gdzie się zatrzymywała, i otworzył drzwi do La Pausa, jej willi na Riwierze. A kiedy braliśmy ślub pewnego czerwcowego dnia w Szkocji, w otoczeniu naszych rodzin i przyjaciół, miałam na sobie suknię z jedwabiu barwy kości słoniowej od Chanel.
Oczywiście moja Chanel jest tylko jakąś wersją jej legendy i jej życia, bo przecież nie potrafimy w pełni zrozumieć cudzych doświadczeń ani też zatopić ich w bursztynie jak ważki. Wolę w zamian myśleć o Chanel jako o urzekającym duchu, niby zwodniczo bliskim, a jednak niedającym się uchwycić, wślizgującym się do zamglonych luster w jej salonie. I nawet wtedy ona wciąż przywołuje mnie gestami, jakby obiecywała, że opowie mi coś jeszcze, pod warunkiem że znajdę drogę na drugą stronę lustra.
Książkę Coco Chanel. Legenda i życie kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,