Joel C. Rosenberg, autor uwieńczonego sukcesem Ostatniego dżihadu (2005), powraca w wielkim stylu z kolejnym bestsellerem - powieścią Dwunasty Imam. Książka przeniesie Cię w świat samotnych zmagań romantycznego bohatera z przytłaczającym żywiołem wojny, zbrodni i nienawiści.
David Shirazi agent operacyjny CIA, a jednocześnie zakochany młody mężczyzna staje do nierównej walki przeciwko fanatycznej machinie szyickiego islamu. Ma do dyspozycji celne oko i bystry umysł, a także najnowocześniejsze zaplecze logistyczne po drugiej stronie oceanu, gdzie jego misji kibicuje nie byle kto, bo sam prezydent Stanów Zjednoczonych.
Po przeciwnej stronie stoją elity i władze Iranu; od prezydenta Islamskiej Republiki i ajatollahów przez środowiska biznesowe po zwykłych policjantów strzelających do ludzi na ulicach. David musi zmierzyć się z reżimem wspieranym przez wielkie pieniądze teherańskich korporacji. Z pomocą przychodzi mroczna postać nie z tego świata, która zdaje się pociągać w tej grze za wszystkie sznurki, a jej plany sięgają znacznie dalej niż wszechmocne wpływy reżimowych służb specjalnych VEVAK. Kto to jest?
Narracja Rosenberga jest dynamiczna, a kiedy trzeba nie brakuje w niej humoru. Dla amatorów wzruszeń również nie zabraknie tu odrobiny przyjemności. Warto więc sięgnąć po powieść Dwunasty Imam, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Nowe Media. Dziś publikujemy jej premierowy fragment:
– Przynieś walizki – polecił Charlie.
Claire spojrzała na niego tak, jakby właśnie uderzył ją w twarz.
– Zwariowałeś! – rzuciła ostro. – Po co?
– Jedna dla ciebie, jedna dla mnie – kontynuował rzeczowym tonem. – Tylko to, co niezbędne. Żeby nie były ciężkie.
– To niedorzeczne – stwierdziła, po czym podeszła do zlewu i zaczęła zmywać naczynia po śniadaniu. – Nigdzie nie idę.
– Masz dziesięć minut – powiedział spokojnie. – Wezmę pieniądze i dokumenty i pójdę po samochód. Spotykamy się przy tylnej bramie.
Wyszedł z kuchni.
– Czyś ty już zupełnie postradał zmysły!? – krzyknęła, choć gniew ściskał ją za gardło. – Nie ruszę się stąd. I ty też nie. To niebezpieczne. Lepiej będzie, jeśli tutaj zostaniemy.
Charlie wrócił do kuchni. Claire związała włosy w koński ogon, odwróciła się i znów zaczęła myć bordowe kubki z napisem „Ambasada USA w Teheranie”.
Mąż chwycił ją, obrócił zdecydowanym ruchem i położył dłoń na jej ustach.
– Wychodzimy, i to już – powiedział najciszej, jak zdołał, z powagą, jakiej Claire nigdy wcześniej u niego nie widziała. – Naprawdę nie rozumiesz? Zbiry Chomeiniego przejęły ambasadę. Dostali się do sejfów. Znaleźli dokumenty. Wiedzą, kim jestem, i będą chcieli wycisnąć ze mnie wszystkie informacje. Właśnie w tej chwili sprawdzają personel. Kiedy odkryją, że mnie tam nie ma, poszukają mojego adresu. Jeśli go nie znajdą, przystawią pistolet do głowy
Liz Swift. Jeżeli nic nie powie, zabiją ją na oczach pozostałych. Potem spytają Mike’a Metrinko. Jeśli i on będzie milczał, też go zabiją. Następnie zapytają Johna Limberta. Będą to robić, aż ktoś się złamie. Ktoś w końcu poda im nasz adres. Przyjdą tu i… Jak myślisz, co się stanie potem, Claire? Myślisz, że to mnie będą torturować?
Jego żona była przerażona. Wzruszyła ramionami. Jej oczy były pełne łez.
– Nie będą. Mam prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ważę osiemdziesiąt pięć kilo. Wyglądam jak typowy amerykański rozgrywający. Mówię w farsi i mam przy sobie colta 45. Nie, nie będą mnie torturować. Będą torturować ciebie, kochanie – powiedział. – Aż zacznę mówić… A jeśli odkryją, że jesteś w ciąży…
Claire zaczęła dygotać.
– Nigdy do tego nie dopuszczę – poczuł, że i jemu łzy cisną się do oczu. – Nawet gdybym powiedział im wszystko, nie zostawiliby nas w spokoju. Nie ma szans, żeby to skończyło się dla nas dobrze. Chyba że opuścimy to miejsce – i to zaraz.
Przerwał na chwilę. Zdjął dłoń z ust Claire. Żona natychmiast go objęła i mocno się do niego przytuliła. Po chwili odsunęła się i wymownie na niego spojrzała. Drżała, ale najwyraźniej udało się jej opanować.
– Dziesięć minut? – spytała.
Przytaknął.
– Zdążę.
★ ★ ★ ★ ★
Charlie ostrożnie wyjechał ich czarnym buickiem skylarkiem na ulicę Ferdowsi nazywaną „aleją ambasad”. Zastanawiał się, czy oblegano również placówki innych zachodnich krajów. Bulwar był zatłoczony jak zawsze, nie działo się nic nadzwyczajnego, choć ledwie parę przecznic dalej płonęły szkaradne podobizny prezydenta Cartera. Dziwne – znajdowali się tak blisko studenckiej tłuszczy, a Charlie nie odczuwał zagrożenia. Widział jednak, że Claire zaczyna się niepokoić. Jeśli mieli wydostać się z miasta, musieli to zrobić jak najszybciej.
– Dokąd jedziemy? – spytała.
– Nie wiem… – przyznał Charlie. – Nawet gdybyśmy zdołali dotrzeć na lotnisko, nie wypuszczą nas z kraju. Nie z amerykańskimi paszportami.
– A Turcja? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Najbliższe przejście graniczne jest setki mil stąd – westchnął. – Jeśli jakimś cudem niepostrzeżenie dotrzemy tak daleko, wojsko i tak nas nie przepuści…
– Nie możemy tak po prostu krążyć, Charlie. To zbyt niebezpieczne.
– Wiem – odpowiedział. – Chciałem tylko sprawdzić…
Nie musiał kończyć zdania. Claire dobrze wiedziała, po co przejechali „aleją ambasad”. Irańczycy nie mieli powodów do gniewu na pozostałe zachodnie potęgi. Brytyjczycy nie wpuścili do siebie znienawidzonego szacha Mohammada Rezy Pahlawiego, mimo że chodziło tylko o „opiekę medyczną” nad starcem na łożu śmierci… Identycznie postąpiły Turcja i Niemcy. Zgodził się tylko rząd USA.
– Skręć tutaj – niespodziewanie powiedziała Claire.
Charlie skorzystał z rady i skręcił ostro w prawo w Kuszk e-Mesri. Ostrożnie przeciskał się przestronnym pięciodrzwiowym sedanem przez wąską uliczkę. Dobrze wiedział, że żona próbuje trzymać ich z dala od głównych arterii komunikacyjnych. Dzięki temu ryzyko, że zostaną dostrzeżeni przez policję lub ubranych po cywilnemu agentów wywiadu, było znacznie mniejsze. Ostatecznie dotarli jednak prosto do kampusu Teherańskiej Szkoły Technicznej. Claire popełniła błąd…
Okolica – jeszcze jedno siedlisko radykalizmu w stolicy – była pełna studentów. Zakończywszy południową modlitwę, znów zaczęli manifestować. Niektórzy strzelali w powietrze z automatów. Charlie wyczuł taką samą atmosferę przemocy i gniewu, jaka panowała wokół ambasady. Natychmiast zatrzymał samochód. Błyskawicznie wrzucił wsteczny bieg. Silnik zaryczał, ale w tym samym momencie pojawił się za nimi bus pełen młodych ludzi. Kierowca zaczął krzyczeć coś o Amerykanach, a sześciu pasażerów z kijami i metalowymi rurkami w dłoniach wyskoczyło na jezdnię.
– Claire, zablokuj drzwi! – rzucił Charlie.
Studenci otoczyli buicka, przeklinając i drwiąc z pasażerów.
– Charlie, zrób coś! – Claire kurczowo przyciskała do piersi saszetkę z paszportem i kosztownościami.
Napastnicy zaczęli kołysać samochodem, próbując go przewrócić, jednak był zbyt ciężki.
– Charlie, na Boga! Zrób coś!
– Niby co?! – krzyknął. Był naprawdę przestraszony. – Przejadę kogoś, jeśli ruszę w przód lub w tył. Tego chcesz?!
Młoda kobieta – siedemnasto-, osiemnastolatka – polewała ich samochód jakąś cieczą.
– Nie! – rzekła Claire. – Mówię tylko…
Charlie poczuł zapach benzyny. W tej samej chwili jego żona wrzasnęła i zgięła się wpół, trzymając się za brzuch.
– Kochanie, co się dzieje? – zapytał Charlie.
Nie odpowiedziała – krzyczała z bólu.
Jeden z protestujących chwycił stalową rurę i roztrzaskał szybę po stronie pasażera. Rozbite szkło było wszędzie. Po twarzy Claire strużkami ściekała krew. Chłopak chwycił ją i zaczął wyciągać z samochodu. Krzyczała teraz jeszcze głośniej, zaplątana w pas bezpieczeństwa.
Charlie złapał żonę za ramię i próbował wciągnąć ją z powrotem do samochodu. Kątem oka dostrzegł, jak dziewczyna, która wcześniej oblała wóz benzyną, zapala zapałkę i rzuca ją na maskę. Pojazd stanął w płomieniach.
Żar był nie do zniesienia. Charlie zdawał sobie sprawę, że pełny bak może w każdej chwili eksplodować. Chwycił swoją walizkę leżącą na podłodze i wyjął pistolet. Zobaczył, jak inny student rzuca cegłą w tylną szybę. Powietrze przeszyły kolejne kawałki szkła.
Obrócił się, wycelował w napastnika i powalił go jednym strzałem. Kolejne dwa oddał prosto w głowę chłopaka szarpiącego jego żonę.
Trzy strzały w trzy sekundy. Tłum zaczął się rozbiegać, jednak płomienie trawiły już tylne siedzenia samochodu. Charlie błyskawicznie otworzył drzwi, wyskoczył na zewnątrz, szybko obiegł pojazd i wyciągnął z drugiej strony bezwładne ciało żony. Położył ją ostrożnie na chodniku, najdalej jak tylko mógł od płonącego buicka. Cała była we krwi – nie tylko przez skaleczenia na twarzy… Działo się coś jeszcze – coś przerażającego.