Już dawno w żadnej sensacyjnej powieści Warszawa nie była taka mroczna i taka piękna.
W Warszawie kończy się zima. Podkomisarz Olga Suszczyńska ściga pedofila. Bandyta jest uzbrojony i niebezpieczny. Wbija się pomiędzy miesięcznicę smoleńską a antypisowską opozycję. W tłumie podnieconym polityką nikt nie dostrzega, kiedy policjantka staje oko w oko ze śmiercią. Nad Zatoką Perską zapada zmierzch. Operatorzy wojsk specjalnych, Luter i Druid, skaczą w otchłań morza. Potem płyną do brzegu, żeby zlikwidować dwa cele, które zagrażają porządkowi świata, ale coś idzie nie tak. Źli ludzie w wielkim mieście przejmują nieruchomości. Jeśli ktoś stanie im na drodze - spłonie. Wiele lat wcześniej piękna dziewczyna zakochana do szaleństwa w koledze z uniwersytetu, ogląda „Dziady" Dejmka, a potem walczy o życie z milicjantami szturmującymi dziedziniec uczelni.
Pewnego dnia Serbia odkryje, że wszystkie te historie splątane są ze sobą na śmierć i życie. A przecież wiosna jest nie po to, żeby umrzeć, ale po to, żeby się zakochać jak nigdy.
Bezmiar Grzegorza Kapli to konstrukcyjny majstersztyk, to tyleż wciągająca książka kryminalno-sensacyjna, co opowieść o współczesnej Polsce i Polakach.
-> recenzja książki Bezmiar
Do lektury powieści Grzegorza Kapli Bezmiar zaprasza Burda Książki. W naszym serwisie możecie już przeczytać wywiad z Grzegorzem Kaplą, w ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Bezmiar. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział drugi
Kiedyś
Była nad nimi już tylko ciemność. Jeszcze przed pół godziną słońce skalpelem cieniutkim jak włos odcinało czerń nieba od szarości pustyni, ale kiedy lecisz na wschód, ten wątły blask znika w ułamku sekundy. Teraz ląd dawał się rozpoznać tylko po liszajach świateł. Żeby je zobaczyć, trzeba było przytknąć czoło do iluminatora i osłonić oczy rękoma, żeby odsunąć światło z wnętrza kadłuba. Czasami to było dużo świateł, krzyżowały się w centrach miast. Częściej niewiele więcej niż kilka iskier.
Miasteczka w dolinach.
– Pięć minut do dekompresji – zaskrzeczał megafon. Lampki w brzuchu herculesa z białych stały się nagle czerwone, a on usłyszał rzężenie maszyny zupełnie jakby właśnie wybudził się z letargu. W ciągu ostatnich dwudziestu minut przestał cokolwiek słyszeć i widzieć. Nie spał, ale udało mu się w zasadzie wyłączyć świadomość. To nie jest łatwe, kiedy pieprzy ci się życie, ale przecież uczyli go technik opanowania umysłu właśnie po to, żeby potrafił poradzić sobie w silnym stresie. Żeby potrafił zasnąć w stresie nawet na kilka minut. Zasnąć i nie myśleć o tym, co nieistotne. Widzieć sprawy we właściwej perspektywie i we właściwej kolejności. Nie słyszeć, kiedy to nie jest konieczne. Nie zwracać uwagi na hałas, nawet jeśli to huk pocisków. Nie widzieć łez, nawet jeśli to własne łzy. Przez ostatnie kilkanaście minut nie słyszał łoskotu, ale teraz, kiedy był całkowicie wybudzony, łomot silników wydał mu się nieznośny. Aż do bólu zębów.
– No jak? – Uśmiechnął się do Druida.
Lampki błyskały tylko w środkowej części kadłuba. Poza nimi dwoma i ich sprzętem nie było tu nikogo. Siedzieli w pulsującej, czerwonej kuli ognia. Poza nią w jedną i drugą stronę kadłuba rozciągał się tylko mrok gdzieniegdzie rozświetlony wątłym blaskiem kontrolek. Wyglądały jak świetliki.
– Zbieramy się? – zapytał Druid.
– Tak, tak. – Luter pokiwał głową i wyłamał palce, strzeliło, ale kości i chrząstki były znowu na swoim miejscu. – Zostawię im jeszcze kasztana – powiedział, kiedy tylko zdjął maskę tlenową.
Przed skokiem oddychali mieszanką powietrza wzbogaconego tlenem. Westchnął i stanął na nogach szeroko, żeby przywrócić im normalne krążenie.
– Zdążysz?
– Zawsze zwarty, zawsze gotowy. – Mrugnął do kolegi, ale nie miał pewności, czy tamten to dostrzegł w błyskających światłach.
Roztarł kark. Wyprostował plecy. To nie był lot w biznes klasie. A wojskowy transportowiec to nie prezydencka salonka. Zamiast dywanu blaszana, porowata podłoga. Zamiast toalety przykręcona do burty rama z deską, na której siadasz. Załatwiasz się do worka, zawiązujesz go po wszystkim i zabierasz ze sobą. Ale tylko jeśli to zwyczajny lot, jeśli lądujesz na ziemi. Ten dzisiejszy nie był zwyczajny. Luter nie musiał zabierać ze sobą worka. Zawiązał supeł i zostawił pod ścianą. Dzisiaj posprząta po nim załoga.
Toaleta zabrała mu minutę. Zostały cztery. Cztery minuty to cała wieczność, jeśli nie masz nic do roboty. Ale to przecież dość, żeby przebiec kilometr. Albo żeby dolecieć do Ziemi z wysokości ponad trzydziestu kilometrów. To dość czasu, żeby złożyć karabin SRS, załadować, obliczyć trajektorię, trafić, złożyć go i zacząć procedurę ewakuacji. Cztery minuty w zupełności wystarczą, żeby komuś, kogo kochasz, rozpieprzyć życie w drobny mak, bo akurat nie umiesz znaleźć tych słów co trzeba. A przecież istnieje całe mnóstwo słów. Podobno Mickiewicz znał ich ze trzydzieści tysięcy. Dzisiaj nawet zwyczajne dzieciaki, których świat zamyka się między smartfonem, grami, filmikami i pizzą, potrafią użyć pewnie z pięć, sześć tysięcy.
Więc dlaczego kiedy ktoś mówi: muszę wiedzieć, czy chcesz ze mną zamieszkać, i muszę to wiedzieć teraz, bo muszę podjąć właściwą decyzję, zanim znowu znikniesz, a ja nie będę wiedziała gdzie, to ty, dorosły człowiek z wysokim ilorazem inteligencji, wyszkolony w radzeniu sobie z problemami, nie wiesz co odpowiedzieć i mówisz tylko: nie wiem. Przecież chcesz wiedzieć.
Chcesz wiedzieć, co zaszło między nią a tym jakimś nauczycielem angielskiego czy też może tłumaczem z angielskiego? Wszystko jedno. Z jakimś łysym, miękkim, gładkim jak dupa gościem w wąskich dżinsach i okularkach w drewnianej oprawce. Jak można się kimś takim w ogóle zainteresować?
– Budź się. – Druid trącił go w ramię i wyrwał z odrętwienia.
Mieli mnóstwo do zrobienia i powinni wszystko wykonać w skupieniu. Burczenie w brzuchu samolotu było równe. Na szczęście lecieli gładko, a nie zawsze to się udaje na pułapie trzydziestu tysięcy stóp.
– Trzy i pół minuty… mnóstwo czasu.
Naciągnęli kombinezony, krótka broń, nóż, spadochron, lokalizator, komunikator, hełm tlenowy, butla. Dzisiaj, jutro, może jeszcze nawet pojutrze nie będą mogli do siebie mówić ani słowa. Tamci potrafili przechwytywać komunikaty głosowe, więc dowództwo operacji zarządziło pełną ciszę. Tylko komunikat txt na wyświetlaczu. Litery, które wędrują w kosmos. Nie umierają, toną w cyfrowej chmurze. Niebieskie litery. Mógł ustawić zielone albo niebieskie. Takie cuda są dzisiaj możliwe. Producent zalecał zielone. Najlepiej je widać w trudnych warunkach. Ale on wolał niebieskie.
– Dwie minuty do dekompresji – powiedziały głośniki.
Zaświeciły się małe lampki w tylnej części kadłuba. Poszli tam i stanęli każdy przy jednej burcie.
Bezmiar kupicie w popularnych księgarniach internetowych: