Dni poprzedzające coraz bliższe już Boże Narodzenie to dobry czas na refleksję dotyczącą własnej wiary. Pomagają w tym rozważania o. Notkera Wolfa, zawarte w książce Motyle w brzuchu. Dlaczego wiara dodaje skrzydeł? której patronuje redakcja serwisu Granice.pl Dziś zapraszamy do lektury fragmentu książki, w którym opat benedyktynów stara się odpowiedzieć na pytanie "Dlaczego w ogóle mam wierzyć?"
Pewny grunt pod nogami
Notker Wolf OSB
„Czemu wygląda ojciec tak radośnie?”
Od tego właśnie pytania, zadanego mi przez znajomą, która odwiedziła mnie w Rzymie, rozpoczęła się praca nad tą książką. Słyszę je zresztą coraz częściej. Nic dziwnego – któż nie chciałby wieść szczęśliwego życia? Osoba, która zadaje komuś takie pytanie, najwyraźniej zachowała w sobie życiową energię i ciekawość świata, a także otwartość na odpowiedź rozmówcy. Zainteresowanie wyrażone w tych słowach zmienia często atmosferę całego dialogu. W końcu moja odpowiedź wyraża w dużej mierze to, co jest w moim życiu siłą napędową.
Pytanie o radość jest zbyt ważne, by zbyć je jakimś wytartym frazesem. Czym jest dla mnie radość życia? Co daje mi siłę? Jaka będzie Twoja definicja? Co stanowi fundament Twojego życia?
Moje życie jako zakonnika jest z pewnością pod wieloma względami inne niż Twoje, choć z drugiej strony wszyscy mamy przecież te same pragnienia i tęsknoty i zadajemy sobie podobne pytania.
Moje odpowiedzi wypływają z osobistych życiowych doświadczeń. To one dają mi – tyle zdradzę już teraz – ogromną wolność wewnętrzną.
Czy to Cię dziwi? Poczucie wolności u zakonnika, który z pewnością musi przestrzegać surowej reguły? Może zdziwi Cię jeszcze bardziej fakt, że wiele spośród moich doświadczeń przypomina do złudzenia Twoje własne! Z tego właśnie powodu pozwolę sobie o nich opowiedzieć.
Fundament, który wyzwala
Ktoś, kto zadaje wiele pytań, kto chce prześwietlić piękne i mniej piękne strony swojego życia, jest osobą poszukującą. Niektórzy – szczególnie ci, którzy na wszystko mają gotową odpowiedź – widzą w takiej postawie słabość. Dla mnie ktoś, kto szuka, jest człowiekiem silnym, ponieważ idzie za głosem podpowiadającym mu, że jego życie ma wielki sens, który można odnaleźć. Osoby poszukujące są ludźmi dynamicznymi, którzy nie zadowalają się pochopnymi opiniami innych. Zamiast tego wolą odnaleźć siebie. To ludzie, którzy nie ignorują własnego wewnętrznego rozdarcia, nie uchylają się od pracy nad sobą i wybierają własną drogę.
Na jakim etapie znajdujesz się w tej chwili? Czy znalazłeś już swoje miejsce w życiu? Czy też czujesz, że potrzebne są w nim pewne – mniejsze lub większe – zmiany? Co mogłoby stać się ich podstawą?
Myślę, że nie będzie dla Ciebie zaskoczeniem, iż moje odpowiedzi świadczą o mojej wierze. Przy tym nie zawsze mam pewność, czy ludzie wciąż jeszcze rozumieją mój pogląd na życie, gdyż kwestie wiary coraz częściej stają się dla wielu z nich nadmiernym obciążeniem. Niektórzy skłaniają się ku wierze, ale (z)wątpieniem napełniają ich własne pytania lub doświadczenia związane z Kościołem. Dla innych pytania o wiarę chrześcijańską po prostu nie należy już zadawać, bo nie jest już ono istotne. Wielu kojarzy z religią już wyłącznie artykuły prasowe na temat skandali seksualnych, antykoncepcji i prezerwatyw oraz celibatu księży.
W tej książce chciałbym Ci opowiedzieć o pięknie, pocieszeniu i szczęściu, jakie daje wiara chrześcijańska.
Szczęście, pocieszenie, piękno – czy te słowa kojarzą Ci się z wiarą w Chrystusa? Jeśli tak, to opowiedzmy sobie nawzajem o własnych doświadczeniach. Jeśli zaś sądzisz, że te rzeczy nie mają nic wspólnego z Bogiem chrześcijan, to może w trakcie lektury zastanowisz się nad tym, czy wiara nie może mieć i takiego aspektu?
Czy mogę liczyć na Twój udział w takim eksperymencie?
Pełniąc obowiązki opata prymasa zakonu benedyktynów, jeżdżę po całym świecie. Często jestem do głębi poruszony, mogąc zobaczyć w innych krajach radość wiary i zaufanie, którym obdarza się Boga. Staje się dla mnie w związku z tym coraz bardziej jasne, jak bardzo nasze własne doświadczenie wiary stanowi mały kamyk mozaiki, na który nanosiliśmy – często jeszcze w dzieciństwie – nasze przeżycia. Jednak ów niewielki fragment jest jedynie częścią wielkiej mozaiki, złożonej z nieprzeliczonych barwnych kamyków, na których pozostawiła swój ślad modlitwa, muzyka, poczucie wspólnoty; kamyków malowanych farbami nadziei, braterstwa i pomocy; elementów układanki, których być może po prostu jeszcze nie dostrzegliśmy.
Czy pamiętasz, kiedy pierwszy raz się zakochałeś?
Przedtem miałeś zapewne jakieś wyobrażenia, jak to może wyglądać. Jednak kiedy się to naprawdę zdarzyło, zrozumiałeś, że wszelkie przewidywania mają się do rzeczywistości zakochania tak, jak migawki w czarno-białym telewizorze do obrazów na kolorowym ekranie: te motyle w brzuchu, to ustawiczne myślenie o drugiej osobie, te kolana jak z waty w chwili, kiedy widziałeś ją lub jego… Podobnie może być z naszą wiarą. Uznajmy po prostu za możliwe, że nasze dotychczasowe doświadczenia są tylko częścią tego, czym może się stać życie z Bogiem. Załóżmy, że tam, na zewnątrz, czeka na odkrycie cały świat, który jest o wiele większy, barwniejszy i piękniejszy niż przypuszczałeś.
Chcę Ci pokazać, krok po kroku, cały wielki i kolorowy obraz wiary chrześcijańskiej. Będzie to niezwykła podróż.
Dlaczego w naszych czasach powinno się jeszcze w ogóle wierzyć? To będzie pierwsza sprawa, z którą wiąże się nasze pierwsze pytanie, dlaczego radośnie wyglądam i tak rzeczywiście się czuję. Następnie chciałbym opowiedzieć, jak staram się żyć wiarą na co dzień i przekonać Cię, że Tobie też może się to udać, jeśli tylko zechcesz. Dzień powszedni, w którym robię miejsce dla Boga, przestaje być „powszedni”, ponieważ pozwalam Bogu współkształtować go, sam dzięki temu doznając przemiany. Właśnie dlatego wiara może lec u podstaw nowej perspektywy życiowej, która daje wolność.
Czy przeraża Cię możliwość, że Bóg mógłby ingerować w Twoje życie? Mam nadzieję, że nie. Kto szuka, ten jest odważny. Kto nie unika ważnych pytań, stawia żagle na rejs w nowe, spełnione życie i nie będzie już miotany w różne strony przez byle sztorm. Ktoś taki stoi pewnie niczym mocne drzewo pośród krajobrazu swego życia, choć często szarpany jest przez wiatr. Stoi jednak prosto, bo ma mocne korzenie. Niech ten obraz wprowadzi nas w kolejny rozdział.
Nareszcie u siebie
Z czym wiąże się właściwie w swej najgłębszej istocie owo uczucie, że inni kształtują moje życie w większym stopniu niż ja sam? Szef, który nigdy nie jest ze mnie zadowolony. Partner wywierający na mnie presję swoją nieustanną postawą roszczeniową. Niewypowiedziane reguły w kręgu przyjaciół, konkretne oczekiwania, jakie mają pod moim adresem sąsiedzi oraz członkowie mojego stowarzyszenia czy wspólnoty. Będąc opatem prymasem, odgrywającym najróżniejsze role, trudniej jest zadowolić wszystkich. Ktoś taki nie powinien – zdaniem wielu – zasiadać za sterami samolotu i grać na gitarze elektrycznej. Obie te rzeczy są jednak nieodłączną częścią mojego życia.
Nikt nie bierze pod uwagę faktu, że moja obecność na spotkaniach w różnych częściach świata jest konieczna; wydaje się, że nikt nie stara się zrozumieć, co w praktyce oznacza miłość bliźniego. Tkwimy więc we wszystkim „po uszy”, z trudem łapiąc powietrze, starając się spełnić oczekiwania ludzi wokół nas.
Dlaczego?
Wszyscy nosimy w sercach wielkie pragnienie: chcemy być akceptowani i kochani przez innych.
Jest to prawdziwym motorem działania większości ludzi. Czy mogę się pod tym podpisać? A może czuję potrzebę relatywizacji takiego poglądu?
Nie, moja ciężka praca jest przecież potrzebna firmie, w której pełnię odpowiedzialną funkcję. Trzeba wspierać rozwój dzieci i dlatego właśnie umożliwiam im udział w rozmaitych zajęciach pozalekcyjnych. A odpust parafialny? Parafia nie może w końcu dobrze funkcjonować, jeśli nie zaangażujemy się w jej życie. A poza tym lubię piec ciasta. Przedtem wpadnę jeszcze na chwilę do sąsiadki, bo mnie zapraszała. Co prawda jej nie cierpię, ale w imię stosunków dobrosąsiedzkich trzeba to znieść. W dodatku szef potrzebuje tej analizy do jutra rana, a i zakupów ciągle jeszcze nie zrobiłam. A wieczorem, kiedy dzieci wreszcie śpią, przychodzi spokój, którego tak mi brakuje. Czuję jednak, że mój mąż nie myśli jeszcze o pójściu spać.
Nie zrozum mnie źle: świat potrzebuje ludzi, którzy myślą nie tylko o sobie, lecz podejmują również odpowiedzialność za swoją rodzinę, pracę i środowisko, w którym żyją. Zawsze jest to jednak tylko jedna strona medalu. Ta druga to uznanie, jakim się cieszysz. Uwaga szefa, że jesteś niezastąpiony. Podziękowania proboszcza, bo w czasie festynu parafialnego pomogłeś przy nalewaniu piwa. Uznanie wyraża się także w zewnętrznych symbolach naszego sukcesu.
Zabieganie w dzisiejszych czasach, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i ogólnospołecznym, można w wielu wypadkach wytłumaczyć dążeniem do zdobycia uznania. Chcemy być zauważeni, poczuć, że nasze życie ma sens. Czy odnosimy zamierzony skutek? Mam co do tego pewne wątpliwości.
Zbyt wielu ludzi czuje pustkę, gwałtownie wzrasta liczba zaburzeń psychicznych, na porządku dziennym jest syndrom wypalenia zawodowego. Najwyraźniej coś wymknęło się spod kontroli. Taka koncepcja życia prowadzi coraz więcej osób w ślepy zaułek, do punktu, w którym orientują się, że dalej tak się nie da żyć.
Problem polega na tym, że uznanie i miłość chcemy sobie wypracować, otrzymać je z zewnątrz. Dopóki takie będą założenia mojego życia, dopóty będę wciąż gonił za uznaniem innych i przystawał na ich warunki. Takie życie według zasady „szybciej-wyżej-dalej” przypomina bieganie chomika w kołowrotku.
Pułapka porównywania
Co najmniej tak samo niebezpieczne jest ciągłe porównywanie się z innymi. To, czy wpadliśmy w pułapkę porównywania, możemy rozpoznać po uczuciu zadowolenia, ogarniającym nas, kiedy posiadamy coś, czego nie mają inni. Albo odwrotnie: po niezadowoleniu towarzyszącym nam, gdy przed drugą osobą otwierają się możliwości, które pozostają dla nas niedostępne.
A przecież pragniemy wciąż tego samego: być kochanymi i zauważanymi oraz cieszyć się uznaniem innych. Chcielibyśmy też żyć w poczuciu wolności. W tym miejscu rozpoczynam udzielanie odpowiedzi na pytanie o to, jak być szczęśliwym.
Zostałem z nim skonfrontowany pewnego dnia w czasie wizyty w Rzymie japońskich buddystów. Jeden z gości zapytał mnie: „Dlaczego wy, mnisi Zachodu, jesteście takimi wesołymi ludźmi?”. Odpowiedź jest prosta, a jednocześnie tak trudno ją zrozumieć:
Jesteśmy kochani przez naszego Boga, który jest większy niż wszystko. To dotyczy każdego z nas i każdy może tej miłości doświadczyć. Ona jest zawsze wierna.
W tych słowach próbuję ująć ową wewnętrzną siłę, która niesie mnie w życiu. Jestem kochany i akceptowany. Nie muszę bać się utraty tej miłości, ponieważ Bóg będzie mnie zawsze kochał, nawet z tym, co nie podoba się mnie samemu.
Pozwólmy wybrzmieć tym słowom. Zdanie można szybko przeczytać i oczywiście bez problemu pojąć rozumem. Spróbujmy jednak nim przez chwilę oddychać. Jeżeli usłyszymy je słowo po słowie uszami i sercem, doznamy przemiany. Miłość, której utraty nie muszę się obawiać, miłość, na którą nie muszę zasługiwać. I tu otwiera się droga dla każdego, kto tęskni za akceptacją, za wewnętrzną przystanią. Każdy z nas jest już bowiem kochany. Wolność wewnętrzna zaczyna się wtedy, kiedy poczuję tę prawdę głęboko w sercu, bo ona uwalnia mnie od ciągłego przymusu udowadniania czegoś sobie i innym. Wtedy też z wielkim wewnętrznym spokojem mogę zacząć poszukiwać własnej tożsamości. „Kim jestem? Czy jestem kimś?”. Tak, bo zostałem przez tego Boga wezwany po imieniu. To wołanie oddziałuje na mnie kojąco tylko nie tylko w codzienności, lecz – w przeciwieństwie do wszystkich innych obietnic szczęścia – przekracza granicę śmierci i otwiera przede mną zupełnie nowe spojrzenie.
Mogę powiedzieć sobie „tak”, ponieważ Ktoś inny wypowiedział już swoje „tak” dla mojej osoby. To właśnie jest prawdziwy fundament samoakceptacji.
Zupełnie inaczej rzecz się ma wówczas, kiedy to ja sam jestem miarą wszystkiego. Kiedy poza mną nic i nikt się nie liczy, kiedy definiuję siebie tylko poprzez siebie. Być może takie życie z zewnątrz wygląda atrakcyjnie, ale jest zwykle nieznośnie męczące i często niezwykle kruche.
Miłość, która niesie
Miłość i przyjaźń między dwiema osobami są czymś bardzo pięknym. Jeśli jednak definiuję siebie tylko poprzez drugiego człowieka, zawodność takiego sposobu na życie ujawni się najpóźniej w momencie, gdy relacja się rozpadnie. Umrze wówczas nie tylko ona, ale i cząstka mnie samego, którą druga osoba karmiła swym szacunkiem, miłością i akceptacją.
A przecież Ty i ja jesteśmy od dawna kochani. Nasza wartość nie wynika z tego, co osiągniemy. W każdej chwili życia możemy zacząć tę prawdę odkrywać i doświadczać jej owoców.
Zawsze porusza mnie w tym kontekście przypowieść o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32). Ukazuje ona bowiem miłość Bożą w wyjątkowy, wieloaspektowy sposób.
Pewien człowiek miał dwóch synów i młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Ojciec podzielił między nich majątek. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał do dalekiego kraju i żyjąc rozrzutnie roztrwonił majątek.
A kiedy wszystko wydał, w owym kraju nastał ciężki głód. I zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł więc na służbę do jednego z obywateli tego kraju, a ten go posłał do swoich posiadłości, aby pasł świnie. Tam pragnął najeść się chociaż strąkami, które żarły świnie; ale nikt mu ich nie dawał.
Zastanowiwszy się nad sobą, powiedział: Iluż to najemników mego ojca ma chleba pod dostatkiem, a ja tu ginę z głodu? Pójdę zaraz do mego ojca i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciw tobie i nie jestem już godzien nazywać się twoim synem; zrób mnie choćby jednym z twoich najemników.
I zaraz poszedł do swego ojca. Kiedy był jeszcze daleko, ojciec go zobaczył i wzruszył się bardzo. Pobiegł do niego i rzucił się mu na szyje, i ucałował.
Syn mu powiedział: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciw tobie. Nie jestem godzien nazywać się twoim synem.
Lecz ojciec powiedział do swoich sług: Przynieście szybko najlepsza szatę i włóżcie na niego, dajcie mu tez pierścień na palec i sandały na nogi. Przyprowadźcie i zabijcie utuczone ciele, a będziemy z radością ucztować. Bo ten syn mój umarł, a ożył, zginał, ale się odnalazł.
I zaczęli się weselić. A starszy brat jego był na polu. Kiedy wracając zbliżał się do domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywoławszy więc jednego ze służących, zapytał: Co to takiego?
Ten mu odpowiedział: Twój brat wrócił, a ojciec zabił utuczone ciele, dlatego że go zdrowym odzyskał.
On rozgniewał się i nie chciał wejść do domu; ale ojciec wyszedł i prosił, aby wszedł. On zaś rzekł do ojca: Tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu, a nie dałeś mi nigdy koźlęcia, abym się radował z przyjaciółmi.
Ale kiedy powrócił twój syn, który przehulał swój majątek z ladacznicami, zabiłeś dla niego utuczone ciele!
Ale ojciec mu odpowiedział: Dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co mam, jest twoje.
A trzeba się cieszyć i radować, bo ten twój brat umarł, a ożył, zginał, ale się odnalazł.
Ojciec pozwala swemu synowi odejść, daje mu – tak jak nam – wolność, by szedł własną drogą i zdobywał doświadczenia. Nie idzie za nim i nie usiłuje sprowadzić go siłą z powrotem, lecz daje mu żądane pieniądze i pełną swobodę działania. Potem już tylko czeka. Na co? Na powrót syna. Do tej decyzji młody człowiek dojrzewa z dala od ojca.
Przepięknie ilustruje tę historię obraz Rembrandta Powrót syna marnotrawnego: ojciec z miłością nakłada ręce na powracającego syna, a ten skłania głowę na piersi rodzica. To dziecięca ufność w czystej postaci. Tak powinniśmy się czuć się wobec naszego Boga. On jest właśnie taki! Pozwala nam odejść w wolności i zdobywać własne doświadczenia. Kiedy jednak zechcemy do Niego powrócić, wita nas z otwartymi ramionami jak ojciec na obrazie Rembrandta.
Mamy prawo czuć się chcianymi, z ufnością przytulić się do Niego. Nie znaczy to, że nasze życie natychmiast zmieni się na lepsze, ale możemy być pewni, że na żadnej z naszych dróg nie jesteśmy sami.
Jest to największy dar, jaki kiedykolwiek otrzymaliśmy. Czy go zauważamy?
Doniosłości, radykalizmu i wyzwalającej mocy tej prawdy nie rozumie się już często nawet tam, gdzie takie spojrzenie na życie jest jeszcze obecne.
Wyobraź sobie teraz, że nie jesteś akceptowany. Gdyby tak było, musiałbyś budować swoje życie na mniejszych i większych złudzeniach pełniących funkcję parasola ochronnego, takich jak sukces zawodowy i ludzkie uznanie, które przecież odnoszą się często nie do naszej osoby, lecz do zajmowanej przez nią pozycji.
Gdy do naszego związku wkrada się rutyna i zaczyna brakować nam uznania, zmieniamy partnera, aby ktoś znów zaczął potwierdzać naszą wartość. W ten sposób wciąż na nowo poszukujemy nowych, bardziej wydajnych źródeł życiowej energii.
Nareszcie wolność
Dla mnie pewne jest, że dopiero gdy naprawdę zrozumiemy, że jesteśmy bezwarunkowo akceptowani, że – cokolwiek się w naszym życiu dzieje – jest Ktoś, kto stoi po naszej stronie, możemy pozbyć się niezdrowej części naszych pragnień. To niezwykle wyzwalające uczucie!
Wtedy mogę rozpocząć fascynującą podróż do własnego wnętrza bez strachu przed tym, co mogę tam odkryć. Wtedy będę też mógł dostrzec, jak niepowtarzalny jestem, jak bardzo byłem chciany i jak dokładnie zaplanowany przez mojego Stwórcę. Wówczas przestanę też funkcjonować zgodnie z zasadami zdobywania uznania u innych, lecz zaufam prawdzie, że w całym moim istnieniu i działaniu wciąż jestem niesiony i akceptowany przez mojego Boga, w którym mogę odnaleźć najgłębszy sens mojego życia.
W związku z tym mam także prawo do błędów, chodzenia okrężnymi drogami, upadania i powstawania. Na moje porażki, błędy i wszystko to, co zwykle chciałbym ukryć przed ludźmi, Bóg patrzy kochającym wzrokiem, tym wzrokiem, który – jak opisuje Psalm 139 – pozwala mi odczuć, że jestem kochany.
Postaraj się oddychać słowami tego psalmu, ponieważ to, o czym on mówi, pozwoli Ci żyć w wolności. Żyć, czując motyle w brzuchu, żyć z wiarą, która uskrzydla.
Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane. Choć jeszcze nie ma słowa na języku: Ty, Panie, już znasz je w całości. Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę. Zbyt dziwna jest dla mnie Twa wiedza, zbyt wzniosła: nie mogę jej pojąć. Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza? Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę. Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza: tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mię Twoja prawica. Jeśli powiem: Niech mię przynajmniej ciemności okryją i noc mnie otoczy jak światło: sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje: „mrok jest dla Ciebie jak światło”. Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę, nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi. Oczy Twoje widziały me czyny i wszystkie są spisane w Twej księdze; dni określone zostały, chociaż żaden z nich jeszcze nie nastał. Jak nieocenione są dla mnie myśli Twe, Boże, jak jest ogromna ich ilość! Gdybym je przeliczył, więcej ich niż piasku; gdybym doszedł do końca, jeszcze jestem z Tobą (Psalm 139,1-18).