Ostatniego dnia 1776 roku na Pogórzu Karpackim przychodzą na świat dwie dziewczynki. Leontyna rodzi się w dostatnim szlacheckim dworze, a Marysia w ubogiej chłopskiej zagrodzie. Są mlecznymi siostrami. Mąż mamki jest ekonomem na dworze podczaszego.
Pomimo różnic pochodzenia splot wydarzeń połączy panny ze sobą. Starszy brat Leontyny, dziedzic majątku, wyrusza w kilkuletnią podróż za granicę. Po powrocie do Pawłówki zakochuje się z wzajemnością w córce zarządcy, natomiast podczaszanka oddaje serce ubogiemu guwernerowi. Jednak złośliwy los rozdziela młodych. Jak mawia jeden z bohaterów powieści: synogarlica nie dla wróbla, a magnackie córki nie dla drobnego szlachcica.
Codzienne życie osiemnastowiecznej szlachty i chłopów pańszczyźnianych przeplata się z bolesną historią Polski. Majątek odwiedza Tadeusz Kościuszko. Zbliża się rok 1792. Do lektury powieści Szlacheckie gniazdo zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie zamieściliśmy jej premierowe fragmenty. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Nastały jadwęta, a wraz z nimi jeszcze dłuższe wieczory. Kobiety zbierały się gromadą po chałupach i zajmowały niewieścimi pracami. Każdej podczas takich zebrań towarzyszyła córka. Hrystyna ze względu na swój stan rzadko opuszczała chałupę. Chodziła z Marysią tylko do Robakowej, młynarzowej i do Ptaszkowej. Tego dnia również wybierała się do Hipolity.
– Nie mam chęci tam iść – powiedziała, grzebiąc w kufrze – ale jeśli nie przyjdziemy, Ptaszkowa rozpuści plotki, że się obijam, a i z ciebie próżniaka robię. Takie to podłe nasienie!
– Dlaczego jej tak nie lubisz, matko? – zapytała córka.
– Stare dzieje – westchnęła Hrystyna. – A co do lubienia, to i ona za mną nie przepada.
–Musiało być coś, co was poróżniło – zauważyła Marysia rezolutnie.
Hrystyna spojrzała uważniej na córkę. Dziewczyna była za duża, by dała się zbyć czymkolwiek. Przemieniała się w młodą kobietę. Niewiasta postanowiła powiedzieć jej prawdę.
– Hipolita Ptaszkowa była kiedyś narzeczoną twojego ojca. Niestety zdradziła go z innym. Gdy się wydało, ojciec rzucił ją i ożenił się ze mną.
– Byłaś zakochana, matko?
– A jakże – odparła Hrystyna. – Nadal jestem. Chociaż to już inna miłość niż ta, która nas połączyła.
– Jak to inna? – zdziwiła się Marysia.
– Młodzieńczy afekt przemienia się tak samo jak człowiek. Ludzie posuwają się w latach i to samo dzieje się z uczuciem. Czasami, gdy małżonkowie mają złe charaktery i jedno nie chce ustąpić drugiemu, zupełnie wygasa. Ale gdy potrafią siebie szanować, miłość dojrzewa i staje się taka jak dobre, stare wino.
Marysia pomyślała, że matka wie, o czym mówi, chociaż dziewczyna nie rozumiała tego do końca. Sama w nikim jeszcze się nie zakochała, lecz nieraz wyobrażała sobie, jaki powinien być chłopak, którego ona wybierze. Przede wszystkim musiał być mądry. Nie zniosłaby idioty u swego boku. Odważny. Stanowczy. No i przystojny, choć wygląd nie jest najważniejszy. Czasami nie mogąc zasnąć, wyobrażała sobie, że przyszły ukochany ratuje ją w niebezpieczeństwie, ochrania ramieniem i dodaje otuchy. W tych marzeniach jednak nie widziała jego twarzy. Był anonimowy, zupełnie nieznany, bo jej serce nie biło jeszcze dla nikogo.
Wychodząc do Ptaszkowej, zabrały ze sobą gromnicę.
– Może się przydać, gdyby chmury księżyc przysłoniły – rzekła Hrystyna, lekko popychając córkę. – Chodź, nie ociągaj się!
Marysia też nie miała ochoty iść do sąsiadki, lecz nie powiedziała tego. Wiedziała, że u Ptaszkowej zastanie Justynę młynarzównę, która od jakiegoś czasu spoglądała na nią z góry. Nie miała pojęcia, czego Klimczukówna chce. W chałupie Ptaszkowej usiadła przy matce. Niewiasty umilały sobie robotę opowiadaniem przeróżnych historyjek.
– A wiecie, kumy, skąd się tęcza wzięła i dlaczego dyjabeł ma rogi? – zagadnęła Bartoszowa, która jako jedyna z zebranych nie miała córki. – Słuchajcie! – I poczęła mówić: – O tęczy opowiadali tak… Było to bardzo dawno temu, gdy jeszcze janieli z nieba schodzili i dalej świat naprawiali. Tu coś zbudowali, tam zmienili, stawiali góry, kopali jeziora i mieli pełne ręce roboty. Ale nie tylko oni pracowali. Dyjabeł też nie spał. Wziął się do pogłębiania piekła, bo od początku świata wierzył, że ludzi skusi i kupi od nich dusze. A im więcej dusz, tym większa jego moc. Jak już piekło pogłębił, to chciał je zmierzyć, czy aby najwyższy człowiek w nie wlezie, czy też będzie musiał chodzić na czworakach. Poleciał do janiołów i poprosił ich, aby mu pożyczyli taką rzecz, którą może zmierzyć całą dziurę na piekło, wzdłuż, wszerz i na wysokość. Cóż mieli zrobić? Dyjabeł też miał swe prawa. Dali mu cyrkiel. On jednak nie wiedział, jak tym się posłużyć i zaś polazł do janiołów. Janioł wziął i pokazał na niebie, jak się cyrklem mierzy. Ale zakreślił ino drogę od ziemi do nieba i od nieba do ziemi, już całej kuli nie, bo musiałby zmierzyć i piekło. A tego nie chciał. Tak powstała siedmiobarwna tęcza. Piękna, że nawet dyjabłu dech zaparło. Prędko wziął cyrkiel i poszedł do swojej dziury. Chciał to piekło zmierzyć, jednak nijak mu to szło. Naraz cyrkiel wypadł mu z ręki i tak dostał nim w ten kudłaty łeb, że mu gula wyskoczyła i zrobiły się z niej rogi. Od tego czasu ludzie cieszą się tęczą, a dyjabła nazywają rogaczem.
Śmiały się kobiety z tej opowieści. Robakowa, rozochocona, tak zaczęła mówić:
– A ja wam powiem, dlaczego ubywa księżyca. Słuchajcie, kumy! Zanim Pan Bóg stworzył księżyc, wydarzyła się pewna rzecz. Ziemia stała się naraz ciemna. Nic nie było widać i żadne stworzenie nie mogło się poruszać. W czasie zaćmienia Święty Michał, który wtedy przebywał na ziemi, nie widząc drzewa, tak rozbił kolano, że nie mógł dofrunąć do nieba. „A ty co tak kulejesz?” – pyta go Najwyższy, na co on odpowiada: „Panie Boże, teraz pojąłem, że Ewa mogła w takiej ciemności pomylić drzewa i niechcący urwać jabłko z drzewa prawdy. A to może się jeszcze innym zdarzyć. Jeśli, Panie, chcesz temu zapobiec, to ześlij trochę światła na ziemię”. Bóg chwycił głowę w ręce i długo się namyślał. „Wiesz – powiada – to się da zrobić. Zmontuję wielki księżyc na niebie, ale aby to światło się za szybko nie wyczerpało, zrobię tak, że przez parę dni będzie ludziom jasno świecił, a przez następne go znowu zgaszę. Ludzie, gdy będzie jasno, ujrzą wszystko wokół siebie, a gdy księżyca ubędzie, nauczą się poruszać w ciemności. I tak jest do dziś; raz światło błyszczy przez parę nocy, potem go ubywa i znowu przybywa. Ludzie są szczęśliwi i wiedzą, że wszystkie ważne rzeczy należy robić, gdy księżyc pełnią im świeci.
– Ano tak – westchnęła młynarzowa. – Już Pan Bóg wie, jak świat urządzić.
Hrystyna również włączyła się do gadki:
– A ja wam powiem, kumoszki, jak ziemia z zazdrości przemieniła kobietę w wierzbę. Otóż pewna niewiasta nazywająca się Blinda miała szczególny dar wydawania na świat mnogiego potomstwa z niewypowiedzianą łatwością, tak dalece, że nie tylko sposobem przyrodzonym, ale z rąk, nóg, głowy i innych części ciała wydawać mogła dzieci. Ziemia, najpłodniejsza z matek, pozazdrościła jej takiej zręczności, przeto razu jednego, gdy szła Blinda przez łąkę, która grząska była, nogi jej uwięzły w grudach i tak mocno ścisnęło jej stopy, że z miejsca zejść nie mogła i przemieniła się w drzewo wierzbowe. Odtąd ludziska uważają wierzbę za drzewo święte i przypisują jej zbawienny wpływ na płodność.
Pokiwały niewiasty głowami nad tą opowieścią, a Ptaszkowa tak rzekła:
– Wiecie, baby, jak Bóg rozdzielił płeć? – Chrząknęła i dalej mówiła: – Kiedy Pan ulepił mężczyznę i kobietę z gliny, musiał im pozszywać piersi i brzuchy. Wziął jedną nić i zaszył mężczyznę. Został kawałek przędzy, z której utworzył się członek męski. Wziął drugą, zeszył kobietę, ale tu mu zabrakło. Stąd powstał członek żeński.
Tym razem zachichotały dziewczęta. Widać było, że dopiero opowieść Ptaszkowej je zainteresowała. Marysia spojrzała wyczekująco na matkę.
– Możesz wstać na chwilę – rzekła Hrystyna, która doskonale zrozumiała pytanie we wzroku córki. – Mnie też już krzyż boli od siedzenia.
Za przykładem Marysi dziewczęta odstąpiły od matek i wyszły z chałupy.
Mrok z wolna ogarniał ziemię. Konopkówna ujrzała w ciemności sierp księżyca i zaraz przypomniała jej się opowieść o Świętym Michale i Panu Bogu. Przepełniona podziwem dla wszelkiego stworzenia, usłyszała za sobą znajomy głos Rozalki.
– Ostatnio unikasz mojego towarzystwa – zaczęła ostrożnie dziewczyna.
– To nie tak – broniła się Marysia. – Matka przyucza mnie roboty i nie mam czasu na zabawę.
– Zauważyłam, że Justynka koso na ciebie spogląda – oświadczyła sąsiadka.
– Nie wiem, o co jej chodzi – wyszeptała Marysia.
– A ja wiem! – Robakówna się uśmiechnęła. – Urody ci zazdrości, ot co.
Marysia zdziwiła się na te słowa. Wiedziała, że nie była brzydka, ale też nie dostrzegała w sobie żadnej piękności.
– Nie przejmuj się Justyną. Przejdzie jej. – Rozalka machnęła ręką i odwróciła się na pięcie w stronę chałupy. – Oho, zdaje się, że matki wychodzą od Ptaszkowej.
Istotnie, kobiety już stały na zewnątrz. Konopkówna zaraz podeszła do rodzicielki, by podać jej ramię. Matka w zaawansowanej ciąży nie miała sił. Przystawała co chwilę, by złapać tchu, więc niewiasty wyprzedziły i ją, i Marysię. Ponieważ księżyc co chwila chował się za chmurami, Hrystyna zaświeciła gromnicę. Oświetlając sobie drogę, doszły do chałupy. Tam zaraz matka przygotowała skromną kolację. Jako że wieczór był długi i szkoda było po próżnicy świecę palić, wszyscy poszli do łóżek.
W naszym serwisie możecie przeczytać kolejny fragment książki. Powieść Szlacheckie gniazdo kupicie już w popularnych księgarniach internetowych: