Dama z fontanny - fragment książki

Data: 2016-04-26 09:14:32 | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Dama z fontanny - fragment książki

Jest deszczowe lato. Dziewiętnastoletnia, odważna i rezolutna Edyta zaczyna wakacyjną pracę jako pokojówka w starym zamku. Już pierwszego dnia trafia na… pogrzeb! A to dopiero początek! 

 

Co tak naprawdę dzieje się w posiadłości? Czy każdy jest tam tym, za kogo się podaje? Jakie tajemnice kryją stare mury? W wirze intryg i tajemnic dziewczyna niespodziewanie spotyka miłość. Czy przyniesie jej ona szczęście? 

 

Dama z fontanny to powieść, która zabierze Was w niezwykłą podróż! Książkę poleca Wydawnictwo Luckya w naszym serwisie przeczytać możecie jej premierowy fragment:

 

 

 Rozdział 1

 

Lipcowa burza rozszalała się w nocy. Potoki deszczu waliły z charakterystycznym szumem, przecinanym odgłosem grzmotów i błyskiem piorunów rozświetlających przez ułamek sekundy ciemność ulicy. Krople wody popychane podmuchem wiatru stukały w szyby i opadały na parapet okna. Nad miastem wisiały ciężkie, ponure chmury, nie pozostawiając nadziei na słoneczny, upalny dzień pachnący lipami rosnącymi przed kamienicą.

 

Dopiero nad ranem kaskady wody zamieniły się w drobny, siąpiący deszcz, przynosząc przez uchylone okno świeży zapach lata.

 

Po nieprzespanej, niespokojnej nocy jednostajne szemranie kropel usypiało i kiedy Edyta otworzyła zaspane oczy, zaraz z powrotem wtuliła głowę w poduszkę. To już ostatnie wakacje po całorocznej harówce, okupionej świadectwem dojrzałości, i szacowne mury liceum niedługo całkowicie zatrą się w świadomości, chociaż spędziła tam kilka lat, na przemian dobrych i niezbyt udanych, jak to bywa w szkolnym życiu.

 

Plany spędzenia beztroskich wakacji w pełni słońca, rześkiej wody nad morzem lub jeziorem, w otoczeniu oszałamiających barw lata spaliły na panewce, zresztą to było do przewidzenia z całkiem prozaicznego powodu: braku odpowiednich finansów. Jak zwykle! Pada i pada… Właśnie w taki dzień, kiedy w jej życiu zawitała odrobina optymizmu… 

 

Za drzwiami na korytarzu rozległy się kroki i po chwili w szparę uchylonych drzwi wetknęła rozczochraną blond głowę Ola, młodsza o dwa lata siostra dziewczyny.

 

– Jeszcze śpisz? Wstawaj! Zapomniałaś, że dzisiaj masz tam jechać?

Edyta odwróciła głowę w jej stronę i zamrugała oczami:

– Nie zapomniałam. Całą noc nie spałam, tak waliły pioruny! – powiedziała zaspanym głosem.

Ola, w piżamie w zielone słoniki, wsunęła się do pokoju i przystanęła obok kanapy siostry.

– A swoją drogą, to ja bym tam nie pojechała – wzdrygnęła się, patrząc na nią. 

– Dlaczego? To tylko kilkanaście kilometrów za Grudziądzem.

– Ale Bohdany to zapadła dziura, odludzie… a ty chcesz tam pojechać do pracy. Widziałam ten zamek z daleka, właściwie jego fragment i wieżę, bo otoczony jest drzewami, ale nie chciałabym tam ani mieszkać, ani pracować. Wygląda dość ponuro.

– O co ci chodzi? – Edyta wzruszyła ramionami, sięgając po „Nowiny” z 19 lipca z zaznaczoną ofertą pracy. – A jak ma wyglądać? Jak szklany wieżowiec? Przecież tam ktoś mieszka i na pewno nie będę jedyną osobą z personelu. To nie jest domek jednorodzinny. Masz taką minę, jakbym wybierała się na własny pogrzeb!

– Ale… słyszałam różne dziwne rzeczy na temat tego zamczyska… nie… ja bym tam nie pojechała! – Ola przysiadła na brzegu kanapy.

– Czego się boisz? Starej budowli? Chyba oglądasz za dużo horrorów, a duchów nie ma, jeżeli to masz na myśli, tylko zjawiska, których racjonalnie nie można wytłumaczyć.

– No właśnie!

– Ola, nie zniechęcisz mnie i wiem, że nie mówisz tego poważnie, tylko się wygłupiasz. Dość długo szukałam pracy, nawet nie mogłam zrobić imprezy w zeszłym roku na osiemnastkę, a w tym… O, kurczę! Na dziewiętnastkę! Szkoda, że w pośredniaku nie mam żadnych znajomych. Zresztą, oni mają swoich świętych, wiem coś o tym. Zarobię trochę kasy i pojadę do Krynicy Morskiej, chociażby po sezonie, kiedy pustoszeją plaże, woda w Bałtyku jest już zimna, a ja będę chodziła blisko brzegu, oblewana falami z białą grzywą – rozmarzyła się Edyta, siadając obok siostry.

– Mamie też to się nie podoba.

– Jestem pełnoletnia i wiem, co chcę robić. Jasne, że wolałabym pojechać do Paryża i nie liczyć się z forsą. Ale mój Paryż to miotła w ręku i mycie cudzych okien! W liście nie jest określone żadne stanowisko pracy, po prostu: przyjmujemy panią do pracy od dwudziestego siódmego lipca, prosimy o stawienie się o godzinie trzynastej w zamku w Bohdanach. No i dzisiaj tam pojadę.

– I co tam będziesz robić?

– Cokolwiek. Ja będę w Bohdanach, a ty pojutrze u ciotki w Gdyni, więc ciesz się i nie kracz. Może poznasz jakiegoś przystojniaka w mundurze Marynarki Wojennej?! Wstaję! Zejdź z kanapy.

Ola podreptała w kapciach z pomponami do drzwi, w progu przystanęła i odwróciła się do Edyty:

– Aha! Zanim wyjedziesz, to zadzwoń do mamy, bo dzisiaj zostaje dłużej w pracy i nie zdąży zrobić przeglądu twojej torby. – Przymrużyła oko. – Na pewno by ci wpakowała parę zimowych rzeczy, żebyś przypadkiem się nie przeziębiła. 

– Wiem, wiem. Daj mi już spokój, bo naprawdę zapakuję to, co nie będzie mi potrzebne. Ten deszcz mnie tak rozstraja…

– A dla mnie jest to obojętne, mam wakacje i tylko to się liczy! A co do przystojniaków w mundurach, to świetny pomysł. Podobają mi się marynarze.

– Uważaj! Masz dopiero siedemnastkę!

– To poderwę… dwudziestolatka! – Ola zakołysała biodrami i zniknęła za drzwiami.

 

Edyta podniosła się, przeciągnęła się leniwie, opuściła nogi na miękki dywanik przed kanapą, usiadła przy biurku i jeszcze raz przebiegła wzrokiem zawiadomienie o przyjęciu do pracy w zamku w Bohdanach. Zakwaterowanie z pełnym wyżywieniem, praca dwuzmianowa, wynagrodzenie… no, dość zachęcające… pokój do własnej dyspozycji… Ciekawe jakiego rodzaju to będzie praca. W kuchni… albo jako pokojówka? Czyli sprzątaczka. Wysyłają po nią taksówkę. To dobrze, nie będzie błądziła po jakichś wertepach.

 

Spojrzała w okno. Leniwie sunące po szybach małe strumyczki wody przypominały, że jeszcze pada, chociaż przejaśniało się i pokój powoli zalewało światło wychylającego się zza chmur słońca.

 

Taka aura zawsze ją przygnębiała, nawet z chłopakiem zerwała, kiedy wracali z nieudanej, przeplatanej wzajemnymi pretensjami randki; dzisiaj, po kilku tygodniach, nawet nie potrafiła odtworzyć przebiegu tej pełnej niechęci rozmowy, jakby byli już starym, znudzonym sobą małżeństwem.

 

W przeciwieństwie do siostry była drobnej budowy niewysoką szatynką z krótką, wygodną czuprynką i szaroniebieskimi oczami okolonymi długimi rzęsami. Miała regularne rysy, ale, jak sama twierdziła, z niewinnym wyrazem twarzy i o urodzie nie powalającej na kolana. Nieco chłodna w okazywaniu uczuć, nawet w stosunku do tych, których bardzo lubiła – po prostu nie była wylewna, a zmuszać się do sztucznych uśmiechów nie miała zamiaru. Przyjaciołom to nie przeszkadzało i wszyscy czuli się doskonale w swoim towarzystwie. Czasem uszyła sobie jakiś gustowny ciuszek – zdolności do kroju i szycia odziedziczyła po matce, w szafie miała kolekcję spodni, tunik i… adidasów. Uwielbiała piesze wędrówki, słońce i wszelkiej maści maskotki. Chciałaby usamodzielnić się w kwestiach finansowych i pomóc matce. Ojciec zmarł po długiej chorobie, kiedy miała dwanaście lat, a matka nie zarabiała wiele jako sprzedawczyni w sklepie warzywniczym.

Edyta podeszła do furtki, na której zamontowana była skrzynka pocztowa, i z ciekawością spojrzała w głąb posiadłości. Wydawało się, że zamek jest niezamieszkany, bo pozbawiony był śladów życia, ale siąpił jeszcze deszcz, więc trudno byłoby kogokolwiek oczekiwać na zewnątrz w taką pogodę. Zza jej pleców, z szosy oddalonej o kilkadziesiąt metrów od bramy, dochodził co jakiś czas szum przejeżdżających samochodów. Po obydwu stronach podjazdu rozciągał się szpaler drzew, krzewów i zarośli tworzących przedłużenie zagajnika, czy raczej lasu. Zanim zadzwoniła, odeszła od furtki, przeszła kilkanaście metrów w dół i rozejrzała się wokoło. W bezpośrednim sąsiedztwie zamku nie dostrzegła żadnej budowli, domu, nawet chaty; wszędzie dominował las, zakrywając jakiekolwiek zabudowania, nie było widać żywego ducha, poza ludźmi przemieszczającymi się w różnej marki pojazdach po mokrej szosie.

 

Edyta spojrzała na zegarek, zawróciła pod furtkę i nacisnęła przycisk domofonu. Za chwilę zrobi krok w przyszłość swojego losu u obcych ludzi, nowobogackich, pewnie traktujących służbę z chłodną uprzejmością. Bo przecież do służby już należy i powinna unikać z nimi zbyt poufałych kontaktów… a może to tylko jej wybujała wyobraźnia i to miejsce tak na nią działa? Raczej ta okropna pogoda.

 

Drgnęła, kiedy usłyszała z mikrofonu mocny, kobiecy głos:

– Słucham?

– Nazywam się Edyta Mroczkowska i przyjechałam do pracy.

– Proszę wejść.

Furtka otwierała się powoli, jak w filmach grozy, kiedy wpuszcza gości na mroczną, niesamowitą imprezę, gdzie dzieją się różne wzbudzające grozę wydarzenia.

 

To chyba paplanina siostry sprawiła, że Edyta wkraczając na drogę prowadzącą do zamku, poczuła na całym ciele większy chłód, niż stojąc przed wejściem, a koniuszki palców rąk i policzki owionął jej nieprzyjemny powiew lodowatego powietrza, jakby nagle spadła temperatura otoczenia.

 

Było cicho, pusto, fatalna pogoda przytłaczała, tłumiła nawet radość z pierwszej, z trudem zdobytej pracy, a z każdym krokiem po wybrukowanej drodze prowadzącej ku posiadłości Edyta czuła dziwny niepokój, przyprawiający o kołatanie serca. 

 

Wolnym krokiem, rozglądając się z ciekawością dookoła, szła wzdłuż przystrzyżonego żywopłotu rozciągającego się po obu stronach szerokiej alei, za którym znajdował się gąszcz parku z wielkimi drzewami, krzewami i gdzieniegdzie przebijającymi się wśród nich alejkami. Park był ogromny. Nawet z alei można było docenić jego piękno i wielkość. Żywopłot biegł aż do dziedzińca zamku. Tuż przy jego zewnętrznej stronie ciągnął się wąski pasek krótko przyciętej trawy. 

 

Edyta powoli, dźwigając ciężką torbę, zbliżała się do posiadłości. Deszcz już tylko kropił, ukazując bryłę budowli wraz z wieżą, znajdującą się po jej lewej stronie, która górowała nad zamkiem. Całość prezentowała się tajemniczo i imponująco. Wzbudzała ciekawość, oczekiwanie czegoś trudnego do zdefiniowania, choć gołym okiem było widać, że ceglany zamek wymagał nadal sporych nakładów finansowych: miejscami wykruszone na froncie budynku cegły, podobnie jak w murze okalającym zamek, czy uszkodzone gdzieniegdzie gzymsy nad głęboko osadzonymi, wąskimi, półkolistymi oknami. Nawet kilkustopniowe wejście do środka posiadłości wymagało natychmiastowej naprawy, ostatni stopień straszył wręcz pęknięciami na całej długości. 

 

Gmach zbudowany był z cegieł na planie nieregularnego czworoboku, jednopiętrowy z niskim poddaszem. Od strony wieży do okien na piętrze, prawie do połowy budynku, porośnięty pnącym, cieszącym oczy zieloną barwą winobluszczem. 

 

Nawet laik w żaden sposób nie związany ze sztuką architektury, kiedy przyjrzał się rezydencji, mógł stwierdzić, że widoczne prace renowacyjne prowadzone były z pewnością na przestrzeni wieków. Jednak nowe, drewniane okna, dach pokryty nowoczesną dachówką nie zmieniły pierwotnej bryły zamku. Dwa obsadzone kwiatami klomby, oddzielone od budynku półkolistym podjazdem, który rozwidlał się w dwie strony, dodawały surowej budowli lekkości, barwy, cieszyły oczy paletą przeróżnych kolorów kwiatów i krzewów czerwonych róż.

 

Między klombami znajdowała się fontanna zadziwiająca pięknem formy. Pośrodku stał kamienny posąg damy w kapeluszu, w staroświeckiej, długiej sukni, trzymającej nad głową parasolkę, z której spływała woda. Obok postaci stał wielki pies. Edyta przez chwilę podziwiała rzeźbę, która mimowolnie przyciągała wzrok. Było w niej coś magicznego, tajemniczego, dama była wielkości dorosłej kobiety, pies wyglądał groźnie. 

 

Dzieliło ją już tylko kilkanaście metrów od kamiennych schodów wiodących do głównego wejścia, gdy nagle rozległ się zgrzyt ciężkich, drewnianych drzwi i w progu stanęła młoda, około dwudziestoletnia kobieta, w białym fartuszku, z ciemnymi, gładko zaczesanymi w tył głowy włosami.

 

Czekała w milczeniu na Edytę, a kiedy ta przystanęła przy schodach, zeszła do niej i chwyciła torbę.

– Chodźmy! – rzuciła krótko.

Edyta zdjęła kurtkę, torebkę przewiesiła przez poręcz krzesła i usiadła przy stoliku naprzeciw dziewczyny. Dłońmi wygładziła krótkie włosy, jakby przed chwilą potargał je wiatr.

 

Jeszcze przez chwilę rozglądała się, lustrując wzrokiem pomieszczenie, po czym zapytała:

– To ciebie usłyszałam przez domofon? Masz inny tembr głosu, tamten był taki… kategoryczny… ostry, jakby nie znoszący sprzeciwu, ale mikrofon zniekształca głos.

– To nie ja, to kucharka, Helena. Ona jest tu najważniejszą osobą. Rządzi całym domem, w kuchni jest jeszcze pomoc kuchenna, właściwie wykwalifikowana kucharka. Starsza od nas, chyba… o dwa lata, Wiesia. Świetnie gotuje, piecze ciasta. No i ogrodnik. On zajmuje się ogrodem, parkiem, sprząta alejki, podlewa i naprawia wszystko, co się zepsuje. Jak będziemy miały chwilę dla siebie, oprowadzę cię po całym terenie.

– Do kogo mam się zgłosić, żeby podpisać umowę? Nawet nie wiem, na jak długo… Pusto tu jakoś, nikogo po drodze nie spotkałam, wydaje mi się, że jesteśmy tutaj tylko we dwie. Przyjęłam tę pracę, bo nie miałam szans na inną, mieszkam w Grudziądzu, a tam jest więcej szukających niż ofert pracy. Jak myślisz, co mi zaoferują?

 

Urszula, patrząc jej prosto w oczy z dziwnym wyrazem twarzy, powiedziała z przekonaniem:

– Jak to co?! Nie wiesz? To, co tamtej!

– Nie rozumiem, komu? – Edyta ze zdumieniem czekała na wyjaśnienie.

– Ten pokój jeszcze trzy dni temu zajmowała twoja poprzedniczka… pokojówka jak ja i teraz będziesz ty.

– Wyjechała? Zrezygnowała z pracy?

– Wyjechała, ale… na tamten świat – Urszula wzdrygnęła się. – Dlatego jest tak cicho, bo ona leży teraz w baszcie… w trumnie… tam jest najzimniej, dzisiaj wywiozą ją na cmentarz.

– Do miasta?

– A skąd! Na terenie zamku jest taki mały cmentarzyk, też wiekowy i wolno tam chować.

Edyta zaniemówiła z wrażenia, czując chłód wpełzający na policzki. Urszula nie spuszczała jej z oczu, w których czaiła się jakby odrobina ironii, ciekawość i oczekiwanie na reakcję dziewczyny. 

– Ale… dlaczego tutaj? – wyjąkała Edyta.

– Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Ten cmentarzyk jest daleko od zamku, nie widać go nawet z okien, a dzisiaj… 

– Urszula skrzywiła się, wzruszając ramionami – wieczorem… czuję to, będziemy wszyscy musieli iść tam, do wieży, na ostatnie pożegnanie. 

– Dlaczego nie żyje? Miała wypadek, chorowała? Jak długo tu pracowała? – dociekała oszołomiona opowieścią Edyta. Oparła łokcie o blat stolika i pochyliła się ku dziewczynie, czekając z napięciem na wyjaśnienie.

Na twarzy Urszuli pojawił się wyraz niezdecydowania, jakby niechęci do snucia dalszej relacji o losach zmarłej pokojówki i dopiero po kilku głębokich westchnięciach odpowiedziała:

– Była tu zaledwie miesiąc, wyglądała na taką pokorną, cichą, miłą dziewczynę i w gruncie rzeczy taką była. Tylko… nagle zaczęła dziwnie się zachowywać, pytałam ją, chciałam coś z niej wydusić, ale nic nie wskórałam. A jak już mówiłam, trzy dni temu ogrodnik znalazł ją pod wieżą. Nieżywą… z rozbitą głową… podobno na trawie było pełno krwi, może ten deszcz już ją spłukał… Nie miałam odwagi tam pójść.

– Wezwali lekarza… policję?

– Oczywiście. Lekarz stwierdził, że przyczyną był upadek z wysokości, policja, że to był nieszczęśliwy wypadek i tak to się skończyło. Zabrał ją zakład pogrzebowy i dzisiaj przywiózł. Wieczorem znowu przyjadą i zawiozą ją tam…

– Co ona robiła w wieży?

– Z wieży jest piękny widok na całą okolicę, może za bardzo wychyliła się przez okno albo z tarasu widokowego i spadła? Padał deszcz, właściwie siąpił i może poślizgnęła się? Będziesz miała niejedną okazję, żeby tam wejść, na samą górę i przekonasz się, jakie są widoki dookoła. Mogę iść z tobą, jeżeli zechcesz, ale musimy zrobić to dyskretnie, bo Bohdanowiczowie dobrze płacą, ale trzeba być na każde ich skinienie. Spójrz tutaj – Urszula pokazała na mały głośnik nad drzwiami. – To jest zamiast telefonu.

– Przez całą dobę?

– Jak do tej pory, jeszcze mnie nikt w nocy nie obudził… chociaż… wiesz, to tylko martwa rzecz… i kiedy wiatr śwista… czasem… coś… w nim zazgrzyta… ale może tylko tak mi się wydaje. Najgorzej jest, kiedy pada deszcz… wtedy… – Urszula zmusiła się do bladego uśmiechu, który raczej przypominał chęć ukrycia i zbagatelizowania niedokończonego zdania – wtedy… robi się tak jakoś nieprzyjemnie, sama widzisz, że to takie stare mury.

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje