Ta śmierć była zupełnie inna. "Czynności wyjaśniające"

Data: 2021-06-25 09:20:09 | Ten artykuł przeczytasz w 14 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Czteroosobowa rodzina ginie w wypadku samochodowym, a sprawca zdarzenia ucieka… Trudne śledztwo, policjant na życiowym zakręcie i kobieta, która chce mu pomóc. Czy mężczyzna uwierzy w jej bezinteresowność w momencie, gdy przestał już ufać samemu sobie? Prawda kryje się we mgle.

Technik kryminalistyki, Szymon Hołysz, wraca do służby po wielomiesięcznym zwolnieniu lekarskim. Szybko okazuje się, że nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom nowego przełożonego. Wzbierające w nim negatywne emocje przenosi na grunt rodzinny, a opieka nad dwojgiem małych dzieci zaczyna go przerastać.

Na domiar złego Hołysz musi rozwikłać sprawę tragicznego wypadku samochodowego, stając się sędzią we własnej sprawie. Czy przypadkowe spotkanie z Olgą, atrakcyjną wokalistką, pozwoli mu odbić się od dna, czy też pogrąży jego świat w jeszcze większym chaosie? Jak znaleźć sprawcę, gdy wszystkie dowody świadczą przeciwko tobie? Rozwiązanie tej kryminalnej zagadki pozwoli podkomisarzowi odkryć prawdę o swoim życiu.

Obrazek w treści Ta śmierć była zupełnie inna. "Czynności wyjaśniające" [jpg]

Do lektury powieści Sebastiana Bachniaka Czynności wyjaśniające zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment książki, tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury ostatniej jego części:

— Dlaczego akurat Częstochowa? — zapytała.

Długo milczał, zanim zebrał się do odpowiedzi na zadane mu pytanie. Obserwował przez okno płynące po niebie szare i ciężkie chmury. Niechybny zwiastun kolejnych opadów deszczu ze śniegiem. Jego ciałem wstrząsnął mimowolny dreszcz.

— To kompromis. Ania najchętniej zamieszkałaby na wsi. Ja wolałem miasto — powiedział smutnym głosem. — Częstochowa wydawała się w sam raz. Miała teatr, filharmonię, kina, kluby i kawiarnie. Po powrocie wynajęliśmy mieszkanie i zaczęliśmy poszukiwania stałej pracy. Ania dostała się na staż do Urzędu Miasta w Częstochowie. Okazał się on przepustką do otrzymania całego etatu na czas nieokreślony. W tym samym czasie postanowiłem spełnić swoje dziecięce marzenie. Zgłosiłem swoją kandydaturę do służby w policji. Jak pani pamięta, był to czas wzmożonej rekrutacji związanej ze zbliżającymi się Mistrzostwami Europy w Piłce Nożnej. Może nie zabrzmi to zbyt skromnie, ale jako wysportowanemu, inteligentnemu i dobrze wykształconemu młodemu mężczyźnie dostanie się do służby nie przysporzyło mi większych problemów i w ten właśnie sposób stałem się policjantem.

— Nie wiem, czy pan pamięta, ale pierwszą rozmowę z psychologiem podczas rekrutacji odbył pan ze mną.

— Naprawdę? Nie pamiętałem, ale że pani pamięta — powiedział z uznaniem.

— Też nie pamiętałam. Za mnie pamiętają teczki osobowe, które znajdują się w aktach — stwierdziła z cierpkim uśmiechem. — Niech pan opowie o przebiegu swojej służby.17

— Pierwszym wyzwaniem w służbie okazało się zaliczenie kursu podstawowego — kontynuował, zastanawiając się równocześnie, po co przeglądała jego akta? Jeszcze bardziej nurtowało go, z jakiego powodu mówi mu o tym wprost? — Tutaj przeszedłem szkołę życia. Skoszarowanie, życie na rozkaz, rozłąka, niejasne zasady przydzielania weekendowych przepustek. W dodatku na zajęciach nie zawsze liczyła się wiedza, inteligencja i umiejętności. Czasem można było być przygotowanym do zajęć na dwieście procent, a polec z kretesem. Do końca życia zapamiętam zaliczenie z kajdankowania, gdy prowadzący egzamin aspirant powiedział do mnie z uznaniem: „Otarłeś się o perfekcję. Pięknie nam tutaj kolegę poskładałeś, ale kajdanek nie zabezpieczyłeś, siadaj dzida”. Co miał na myśli prowadzący zajęcia instruktor chyba nie muszę pani wyjaśniać — rzucił dla rozluźnienia.

— Zdecydowanie nie musi pan — powiedziała wyraźnie rozbawiona.

— Dla mnie wtedy takie podejście do rekruta wydawało się nielogiczne i pozbawione jakiegokolwiek sensu. Przecież jeżeli było niemal idealnie, to dlaczego od razu kogoś oblać, uwalić.

— O tym, dlaczego tak a nie inaczej odpowiedź znalazł pan chyba w dalszych latach swojej służby w policji? — zapytała, czy też może raczej stwierdziła.

— Tak — potwierdził, po czym ciągnął swój monolog. — W trakcie kursu podstawowego często zastanawiałem się, czy aby dobrze wybrałem kierunek kariery zawodowej. Po półrocznym szkoleniu, zaliczyłem egzamin końcowy i stałem się pełnoprawnym funkcjonariuszem. Wtedy uznaliśmy z Anią, że osiągnęliśmy poziom stabilizacji, który pozwala nam na zawarcie związku małżeńskiego. Ślub był kameralny, tylko dla rodziny i najbliższych przyjaciół. Później przyszła proza życia.

— Czy teraz też się pan nad tym zastanawia, to znaczy nad słusznością wyboru kierunku zawodowego? — dopytywała psycholożka.

— Szczerze? — zapytał lekko poirytowanym głosem. Sam nie wiedział, co wyprowadziło go z równowagi. — Wie pani doskonale, w jakiej jestem sytuacji. Szczerze mówiąc, mam teraz na głowie mnóstwo innych rzeczy do przemyślenia — odpowiedział dość ostro.

— Niech pan mówi dalej.

— Na początku pracowałem na ulicy. Byłem punktualny, dyspozycyjny, zaangażowany. Wydaje mi się, że budziłem sympatię kolegów i przełożonych. W tym czasie, jedyne co spędzało mi sen z powiek to nieefektywne starania o powiększenie rodziny. Bardzo chcieliśmy mieć dziecko, ale z naszych starań nic nie wychodziło. Jeździliśmy więc do najróżniejszych gabinetów i klinik. Robiono nam szereg badań, z których nic nie wynikało. Jeden z lekarzy poradził mi kiedyś, abym starał się unikać stresu… — przerwał w pół zdania. — Stresu nie uniknąłem. Pewnych rzeczy po prostu obejść się nie dało. Z czasem przywykłem, zahartowałem się. W końcu uśmiechnęło się do nas szczęście. Na świat przyszła nasza piękna i zdrowa córka Jagoda. Otrzymałem również awans. Zostałem referentem. Po kilku miesiącach przeszedłem na równorzędne stanowisko do wydziału kryminalnego. Na początku zostałem zasypany po uszy postępowaniami sprawdzającymi, czynnościami zleconymi i sprawami alimentacyjnymi. Przytłoczony natłokiem spraw często siedziałem w pracy po godzinach ku chwale ojczyzny. Dochodzenia, które dostałem do prowadzenia, nie należały do ambitnych. Zamiast łapać groźnych przestępców, masowo ścigałem mężczyzn niewywiązujących się z obowiązku alimentacyjnego lub jeżdżących wszelkiej maści pojazdami na podwójnym gazie. Tak właśnie, wszelkiej maści pojazdami. Kiedyś nawet zdarzyło mi się stawiać zarzuty mężczyźnie, który, wracając z imprezy, postanowił przejechać się stojącym na terenie budowanego parkingu walcem drogowym. Można powiedzieć, że ta sprawa była dla mnie miłą odmianą. Zawsze to coś innego niż pisanie kolejnego postanowienia o przedstawieniu zarzutu czy też tworzenie aktu oskarżenia. Bo wszystko, co robisz, jest takie samo, a zmieniają się jedynie dane personalne sprawców.

— Tak — tylko to jedno słowo uzyskał w odpowiedzi na potok słów wydobywający się z jego ust.

— Gdy okrzepłem już w pracy kryminalnego, doszło do kolejnych poważnych zmian w życiu mojej rodziny. Urodził się nasz syn Mikołaj. Niemal w tym samym czasie, korzystając z dofinasowania, pomocy rodziców i oszczędności, uciułaliśmy na trzypokojowe mieszka-nie w bloku z wielkiej płyty. Z czasem dostawałem do prowadzenia coraz trudniejsze śledztwa i dochodzenia. Wszystko kręciło się jednak wokół przemocy domowej i pijackich bójek. Jedyną odskocznią od nudnej i monotonnej „kwitologi” były dyżury kryminalne.

— To właśnie jeden z takich dyżurów pozwolił się panu wybić? — zapytała psycholożka.20

— Być może — uciął, zastanawiając się, ile ona wie na jego temat. — W każdym razie zostałem wtedy skierowany przez dyżurnego na miejsce śmiertelnego wypadku drogowego. Zanosiło się na smutną historię bez happy endu. W godzinach nocnych, na nieoświetlonej drodze, nieznany kierujący jadący nieustalonym pojazdem, potrącił idącą poboczem kobietę. Po zdarzeniu odjechał, nieudzielając poszkodowanej pomocy. O świcie leżącą kobietę zauważył kierowca miejskiego autobusu. Na pomoc było już jednak za późno, nie żyła. Wszyscy uznali powyższą hipotezę za pewnik.

— Pan miał inne zdanie — ciągnęła go za język.

— Pamiętam, że twierdziłem, że obrażenia kobiety powstały na skutek pobicia, a nie wypadku komunikacyjnego. W dodatku wskazywałem na ślady, które, w mojej opinii, świadczyły o ciągnięciu ciała.

— Prowadząc oględziny, na przekór wszystkim, kazał pan technikowi kryminalistyki wykonać zdjęcia i zabezpieczyć ślady wedle własnego uznania? — przerwała w mu w pół słowa.

— To ja wykonywałem oględziny, więc i ja decydowałem o ich przebiegu — odparł zdecydowanym tonem.

— Wiem, że ten upór doprowadził do szewskiej pasji naczelnika wydziału kryminalnego. Jak to się wszystko skończyło?

— Zdarzenie to niosło za sobą pewne konsekwencje — mówił spokojnie, ważąc każde kolejne wypowiadane słowo. — Prowadzone w sprawie śledztwo potwierdziło przedstawioną przeze mnie hipotezę. Zabezpieczone na miejscu zdarzenia ślady potwierdziły winę sprawców tego czynu. Myślę, że ta sprawa pozwoliła mi na pokazanie pełni moich możliwości — starał się opisać całą sytuację w jak najbardziej zwięzły sposób, nie zagłębiając się przy tym w szczegóły. Najważniejszego i tak nie powiedział. Uważał bowiem, że nie każdemu w smak był jego sukces.

— Później dostał pan propozycję pracy w Zespole Techniki Kryminalistycznej, którą skrzętnie pan wykorzystał — teraz to ona opowiadała historię jego życia. — W dodatku zrobił pan to za plecami bezpośrednio przełożonego — podkreśliła.

— Nieprawda. To są insynuacje — zaprotestował, niemal krzycząc.

— Naprawdę? Wiem, że gdy naczelnik został wezwany do komendanta miejskiego i poinformowany o pańskim przeniesieniu do innego wydziału, nie zgadzał się z tą decyzją. W odpowiedzi usłyszał, że wszystko zostało już postanowione, a rozmowa z komendantem miejskim ma jedynie charakter informacyjny.  

— Skąd pani ma taką wiedzę? W ogóle, co chce pani przez to powiedzieć? — pytał wzburzony.

— Jest pan inteligentnym człowiekiem. Sam pan doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co mam na myśli. Teraz proszę niech pan kontynuuje.

— Nie zamierzam — stwierdził, podnosząc się z siedziska.

— Jeśli zamierza pan wrócić do służby, radziłabym zostać…

—  Dobrze  —  odrzekł  ponuro,  po  czym  ponownie  usiadł  na  krześle.  —  Miałem  w  życiu  wszystko, zajmowałem wysokie stanowisko, w dodatku istniała szansa na oficerskie szlify. Zdobyłem pracę, o której zawsze marzyłem. Ciekawą, interesującą, pozwalającą na rozwój osobisty, lecz zarazem trudną, wymagającą i obciążającą psychicznie. Pracę pełną ludzkich dramatów. Ludzkie nieszczęścia były jej nieodzowną częścią.

Elementem, którego nie dało się uniknąć. Śmierć stała się dla mnie codziennością. Stykałem się z nią na każdym kroku. Można nawet powiedzieć, że nieraz trzymałem ją w rękach. Czasem wydawało się, że nie robiła ona na mnie żadnego wrażenia — opowiadał szybko i beznamiętnie. Chciał zakończyć tę rozmowę i jak najszybciej wyjść z tego pomieszczenia. — Pamiętam, gdy w listopadową noc przy porywistym wietrze i zacinającym śniegu z deszczem w środku Lasku Aniołowskiego, odcinałem z drzewa kolejnego wisielca, robiłem to bez mrugnięcia okiem. Bez żadnych emocji. Czasem, gdy śmierć dotyczyła podobnych mi osób, policjantów, strażaków, ratowników medycznych, którzy zginęli, niosąc pomoc innym, czy jadąc na sygnałach, aby ratować życie ludzkie, byłem nią poruszony. Nic więcej, po prostu poruszony — przerwał i milczał. Doszedł do tego momentu. Chciał być twardy, ale czuł, że jeśli wypowie choć jedno słowo więcej, to jego głos się złamie, a później już nad sobą nie zapanuje.

W pomieszczeniu zapanowała cisza jak makiem zasiał. Za oknem szarość pochmurnego dnia, w pokoju szare ściany, czarna metalowa szafa, biurko, dwa krzesła. Na jednym siedzi ona — pani psycholog, na drugim — on.

Pomiędzy nimi grobowa cisza, którą odmierza zegar na ścianie: cyk, cyk, cyk, cyk. Minęła minuta. Cyk, cyk, cyk, cyk. Milczeli już od pięciu minut. Byli w próżni, która dla niego mogłaby trwać wiecznie. Żadne z nich nie chciało jej przerwać, zbezcześcić sacrum. Podać w wątpliwość swój szacunek dla wieczności. Dziesięć minut. On skulony, ona wiercąca się na krześle. Wiedział, że jeszcze chwila i któreś z nich pęknie. Łudził się, że może mu odpuści. To niestety nie nastąpiło.

— Proszę opowiedzieć wszystko do końca — odezwała się psycholożka głosem nauczycielki prowadzącej lekcję, pomimo zapalenia gardła.

— Ta śmierć była zupełnie inna — zaczął zrezygnowanym tonem. — Choć wszyscy wiedzieliśmy, że kiedyś nadejdzie. Ona zdawała sobie z tego sprawę. Ja też to wiedziałem — ciągnął, mówiąc coraz ciszej, aż zamilkł zupełnie.

Był wstrząśnięty. Jego świat legł w gruzach. Odeszła najbliższa mu osoba. Ta, która rozumiała go bez słów. Pełna miłości, troski, wyrozumiała. Jego ukochana Ania. Był zrozpaczony, bezradny wobec tej straty. Chociaż chciał poddać się rozpaczy, nie mógł. Musiał wziąć się w garść.

Nie potrafił.

Psycholog milczała. Zastygła na krześle, przypominając bardziej antyczny posąg niż żywego człowieka. Pomyślał, że ona jeszcze bardziej, nie chciała być tu i teraz.

— Będziemy za tobą tęsknić. Wierzę, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Spoczywaj w pokoju. Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić nad jej trumną. Trzy lakoniczne zdania. W sumie nic. Więcej nie potrafiłem. Spełniłem jej ostatnią wolę. Pochowałem ją w rodzinnym grobie, we wsi oddalonej niemal godzinę drogi od Częstochowy. Zostałem sam z Jagodą, Mikołajem i suczką Miłką, którą kupiłem dla niej, gdy chorowała. Zostaliśmy w mieszkaniu, które bez jej głosu i śmiechu wydawało się całkiem puste.

— Bardzo mi przykro — wypowiedziała ledwo słyszalnym głosem kobieta. — Jak sobie pan radzi z tym wszystkim?

— Jakoś — odpowiedział z rozbrajającą szczerością.

— To wszystko — ucięła psycholog.

Chociaż w sumie to właśnie o tym powinni rozmawiać. O tym, jak on sobie radzi ze stratą ukochanej żony. Historią jego rodziny żyła cała częstochowska policja. Walka o życie jego żony rozgrywała się na oczach wszystkich.

Dla Ani cyklicznie odbywały się pod komendą akcje honorowego krwiodawstwa. Zorganizowano też kilka imprez i koncertów charytatywnych, a we wszystkich komisariatach zbierano pieniądze na jej leczenie. Każdy pomagał, jak potrafił. Z tego powodu również ona miała do tej sprawy stosunek osobisty. Czas sesji jednak minął.

— Ta rozmowa nie jest jeszcze skończona, ale na dzisiaj wystarczy.

— Już pani mówiłem, że nie zamierzam…

— Jeśli tylko będzie pan miał takie życzenie, zawsze pana wysłucham. Teraz może pan wracać do pracy i niech pan na siebie uważa, podkomisarzu. Pomimo tej wielkiej tragedii są wokół osoby, które nie życzą panu dobrze.

Książkę Czynności wyjaśniające kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Czynności wyjaśniające
Sebastian Bachniak1
Okładka książki - Czynności wyjaśniające

Czteroosobowa rodzina ginie w wypadku samochodowym, a sprawca zdarzenia ucieka…Trudne śledztwo, policjant na życiowym zakręcie i kobieta, która...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Szepty jeziora
Grażyna Mączkowska
Szepty jeziora
Tropem miłości
Izabela M. Krasińska
Tropem miłości
Oszpicyn
Krzysztof A. Zajas ;
Oszpicyn
Pokaż wszystkie recenzje