Lilianna wiedzie szare życie zwykłej księgowej. Jej czas wypełnia córka, przyjaciółka Kinga oraz praca. Pewnego grudniowego dnia Lilianna otrzymuje tajemniczy list, w którym nieznana dotąd cioteczna babcia informuje, że przekaże jej w spadku dom, jeśli dziewczyna zgodzi się na warunki testamentu. Lilka, za radą Kingi, nie traktuje tej wiadomości poważnie. Tymczasem świat obu kobiet niemal z dnia na dzień staje na głowie.
Czy przyjaciółki pozwolą, by świąteczny czas stał się dla nich niczym operacja na otwartym sercu? Czy znajdą w sobie odwagę, by zrozumieć przeszłość i otworzyć się na to, co niesie im życie?
Pod tym samym niebem to rodzinna opowieść o szacunku, tolerancji i o tym, jak z pozoru błahe decyzje i zdarzenia potrafią zmienić losy człowieka.
Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Niedawno zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment Pod tym samym niebem, a dziś zapraszamy Was do kolejnego wycinku książki:
Pierwsze dni grudnia przyniosły na północy Polski pogodę na tyle kapryśną, że choć o śniegu jeszcze nikt nie słyszał, drogi stały się śliskie. Kinga jechała wolno przez centrum Olsztyna, usiłując nie wpaść w poślizg i nie wyrżnąć Bydlakiem w żadną z ulicznych latarni. Wieczór był dość późny, dawno zapadł zmrok, a termometr na desce rozdzielczej wskazywał jeden stopień poniżej zera.
Śliwa miała za sobą dwa dni ciężkiej harówy i jeden wieczór suto zakrapiany winem. Dziś pewnie też by się zaprawiła, bo cała ekipa wylądowała po pracy w klubie, gdyby nie lekka niedyspozycja. Poszła z nimi, nawet zamówiła kieliszek prosecco, wypiła, lecz zanim pomyślała o wyskoczeniu na parkiet, pląsy wywiała jej z głowy napływająca ostrożną falą migrena. Kinga zamówiła sok grejpfrutowy i przez kolejne kwadranse próbowała udawać, że nic się nie dzieje. Rozmawiała, chichotała z durnych dowcipów, podrygiwała stopą w rytm latynoskich brzmień i zachowywała się całkiem normalnie, rezygnując wyłącznie z alkoholu i tańców. Tymczasem coraz silniejsze ćmienie sygnalizowało, że zbliża się najgorsze. Próbowała lekceważyć dolegliwość, bo czasami mijała samoistnie. Niestety nie tym razem. Gdy ból przyjął formę pulsującego łupania rozsadzającego połowę czaszki, Kinga poddała się, pożegnała, zdawkowo wymawiając się zmęczeniem, i na sztywnych nogach powędrowała do samochodu. Cisza, która otuliła ją w ciemnym, chłodnym wnętrzu volkswagena, wydała jej się rajem. Zapowiadał się kiepski wieczór i jeszcze gorsza noc, a przecież od rana powinna być w formie, z otwartą głową pełną pomysłów i zapału do pracy. Robota w Olsztynie akurat, wbrew przysłowiu, zając, i jeśli Śliwa nawali – nie poczeka. Ucieknie, a razem z nią niezłe pieniądze.
Ataki migreny towarzyszyły Kindze od czasów szkoły średniej i dawno nauczyła się, co robić, by skracać je do minimum i przetrwać jak najłagodniej. Łykała silne leki na receptę, zakopywała się pod kołdrą, gasiła światło i próbowała po prostu zasnąć zwinięta w embrion na boku. Na lewym czasem się udawało. Na prawym nie było szans. Wiedziała, że alkohol, hałas, niewyspanie i intensywna praca w ostatnich dwóch dobach przyczyniły się do jej stanu. Cóż robić, kiedy kocha takie tempo? Nakręcało ją, nadawało sens jej istnieniu, wyzwalało emocje. Zresztą innego życia nie znała i nie pchała się, by je zgłębiać.
New beetle zajechał wolno na hotelowy parking i zatrzymał się z cichym pomrukiem. Trzeba przyznać, że odkąd oddała go pod opiekę Adama, pracował bez zarzutu. Szkoda, że ten samochodowy magik nie potrafił z nią radzić sobie tak dobrze i wyleczyć tych piekielnych bóli głowy. Chociaż nie mogła narzekać. Facet, który wielbi nieustannie, niezależnie od tego, czy jesteś wyspana, umalowana, uśmiechnięta, czy masz ogolone nogi, nawalisz się czerwonym winem i czy nie rypie cię akurat czerep, to wielki skarb. Starała się go doceniać. Naprawdę. Tylko nie zawsze potrafiła to okazać.
Frontowa ściana budynku błyskała oślepiającymi neonami. Migrena pasie się migotliwym światłem. Kinga wolałaby zamorzyć ją głodem. Przymknęła oczy i zbierała siły, by wysiąść i pokonać kilkadziesiąt metrów w dyskotekowym poblasku. We wnętrzu Bydlaka rozjazgotała się komórka. Tego było za wiele. Wysokie dźwięki przewiercały obolałą czaszkę. Śliwa puknęła w ekran telefonu, byle tylko zamilkł, po czym warknęła:
– Czego chcesz?
– Może jednak spróbujesz trochę grzeczniej?
Gdy usłyszała przyjazny głos Lilki, zrobiło jej się głupio.
– Sorki, migrenę mam.
– Chlasz wińsko w szerszym gronie czy leżysz grzecznie w łóżeczku? – zatroskała się przyjaciółka, obeznana z tematem.
– Coś pomiędzy. Dotarłam pod hotel i zamierzam dojrzewać do snu w ciszy i ciemności jak, nie przymierzając, pieczarka.
– Też na końskim nawozie?
– Jeśli to zadziała…
– Ambitnie.
– Bardzo. Zważ na poziom mojej desperacji. Rano muszę być w pełni sprawna. Głowa może mi się przydać do działań koncepcyjnych.
– To nie przeszkadzam. Zdychaj sobie, byle nie na amen. I wracaj szybko, bo zwariuję bez ciebie w tym cholernym mieście.
– Coś nowego wybuchło? – Napięty ton Grodzkiej wzbudził w Kindze ciekawość.
– To samo, co od lat. Nie potrafię się bronić. Mam wrażenie, że idę z koktajlem Mołotowa przeciwko czołgom.
– Kondzio wrócił i znów mu się nie postawiłaś?
– Jakbyś przy tym była.
– Wolałabym nie – mruknęła Śliwa i wyraźnie się wzdrygnęła. – Nie kusi mnie podglądactwo. Czy ty kiedyś dorośniesz? Sama ostatnio doszłaś do wniosku, że nic cię z nim nie czeka. Nelę totalnie olewa, a ciebie potrzebuje tylko do bzykania.
– Jeszcze do faktur.
– A, to przepraszam. Jeśli jeszcze do faktur, to tworzycie perfekcyjną parę na wszystkich możliwych polach.
– Zlituj się. Nie dobijaj mnie tą swoją ironią. To się stało nagle. Zaskoczył mnie.
– I majtki same ci spadły?
Kinga nie przebierała w szyderstwach. Tyle lat próbowała otworzyć przyjaciółce oczy. Już kiedy Lilka zaszła w ciążę, wyszło na jaw, że faceta należy spisać na straty, a ona jak idiotka z uporem totalnego osła…
– Zaniechaj. Przecież wiem, że masz rację. Musimy się napić wina, porozmawiać.
– Napić się możemy, a gadać nie ma o czym. Ten gnój zatruwa cię skuteczniej niż ścieki przemysłowe wody Pojezierza Suwalskiego. Ja rzuciłam fajki, ty rzuć popaprańca – trajkotała, bo temat dyrektora Czyrejki zawsze budził w niej najgorsze instynkty.
Wydostała się z samochodu, pstryknęła pilotem i ruszyła w stronę wejścia do hotelu, przesłaniając oczy dłonią, by odgrodzić się od neonów.
– Rzucę, Kinia – obiecała Lilka setny raz w ciągu ostatnich lat. – Chyba nie mam innego wyjścia.
– Co z listem?
– Z jakim listem?
– Woniejącym różanym kwieciem. Masz sklerozę czy seks ci się rzucił na mózg?
– A, od ciotecznej babci! Nic. Z tą sprawą jeszcze bardziej niż z Konradem nie wiem, co zrobić.
– Dlaczego mnie to, kurde, nie dziwi? Nie mogła ta Apolonia zapisać majątku Kondziowi? Wyjechałby w diabły do Łodzi i nie musiałabyś stawiać czoła żadnym problemom.
– Okej, masz rację, załapałam. Kunktator ze mnie i tchórz zasmarkany. Hańba mi. – Lilianna energicznie prezentowała skruchę.
– Może nie, że aż hańba. Kop w dupę ci się należy i wystarczy. Nie łam się, Liluś. Poradzimy sobie z tym. Ogarniemy jedno i drugie, tylko teraz muszę grzmotnąć się na wyro, zanim padnę trupem pod kontuarem recepcji. Obsługa hotelu miałaby mnóstwo roboty.
Grodzka przypomniała sobie, że przyjaciółka cierpi na ból głowy i czym prędzej się pożegnała. Kinga weszła do windy, wcisnęła guzik i oparła czoło o chłodną, metalową ścianę. Złudne wrażenie ulgi pozwoliło jej opanować oddech i zebrać myśli. Jasna cholera, tę Lilkę ktoś powinien porządnie sprać. Na goły tyłek! I nie Kondzio, broń Boże! Nie zasłużył na taki zaszczyt. Matki i babki nie ma, ojciec w Irlandii milczy jak zaklęty, Nelka za mała… Zostaje tylko przyjaciółka. Postawi tę lebiegę na nogi, uniezależni ją od zdegenerowanego gacha i tchnie w nią nowe życie. Howgh, jak mawiał Winnetou. Ta sprawa nie podlega dyskusji.
W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Pod tym samym niebem. Powieść Katarzyny Kieleckiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: