Pod rozgrzanym, pustynnym niebem kryje się piękno, pokusa... i niebezpieczeństwo
Luksor, 1946 rok. Kiedy młoda pielęgniarka, Aida El Masri, wraca z ogarniętego wojną Londynu do rodzinnej posiadłości w Egipcie, jest gotowa stawić czoła czekającym ją wyzwaniom. Minęło osiem lat, odkąd ojciec Aidy, Ayoub, został uwikłany w zbrodnię, której nie popełnił, i zginął tragicznie. Aida nie zapomniała o tym i teraz chce się zemścić na człowieku, który, jak uważa, zdradził jej ojca – na jego najlepszym przyjacielu, Kamelu Pharaonym.
Aida spotyka się z synem Kamela, urzekającym chirurgiem Pharesem, który proponuje jej małżeństwo. Wbrew niej samej, sekretna namiętność, jaką żywiła do Pharesa jako młoda dziewczyna, odżywa. Jak jednak może poślubić syna człowieka, który zniszczył jej ojca i przyczynił się do okrycia hańbą jej rodziny? Czy powrót do domu przyniesie Aidzie miłość, czy tylko narazi na niebezpieczeństwo i cierpienie?
W egzotycznym i minionym świecie Górnego Egiptu Pieśń Nilu podąża za Aidą w podróży zmierzającej do odkrycia na nowo ukochanej ojczyzny, z jej białymi felukami na Nilu, urokami Kairu i starożytnymi tajemnicami płonących piasków pustyni - oraz mężczyzny, którego nigdy nie zapomniała.
Zniewalająca historia pełna pasji i intryg – powieść, która ukazuje bijące serce Egiptu. Przenieś się w czasie z Hannah Fielding, autorką powieści Pieśń Nilu.
„Pieśń Nilu" spełni oczekiwania zarówno osób lubiących historie miłosne, jak i te pragnących bliżej poznać kulturę Egiptu.
- recenzja książki „Pieśń Nilu"
Do lektury powieści Hannah Fielding zaprasza wydawnictwo London Wall Publishing. – Wierzę, że miłość może trwać i przetrwać pomimo długiej rozłąki. Jeśli to prawdziwe uczucie, nie zgaśnie tak łatwo; to nie płomień świecy migoczący na wietrze, ale ogień domowego paleniska, który będzie nadal zapewniał ciepło i światło podczas najciemniejszej burzy – mówiła autorka w naszym wywiadzie. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Pieśń Nilu. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
W swojej sypialni na piętrze rozejrzała się dokoła. Był to piękny, elegancki pokój, pełen światła, urządzony na sposób angielski, z typowymi kwiecistymi zasłonami. Ojciec całkowicie zmienił jego wystrój, kiedy Aida skończyła szesnaście lat.
– Nie jesteś już dzieckiem i powinnaś mieć pokój godny młodej damy. Twoja matka cieszyłaby się, gdyby mogła sama ci go urządzić. Mam nadzieję, że jest dumna z tego, jak sobie z tym poradziłem – powiedział, kiedy Aida wróciła do domu po tygodniowym pobycie w Kairze z Camelią Pharaony, by świętować w Luksorze szesnaste urodziny, i zastała niespodziankę.
Dziecięca sypialnia zmieniła się w najbardziej luksusowe wnętrze, jakie Aida mogłaby sobie wymarzyć. Ściany pomalowano na różne odcienie delikatnej zieleni. Jedwabne zasłony miały kolorowe wzory w owoce. Teraz Aida ze wzruszeniem patrzyła, że nic tu się nie zmieniło. Szerokie pojedyncze łóżko, nakryte jedwabną narzutą o brzoskwiniowym kolorze i osłonięte moskitierą, stało naprzeciw sięgających podłogi wielkich okien, które wychodziły na wąski taras. W jednym z rogów pokoju znajdowały się dwa wygodne fotele przy niewielkim okrągłym stoliku.
Obok jednego z okien stało małe biurko z krzesłem. Przed drugim elegancka mahoniowa toaletka z lustrem i antycznym krzesłem pokrytym aksamitem. Pomiędzy nimi na mahoniowym, intarsjowanym habanem stoliku przyściennym były zdjęcia Aidy na różnych etapach jej życia, a także fotografie matki i ojca.
Wielką część ściany po lewej stronie zajmowała wysoka złocona przeszklona biblioteka. A po drugiej stały duża mahoniowa szafa i owalne lustro.
Aida westchnęła, patrząc na ładne angielskie wzory zasłon, przedstawiające egipskie zabytki grafiki Davida Roberta zdobiące ściany, miniaturowy serwis do podawania herbaty i bibeloty z delikatnej porcelany w szklanej szafce, którą rodzice przywieźli pewnego razu przed świętami z Anglii. Błyszczące srebrne ozdoby typowe dla różnych egipskich artystów i sprzedawców. Każdy drobiazg przywodził na myśl jakieś wspomnienia. Podeszła do stolika, na którym jej historia została zamknięta w fotografiach, i podniosła ostatnie zdjęcie zrobione z ojcem, kilka dni przed tragedią. Wydawała się na niej taka młodziutka, dziecinna, zupełnie inna niż teraz. Tak jak powiedziała Dada Amina, można było odnieść wrażenie, że teraz stała się inną osobą.
W lustrze zobaczyła odbicie młodej kobiety o złotawych ciemnoblond włosach i fryzurze Rity Hayworth. Kiedy wyjeżdżała z Egiptu, ostrzygła się na pazia, ale choć to było w czasie wojny modne, Aida nie ścinała więcej włosów. Dopiero przed wyjazdem z Anglii poszła do fryzjera i je uporządkowała. Teraz sczesywała włosy do tyłu, z przedziałkiem na boku. Opadały łagodnymi falami na plecy.
Niezwykle wielkie migdałowe oczy w kolorze szafiru w oprawie gęstych, niemal zbyt długich, ciemnych rzęs nadawały jej twarzy tajemniczy rozmarzony wyraz. Nieco podkrążone tego wieczora oczy patrzyły na nią krytycznie. Była dość blada. Jej policzki straciły naturalny blask młodości. Szare, pochmurne dni w Anglii jej nie służyły. Poza tym wyrosła, była dużo wyższa niż dawniej, i schudła, a tata mawiał, że była pulchna jak szczeniaczek. Jako dziewczynka miała pyzatą, pospolitą buzię. Teraz wydatne kości policzkowe kontrastowały z pełnymi ustami. Tak, w długim lustrze widziała zupełnie inną dziewczynę. Jednak wujek Naguib miał rację, mimo wszystko nie wyglądała na swoje lata, co ją irytowało, bo przez to mało kto traktował ją poważnie.
Wyszła na taras. Poczuła się wyjątkowo samotna, kiedy tak patrzyła w mrok nocy pogrążona we wspomnieniach. Trudno było sobie wyobrazić, jak ma tu żyć bez ojca. Za domem, na horyzoncie, gdzie pogodne niebo stykało się z piaskami, widać było jeszcze różowawą, przechodząca w żółć perłową poświatę ustępującą miejsca błękitowi, na którym błyszczały gwiazdy. Przypomniało jej to, że w ciągu doby znalazła się na innym kontynencie, zmieniła klimat i że w tych stronach bardzo szybko robi się ciemno.
Tu dni były krótkie, a zmierzch, najbardziej nostalgiczna pora, właściwie nie istniał. Słońce zachodziło dramatycznie – w jednej chwili nikło za horyzontem i koniec. Łodzie z żaglami szybko zdążały do brzegów Nilu. Słychać było tylko skrzypienie kołowrotków, jęk żagli i podzwanianie łańcuchów, kiedy je cumowano. Wiele razy patrzyła na to, ale chyba nigdy nie doceniała w pełni, ile w tym widoku spokoju i piękna. Tu było zupełnie inaczej niż w świecie, który zostawiła za sobą – wszystko zdawało się odległe, były tylko piaski, woda, palmy i zabytki. Jakże różniło się to od obrazów wojny, jakich była świadkiem. To cudowne poczucie zawieszenia poza rzeczywistością! Zamknęła oczy i wdychała ciepłe wieczorne powietrze. Wprost nie mogła uwierzyć, że wróciła. Nareszcie była w domu.
Kochała kraj, w którym dorastała. Wszystko w nim wydawało się tak znajome. Pasowała tu i nigdy by stąd nie wyjechała, gdyby ojciec nie zmarł w tak tragicznych, szokujących okolicznościach. Pewnie wyszłaby za Pharesa. Już jako nastolatka podkochiwała się w nim. Była nim zauroczona. Lecz lata, jakie spędzili daleko od siebie, sprawiły, że nie mieli ze sobą wiele wspólnego. Wiedziała tylko, że podziwia go, ale w równym stopniu myśl o nim budziła w niej niepokój. Tak było, odkąd mogła sięgnąć pamiecią.
Kiedy była dużo młodsza, Phares wiecznie ją złościł – narzucający się starszy brat, który zawsze wszystko wiedział lepiej. Jego siostra Camelia zapraszała ją często do nich do Hathor, domu Pharaonych, podczas ferii szkolnych. Czasami Aida widywała tam Pharesa, kiedy jeszcze mieszkał z rodzicami i uczył się do egzaminów. Pewnego popołudnia – miała wtedy dziewięć, a może dziesięć lat – przyłapał ją, jak pędziła po stromej ścieżce w ogrodzie na rowerze. Kiedy krzyknął, że ma się zatrzymać, straciła panowanie nad kierownicą i wylądowała w żywopłocie z mocno pokaleczoną łydką. Phares szybko zabrał ją do kuchni. Okropnie strofował ją za lekkomyślność.
– Gdybyś na mnie nie krzyknął, nic by się nie stało – argumentowała.
Ale on nie chciał tego słuchać.
– Dziewczynki nie powinny jeździć na rowerze, lepiej, żeby stały mocno na nogach – upomniał ją surowo. A ona, choć w duchu oburzona jego uwagą, była też pod wrażeniem tego, jak delikatnie starał się oczyścić jej ranę, żeby jak najmniej ją bolało.
Innym razem znalazła u siebie w ogrodzie chorego ptaka. Razem z Camelią zastanawiały się, co z nim zrobić, gdy po siostrę przyszedł Phares. Miała wrócić do domu na kolację. Od razu przejął dowodzenie, kazał Aidzie znaleźć jakieś przewiewne pudełko i mały ręcznik. Kiedy przyniosła co trzeba, oznajmił, że zabiera ptaka do Hathor. Od razu zaprotestowała.
– Przecież to mój ptak, ja go znalazłam! – zawołała. – Mogę się nim zająć tutaj.
– On potrzebuje spokoju, ciepła i ciszy – powiedział Phares, wkładając ptaka do pudełka. – Nie powinny mu przeszkadzać takie hałaśliwe dziewczynki jak wy.
I odmaszerował z ptakiem w pudełku, a siostra podreptała za nim, rzucając Aidzie przepraszające spojrzenie. Następnego dnia, kiedy Aida pobiegła do sąsiadów zobaczyć, co z ptaszkiem, Phares powiedział, że ten wyzdrowiał i odleciał. Aida pamiętała, jaką poczuła ulgę, ale i rozczarowanie. Phares dostrzegł to i uśmiechnął się pobłażliwie, jego surowy wyraz twarzy nieco złagodniał.
Kiedy była starsza, jej uczucia wobec Pharesa stawały się dla niej coraz bardziej kłopotliwe. Podczas jego przyjazdów do domu z uczelni medycznej we Francji chodziła podminowana. Zauważyła w nim jakiś niepokój. Znikał na pustyni, by spędzać czas wśród Beduinów w ich obozowiskach. Odkrycie tej zagadkowej dzikiej strony jego charakteru sprawiło, że intrygował ją jeszcze bardziej, z powodów, których nie umiała pojąć.
Pewnego razu zbierała z Camelią kwiaty w ogrodzie Hathor i zobaczyła Pharesa z grupą przyjaciół. Była wśród nich dziewczyna mieszkająca w okolicy, Isis. Szła o wiele za blisko Pharesa jak na gust Aidy. Zgrabna, starsza od niej brunetka śmiała się z czegoś, co powiedział, a Aidę dziwnie ścisnęło w dołku. Czegoś takiego nie doświadczyła jeszcze nigdy w życiu. Po raz pierwszy ubolewała, że jest pyzatą niezdarną nastolatką. Wieczorem pożaliła się Dadzie Aminie. Niania otarła jej łzy chusteczką i utuliła podopieczną.
– Niedługo nie będziesz już brzydkim kaczątkiem, ya binti. Każda dziewczyna potrzebuje czasu, by wyrosnąć na piękność. Pewnego dnia przeistoczysz się w łabędzia. Mężczyźni będą ci padać do stóp.
Roztrzęsiona Aida uśmiechnęła się do Dady Aminy i ucałowała ją serdecznie. Od razu poczuła się lepiej. Ale nadal obserwowała Pharesa i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego z jego powodu jest tak nieszczęśliwa, a zarazem podekscytowana.
Kiedy tylko wpadał do Karawan albo spotkali się w Hathor, coś się z nią działo, serce biło jej szybciej. Wkrótce stało się dla niej jasne, że się w nim zadurzyła. Przerażona, że on może to zauważyć, postanowiła przy każdej sposobności spierać się z nim – czy to w sprawie chodzenia na prywatki, gdzie mogli być chłopcy, czy to wracania do domu po dziewiątej wieczorem. Wszystkie jej przyjaciółki cudzoziemki – Greczynki, Włoszki, Ormianki czy Angielki – mogły korzystać z takich swobód, a ona nie.
– Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś Egipcjanką, Aido, a u nas takie rzeczy są zakazane – oświadczył zniecierpliwiony Phares.
Poskarżyła się potem Camelii.
– Czemu on wiecznie martwi się o moją reputację? Nie zdaje sobie sprawy, że nie jestem już małą dziewczynką? Mam takie samo prawo do niezależności jak Angielki czy Greczynki.
Choć Phares nigdy nie był wobec niej niegrzeczny, najwyraźniej przekomarzanie się z Aidą sprawiało mu przyjemność, co pogarszało sytuację. Tymczasem Camelia, domyślając się, że przyjaciółka skrywa słabość do jej brata, drażniła się z nią i ubawiona obserwowała ich potyczki.
Aida z westchnieniem otworzyła oczy i oderwała się od odległych wspomnień. Pomyśleć, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, najprawdopodobniej byłaby teraz żoną Pharesa Pharaony’ego. Z ogrodu niżej dotarł do niej zapach heliotropów i róż, zmieszany z aromatem eukaliptusów i ostrzejszym, kwiatów pomarańczy. Panowała cisza. Tylko od czasu do czasu słychać było ahem robiącego wieczorny obchód posiadłości Kherallaha i poszczekiwania hien i pustynnych lisów dobiegające z oddali.
Czuła się cudownie, że jest tu znowu, jednak tego dnia to miejsce było pełne duchów. Zdawało się, że jest aż za cicho, jakby wszystko wokół wymarło, i w tej ciszy czaił się jakiś wyrzut. Ale nareszcie wróciła. Nie miało znaczenia, że rezydencja Karawan przedstawiała po latach żałosny widok, że posiadłość zarosła chwastami, a zbiory były marne. Ciepłe objęcia Dady Aminy i serdeczne powitanie służących odsunęły to wszystko na drugi plan. Dom Karawan otworzył przed nią ramiona i w głębi duszy Aida wiedziała, że nie chciałaby go już nigdy opuścić.
Przechadzała się wolno po tarasie, udręczona bolesnymi wspomnieniami. W głowie dźwięczały jej słowa Naguiba: „Nie odrzucałbym tak pochopnie możliwości związku z Pharaonym, habibti… dobrze się zastanów”. Ojciec Aidy wiedział o jej zauroczeniu Pharesem, więc popierał plany przymierza rodzin, a nawet zachęcał ją do małżeństwa, ale to było zanim… Jak mogłaby wyjść za syna człowieka, który zdradził jej ojca?
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy.
– Otkhol, proszę wejść – zawołała, wracając do pokoju i zamykając za sobą okno, bo noc stawała się coraz chłodniejsza.
Weszła Dada Amina, niosąc na tacy jej kolację.
– Co ty tu robisz w ciemności, ya binti?
Aida włączyła światło i pokój natychmiast rozświetlił blask kryształowego żyrandola Waterford.
– Byłam na tarasie. Wieczory tu są takie piękne.
– Przyniosłam ci na górę kolację, pomyślałam, że jesteś za bardzo zmęczona po tak długiej podróży, by schodzić.
– Shukran, pewnie jestem zmęczona, choć tego jeszcze nie czuję. Jestem tak podekscytowana, że wróciłam.
Rzeczywiście miała za sobą długą podróż. Wielki brytyjski odrzutowiec zabrał ją przez Marsylię i Sycylię do Kairu, a potem wsiadła w inny samolot, do Luksoru, ale kiedy tylko przez malutkie okienko dostrzegła w oddali piramidy w Gizie, całe zmęczenie się ulotniło.
– Postaw tacę tutaj, dziękuję. – Aida uśmiechnęła się do niani i popatrzyła na rozmaitość przyniesionych potraw. – Co my tu mamy? – Nie mogła się powstrzymać, by nie porównać tego bogactwa smaków do skromnych posiłków, do których nawykła w Anglii. – Mój Boże, wszystko wygląda cudownie! Ale czemu aż tyle? W Anglii starczyłoby tego dla całej rodziny.
– To tylko kilka rzeczy, które kiedyś lubiłaś.
Tak, Aida zauważyła. Aish baladi, cudowny miejscowy, przypominający płaski kamień, chlebek z pełnego przemiału – gęsty i wyrośnięty w środku, z ziarenkami pszenicy. Shorbat adas, żółta zupa z soczewicy. Keshk, pyszne danie z kurczaka, przyrządzone z jogurtem. Półmisek torly, pieczonych warzyw z sosem pomidorowym. Mah.shi warak enab, liście winogron nadziewane ryżem z mieloną wołowiną, cebulą i ziołami. Salata baladi, odpowiednik mieszanej sałaty. I wielki talerz basboussy. Jedyna pociecha, że cokolwiek z tego zostanie, na pewno się nie zmarnuje – Aida wiedziała, że będzie podzielone pomiędzy służących i zjedzone albo od razu w kuchni, albo zabrane przez nich do domu dla rodziny.
– Za dużo tych dań. Jedno by wystarczyło. – Westchnęła, popatrując w poczuciu winy na tę furę jedzenia. – W Anglii ludzie muszą zadowolić się niezbędnym minimum. Wszystkie produkty są racjonowane, choć wojna się skończyła.
– I dlatego tak wychudłaś. Kiedy wyjeżdżałaś z Egiptu konty zay el warda el mefataha, byłaś jak pączuszek. – Dada Amina wsparła się pod boki, kręcąc pulchnymi biodrami. – Musisz jeść i przybrać trochę na wadze.
Aida roześmiała się.
– O, tak, zapomniałam, że w Egipcie urodę mierzy się w centymetrach. Pełniejsze panie uważa się za ładniejsze.
– Wyrosłaś na piękność, ale jesteś trochę zbyt bladziutka. – Niania przysiadła na jednym z foteli w kącie pokoju. – Ostaz Naguib mówił, że zostałaś pielęgniarką. Ayoub Bej byłby z ciebie bardzo dumny.
– Mam nadzieję. – Aida zajęła miejsce naprzeciwko Dady Aminy. W tym pokoju wróciło do niej tyle wspomnień. Westchnęła.
– Bardzo za nim tęsknię.
Stara niania ze smutkiem pokiwała głową.
– Ja też, ya binti. – Popatrzyła na Aidę z troską. – Wiem, jakie to było dla ciebie straszne, ya danaya, że Ayoub Bej odszedł na twoich oczach, niech Bóg ma w opiece jego duszę. – Przeżegnała się. Łzy podeszły jej do oczu. – Trzymałam cię wtedy w ramionach, jak kiedy byłaś malutka. To okropne, co się z tobą potem działo.
Przez wiele dni nie chciałaś widzieć nikogo poza mną. Myślałam, że moja kochana dziewczynka umrze z żalu.
Aida poczuła, jak ściska ją w gardle. Spuściła wzrok i zapatrzyła się tępo w podłogę.
– Tak, ja też tak sądziłam. Jak to sobie przypominam, cały ten ból wraca. – Spojrzała na Dadę Aminę i, przybierając dzielną minę, zmusiła się do uśmiechu. – Ale nie mówmy o ojcu ze smutkiem. Na pewno cieszyłby się, że przynajmniej przydałam się na coś podczas wojny w Anglii.
– Allah! Codziennie zamartwiałby się o ciebie. – Dada Amina wyciągnęła chustkę z kieszeni i otarła oczy. – Jestem szczęśliwa, że Bóg cię oszczędził i wróciłaś do nas bezpiecznie.
Nagle spojrzała czujnie na swoją podopieczną.
– Byłaś w Anglii sama. Mam nadzieję, że twój wuj Anglik zajął się tobą jak trzeba. Na pewno wielu mężczyzn miało na ciebie oko.
Aida uniosła brew.
– Tak. Wujek George przyjął mnie pod swoje skrzydła i był dla mnie bardzo dobry… Ale co masz konkretnie na myśli?
– Chodzi mi tylko o to, że tu nie zainteresowałaś się żadnym ze znanych sobie Egipcjan i zawsze chciałaś chodzić własnymi ścieżkami. Byłaś buntowniczką od urodzenia, całkiem jak twój ojciec.
Stara służąca zmierzyła Aidę znad okularów.
– Jak wiesz, Phares Bej się nie ożenił. Aida popatrzyła z ukosa na nianię.
– Tak? A właściwie po co mi o tym wspominasz?
– Kiedyś mówiło się o waszym ślubie. Może nie byliście zaręczeni, ale od najwcześniejszych lat to się rozumiało samo przez się. Ayoub Bej cieszył się, że wasze rodziny się połączą.
– To było dawno temu. Od tej pory dorosłam i nie wyjdę za kogoś, kto jest mi obojętny.
Dada Amina spojrzała na nią zdumiona.
– Czyli odmieniło ci się w sercu? Przecież podobał ci się Phares Bej, choć byłaś dla biedaka dość opryskliwa.
Aida zmarszczyła brwi, sięgnęła po pieczywo i oderwała kawałek.
– Zwykle zasługiwał na takie traktowanie. Poza tym, co ja wiedziałam o mężczyznach i miłości, czy w ogóle o życiu, kiedy miałam osiemnaście lat? Z tym wychowaniem pod kloszem.
– Byłaś wychowywana tak, jak powinna być dama z twoją pozycją.
– Zmieniłam się. Tutejszy świat jest odcięty od rzeczywistości. Zastygł w przeszłości. Ludzie żyją tak, jak ich przodkowie wieki temu. Choć kocham ten kraj, nie wiem, czy się znów przystosuję. Być może to środowisko będzie musiało zaakceptować, że wyznaję inne wartości, a nie odwrotnie.
Dada Amina nachmurzyła się.
– Oddałaś serce khawaga, cudzoziemcowi? Aida roześmiała się.
– Nie, nie martw się… moje serce jest czyste i nadal moje własne. Mogę je komuś dać albo nie dać, ala mazagui, jak mi się zechce.
Jadła chleb, zastanawiając się, czy kiedykolwiek znajdzie Egipcjanina, który mógłby ją uszczęśliwić.
Aida nigdy nie była zakochana. Kiedy wyjechała z Egiptu, była niewinną nastolatką, znała jedynie rodziny ze swoich kręgów społecznych, które przestrzegały określonych zasad. Jeśli młody człowiek interesował się jakąś dziewczyną, potajemne schadzki były wykluczone. Musiał wejść do jej domu frontowymi drzwiami, dekhul min elbab, jak mówiło arabskie przysłowie, i poprosić o jej rękę. Młoda para mogła wtedy traktować okres narzeczeński niczym połowiczne małżeństwo, żeby lepiej się poznać. Choć Aida miała wielu adoratorów, wszystkich odrzucała, a Ayoub, człowiek o szerokich horyzontach, który przeżył wielką miłość ze swoją żoną, nie wywierał nacisku na córkę w sprawie tak poważnej jak małżeństwo. Kiedy pojawił się ten temat, Aida powiedziała ojcu, co czuje do Pharesa. Ayoub od zawsze uważał młodego lekarza za odpowiedzialnego, poważnego człowieka, który ma przed sobą świetlaną przyszłość w zawodzie. Był skłonny bez wahania powierzyć mu ukochaną jedynaczkę. Jednak nic nie zostało oficjalnie ustalone. Ayoub umarł w niesławie, a potem Aida wyjechała z Egiptu.
Na początku pobytu w Anglii zagubiona i zrozpaczona dziewczyna nie miała ochoty na rozrywki, które jej rówieśnicom wydawały się czymś naturalnym. A potem, w sposób nieunikniony, to, co było związane z żałobą, weszło jej w krew. Coraz bardziej pochłaniały ją studia, a potem praca. Nieszczęścia, z jakimi się stykała w szpitalu, sprawiły, że z dnia na dzień dorosła. W jej życiu nie było miejsca na miłość, a jednocześnie coraz bardziej umacniała się w niej potrzeba swobody.
Myśli Aidy przerwał głos Dady Aminy.
– Przez wiele lat rodzina Pharaonych była dla nas życzliwa. Skoro jesteś dyplomowaną pielęgniarką, czemu nie poprosisz Pharesa Beja, by dał ci pracę u siebie w szpitalu?
– W jego szpitalu?
– Da garrah add il donya, on jest teraz wybitnym chirurgiem i ma swój szpital, El Amal. Zbudował go trzy lata temu. Zapewniają tam pacjentom o wiele lepszą opiekę niż w szpitalu państwowym na skraju miasta.
– Pewnie sporo sobie liczy za usługi, jeśli jest taki ważny mruknęła Aida.
– Abadan, wcale nie. Ma tam też oddział, w którym leczy za darmo. Może to dumny człowiek, ale zawsze był dobry i lubił pomagać. Nawet jako chłopiec rozdawał jedzenie żebrakom.
– No, w każdym razie nie wiem, czemu rozmawiamy o Pharesie i jego rodzinie. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Stara gosposia popatrzyła na Aidę z wyrzutem.
– Phares Bej nigdy się nie ożenił. Złamałaś mu serce, kiedy odrzuciłaś jego oświadczyny, ya haram, biedny chłopak.
– Na litość boską! – Aida zerwała się i zaczeła krążyć po pokoju.
– Ledwie się znaliśmy.
– Allah! Habibti, czy ta wojna pomieszała ci w głowie? Przecież to nieprawda!
Aida wiedziała, że z Dadą Aminą nie wygra, bo to ona była świadkiem wszystkich jej wzlotów i upadków w czasach dorastania. Spróbowała inaczej.
– Zapominasz, że nie było go tu w latach, kiedy studiował we Francji. Przyjeżdżał do domu tylko na ferie.
– Tak jak ty.
– Możliwe. W każdym razie nie podobał mu się mój sposób myślenia i moje zwyczaje. Zawsze mówił, że jestem zbyt wybuchowa i mam zbyt liberalne poglądy. Phares robił wszystko to, co najstarsi synowie obszarników… chciał pomnażać bogactwo rodu. Moje ziemie przylegają do jego. Byłam jedyną spadkobierczynią ojca, który nawet już przepisał majątek na mnie. – Machnęła lekceważąco ręką. – W Egipcie takie małżeństwo jak nasze wydawałoby się idealnym układem.
– La ya danaya, nie, moje drogie dziecko, nie masz racji. Widziałam, jak Phares Bej na ciebie patrzył, kiedy przychodził tu z wizytą. Nawet kiedy tak zażarcie się kłóciliście… Myślę, że w głębi duszy zawsze cię podziwiał.
Aidę uderzyła myśl, że może Phares naprawdę ją szanował. Założyła ręce na piersi.
– W każdym razie to już przeszłość i możesz zapomnieć o naszym związku… do niczego takiego nie dojdzie.
Dada Amina westchnęła ciężko.
– Kto wie, co los ma dla nas w zanadrzu? Al maktoub alal guibeen la bodda an tarah el ein, co wypisane na czole, oczy na pewno zobaczą. Nie da się uniknąć przeznaczenia – stwierdziła z przekonaniem.
Aida się roześmiała.
– No tak, twoje ulubione powiedzenie. Przeznaczenie przeznaczeniem, a ja mówię ci, że nie ma mowy, by rodziny El Masrich i Pharaonych się połączyły. I dość już tego. Opowiedz lepiej, co u ciebie. Jak sobie radziłaś przez te lata?
– Nie mogę narzekać. Ostaz Naguib zaopiekował się nami. Al-lah ye barikloh, niech go Bóg błogosławi. Dbał, żebyśmy dostawali pensje.
– Już jestem i o nic się już nie martwcie. Zajmę się wszystkim – obiecała, choć wcale nie czuła się tak pewna, jak dawała do zrozumienia.
Dada Amina czuła, że nie powinna dłużej naciskać na Aidę. Wskazała na nieotwartą małą walizkę stojącą przy łóżku.
– Przyjechałaś tylko z tym? Gdzie są twoje rzeczy?
– Życie w Europie polega na zaciskaniu pasa. Niestety nie mam żadnych pięknych kreacji. Tam ludzie ledwie mają co jeść.
– Ya haram, biedactwo, musisz powiedzieć Nabili, żeby zabrała cię do swojej krawcowej fil bandar w mieście.
– Lepiej pojadę na jakiś tydzień do Kairu. Zatrzymam się w hotelu Shepheard. Pójdę do Cicurela, tam zawsze mają modne rzeczy. Czy Au Rève des Dames z galanterią i ubiorami dla pań nadal mieści się przy Kasr al-Nil 19?
Dada Amina zdawała się przerażona.
– Maarafsh, nie wiem. Ale wiem jedno, nie waż się myśleć o wyjeździe, kiedy dopiero co tu przyjechałaś – oświadczyła, marszcząc brwi.
Aida podeszła do starej niani, nachyliła się i uścisnęła ją mocno.
– Na razie nigdzie się nie wybieram. Mam za dużo spraw na miejscu. A jeśli już dokądś pojadę, to tylko na kilka dni. – Urwała, żeby starannie dobrać słowa. – Sama mówisz, nie mam się w co ubrać. Poza tym powinnam złożyć uszanowanie brytyjskiemu ambasadorowi, sir Milesowi Lampsonowi. Mam mu przekazać list od wuja George’a, bo przyjaźnili się w latach szkolnych.
Aida zdawała sobie sprawę, że znajomość z ambasadorem może być dla niej bardzo przydatna. Ambasada angażowała się w pomoc lokalnym organom ścigania przy tropieniu przemytników zabytkowych dzieł sztuki. Brytyjczycy szczycili się tym, że biorą czynny udział w walce z nielegalnym handlem. Skoro chciała zabawić się w detektywa, warto było na początek spotkać się z sir Milesem.
Choć Naguib miał rację. Była samotną kobietą i musiała działać ostrożnie.
Dada Amina poklepała ją po ręce, kiedy Aida ją obejmowała.
– Jeśli pojedziesz do Kairu i zatrzymasz się w hotelu, tamtejsze towarzystwo wciągnie cię do swoich kręgów i więcej cię tu nie zobaczymy. Po powrocie mogłabyś uznać, że tu jest zbyt spokojnie, i zacznie cię nosić, jak kiedy byłaś mała. Za każdym razem, gdy Ayoub Bej zabierał cię do Kairu, zawsze udawało ci się znaleźć powód, żeby zostać tam dłużej.
Aida zmarszczyła brwi. Wcale nie była przekonana, że w Kairze powitają ją z otwartymi ramionami. W przeciwieństwie do Naguiba nie miała złudzeń, nie sądziła, by egipska śmietanka towarzyska zapomniała, kim jest. Kiedy tylko rozniesie się wieść, że Aida El Masri wróciła do kraju, jej dawni znajomi mogą odwrócić się do niej plecami, okazując jej taką samą pogardę, jak kiedy stąd wyjeżdżała. Jednak jeśli El Masri mieli buntowniczość we krwi, to również cechowała ich determinacja i Aida musiała wierzyć, że pomoże jej to przetrwać.
– Możliwe – odparła w zamyśleniu, wyswobadzając się z objęć Dady Aminy. – W każdym razie w dawnych czasach zwykle zatrzymywaliśmy się w Gizie w Kasr El Ghoroub, domu Pharaonych. Teraz nie mogę z tego skorzystać.
Z melancholią przypomniała sobie, jak była tam razem z Camelią, z którą nie rozmawiała od czasu ucieczki z Egiptu.
– A przy okazji, co tam u Camelii? Czy odzywała się kiedyś do ciebie?
– Meskina Sit Camelia, biedna pani Camelia, jej mąż zginął w wypadku samochodowym alal tarik el sahrawy, na pustynnej drodze między Kairem i Aleksandrią. Nie zdążyli nacieszyć się życiem w małżeństwie.
– O, nie! – Aida była przerażona. Przez te osiem lat Camelia zdążyła wyjść za mąż i owdowieć. Naguib nic jej o tym nie powiedział.
– Biedna mała, bolała po stracie beja jak synogarlica. Dada Fatma, która wychowała Sit i przeprowadziła się do domu Mounir Beja, kiedy młodzi się pobrali, mówiła mi, że Camelia wylewała łzy dzień i noc… Zrobiła się tak blada i cieniutka jak sierp księżyca podczas miesiąca Ramadanu.
Aida uwielbiała te teatralne określenia i wyobraźnię odbijającą się czasami w sposobie mówienia fellachów. Niektóre frazy były tak poetyckie, że kusiło ją, by zebrać je i wydać ich wybór.
– I gdzie jest teraz Camelia?
– Mieszka tutaj, w posiadłości Sunrise Farm, Esbat El Shorouk, ale myślę, że często jeździ do Kairu, zwłaszcza gdy Phares Bej jest w anglo-amerykańskim szpitalu w Zamalek.
– To Phares Bej pracuje też w Kairze?
– Ommal, oczywiście, jak ci mówiłam, da garrah add el dinya.
– Skontaktuję się z Camelią. Przyjaźniłyśmy się. Nie mogę jej winić za to, co zrobił jej ojciec – dodała bez zastanowienia.
Oczy Dady Aminy zrobiły się wielkie ze zdumienia.
– Allah! Ciągle upierasz się przy tych podejrzeniach? Daj temu spokój, habibti. Kamel Pasza nie ma nic wspólnego z aresztowaniem twojego ojca. Mylisz się, ya binti. Wiem, że ta dziewczyna, Souma, namieszała ci w głowie, ale to jakieś bzdury, wierz mi.
Aida uniosła gwałtownie głowę.
– Skąd masz tę pewność? Po co miałaby kłamać?
– Eblees yaaraf raboh laken yatakhabeth, diabeł zna swego pana, a jednak nadal postępuje źle. Souma uwielbiała intrygi. Nie wolno było jej ufać.
– Przy mnie zawsze zachowywała się grzecznie. Nawet jeśli nie powiedziała prawdy, chcę wiedzieć dlaczego.
– Nie wywołuj wilka z lasu, Sit Aido. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Souma dawno stąd odeszła. Na szczęście. Drążąc tę sprawę, tylko sprowokujesz złośliwe plotki.
– Wiem, co robię, Dado, nie martw się – zapewniła ją Aida, zakładając ręce na piersi. Ta rozmowa przybierała obrót, którego wolałaby uniknąć.
Dada Amina z przyganą pokręciła głową.
– Mafish fayda, to nie ma sensu… jesteś taka uparta, kiedy coś sobie wbijesz do głowy. – Niania podniosła się ciężko z fotela i westchnęła. – Nie będę strzępić sobie języka, starając się ciebie przekonać. Lepiej napuszczę ci ciepłej wody do wanny, wykąpiesz się i wcześniej pójdziesz spać. Może jak nie będziesz taka zmęczona, pomyślisz bardziej racjonalnie.
Aida czuła, jak jej irytacja maleje.
– Nie sądzę, ale dziękuję, ya Dada, z wielką przyjemnością się wykąpię.
To była wielka odmiana, że nie trzeba się martwić o gorącą wodę. W Anglii wszyscy na to uważali, bo węgiel był reglamentowany. W Egipcie, pomimo jego zacofania, można się było cieszyć dawnymi luksusami. Aida czuła się szczęściarą, że przynajmniej na razie może korzystać z tego wszystkiego, co oferowała jej ojczyzna.
Wróciła myślami do Camelii Pharaony. Jutro zamierzała obejrzeć posiadłość i może nawet spróbować zobaczyć się z przyjaciółką, jeśli ta była w Luksorze.
* * *
Tej nocy zmęczona zasnęła bez trudu. O świcie obudził ją melodyjny zaśpiew muezzina, który jakiś kilometr dalej w centrum Luksoru nawoływał wiernych z wysokiej wieży minaretu do modlitwy. Zawsze uważała za romantyczne to dobiegające z oddali, odbijające się echem o świcie i zachodzie wołanie.
Wyskoczyła z łóżka i pobiegła na taras, by zobaczyć wschód słońca. Trwał tu tak krótko! Podobnie jak zmierzch, poranny brzask właściwie nie istniał. Była noc, a zaraz potem dzień, który następował w mgnieniu oka.
Całe niebo rozbłysło, kiedy na horyzoncie pojawiło się słońce, rzucając smukłe cienie w ogrodach na dole i pośród daktylowców na polach ścielących się w oddali. Nil, łodzie z żaglami, starożytne miasto na przeciwległym brzegu nabierały kolorów. Powietrze było jak wino, niosąc tysiące aromatów. Aida uwielbiała tę porę, kiedy wiejskie okolice budziły się ze snu. Wokół drzew polatywały synogarlice, w oddali piały koguty, porykiwały osły, skrzypiały koła wodnych młynów.
Pospiesznie umyła się i ubrała. Zdecydowała się na białą bawełnianą sukienkę z haftu angielskiego z dekoltem w karo, o marszczonej spódnicy. Wąziutką talię ściągnęła szerokim, niebieskim paskiem. Wsunęła na stopy białe czółenka, bezszelestnie zeszła na dół i przez ogród na pola graniczące z posiadłością. Tego dnia chciała odwiedzić miejsca, które zawsze kochała.
Serce się jej ścisnęło, kiedy ruszyła pieszo znaną drogą, którą często przemierzała na koniu obok ojca, a która kończyła się szeregiem drzew odgraniczających posiadłość El Masrich od ziemi Pharaonych. Słońce było jeszcze łagodne, Aida zsunęła więc ciemne okulary na czubek głowy, by widzieć krajobraz w pełnej krasie barw.
Drzewa posadził któryś z przodków, by mieć trwały znak, gdzie przebiega granica. Na tych wiejskich terenach nad Nilem, gdzie wczesnym latem rzeka zalewa pola, inne sposoby znakowania często niszczyła woda. W przeszłości właściciele miewali spory kłopot z ustaleniem, gdzie kończy się ich ziemia, a zaczyna cudza. Prowadziło to do konfliktów, które ciągnęły się przez pokolenia.
Piaszczysta droga była obsadzona daktylowcami. Po obu stronach rosły gaje palmowe i ciągnęły się w nieskończoność pola bawełny. Kiedy Aida rozglądała się dokoła, wraz z zapachem rozgrzanej ziemi czerpiącej soki z wód Nilu wracały do niej wspomnienia lat dzieciństwa. Fellachowie już pracowali w polu. Ziemia była szykowana do nowego sezonu uprawy bawełny. W jednym miejscu dwa woły ciągnęły drewniany pług. Nieco dalej grupki mężczyzn uderzały w glebę motykami, by utworzyć równe linie wzruszonej ziemi, a inne gracowały pole pomiędzy szeregami krzewów. Na ścieżce widać było krążące tam i z powrotem kobiety w długich jaskrawo barwionych sukniach niosące na ramionach lub głowach kosze. Jedna wracała od rzeki z ciężkim dzbanem na głowie. Aidę zawsze fascynowała zręczność i wyczucie równowagi wieśniaczek. Trzymały się dumnie wyprostowane, niczym królowe.
Mężczyźni przy kanale blisko drogi czerpali wodę shaduf, jak za czasów faraonów, co widywało się w wielu miejscach nad Nilem. Urządzenie składało się z długiego drąga zamocowanego niczym huśtawka w pionowej ramie. Z jednej strony zwisało z niego drewniane wiadro na wodę. Obok kręciło się koło wodne, saqia, inny wynalazek z czasów dynastii Ptolemeuszy. Aida zawsze obserwowała zafascynowana, jak napędzane siłą krążącego woła koło godzinami powoli pobiera wodę i przelewa ją do rowów nawadniających pola. Wydawało się jej, że to jeden z najwspanialszych wynalazków człowieka, łączący piękno z energią zwierzęcia.
Minął ją jakiś fellach, jego nogi dyndały po bokach osiołka, na którym jechał, kołysząc się na boki. Uśmiechnął się do Aidy.
– Sabah El Kheyr, ya Sit, dzień dobry, wielmożna pani – powitał ją.
Odpowiedziała uśmiechem i też go pozdrowiła. Nie miała wątpliwości, że tu w Esbie, i pewnie w całej okolicy Luksoru, wszyscy wiedzą już, że córka Ayouba El Masriego wróciła.
Szła tak przez godzinę. Teraz słońce paliło mocno z bezchmurnego błękitnego nieba. Aida uwielbiała słońce, choć zrobiło się już trochę za gorąco, a ona nie miała kapelusza. Rząd wysokich drzew odgraniczających ziemię El Masrich od plantacji trzciny cukrowej Pharaonych był wyraźnie widoczny. Mogła skręcić w lewo ścieżką biegnącą wzdłuż niego i wrócić naokoło do domu lub pójść szeroką aleją, której sobie nie przypominała. Nie była zmęczona, przeciwnie, ten spacer na świeżym powietrzu, tak innym niż to zadymione w Londynie, dodał jej energii.
Nowa droga wydawała się cudownie chłodna po żarze na piaszczystym głównym trakcie. Wkrótce Aida znalazła się przy kolejnym wąskim kanale. Rosnące nad nim wierzby pochylały się nisko nad wodą. Z drugiej strony wysokie afrykańskie ogniste drzewa rzucały na ziemię plamkowate rozległe cienie. Panowała cudowna cisza, Aida słyszała jedynie własne kroki, od czasu do czasu zaświergotał jakiś ptak.
Za kanałem dostrzegła wioskę, gdzie mieszkała większość pracujących dla El Marsich fellachów. Labirynt utworzony z niskich glinianych chat o jednakowych kruchych ścianach. Płaskie szczyty były kryte łodygami krzewów bawełny. Okien nie było, tylko wąskie wejścia, w których mężczyźni musieli się pochylać. Na ziemi siedziały ubrane na czarno kobiety, mieląc ziarno lub rozpalając ostro pachnące małe ogniska. Ich dzieci w brudnych łachmanach gapiły się na nią. Miały potargane, pozlepiane w kosmyki włosy i umazane buzie. W jednym miejscu cierpliwie chodził po okręgu wół z zawiązanymi oczami. Poruszał bez końca wielkie płaskie koło. Przed malutkim pobielonym meczetem stary szejk wyjaśniał rozdziały Koranu uważnie słuchającym go młodym ludziom.
Z prawej strony pojawiło się więcej ścieżek. Zamyślona Aida wybrała jedną z nich, a potem skręciła w inną, aż znalazła się w zamkniętej przestrzeni, gdzie stało kilka wołów, a jakaś kobieta doiła krowę. Aida zdała sobie sprawę, że zabłądziła. Kobieta uśmiechnęła się do niej promiennie.
– Sabah El kheyr ya Sit, mogę pani w czymś pomóc?
– Sabah El nour, chyba się zgubiłam. Gdzie jestem?
– Jest pani w Esbat El Shorouk. Aida zmarszczyła brwi.
– W posiadłości Sunrise Farm? Mówi pani, że to ziemia Pharaonych?
– Aywa ya Sit, tak, jaśnie pani.
Kobieta wstała ze stołka, zanurzyła blaszany kubek w wiadrze ze spienionym mlekiem i wyciągnęła go w kierunku Aidy.
– It faddally, proszę.
Aida nie lubiła pić nieprzegotowanego mleka, ale przyjęła tak serdecznie zaoferowany poczęstunek.
– Shukran, dziękuję.
Napiła się, ku zachwytowi kobiety, która znów uśmiechnęła się do niej szeroko. Aida jeszcze raz podziękowała kobiecie. A potem zawróciła i poszła tą samą drogą, którą przyszła.
Szła niemal pół godziny, kiedy zorientowała się, że znów musiała skręcić nie tam, gdzie trzeba. Znalazła się na wąskim trakcie pomiędzy starymi figowcami posadzonymi blisko jeden obok drugiego. Ich przeplatające się gałęzie tworzyły nad jej głową baldachim, naturalne zadaszenie osłaniające drogę przed promieniami słońca. Tylko w malutkich prześwitach migał od czasu do czasu błękit nieba. W tym tunelu latały pszczoły i znikały, bzycząc, pomiędzy soczystymi owocami, które pękały od upału.
Nieco dalej Aida wyszła na otwartą przestrzeń, na której zobaczyła kilka drzew karbowych oraz daktylowców i jakiś dom – niski, zbudowany z kamieni, o pobielonych ścianach i niebieskich drewnianych okiennicach, pomiędzy którymi szyby ze szkła ołowiowego skrzyły się różem, zielenią, pomarańczą i złotem. Obok szemrał strumyk. Wysokie trawy usiane były kępami polnych kwiatów.
Pamiętała ten stary domek w Kasr El Shorouk. Jak mogłaby go zapomnieć? Był bajeczny, nie z tej ziemi. Teraz stała na granicy cienia, który rzucały gęste drzewa za nią, i patrzyła jak zaczarowana, kiedy drzwi domku się otworzyły i ktoś zza nich wyszedł. Bez zastanowienia opuściła na nos ciemne okulary.
Mężczyzna ruszył w jej kierunku. Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, muskularne, wysportowane ciało, szerokie bary pasujące do wysokiej sylwetki. Gęste, niesforne włosy opadały na czoło. Był ubrany w kremową bawełnianą koszulę, z podwiniętymi do łokci rękawami. Brązowe bryczesy opinały mocno umięśnione nogi. Zdecydowane, energiczne ruchy zdradzały siłę.
– Skąd tyś się tu wzięła, na Boga? – zapytał szorstko niskim głosem. Zwrócił się do niej perfekcyjnym angielskim. Najwyraźniej coś w jej ubiorze czy wyglądzie sprawiło, że wziął ją za cudzoziemkę. Ona od razu go rozpoznała. Wydał się jej tak samo arogancki i wyniosły jak zwykle. Na moment serce jej zamarło. Jednak zdawało się, że on nie zorientował się, z kim ma do czynienia. Duże ciemne okulary zakrywały pół jej twarzy. To dawało jej pewną przewagę i ta sytuacja jej odpowiadała.
Był nawet przystojniejszy niż pamiętała. Robił wrażenie ze swoją mocno zarysowaną szczęką, złotawą smagłą cerą, jakby bogactwo i potęga jego rodziny odbijały się w rysach jego twarzy i odcieniu skóry. Przypomniało się jej, jak ostatni raz go widziała – w eleganckim granatowym garniturze, spoglądającego surowo, z tą swoją miną, która tak bardzo ją denerwowała. Wzięła głęboki wdech i oblizała usta, bo nagle kompletnie zaschło jej w gardle. Zaklęła w duchu. Nie widziała go osiem lat, a wystarczyło, by na niego spojrzała, i już zmiękły jej kolana.
Phares Pharaony. Phares, czyli rycerz, książę z jej snów do czasu tragedii. Zatrzymał się przed nią. Zdawało się, że nie zauważył, jak się usztywniła przez jego bliskość. Jego duże migdałowe oczy wpatrywały się surowo w jej twarz. To intensywne spojrzenie przywiodło jej na myśl gorące węgle, zmysłowość, która może spalić na popiół. Nerwy Aidy były napięte do granic wytrzymałości.
Przypomniała sobie, jak zgromił ją wzrokiem, kiedy ośmieliła się oskarżyć jego ojca o oszustwo i zdradę. Poczuła się wtedy jak nieodpowiedzialna uczennica. Teraz, osiem lat później, jej wrażenia były inne, poruszyły rodzącą się w niej kobiecość i te nowe dziwne doznania przeraziły ją jeszcze bardziej.
– Kim pani jest? Jak tu pani trafiła?
Mocny, nieznoszący sprzeciwu głos był boleśnie znajomy.
– Najwyraźniej niechcący weszłam na teren prywatny – powiedziała, unosząc ku niemu twarz.
– Chyba musiała się pani zorientować, że wstęp obcym jest tu wzbroniony – zauważył, popatrując w dal na alejkę, którą przyszła.
Aida nie zamierzała mówić mu, kim jest i że zabłądziła.
– Możliwe, ale tak tu ładnie…
– I uznała pani, że sobie tu pospaceruje, choć wiedziała pani, że to niedozwolone – dokończył za nią opryskliwie.
Przyjrzał się jej, jakby pragnął odgadnąć wyraz jej oczu ukrytych za okularami, po czym powędrował wzrokiem na jej usta. Serce zabiło jej mocniej.
– W każdym razie już sobie idę.
– Ot tak, jakby nic się nie stało… Uniosła hardo brodę.
– Tak, jakby nigdy nic.
– Przyłapałem panią na przekroczeniu granicy terenu prywatnego i zapłaci pani za to wykroczenie, pani… Jak się pani nazywa?
Zbuntowana nastolatka osiem lat temu odpaliłaby ze złością, że to nie jego interes, ale od tamtej pory Aida nauczyła się reagować spokojniej, nabrała pewności siebie. Nie spuszczała z niego wzroku, ale nie odpowiadała.
Phares zmierzył ją zimnym spojrzeniem. Na jego pełnych wargach pojawił się kpiący uśmieszek. Popatrzył na jej włosy.
– No dobrze, niech będzie… w takim razie, panienko Złotowłosa.
Aida od razu rozpoznała to tak typowe dla niego nagłe przejście na żartobliwy ton i pojawienie się w nim cieplejszej nuty. Rzeczywiście czuła się jak dziewczynka, która wybrała się na spacer po lesie i trafiła do chatki trzech niedźwiedzi, w której nigdy nie powinna się znaleźć.
Podejmując grę, powiedziała:
– Złotowłosa skończyła marnie.
– Nic dziwnego, prawda? – odparł, przypatrując się jej uważnie. Coś w sposobie jego mówienia, jego czujność, intensywne spojrzenie, opalenizna, falujące kruczoczarne włosy – sprawiało, że jego obecność wywierała mocniejsze wrażenie niż większości mężczyzn, jakich Aida w życiu poznała.
Przez chwilę oboje milczeli.
– Musiałaś iść dość długo, żeby podejść tu od tyłów domu, a jest jeszcze dość wcześnie – zauważył w zamyśleniu. – Do naszej posiadłości przylega ziemia El Masrich. Prawdopodobnie naruszyłaś granice i tych terenów prywatnych. Co tu robiłaś o świcie? – Popatrzył na nią z przyganą. – Nikt nie mówił ci, że to niebezpieczne, żeby khawagaya, cudzoziemka spacerowała samotnie na wsi?
Ukryła zmieszanie, uśmiechając się beztrosko.
– Zaskakujesz mnie. Od przyjazdu tutaj spotykam się tu jedynie z uprzejmością. Jedna z kobiet pracujących w twoim gospodarstwie przywitała mnie bardzo miło.
– Coś takiego?
– Tak. Doiła krowę i poczęstowała mnie kubkiem mleka. Uniósł kpiąco brew.
– I ty to wypiłaś? Aida skinęła głową.
– Wypiłaś, a ono nie było przegotowane, jak rozumiem?
– Zwykle nie…
– Nie jesteś tak lekkomyślna? A wiesz, że w tych stronach surowe mleko może powodować gruźlicę?
Założyła ręce na piersi. Cały dawny Phares.
– Jak mogłam odmówić? To był tak spontaniczny, miły gest z jej strony.
– Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co ty tu robisz, błąkając się po wsi o świcie? Pewnie jesteś czyimś gościem. Do centrum Luksoru stąd daleko. Zgaduję, że nie możesz być zwyczajną turystką.
– Spacerowałam po pięknej okolicy.
– Podoba ci się u nas?
– O, tak, bardzo.
Uśmiechnął się, ukazując równe białe zęby.
– Pewnie wydaje ci się, że to uroczy zakątek świata, gdzie czas się zatrzymał.
– To właśnie mi się podoba.
– Chodź – powiedział z władczą miną. – Mówiłem, że musisz zapłacić grzywnę. Napijesz się ze mną kawy.
– Chyba muszę już wracać.
– Możesz sobie pójść zaraz potem. Pokażę ci o wiele krótszą drogę z naszej esby, to znaczy farmy.
Jego głos brzmiał łagodnie, a kiedy nie odpowiedziała, popatrzył na nią niemal czule.
– Czy moja sugestia jest niejasna?
Przez chwilę stała jak zahipnotyzowana płomieniem tańczącym w jego ciemnych oczach. Uśmiechnęła się, ale nadal milczała.
– No chodź – powtórzył. – Posłuchaj mnie.
Od razu się najeżyła, urażona – nie znosiła tego męskiego szowinizmu, od zawsze – ale uśmiechnęła się do siebie. Phares nic a nic się nie zmienił. Zawsze się rządził i zadzierał nosa.
– Dziękuję, raczej nie skorzystam.
Zaśmiał się cicho, przyglądając się jej rozbawiony.
– Myślałem, że przyjmiesz moje zaproszenie. Czego się tak wystraszyłaś, Złotowłosa?
Postanowiła zignorować przycinek. Lubił tak się z nią przekomarzać, kiedy miała piętnaście lat, i wtedy nawet schlebiało jej to jego zainteresowanie, ale teraz jego protekcjonalny ton tylko ją złościł.
– Mówiłeś, że jest jakaś krótsza droga, by wyjść z twojej posiadłości?
– Więc nie będzie kawy?
– Nie, dziękuję.
– Odprowadzę cię.
– Jak pokażesz mi drogę, świetnie dam sobie radę.
– Możliwe. Ale nie puszczę cię samej.
Aida poddała się. W milczeniu przeszli przez ogród, przecięli plantację trzciny cukrowej i ruszyli w kierunku Nilu. Tam ścieżka prowadziła prosto na główną drogę biegnącą wzdłuż rzeki i było już blisko pól bawełny El Masrich oraz alei, którą Aida szła z rana. Przejście było o ponad połowę krótsze niż trasa, którą wtedy wybrała.
– Proszę – powiedział Phares. – Jesteś na głównej drodze. I skoro nie powiedziałaś mi, gdzie mieszkasz, dalej już nie mogę ci pomóc.
Przyjrzał się jej uważnie.
– Przypuszczam, że jesteś gościem w jednej z dużych farm na brzegu rzeki. Bez względu na to, po której stronie to jest, czy pójdziesz w prawo, czy w lewo, trafisz na most, którym możesz przejść.
Aida uśmiechnęła się.
– Dziękuję bardzo. Wyciągnęła rękę.
– Do widzenia.
Ujął jej dłoń i kiedy ją uścisnął, Aidę ogarnął dziwny żar od stóp do głów. Ledwie zdołała stłumić jęk. Miała wrażenie, że silna dłoń Pharesa tchnęła w nią nowe życie, niczym prąd przebiegający jej chłodne ciało. To było coś zaskakującego. Nigdy dotąd żaden uścisk dłoni nie wywołał takich reakcji. Od razu chciała wyrwać rękę, a Phares, jakby to odgadł, przytrzymał ją mocniej. Serce jej waliło, patrzyła na niego, w te cudowne, ciemne, śmiejące się oczy i, o zgrozo, poczuła, że się czerwieni.
Jego skóra złociła się w słońcu. Budził respekt, co zdawało się równie przynależną mu cechą jak jego wysoka szczupła sylwetka czy czarne włosy.
– Nazywam się Phares Pharaony… jestem lekarzem. Czy przyjdziesz kiedyś znów mnie odwiedzić, skoro znasz drogę?
Nie było już śladu po szorstkim tonie. Teraz mówił niskim, ciepłym, dźwięcznym głosem.
– Do widzenia, doktorze Pharaony.
Phares nadal nie puszczał jej ręki, trzymał ją mocno, jakby dawał do zrozumienia, że jest teraz na łasce rodu Pharaonych i nie ucieknie od niego.
– Obiecaj, że przyjdziesz.
Jego bliskość działała na nią obezwładniająco. Patrzył na nią tak, że nie potrafiłaby się mu oprzeć. Nawet jako nastolatka nigdy czegoś takiego nie zaznała. Chciała się od niego odseparować, uwolnić spod jego czaru. Udało się jej delikatnie wyswobodzić dłoń.
– Do widzenia – powtórzyła zdecydowanie.
Uśmiechnął się do niej niezrażony, ukazując te swoje nieskazitelnie równe białe zęby pomiędzy rozchylonymi wargami.
– Uparta jesteś, co? Ale ja jeszcze bardziej. Znajdę cię i niedługo znów się spotkamy.
– Naprawdę? – rzuciła. – Nie sądzę.
Iskrzyło pomiędzy nimi, kiedy tak stali naprzeciw siebie jak zaczarowani. Aida nie wiedziała, jak długo to trwało. W ciszy atmosfera stawała się coraz bardziej napięta… jakby przed wielką burzą.
Czy Phares też czuł to samo? Przez moment w jego ciemnych źrenicach mignęło coś jakby pytanie.
– Lepiej już idź, Złotowłosa – ponaglił schrypniętym głosem.
– Tak, racja.
Ale miała wrażenie, jakby nogi wrosły jej w ziemię. Paliły ją policzki, nie ruszyłaby się z miejsca, gdyby nie to, że Phares skinął głową, uśmiechnął się, obrócił i szybko pomaszerował z powrotem. I była wyzwolona. Z bijącym sercem, nadal oszołomiona, pobiegła ścieżką wzdłuż Nilu.
Zdumiały ją doznania, jakie wywołała w niej obecność Pharesa. To były podobne zawroty głowy jak lata temu, kiedy byli w tym samym pokoju, ale do tego doszło coś jeszcze. Jakieś kompletnie nieznane jej uczucie, które poruszało każdy nerw jej ciała. To pewnie przez to gorąco, powiedziała sobie, a może jestem zmęczona, albo to z głodu, bo przecież wyszła rano bez śniadania, a teraz była już niemal pora lunchu.
Rzeka płynęła jak zawsze, szara i spokojna, pomiędzy zielonym sitowiem, papirusami i innymi wodnymi roślinami. Był w niej specyficzny romantyczny czar – ten tajemniczy spokój panujący tu od wielu wieków, niezmienny. W tej magicznej atmosferze Aida spędziła pierwsze osiemnaście lat swojego życia. A teraz tu wróciła i było tak, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Jednak jej przyszłość rysowała się bardzo mgliście, tym bardziej że wyznaczyła sobie trudną misję do wykonania. Mimo wszystko, minęło od tamtej pory już osiem lat…
Jeśli miała wierzyć temu, co poprzedniego dnia mówił Naguib Bishara, przypuszczała, że kiedy Phares dowie się, kim ona jest a w końcu się dowie – poprosi ją o rękę, a ona oczywiście odmówi mu, jak poprzednio.
Ale czy naprawdę? Ten młody człowiek kiedyś ją fascynował. I teraz też.
Czy nie łatwiej byłoby dojść prawdy, gdyby nie wyjawiała swoich zamiarów i po prostu dała się nieść z prądem? Czy nie mądrzej byłoby zbliżyć się do rodziny Pharaonych, zamiast się od niej dystansować? Jednak uznała, że to byłby błąd. Z wielu powodów. Phares nie może nigdy być jej, a ona jego.
Ale kiedy szła z powrotem do domu, w głowie dźwięczało jej złowieszczo ulubione powiedzenie Dady Aminy. Al maktoub alal guibeen la bodda an tarah el ein, nie da się uniknąć przeznaczenia. Aida nie wiedziała, czy tego pragnie, czy się boi.
Powieść Pieśń Nilu kupić można w popularnych księgarniach internetowych: