Chyba miał mnie w opiece jakiś anioł! Fragment książki „Diamentowy plac" Merce Rodoredy

Data: 2022-04-08 14:37:22 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Rok 1930, Barcelona. Piękna Natalia zostaje poproszona do tańca przez Quimeta. Pewny siebie młodzieniec oświadcza, że w ciągu roku się z nią ożeni. I dopina swego. Nazywa ją czule Colometą - Gołąbką - i kocha dziwną, egoistyczną miłością. Tymczasem przyszłość w pochłoniętej wojną Hiszpanii staje się coraz bardziej niepewna. Zaborczy i nieco dziecinny Quimet wpada na coraz to nowe pomysły zarobkowania, aż w końcu zaczyna hodować gołębie. Kiedy biznes upada, wyrusza na front. Natalia z dwójką dzieci stara się przeżyć. Haruje dzień i noc i powoli traci wiarę w lepsze jutro. Szczęście się jednak do niej uśmiechnie.

Diamentowy plac to pięknie napisana powieść o bohaterstwie, za które nie otrzymuje się laurów. Opowieść o wielkich marzeniach i równie wielkich rozczarowaniach. Miłość jest tu zapomnianym skarbem odkrytym po latach bólu i przemocy. Rodoreda w pozbawiony sentymentalizmu sposób przedstawia życie zwykłych ludzi, którzy znaleźli się w niezwykłej sytuacji. Opowiada o miłości codziennej, trudnej, a czasem niemożliwie wręcz wymagającej. Takiej, która zdarza się najczęściej.

Nowy przekład Anny Sawickiej - tym razem z języka oryginału - wydobywa całe piękno tej prozy.

Obrazek w treści Chyba miał mnie w opiece jakiś anioł! Fragment książki „Diamentowy plac" Merce Rodoredy [jpg]

Można do tej książki podejść jako do jednego z najważniejszych dzieł katalońskiej literatury XX wieku i przeczytać ją w skądinąd słusznym założeniu, że klasyków różnych narodów znać warto, ale chyba jednak lepiej spojrzeć na Diamentowy plac jak na po prostu znakomitą i świeżą powieść: to historia dziewczyny, która staje się kobietą, opowieść o życiu prostym, pełnym bólu, ale i radości czasem trochę też. Dokonany z oryginału przekład Anny Sawickiej wydobywa z prozy Merce Rodoredy jej charakterystyczny ton: subtelny, rzeczowy, bez wielkich słów i wykrzykników, jakby to wszystko zostało opowiedziane półszeptem – Tomasz Pindel.

Julieta zajrzała do mnie do cukierni i powiedziała, że przed licytacją bukietu odbędzie się licytacja kawiarek" - kiedy czytam pierwsze słowa książki Merce Rodoredy po polsku, czuję dreszcz. Nareszcie! Kultowa katalońska powieść w końcu doczekała się tłumaczenia godnego oryginału. Sama tylko nie wiem, co w „Diamentowym placu" zachwyca mnie bardziej: genialny język, energia tej opowieści czy prawda kobiecego doświadczenia – Aleksandra Lipczak

Merce Rodoreda (1908-1983), jedna z najwybitniejszych postaci literatury katalońskiej XX wieku. Po hiszpańskiej wojnie domowej przebywała na emigracji we Francji, a od 1954 w Szwajcarii. Do Katalonii powróciła w 1979. Rok później otrzymała nagrodę Premi d'Honor de les Lletres Catalanes jako wyraz uznania dla całego dorobku pisarskiego. Powieści Rodoredy były porównywane do twórczości Virginii Woolf, uwielbianej przez katalońską pisarkę. Głównymi bohaterkami jej powieści są kobiety, a styl narracji - poetycki, symboliczny i oryginalny - stał się inspiracja dla wielu późniejszych autorów.

Do lektury Diamentowego placu zaprasza Wydawnictwo Marginesy. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach przeczytacie fragment książki Diamentowy plac. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Quimet nie miał nic przeciwko mojej pracy, rób co chcesz, on tymczasem zajmie się rozmnażaniem gołębi. Bo na tych gołębiach zrobimy złoty interes. Poszłam do pani Enriquety podzielić się wrażeniami po rozmowie z państwem. A jak do niej szłam, te same ulice co zawsze wydały mi się wąskie. Chłopiec natychmiast wlazł na krzesło oglądać langusty. Pani Enriqueta zaproponowała, że będzie mi pilnować dzieci, zabierze je ze sobą na róg ulicy Smart i będą siedziały przy niej na krzesełku. Antoni zeskoczył na podłogę, a ponieważ wszystko rozumiał, powiedział, że on woli zostać w domu. Powiedziałam pani Enriquecie, że chłopiec może by wytrzymał, bo jak chce, potrafi być posłuszny, ale Rita, biedactwo, jest za maleńka, żeby spędzić cały ranek na ulicy. Podczas gdy rozmawiałyśmy, Rita usnęła mi na kolanach, a chłopiec znów stał na krześle i nie odrywał wzroku od langust na obrazie. Padał drobny deszczyk. Tak jakoś się składało, że praktycznie za każdym razem, kiedy odwiedzałam panią Enriquetę, padał deszcz. Krople płynęły po drutach do suszenia bielizny, i niektóre, te największe, wydłużały się na kształt łzy, a potem spadały w dół. 

W dniu, kiedy zaczęłam pracować w domu suterenie, niespodzianka! W połowie zmywania naczyń przestała płynąć woda. Pan w bonżurce, zaalarmowany przez starszą panią, przyszedł do kuchni, uroczyście odkręcił kran i kiedy sprawdził, że faktycznie nie leci ani kropla, powiedział, że idzie na taras sprawdzić, co się stało, bo oni zostawiają zbiornik częściowo odkryty, żeby można było zajrzeć w każdej chwili, czy poziom wody nie spadł poniżej minimum, więc mogło się zdarzyć, że jakiś liść zatkał odpływ. Pani poleciła mi, żebym na razie wytarła kurze w jadalni. 

A ja wtedy pomyślałam, że własne dzieci zostawiłam zamknięte w naszej jadalni, bo Quimet też uważał, że pani Enriqueta nie powinna ich pilnować, bo wystarczyłaby chwila nieuwagi, żeby chłopiec się wymknął i skończył pod kołami na środku jezdni. I kiedy tak odkurzałam ścierką, bo pani uważała, że miotełki tylko unoszą kurz, a jak się odwrócisz, kurz opada tam, gdzie leżał, z góry zeszła córka, przywitała się, a ja stwierdziłam, że wygląda całkiem zdrowo. Kazała mi przynieść wiadro wody ze studni i umyć to okno, które sięga sufitu; ponieważ było na poziomie ulicy, a tamtędy bez przerwy jeździły samochody i ciężarówki, zawsze było zakurzone, a jak padało, to i zabłocone, tu chlusnęło, tam chlusnęło, a ty, Colometo, uwijaj się. Pan w bonżurce zszedł z tarasu i stojąc na podeście lastrykowych schodów, na poziomie przedpokoju, krzyknął, że nie ma minimalnego poziomu; nic nie zatkało odpływu, ale woda nie płynęła do góry, bo musiało się coś zablokować w rurach od strony ulicy. Wtedy pani powiedziała, że trzeba dokończyć zmywanie, więc mam przynieść jeszcze parę wiader ze studni, mimo że ona nie ma zaufania do tamtej wody; ma wrażenie, że ktoś kiedyś kogoś tam wrzucił, żeby się utopił. Ale może się tak zdarzyć, że hydraulika przyślą do awarii dopiero za jakieś dwa–trzy dni; a przecież nie zostawimy w zlewie brudnych naczyń na tyle czasu. 

Przyniosłam kolejne wiadra wody, dokończyłam zmywanie, a pani wycierała. Córka gdzieś znikła. Potem poszłam ścielić łóżka. Weszłam na górę schodami od ogrodu, nad pralnią. Chłopiec bawił się koło fontanny; przekonany, że nikt go nie widzi, wrzucił do środka garść piasku i wtedy mnie zauważył. Znieruchomiał jak skała i patrzył na mnie blady, obojętnym wzrokiem. Kiedy ścieliłam łóżko w sypialni od strony ulicy, tej z balkonem nad oknem, skąd pierwszego dnia usłyszałam, że mam wejść od ogrodu, pani zawołała z łazienki, a jej głos dotarł do mnie przez świetlik przy głównych drzwiach; kazała mi otworzyć skrzynkę z licznikiem gazu, wyjąć z niej czystą kartkę zagiętą u góry i zasłonić nią kartkę z informacją, że wejście jest od ogrodu, bo jak przyjdzie ten człowiek z wodociągów, to żeby się nie zdenerwował, że wysyłają go na wycieczkę wokół domu. Że tę kartkę zakrywającą tekst łatwo jest wsunąć i wyjąć dzięki zakładce zrobionej specjalnie, żeby nie trzeba było ciągle zdejmować i wieszać informacji na drzwiach. Wsunęłam białą kartkę między szkło i kartkę z tekstem: faktycznie, dobrze się trzymała dzięki zakładce. 

A pani weszła na górę sprawdzić, czy zrozumiałam, i pokazała mi, że szyby w obu skrzydłach witrażowych drzwi można odsunąć, podnosząc zasuwki, dzięki czemu łatwo je było umyć, ale czasem te zasuwki się zacinały, kiedy nagromadził się w nich kurz, i wtedy należało postukać młotkiem. I że to bardzo praktyczne, móc wyjąć szyby z drzwi, bo inaczej byłby prawdziwy dramat, gdyby trzeba było do szyb sięgać przez kratę. I powiedziała, że te drzwi zrobił im pewien ślusarz z dzielnicy Sants, nie ten ich, z dzielnicy Sant Gervasi. Ale ślusarzowi z Sants jej zięć mógł wmówić, że jest kierownikiem budowy i że będzie potrzebował z pięćdziesiąt takich drzwi do nowych domów, a te posłużą za wzór. Nie udałoby mu się nabrać w ten sposób ślusarza z Sant Gervasi, bo tamten go znał i wiedział, że jest rentierem. I te drzwi na wzór dostał za pół darmo, a tamten ślusarz z Sants pewnie nadal XX czeka na duże zamówienie. Nie zauważyłam, kiedy pan wrócił, bo chyba wszedł przez ogród. O pierwszej mi zapłacili i wracałam do domu, biegnąc ulicami, a jak przechodziłam przez ulicę Gran, o mało nie wpadłam pod tramwaj, ale chyba miał mnie w opiece jakiś anioł. Dzieci niczego nie zepsuły. Rita spała na podłodze. A chłopiec, jak tylko mnie zobaczył, zaczął pochlipywać. 

Diamentowy plac kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Diamentowy plac
Merce Rodoreda0
Okładka książki - Diamentowy plac

Rok 1930, Barcelona. Piękna Natalia zostaje poproszona do tańca przez Quimeta. Pewny siebie młodzieniec oświadcza, że w ciągu roku się z nią ożeni. I dopina...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo