Królowa Zara jest przerażona, gdy w Jangblizji wybucha wojna. Jej dzieci, Roan i Nana, powierzone Owcowatej Irys, chronią się w Tamtym Świecie – w straszliwym miejscu, znanym tylko z opowieści dla dzieci. Gdy na zamku pojawiają się rycerze wroga, Zara zostaje osadzona we Wschodniej Wieży. Nie mając kontaktu ze światem zewnętrznym, nie potrafi uwolnić się od myśli, że już nigdy nie zobaczy najbliższych. Strach, tęsknota i bezsilność stają się najgorszym więzieniem.
Tymczasem książęta poznają Tamten Świat, przekonani, że są jedynymi Jangblizjanami, którzy tam zamieszkali. Z czasem zaczynają dostrzegać niepokojące ślady obecności rodaków. Zaufani poddani strzegą królewskich dzieci, ale przebywanie w nieprzyjaznym świecie staje się coraz bardziej niebezpieczne. Odkrywanie tajemnic nowej krainy zmienia się w poznawanie siebie, swojej rodziny i historii ojczystej Jangblizji.
Wojna w Jangblizji to powieść o zrodzonym w umyśle autorki świecie pełnym oryginalnych stworzeń, o przyjaźni (nie tylko między ludźmi), o poświęceniu, walce o wolność i szukaniu swojego miejsca. Pisarka w nietuzinkowy i swobodny sposób rozbudza w czytelniku refleksje i empatię, a także bawi naturalnością dziecięcych spostrzeżeń.
W opowieści Agnieszki Steur bez lęku można zagłębiać się w niespokojne i niepewne losy królewskiej rodziny. Znużenie codziennością znika w świecie magii i tajemnic, a chęć poznania sekretów skrywanych przez rodziców, towarzysząca niemal każdemu z nas, jest w pełni zaspokojona. Zapraszamy do lektury pierwszego premierowego fragmentu powieści, który publikujemy w naszym serwisie. Wkrótce kolejne odcinki książki.
Weź udział w konkursie poświęconym książce!
– Ja już nie wiem, co robić – powiedziała Nana.
Fitels spojrzał na nią, ale nic nie powiedział, czuł, że jego rozmówczyni nie oczekuje odpowiedzi, potwierdzenia, czy nawet przytaknięcia. Wiedział, że to był jej sposób myślenia na głos. Byli przyjaciółmi od dawna. Teraz ich przyjaźń tylko się zacieśniła. Nana nie mogła przypomnieć sobie dnia, kiedy Psowaty pojawił się na dworze. Było tak dlatego, gdyż Fitels był synem jednej z dam dworu jej matki. Oboje razem wychowywali się na zamku, byli rówieśnikami i przyjaźń między nimi wydawała się czymś bardzo naturalnym. W Jangblizji spędzali razem godziny na nauce, a tutaj głównie na rozmowach i spacerach po parku. Fitels w ojczyźnie spędzał również bardzo dużo czasu z Roanem, ucząc się fechtunku i innych bardziej męskich zajęć. Nana nie miała na zamku przyjaciółki i często traktowała Fitelsa jak jej substytut. Chłopca czasem to denerwowało, ale zazwyczaj bardzo przyjemnie spędzał z nią czas, szczególnie, że nie musiał jej traktować jak członka rodziny królewskiej. Byli po prostu przyjaciółmi.
Oboje, siedząc w parku i patrząc na opadające z drzew liście, zamyślili się. Jego długie, proste włosy opadały na ramiona całkowicie zasłaniając uszy. Zabawnie zmarszczył nos, starając się zidentyfikować zapach, który przyniósł jesienny wiatr. Fitels pomyślał, że ten czas wygląda trochę inaczej niż ich trzeci sezon. Pora roku, która nadchodzi po drugim przesileniu. Przypomina co prawda Jangblizję, ale coś jest inaczej, czegoś tutaj brakuje. Liście zmieniają kolor, potem powoli spadają na ziemię. Najpierw trochę niedbale, najpierw jeden, dwa, jakby im się jeszcze nie chciało. Potem już znacznie odważniej, czerwonymi grupami ruszają w podróż w dół. W końcu układają się w czerwono-brązowe kobierce, w których tak bardzo lubią bawić się dzieci Psowatych. Tutaj dzieci Ludzkich bawią się całkiem podobnie. Czegoś jednak brakuje, coś jest inaczej.
– Miód – powiedział nagle Fitels.
– Hmmy? – mruknęła Nana, wyrwana z zamyślenia.
– Tego brakuje – stwierdził zadowolony. Nana uniosła lekko brwi, oczekując dalszych wyjaśnień.
– Zastanawiałem się na tym, czym różni się jesień od trzeciego sezonu.
– No i?
– Jest bardzo podobnie, jednak czegoś tutaj brakuje. Brakuje smaku miodu unoszącego się w powietrzu. Nie ma tej słodkości. Może to dlatego, że tutaj pszczoły są takie małe. Tu jesień jest końcem czegoś. Jest pożegnaniem lata, ciepła i radości. Jest oczekiwaniem na coś ponurego, na zimę, na mróz. U nas to bardziej jak chwila przed zaśnięciem. Wiesz, jak już wszystko zrobiłaś i kładziesz się, by odpocząć. Jeszcze chwila i zaczniesz śnić, a Twoje siły będą się regenerować. Brak smaku miodu w powietrzu. Brak słodkości, która z jednej strony jest nagrodą za ciężkie chwile zbiorów, a z drugiej obietnicą odpoczynku. – Fitels z zadowoleniem założył ręce za głowę, a palce dłoni wczesał we włosy, które odrobinę przypominały sierść psa collie. Nogi wyciągnął przed siebie i zamknął oczy. Coś odkrył, to było już dla niego jasne, teraz mógł odpocząć.
Nana siedziała i przyglądała mu się smutna. Oczy miała lekko wilgotne. Zastanawiała się, gdzie on zawsze znajduje te ładne słowa. Jak udaje mu się tęsknotę tak pięknie opowiedzieć? Nie wiedziała, jak pogodzić wszystkie uczucia, które w niej walczą, a Fitels w kilku słowach potrafił je opisać. Ciągle zajmowała się tym, jak ona się czuje, chciała to wszystko sobie określić, to, że tęskni, że chce wrócić i coś zmienić. Nie pomyślała, że inni, którzy tu muszą być, pewnie też tęsknią, też cierpią. Oni tu są przez nią i Roana, po to, by ich bronić i im służyć. Co prawda z biegiem czasu stali się przyjaciółmi, ale byli tu z ich powodu. Mimo wszystko świadomość tego nie była dla niej torturą. W obecnej chwili życie jej obrońców w Jangblizji byłoby prawdopodobnie jeszcze większą nieznaną.
Przed nimi na powierzchni stawu, którego woda była już w dużej części pokryta opadłymi liśćmi, usiadła kaczka. Nana uśmiechnęła się do niej i pomyślała, że jeśli chce zdążyć odlecieć na południe przed mrozami musi się zbierać. Już wkrótce nie będzie czasu na odlot. Na końcu alejki pojawiła się staruszka z psem. Po drugiej stronie stawu, na ławeczce przysiadł pan w średnim wieku z gazetą w dłoni. Usiadł, założył nogę na nogę i zaczął przeglądać wiadomości. Wszystko wyglądało tak normalnie, a jednocześnie tak obco. Ten inny świat tak całkowicie oderwany od ich rzeczywistości absurdalnie sprawiał, że ich ojczyzna wydawała się nierealna. Tak jakby gdzieś tam w ogóle nie było wojny, jakby nie ginęły niewinne istoty. Tak jakby gdzieś tam, w więzieniu, nie siedziała jej matka, a ojciec był… nie wiadomo gdzie. Nana poczuła się jeszcze gorzej. Staruszka podchodziła coraz bliżej. Była ubrana w długi jasny płaszcz, na nogach miała czarne buty, a wokół szyi bardzo kolorowy szalik. Piesek jak szalony biegał wkoło niej, wpatrując się z miłością w swoją panią. Gdy przechodzili obok nich, pies wyrwał się staruszce, pędem ruszył w stronę ławki, na której siedzieli młodzi Jangblizjanie. Gdy był już blisko, odbił się tylnymi łapami i wskoczył Fitelsowi na kolana. Przestraszony chłopiec nawet nie drgnął, nie wiedząc, jak ma się zachować. Pies szczeknął, oparł przednie łapy na piersiach Fitelsa i przeciągle polizał go po twarzy.
– Oj, przepraszam chłopcze – powiedziała piskliwie staruszka – zwykle jest grzeczny. – Pochyliła się, aby złapać smycz psa, i w tej chwili, spomiędzy kolorowych fałdów jej szala, wysmyknął się połyskujący przedmiot. Zawisnął na łańcuszku w niewielkiej odległości od twarzy Fitelsa. Staruszka zauważyła to i, przestraszona, pośpiesznie schowała biżuterię głęboko pod szal. Złapała psa i w zadziwiająco szybkim tempie zniknęła na drugim końcu alejki.
– Widziałeś?! – szepnęła drżącym głosem Nana.
– Śśśśślepy jeszcze nie jestem… – wymamrotał Fitels bardziej do siebie niż do niej.
– Ale jak??
– Nie mam pojęcia.
– Fitels.
– Noo.
– Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że ona jest jedną z nas. Nas jest tu więcej.
– Lub że ona jest szpiegiem Szmaragdowej Pani i że zostaliśmy zdemaskowani.
Fitels wstał z ławki, złapał Nanę za rękę i nie czekając, aż wstanie, pociągnął ją w stronę domu. Księżniczka z trudem utrzymywała równowagę, ale sama przestraszona, nie stawiała oporu w tej dziwnej ucieczce.
Mężczyzna po drugiej stronie stawu złożył starannie gazetę i zaczął przyglądać się uciekającym. Potem wstał, przeciągle gwizdnął i spokojnie odszedł. Kaczka, jak gdyby w reakcji na gwizd, wzbiła się w powietrze i odleciała. Park opustoszał.