Urzekający obraz piękna szkockich gór
W tym mistrzowskim obrazie przyrody Nan Shepherd odmalowuje swe wędrówki po szkockich górach Cairngorms. Natknęła się tam na świat zapierającego dech piękna, a czasem bezlitosnej surowości. Ta bogata poetycka proza otwiera przed nami świat skał, rzek, istot żywych, ale i skrytych aspektów tego górskiego pejzażu.
Shepherd poświęciła życie poznaniu ,,esencji" gór Cairngorms. W efekcie stworzyła klasyczną medytację nad wspaniałością tego pasma, a także nad wieloraką więzią, jaka łączy nas z dookolnym dzikim światem.
Przygotowany podczas II wojny światowej manuskrypt przeleżał nietknięty ponad trzydzieści lat, nim doczekał się publikacji.
Książka, która rośnie w miarę jej poznawania. Często czytam Żyjącą Górę, i wciąż mnie zdumiewa.
Robert Macfarlane
Po jakichś jedenastu stronach, gdzie autorka opisywała widok z pewnego szczytu, czułem coś pomiędzy zachwytem i zawrotem głowy. Zastanawiałem się czy nazywanie tego ,,najpiękniejszą książką" nie jest jakimś czczym i płytkim komplementem. Właśnie: czułem coś pomiędzy zachwytem i zawrotem głowy wobec dzieła najpierwszej miary.
,,Guardian"
Jedno z arcydzieł dwudziestowiecznego pisarstwa o przyrodzie.
,,Herald"
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2022-02-01
Kategoria: Poradniki
ISBN:
Liczba stron: 184
Tytuł oryginału: The Living Mountain
Niezmącona postępem natura urzeka swoim pięknem. Czaruje oczy wędrowców miejscem, które roślinności daje życie, a zwierzętom schronienie. Powietrze jest czyste, a cisza wypełniona dźwiękami, co możliwe jest tylko tam, gdzie człowiek bywa jedynie w roli gościa.
Właśnie takim miejscem są góry Cairngorm w Szkocji w czasach, gdy Nan Shepherd miała szansę je przemierzać. Kobieta obdarzyła je miłością, której upust dała w książce ,,Żyjąca Góra" i jest to miłość, która czaruje czytelnika.
Trudno mi przyporządkować tytuł ten do jakiegokolwiek gatunku. Napisany został prozą, ale nie jest powieścią. Autorka momentami opisuje góry z dokładnością przewodnika, ale z nagromadzeniem uczuć niczym w pamiętniku. Nie jest to dziennik z przebytych przez nią podróży i nie jest to jedynie monolog pełen zachwytu. Dużo tutaj pięknych słów, zachwycających opisów i głębi, a jednocześnie nie jest to coś, z czym kiedykolwiek przyjemność miałam się spotkać. W zetknięciu z pięknem przyrody, głębiną jeziora doskonale widoczną dzięki przezroczystej wodzie, autorka pisze: ,,Mój Duch był równie nagi jak ciało. Czułam się bezbronna jak rzadko". Krok dzielił ją od niebezpieczeństwa, ale to nie lęk napełnił jej serce. I właśnie w tak zgrabny sposób Nan ubiera swoje uczucia, a towarzyszą im opisy jej szczegółowych obserwacji każdego drobnego elementu przyrody. Sporo tutaj zrozumienia nie tylko dla flory i fauny, ale również żywiołów oraz surowców. Autorka wychwytuje subtelne połączenia i okazuje im wiele szacunku. W jej świecie bowiem natura jest pięknem, które powinno zostać w formie, w jakiej zachwyca nas od wieków. Nawet jeśli wielu turystów będzie musiało zrezygnować z jej podziwiania ze względu na trudne warunki - ,,Interes większości nie ma w tym przypadku decydującego znaczenia. Czasami konieczna jest pewna ekskluzywność, niewynikająca ze stanowiska czy pieniędzy, ale z ludzkiej potrzeby samotności".
Pierwszy raz spotkałam się z tak wielką miłością do gór. Z miłością połączoną z tak dużą wrażliwością. Pełno tutaj ducha autorki, ale jednocześnie nie wychodzi ona na pierwszy plan. Skupia się na dokładnych i zgrabnych opisach wspomnień oraz elementów rzeczywistości, która ją otacza. Jest pięknie i inspirująco. Sprawia, że czytelnik ma ochotę opuścić ciepły dom i na własnej skórze doświadczyć podmuchu wiatru oraz dotyku trawy. Nawet jeśli ta w okolicy nijak ma się do tej z odległych krain w ubiegłym wieku.
Warto jeszcze dodać, że dla autorki Cairngorm to nie góry a Góra. Wstęp Roberta Macfarlane'a natomiast lepiej poznać dopiero po zapoznaniu się z całą treścią.
przekł. Jarosław Skowroński
Psst, powieść została napisana pod koniec drugiej wojny światowej.
Ocena: 6, Przeczytałam, Mam, 52 książki 2022,
Nie lubię gór. To tylko kupa kamieni nad którą hula wiatr. I co niby tam można robić? Idziesz, przystajesz, idziesz, odpoczywasz.. i tak w kółko. Zimną zimno, latem gorąco i wszędzie pod górkę. Nuda, nuda, nuda. A w tym wszystkim, najbardziej w górach nie lubię, że trzeba je żegnać, kiedyś się je opuszcza...
Dobrze, żarty na bok. Zdarzają się książki, które przypadkiem przetną moją drogę i sprawiają, że do głowy przychodzi tylko jedna myśl: co ja tu jeszcze robię? Czemu nie siedzę właśnie pod jasnym, rozgwieżdżonym niebem i nie chłonę piękna natury? Nie jest łatwo wyrazić w swoich słowach urok i moc tej niewielkiej książki. Powodem tego jest jej wszechogarniająca siła. Tutaj wszystko jest nierozerwalnie związane ze wszystkim, jak teraźniejszość z przeszłością, fauna z florą, jak zachmurzone niebo ze swoim pięknem odbijającym się w tafli jeziora. Poprzez pozorną zwyczajność i codzienność autorka dotyka naszej wrażliwości na piękno. I pochłania, tak mocno, że nim się obejrzymy jesteśmy w pełni zanurzeni w prozie Nan, tak jak ona w samej górze. Sprawia, że w jej towarzystwie można poczuć, dotknąć i zobaczyć rzeczy, które są niedostępne, o których nawet nie rozważaliśmy i nie marzyliśmy. Shepherd nie jest bałwochwalczynią gór, nie. Raczej tworzy długą i piękną modlitwę dla ich wielkości i w swej głębokiej i ostrożnej wytrwałości, robi to po mistrzowsku. Bo nawet z odległości kilkudziesięciu lat i tysięcy kilometrów, ma się nieodparte wrażenie, że dotyka się tej żyjącej góry wraz z autorką… Zachwycające liryczne arcydzieło, po którym ogarnął mnie wszechmocny smutek, bo wiem, że już nigdy nie będę mogła zobaczyć gór na własne oczy. Zostaną mi tylko te, widziane oczami Nan Shepherd.