Polskie zombie w natarciu!
Karol Szymkowiak miał wszystko. Pieniądze, piękną żonę, wspaniałego synka. Właśnie otworzył nową restaurację w Gdańsku i przypieczętował sukces suto zakrapianą imprezą. Następny ranek przyniósł jednak coś więcej niż tylko potężnego kaca.
Polskę opanowała epidemia zombizmu. Żywe trupy, których przysmakiem jest ludzkie mięso, sieją krwawy terror i spustoszenie na ulicach Gdańska. Jedyną szansą Karola na przetrwanie jest dołączenie do grupki nielicznych ocalałych, którzy schronili się w kościele parafii Świętego Wojciecha na Zaspie. Czy ktoś z nich pomoże mu dotrzeć do rodziny w Poznaniu? Czy zaufanie i pomoc to puste pojęcia w świecie pogrążonym w koszmarze, gdzie nie obowiązują już żadne wartości? Podróż do stolicy Wielkopolski stanie się makabryczną szkołą przetrwania i mrożącą krew w żyłach przygodą.
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2016-02-15
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 436
Każdy dzień może być końcem twojej pięknej życiowej bajki. Główny bohater miał wszystko - pieniądze, rodzinę, restruację. A tu nagle niespodziewanie okazuje się, że Gdańsk i nie tylko został opanowany przez plagę zombizmu. Początkowo dobrym pomysłem okaże się schronienie w kościele, jednak troska o jego rodzinę pchnie go w groteskową podróż po Polsce...
No a zombie w Malborku to już... Przeczytajcie, sami ocenicie. Dla wielbicieli zombie i s-f. Zdecydowanie zaś o niebo lepsza od "Infekcji genesis" A. Wardziaka.
W świecie opanowanym przez zarazę zombie, kilkoro ocalałych znalazło swoją przystań w krzyżackim zamku. Jednak to nie nieumarli stanowią największe zagrożenie...
Wstrząsające historie mistrza gatunku i laureata Nagrody Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego. Bezlitosna podróż przez ludzkie koszmary i potworności...
Przeczytane:2017-07-28, Ocena: 3, Przeczytałam, 52 książki 2017,
Głównym bohaterem powieści jest Karol Szymkowiak, biznesmen prowadzący sieć restauracji, oddany mąż, kochający ojciec, przeciętny facet z głową do interesów, mieszkający w Poznaniu. Kiedy wyruszał wraz z przyjacielem do Gdańska w celu dopięcia spraw dotyczących otwarcia nowej restauracji, nie miał pojęcia, że świat, jaki zna, przestanie nagle istnieć. Suto zakrapiana kolacja przeniesiona do dyskoteki, kończy się u bohatera urwaniem filmu i porannym kacem. Poranek odznacza się nie tylko bólem głowy, problemem z przywołaniem obrazów poprzedniego dnia ale i złowieszczą ciszą. A znalezienie zwłok przyjaciela na progu hotelowego pokoju, dodajmy zwłok rozszarpanych, okazuje się idealnym lekarstwem na kaca. Po chwilowej konsternacji i przerażeniu owym odkryciem, Karol wygląda przez okno. A tam widzi same trupy. Ogarnięty zrozumiałym szokiem, wybiega z pokoju, by znaleźć jeszcze więcej trupów, w tym takie, które próbują go zjeść. Rozpoczyna się walka o przetrwanie i próba dotarcia do domu, z nadzieją, że jego bliscy uniknęli niebezpieczeństwa.
W walce z zombiakami Karolowi pomaga kobieta, którą spotyka w Kościele, gdzie ukryło się kilku niezarażonych. Po kilku drastycznych przejściach, z małej grupki, przy życiu pozostają tylko oni. Na szczęście mają do dyspozycji super autobus, ulepszony wcześniej przez jednego z ocalałych, teraz już oczywiście nieżyjącego. Tak rozpoczyna się droga Karola i Sylwi do Poznania. Zaopatrzenia w zapasy wody, jedzenia i broni, mają nadzieję, że uda im się bez przeszkód dojechać do celu. Jak się można spodziewać, droga usłana będzie trupami, a właściwie trupami trupów:)
No i cóż mogę powiedzieć. Sięgając po taką książkę nikt nie nastawia się na jakąś rewelację czy przeżycie głębszych uniesień. Ja właściwie sięgnęłam po nią tylko z jednego powodu – pasowała do wyzwania u ejotka. Nie przepadam za książkami traktującymi o zombie, gdyż naprawdę rzadko można spotkać powieść dobrze napisaną, taką, która będzie przekonująca i nie sprawi, że odłożę ją zniesmaczona albo nie będę śmiać się do rozpuku. W tym wypadku niestety było podobnie, czyli powieść nie przypadła mi do gustu. Dlaczego? Otóż po pierwsze jest bardzo mało wiarygodna. Postaci są dość marnie wykreowane, bez jakiejkolwiek głębi, stereotypowe. On – zwykły facet zajmujący się biznesem, który raz w życiu trzymał broń w ręku będąc na strzelnicy. Nagle staje się prawie że snajperem. Zresztą nie wzbudził we mnie jakiś głębszych uczuć, gdyż w wielu momentach zachowywał się jak łajza. Ona z kolei to kobieta, która nie mogąc znaleźć pracy podjęła się tańca w klubie dla mężczyzn. No i dobra, nie przeszkadza mi to. Ale kurczę, dopiero co straciła córeczkę, widziała, jak jej dziecko zjada jej matkę! I tak sobie normalnie funkcjonuje już następnego dnia? U mnie szok trwałby przynajmniej dzień dłużej:D Nie dość tego, to okazuje się ona mieć o wiele większe jaja od towarzyszącego jej faceta. Podczas, gdy ten, przyparty do muru bezradnie czeka na śmierć, ona wkracza, rozwala stwory i ratuje mu tyłek.
Poza tym w życiu nie uwierzę, że dosłownie dzień po katastrofie ludzie mogliby się tak zorganizować, jak Słowianie w Malborku. Absolutnie niemożliwe. Zresztą w książce jest znacznie więcej mało wiarygodnych, wręcz zabawnych rzeczy i kilka całkiem niedopracowanych.
Kolejnym i już ostatnim zarzutem z mojej strony jest brak klimatu. Ani razu nie poczułam się przestraszona, spięta czy chociażby zaniepokojona. Przeważnie bywałam jedynie rozbawiona. Dawno nie czytałam książki, w której dwie trzecie tekstu stanowiłyby opisy flaków, wypływających mózgów, odrąbanych kończyn czy zwisających oczu, rozpisanych w różnych wariacjach. W sumie nie stronię od takich opisów, lubię, gdy krew się leje, im gorsza masakra, tym lepiej. Tyle, że tutaj opisy nie wzbudzają żadnych głębszych uczuć, czy to obrzydzenia, czy to strachu, czy co tam jeszcze można poczuć przy rozwleczonych wnętrznościach, czołgających się głowach i kłapiących zębach w głowie ze zwisającymi na nitce oczyma. Za dużo, za mało plastycznie.
Jeśli chodzi o akcję, to oczywiście akcja jest, prze do przodu wraz z naszymi dzielnymi bohaterami, którzy napotykają wszelkie możliwe przeszkody włącznie z zabawnym stworem, sektą, no i oczywiście żywymi trupami. Akcja iście hoolywoodzka, na pewno nie na polskie realia. Dzieje się dużo, szybko i zabawnie.
Styl autorów jest prosty, czyta się w sumie szybko i bez problemu można dobrnąć do końca, pod warunkiem, że mocno przymknie się oko i nastawi na jakoś klasy D a może E. Typowo rozrywkowa, mało wymagająca lektura, tak zwany odmóżdżacz, w którym jednak mamy do czynienia z wieloma mózgami i to bez osłonki:)
Jak podsumować „Zombie.pl”? Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to słowo flaki. Flak na flaku, pokryty flakami.