Rozdarty świat.
Królowiectwo bez dziedziczki.
W trzewiach ziemi pradawny wróg budzi się z tysiącletniego snu.
Dom Berethnet włada Inys od stuleci. Wciąż niezamężna królowa Sabran IX musi wydać na świat córkę, by uchronić swoje królowiectwo przed zgubą - lecz u jej wrót kłębią się skrytobójcy. Ead Duryan, choć jest na dworze od lat i wyniesiono ją do rangi damy dworu, pozostaje lojalna jedynie wobec tajemniczej organizacji czarodziejek. Ma za zadanie strzec Sabran przed zakazaną magią.
Po drugiej stronie mrocznego morza Tané jest gotowa poświęcić wszystko, by zostać jeźdźcem smoków, ale los zmusza ją do podjęcia decyzji, która może zniszczyć jej życie.
Wschód i Zachód nie potrafią się wyzbyć wzajemnej wrogości nawet w obliczu wzbierających sił chaosu, żądnych na zawsze odmienić oblicze świata.
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2019-09-18
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 560
Tytuł oryginału: The Priory of The Orange Tree
Zacznę od tego, że byłam strasznie sceptycznie nastawiona do tej książki. Było to spowodowane tym, że wszędzie słyszałam o tym, że jest tu ogromny próg wejścia i nie sposób się połapać, kto jest kim i co się tu dzieje. Dlatego byłam przygotowana na to, że w pierwszym rozdziale dostanę 30 bohaterów i nie będę w stanie niczego połączyć.
I to nastawienie było moim błędem.
Kompletnie nie odczułam tego wysokiego progu wejścia, o którym wszyscy mówią. Myślałam, że czytam inną książkę niż każdy, kto o tym informował, bo ja od razu weszłam w tą historię bez problemów hah. Dlatego, jeśli macie przez to takie opory jak ja, to według mnie nie macie się czego obawiać.
Sam świat stworzony przez autorkę jest tak wspaniele skonstruowany, że po prostu nie mogę. Podziwiam panią Shannon za research, który zrobiła, by stworzyć coś tak niesamowitego. Kultury, religie, przekonania i wyznania były naprawdę przemyślane i super opisane.
A jeżeli chodzi o bohaterów - jeden wielki zachwyt! Wszyscy byli naprawdę niesamowici! Dodatkowo to jedna z niewielu książek, z tych, jakie do tej pory czytałam, w której w naprawdę DOBRY sposób są przedstawione feministyczne bohaterki. Shannon w niesamowity sposób uświadamia nas, że kobiety też mogą walczyć ze złem i ratować świat, co było fantastyczne!
Mam tylko jeden minus do tej książki i są nim błędy logiczne. Np.: na początku jeden bohater dowiaduje się o tym, że wiele lat temu umarła bliska dla niego osoba i jest wstrząśnięty tym faktem, a kilkaset stron później opowiada jak radził sobie po tym jak umarł ten człowiek i co mu po nim zostało. Niestety takich błędów było sporo i głównie pojawiały się przy jednym bohaterze hah
Ale oprócz tego nie mam zastrzeżeń. Ocena: 10/10
Czym jest poświęcenie? Jest to wyjątkowo trudne pytania, na które każdy z nas zapewne odpowie odmiennie. Możemy decydować się na wskazanie zachowań wyjątkowo bohaterskich, które dominują w czasach wojen. Możemy również odwołać się do miłości, gdzie jesteśmy w stanie poświęcić swoje własne szczęście na rzecz drugiej osoby. Poświęcenia możemy też poszukiwać w wielkich ideach i planach. Możemy zejść poziom niżej i docenić te małe codzienne poświęcenia, które na tle innych nie wyróżniają się tak bardzo, ale nawet do nich potrzeba samozaparcia, odwagi i pewnego rodzaju bohaterstwa. Możemy... Co tak naprawdę możemy?
Nadchodzi czas, którego tak bardzo bali się wszyscy. Czas, gdy będzie trzeba podejmować wielkie decyzje, od których zależeć będzie tak wiele. Czas, gdy może już nie być żadnej przyszłości. Czas, gdy miłość będzie uderzać jeszcze mocniej niż zwykle, ale jeszcze szybciej może się spalić. Jest to czas niepokoju, cierpienia i śmierci. Jest to czas poświęcenia wszystkiego, by inni mogli żyć, by pewnego dnia mogli być szczęśliwi, by przyszłość jednak istniała. Czy jest to jeszcze w ogóle możliwe?
Samantha Shannon już dawno zajęła zaszczytne miejsce wśród grona pisarzy fantastyki. Pamiętam, jak wiele lat temu zaczynało się mówić o jej pierwszych książkach. Nieśmiało przyznawało się, że mają wiele potencjału, a autorka osiągnie sukces i pod względem materialnej sprzedaży, i pod względem pozytywnej opinii wśród recenzentów. Sama w tamtym czasie nie miałam styczności z jej powieściami, ale prawie codziennie czytałam pozytywne recenzje na ich temat. Tak o to po wielu latach skończyłam swoją pierwszą książkę tej pisarki. Pierwszą część "Zakonu Drzewa Pomarańczy" czytałam w wakacje i pamiętam, że tak bardzo zawładnęła moimi myślami, że pożarłam ją – albo bardziej ona mnie. Po kilku miesiącach wróciłam do tego świata i po raz kolejny dałam się ponieść niesamowitym przygodom.
Autorka powieści ma niepowtarzalny styl, który od razu na pierwszych stronach daje o sobie znać. Wyróżnia się niesamowitą lekkością i zarazem dokładnością. Podejrzewam, że to właśnie on sprawia, że czytelnik z taką pasją przerzuca stronę za stroną i nie zauważa, że mijają kolejne setki. To właśnie ten język tworzy niesamowite opisy, które oddziaływają na wyobraźnię i pozwalają zapomnieć o rzeczywistości na rzecz świata, gdzie istnieje magia, stwory dotychczas nam nieznane i przede wszystkim prawdziwe smoki! Nie da się oprzeć temu symbolowi fantatsyki.
"Zakon Drzewa Pomarańczy" ma wielowątkową fabułę, dzięki czemu każdy czytelnik może znaleźć dla siebie wątek, który wyjątkowo przypadnie mu do gustu. Tworzy to poczucie potęgi całego uniwersum, ponieważ nie ograniczamy się do jednego miejsca akcji, ale wiemy, co dzieje się na całym świecie i z czasem jesteśmy w stanie skomponować to w płynną i logiczną całość. Choć, żeby nie było zbyt kolorowo, muszę podkreślić, że akurat ta część ma olbrzymią wadę, która sprawia, że nie dorównuje swojej poprzedniczce. Tym razem akcja przyśpiesza i mimo że tego właśnie można by się spodziewać, w końcu nadchodzi wojna, to jest to zbyt szybkie. Przez tyle stron pisarka utrzymywała w miarę równomierne tempo akcji, zarazem umiejętnie dobierając je do wydarzeń, a tymczasem nagle przy końcu przyśpieszyła. Zamiast dać się ponieść kolejnym wydarzeniom, biegłam przez nie, nie rozumiejąc, co się dzieje. Zadawałam sobie pytanie – to już? Tak szybko? Przecież dopiero co się zaczęło.
Historia wśród wszystkich wydarzeń nie z tego świata przemyca wiele ważnych tematów takich jako homoseksualizm, czy dyskryminacja na tle rasowym i religijnym. Dzięki możliwości spojrzenia do różnych zakątków uniwersum czytelnik widzi odmienność całych kultur, ale też widzi, że mimo innych tradycji, wierzeń czy zachowań dążą one do tego samego i innych widzą jako wrogów, których w najgorszym przypadku trzeba ignorować, w najlepszym unicestwić. Potrzeba widma zagłady, by zastanowić się, czy naprawdę znaczenie ma kolor skóry, orientacja seksualna czy wyznawane wartości. A może większe znaczenie ma wspólne przetrwanie i dobre postępowanie?
Samantha Shannon stworzyła wielu niesamowitych bohaterów. Każdy z nich ma za sobą własną historię, którą z czasem możemy poznać i zrozumieć, skąd wynikają ich decyzje, postępowania i pragnienia. Jest to cudowne przedstawienie gamy różnorodnych charakterów. Niestety nie zapałałam sympatią do tej najważniejszej postaci – do Ead. Akurat ona tle wszystkich wydaje się bardzo mdła i wielokrotnie zachowuje się w sposób nielogiczny i po prostu irytujący. Na szczęście ta mała wada ginie na tle mojego ulubionego bohatera, którym jest Niclays. Wielokrotnie podkreślam w swoich recenzjach, że wyjątkowo cenię postacie ludzkie, czyli takie, które mają zalety i wady. Niclays właśnie taki jest. Nieraz i nie dwa postępował nieuczciwie, egoistycznie i wykorzystywał innych. Zarazem to on pokazał, czym jest prawdziwa miłość i jak silne może być to uczucie. W jego przypadku "póki śmierć nas nie rozłączy" jest dużym niedopowiedzeniem, bo nawet śmierć nie była w stanie pokonać jego miłości. Jeśli miałabym wskazać jakąś literacką parę, która przez lata ujęła wyjątkowo mnie za serce, to na pewno wybrałabym właśnie Niclaysa i Jannarta.
Niesamowicie się cieszę, że zdecydowałam się wreszcie poznać twórczość pisarki, gdyż cały "Zakon Drzewa Pomarańczy" okazał się fascynująca i pełną wzruszeń przygodą, której długo nie zapomnę. Zostałam urzeczona przez świat magii, smoków i nie oczywistości, dlatego polecam tę powieść każdej osobie, która odnajduje się w fantastyce.
Królestwem Inys od niemal 1000 lat włada ród Berethnetów. Na tronie zasiadają kolejne królowe, a każda z nich zawsze rodzi tylko jedno dziecko, które zawsze jest dziewczynką. Panuje powszechna wiara w to, że dopóki zachowana jest ciągłość rodu, dopóty Bezimienny, pradawne zło uwięzione przed laty w mrocznej Czeluści między zwaśnionymi kontynentami świata, pozostanie uśpiony. Jednak z tysiącletniego snu zaczynają budzić się wyrmy, sługi Bezimiennego, a Sabran, królowa Inys, zwleka z zabezpieczeniem przyszłości rodu. Ead Duryan, członkini tajemniczego zakonu władającego niezwykłą magią, czuwa nad bezpieczeństwem królowej, jednak o ile jest w stanie bronić jej przed skrytobójcami i wyrmami, o tyle przed spiskami zaufanych doradców już nie. Tymczasem po drugiej stronie Czeluści młoda Tane dąży do spełnienia największego ze swoich marzeń - zostania smoczym jeźdźcem. Jeden nierozważny krok uruchamia lawinę wypadków, które poprowadzą ją ścieżką, na którą nigdy nie spodziewała się wkroczyć.
Kochani, co to była za książka! Tajne zakony czarodziejek-wojowniczek, okrutne wymry i mądre smoki, dumni rycerze i bezwzględni piraci, potężne artefakty i pradawne zło czekające w uśpieniu - w tej książce znalazł się każdy istniejący motyw fantasy! Ta 1100-stronnicowa cegła to marzenie każdego fana fantastyki - tym bardziej, jeśli jest kobietą, bo znakomita większość postaci w tej powieści to właśnie kobiety, i to z charakterem! Jest tu wszystko, czego możemy oczekiwać: epickie bitwy, wielkie przygody, walka dobra ze złem, intrygi, tajemnice i niezwykle oryginalny system magii. Książka roku przeczytana już w styczniu? A dlaczego, kurna, nie?!
Musze zacząć (?) od tego, że opis fabuły dwa akapity powyżej nie jest najlepszy. Nie dlatego, że nie wiedziałam jak go napisać, albo nie potrafiłam napisać go dobrze, ale dlatego, że śledzimy tutaj tyle postaci i mamy tyle wątków, że jeśli chciałabym napisać porządną zajawkę, byłaby ona długości całej mojej przeciętnej recenzji. Przyznaję, że może to trochę przytłaczać na początku lektury, że możemy czuć się trochę zagubieni, ale uwierzcie mi, wkrótce wszystko staje się jasne, a książka wciągająca jak cholera. Pomaga też słowniczek oraz wykaz postaci - jeśli macie wydanie dwutomowe jak ja, znajduje się on na końcu drugiego tomu. Sama odkryłam to dopiero gdy po ów drugi tom sięgnęłam, a z licznych rozmów na Instagramie wiem, że nie tylko ja tak miałam. Ale nawet bez słowniczka przy odrobinie dobrej woli można sobie wszystko łatwo poukładać.
Książka od początku jest fascynująca, jednak pierwsze rozdziały to poznawanie świata i postaci, więc nawet najciekawsza akcja nie robi na czytelniku przesadnie wielkiego wrażenia. Jednak około 300 strony, kiedy byłam już dobrze zorientowana w sytuacji, zaczęłam mieć to przyjemne odczucie, że naprawdę chcę wiedzieć co będzie dalej. Nawet więcej, że nie mogę się doczekać, żeby odkryć jaki skutek będzie miało to, o czym właśnie czytam. To uczucie przybierało na sile aż do samego końca, kiedy czytałam już tę książkę z wypiekami na twarzy. I nie przesadzam ani odrobinę, autentycznie czułam, że moje policzki są gorące. Do tej pory zdarzyło mi się tylko raz - miałam 13 lat i czytałam trzeci tom "Władcy Pierścieni". Tak więc jest to nie lada komplement z mojej strony.
Pani Shannon pisać potrafi, co wiedziałam już od czasu lektury "Czasu Żniw" - naprawdę jej warsztat jest świetny i zbiera ode mnie 10/10, chociaż mam świadomość, ze w pracy tłumaczonej spory wkład ma również tłumacz. Ale nie chodzi tutaj tylko o warstwę techniczną, chodzi również o sposób prowadzenia opowieści, a w tym przypadku wszystko jest na najwyższym poziomie. Bez zarzutu są również bohaterowie - są liczni, ale każdy ma swój charakter, który wyraźnie odróżnia go od innych. Wszyscy zachowują się logicznie - tu mam na myśli: zgodnie ze swoją osobowością - i żaden z nich nie pozostawia nas obojętnymi. A także, co podobało mi się najbardziej, nikt tutaj nie jest czarno-biały. Postacie pozytywne mają wady, a negatywne zalety, wszyscy zaś są dynamiczni, zmieniają się wraz z nabywaniem nowych doświadczeń. Po prostu mistrzostwo.
No i słowo o świecie, jaki powstał w wyobraźni autorki - panują tutaj całkiem nowe zasady, których próżno szukać we wcześniejszych pracach, i ja Panią Shannon za tę ogromną wyobraźnię niezwykle szanuję. Osobiście nie uważam, żeby umieszczenie postaci LGBT dodawało książce wartości samym faktem obdarzenia kogoś taką a nie inną orientacją seksualną, ale wiem, że dla niektórych jest to ważne, dlatego zapewne ucieszy Was fakt, że takie postacie są tutaj obecne. Zastrzegam przy okazji, że moje podejście nie wynika z niechęci do osób należących do mniejszości seksualnych, a jedynie z faktu, że dla mnie miłość to miłość, bez względu na jej obiekt. Nie widzę żadnej różnicy między miłością hereto- i homoseksualną i nie rozumiem dlaczego je rozróżniamy. Jak powiedziałam, miłość to miłość. Zawsze jest piękna.
Wiem. Wiem, że ta recenzja jest chaotyczna. Zdaję sobie z tego sprawę. Jeśli jesteście ze mną trochę dłużej na pewno zdajecie sobie sprawę, że zawsze się tak dzieje, kiedy jestem jakąś książką naprawdę zachwycona. Zwyczajnie nie umiem wtedy zebrać myśli i ułożyć z nich spójnej opinii nie dopuszczając do głosu mojego entuzjazmu. Myślałam, że jeśli poczekam z napisaniem tej recenzji dwa tygodnie od skończenia lektury, to będzie lepiej. Jak widać nie jest. Wciąż jestem oczarowana tą opowieścią i tak bardzo chcę, żebyście dali jej szansę, że nie myślę zbyt składnie. Powiem więc jeszcze tylko, że serdecznie, gorąco, prawdziwie polecam "Zakon Drzewa Pomarańczy". Oczywiście teraz zauważyłam, że zapomniałam wspomnieć jak cudownie skomplikowana jest intryga, ale machnę już na to ręką. Po prostu zróbcie sobie przysługę i przeczytajcie tę książkę. Nie będziecie żałować.
Książkę odebrałam za punkty na portalu Czytam Pierwszy.
Samantha Shannon zdobyła moje serce "Czasem Żniw". Uwielbiam postać Paige , Naczelnika, Jaxona i wielu innych. Wracając, już wtedy poznałem możliwości tej pisarki. Gdy kilka lat temu ogłosiła, że pisze książkę w której są smoki byłem przekonany, że mnie nie zawiedzie. Jak podaje, napisanie "Zakonu Drzewa Pomarańczy" znanego pod oryginalnym tytułem jako "The Priory of the Orange Tree" zajęło jej trzy lata. Po takim czasie zrodziło się ogromne tomiszcze, liczące w Polsce ponad 1000 stron! Książka która wzbudziła świat fantastyki. Czy warta jest całego szumu?
Tak jak już pisałem, moje oczekiwania względem tej książki były ogromne. Zanim jednak przejdę do opinii, kilka słów o tym, o czym opowiada. Jej akcja dzieje się w fikcyjnej krainie. Główne role pełnią tutaj postacie żeńskie. Na pierwszy plan wysuwają się Sabran - królowa Inys, Ead - jej służka oraz Tane, która szkoli się na morską strażniczkę. Historia mogłaby wydawać się zwyczajna, ale powiedzmy to szczerze - napisała ją Samantha Shannon i są w niej smoki. Co daje nam ponad 1000 stron prawdziwej uczty literackiej.
Świat stoi na krawędzi wojny ze smokami. Istnieją jednak dwa rodzaje tych "bestii". Smoki, które potrzebują wody, aby przetrwać oraz wyrmy, czyli skrzydlate potwory z wnętrza których wydobywa się żar. To te drugie stoją po stronie Bezimiennego, mitycznej bestii mającej za lada chwilę obudzić się ze snu. Nie chcę już psuć wam zabawy w odkrywaniu tajemnic tamtego niezwykłego świata a zapewniam was, że skrywa on wiele sekretów.
Czytając ją, w mojej głowie rozgrywała się batalia. Przeczytanie jej zajęło mi tydzień i nie była to wina gabarytów. Książkę czyta się niebiańsko, przez styl i słownictwo S. Shannon się płynie. Ale w czym tkwił problem? W tym, że nie chciałem jej kończyć, a zakończenie zbliżało się wielkimi krokami. Czy mięliście tak kiedyś?
Mocną stroną powieści są zwroty akcji. Nadają jej dynamiczności i sprawiają, że ciężko jest się od niej oderwać. Niejednokrotnie zaczynałem czytać kolejny rozdział wieczorem z myślą, że "jeszcze tylko jeden rozdział" kończyłem o drugiej/trzeciej nad ranem. Autorka wykłada przed nami "karty przeszłości" stopniowo. Gdy akcja zaczyna zwalniać, pojawia się obrót fabuły i nie odkładamy książki na kolejne sto stron, tak było w moim przypadku. Brytyjska pisarka zahipnotyzowała mnie bez reszty tą powieścią.
Pisarka wplata mnóstwo mitów i legend do fabuły. Dzięki tamu staje się ona jeszcze bardziej magiczna. Możemy odnaleźć odwołania do licznych kultur z całego Świata. "Wodne" smoki były najprawdopodobniej inspirowane kulturą Japońską, na co wskazuje brak skrzydeł.
Spodziewałem się, jakie będzie zakończenie. Ale chyba nie o to tu chodzi, prawda? Jest to powieść jednotomowa i musiała się zakończyć klarownie. Majstersztykiem jest zaś cała droga do wspomnianego zakończenia, zakończenia które opisuje epickie wydarzenie. Droga ta odsłoniła przede mną jednak tak wiele kart, które okazały się większym zaskoczeniem niż zakończenie niejednej książki i ostatecznie powieść uważam za EPICKĄ. W moim odczuciu jest warta poświęconego czasu. Ta pierwsza przeczytana w tym roku przeze mnie powieść okazała się absolutnym hitem i jestem pewien, że trafi do ulubieńców 2020r. i nie tylko.
Książkę odebrałem za punkty w portalu czytam pierwszy
Po pierwszej części i jej wprowadzeniu w stworzony świat oraz zaznajomieniu z głównymi postaciami i regułami jakie rządzą w zamieszkiwanych przez nich krainach lektura drugiej części idzie już zdecydowanie szybciej i przyjemniej. Akcja powieści w tym tomie jest bardziej dynamiczna, chociaż autorka w dalszym ciągu momentami spowalnia ją mało istotnymi opisami. Wszystkie zarysowane w pierwszej części wątki zostają wyjaśnione i łączą się pięknie w spójną całość. W końcu dowiadujemy się więcej o smokach oraz tajemniczym tytułowym Zakonie. Pojawia się kilka nowych zwrotów akcji i niespodzianek, a każdy z bohaterów znajduje w końcu swoją drogę. Podsumowując drugi tom jest zdecydowanie ciekawszy i czyta się go lepiej, ale bez pierwszej części nie byłby już taki sam. Tak rozbudowany i skomplikowany świat potrzebuje dobrego wprowadzenia i to właśnie zadanie spełnia tom pierwszy.. Oceniając całość stwierdzam, że jest to kawał całkiem fajniej fantastyki.
"Zakon drzewa pomarańczy" to ciężka fantastyka, jaką na autorkę przystało.
Mając już wcześniejsze doświadczenia z autorką, wiedziałam, że będzie to wymagająca pozycja, nie tylko po liczbie stron. Wstęp jest skomplikowany i potrzeba czasu, aby wciągnąć się w świat wykreowany przez Samanthę Shannon, jednakże naprawdę warto. Niestety duża ilość bohaterów i wielowątkowość nie ułatwia tego.
Nie zmienia to jednak faktu, że pomysł na powieść jest cudowny!
Wykonanie jest odrobinę gorsze, jednakże nadal wznosi się nad wiele książek z gatunku fantastyki, na jakie zdażyło mi się trafić.
Niestety nie ujęli mnie bohaterowie, którzy byli zbyt idealni i nie popełniali prawie żadnych błędów.
"Zakon drzewa pomarańczy" jest trudną lekturą i nie należy podejść do niej z lekka, jednakże gdy już wciągnie się w książkę, trudno się od niej oderwać.
Powieść polecam fanom poprzedniej, równie wymagającej, serii autorki, gdyż nie będzie im przeszkadzał fakt żmudno rozwijającej się fabuły.
Polecam!
Wstyd się przyznać, ale ostatnio zaniedbywałam fantastykę. Prawdziwe zatrzęsienie obyczajówek na chwilę zdominowało moją czytelniczą półkę. Gdy zobaczyłam „Zakon Drzewa Pomarańczy”, pomyślałam, że to dobry moment, żeby wrócić do gatunku, z którym zaczynałam swoją czytelniczą przygodę. Czy był to dobry wybór?
Królowa z rodu Berethnet rządzi Inys. Jednak jeśli szybko nie postara się o dziedziczkę, wkrótce może stracić koronę. Tym bardziej, że na jej głowę poluje wielu skrytobójców. W tym samym czasie na drugim końcu świata Tané pragnie zostać smoczym jeźdźca. To ogromny zaszczyt, ale też wielkie wyzwanie. Obydwa światy spaja polityka, która każe im nieustająco ze sobą walczyć. Tymczasem siły chaosu rosną, zagrażając wszystkim. Czy to wystarczy, by doszło do zjednoczenia?
„Zakon Drzewa Pomarańczy” zwrócił moją uwagę już samą okładką. Jest naprawdę ładna, zapowiada epicką przygodę pełną smoków i niebezpieczeństw. Czy tak było? Czy powieść sprostała wysokim oczekiwaniom?
Fantastyczny świat
Autorka postarała się wykreować duży świat i zupełnie nową rzeczywistość. Stworzyła naprawdę wiele elementów od postaw, zarówno geografię, jak i mapę. Pojawia się sporo religia, ale też historii. Czytając powieść, miało się wrażenie, że historia toczyła się na długo przed tym, zanim ruszyła fabuła książki. To zdecydowanie zaliczam na plus.
Z drugiej jednak strony, chociaż wiele elementów jest stworzonych na potrzeby powieści, sporo stanowi zgrany schemat. I to nie tylko w kontekście literatury fantasy, ale życia w ogóle. Konieczność urodzenia potomka? Polityczne małżeństwo? Prześladowania religijny? Gdzieś już to wszystko grali. Miałam trochę zgrzyt między tym, że z jednej strony autorka stara się być pomysłowa, powołuje nietypowy zakon, tworzy całą otoczkę wokół smoków, a najważniejsze wątki toczą się jak zawsze.
"– By stać się krewną smoka – powiedziała Nayimathun – trzeba czegoś więcej niż tylko wodnej duszy. Musisz mieć w żyłach morze, a morze nie zawsze jest czyste. Nigdy nie jest jednym, zawsze jest wielorakie. Jest w nim ciemność, niebezpieczeństwo i okrucieństwo. Rozwścieczone potrafi burzyć miasta. Jego głębiny są niezmierzone i zagadkowe, rzadko dotyka ich słońce. Być Miduchim to nie znaczy być nieskazitelnym, Tané. To znaczy: być żywym morzem. To dlatego cię wybrałam. W Twojej piersi bije smocze serce".
Czy „Zakon Drzewa Pomarańczy” będzie hitem tegorocznej jesieni? Nie jestem w stanie tego stwierdzić ze stuprocentową pewnością, ale jedno jest pewne – ja, fanka kryminałów, thrillerów i horrorów, przepadłam w fantastycznym świecie wykreowanym przez Samanthę Shannon.
Początek był dla mnie przytłaczający. W pierwszej części przewija się wiele postaci, wątków, wydarzeń i niedopowiedzianych historii. Większość opiera się na tym, co już miało miejsce, czyli walce z Bezimiennym oraz Żałobą Wieków. Właśnie wtedy między krainami doszło do rozłamu i każdy podążył własną ścieżką. Wschód i Zachód nie potrafią wyzbyć się wzajemnej wrogości nawet w obliczu nadchodzącego chaosu, który zagraża światu. Zawsze wiele je dzieliło, ale najważniejsza jest wiara oraz stosunek do smoków.
Brzmi klasycznie, prawda? Jednak jak wiadomo to, co jest znane sprawdza się najlepiej. Każdy rozdział traktuje o innej krainie (Wschód/Zachód/Południe). Czytelnik lawiruje między postaciami, obserwuje ich codzienność i zastanawia się, czy ich losy się przetną. Wszystko po kolei zaczyna się ze sobą łączyć, a w tle budzi się Bezimienny.
Jeśli chodzi o bohaterów – bardzo spodobało mi się to, że mimo ich początkowej mnogości i mojego problemu z ich rozróżnieniem (spoiler: zauważyłam, że na końcu drugiego tomu jest spis postaci) stopniowo stają się coraz bardziej wyraziści. Każdy posiada charakterystyczne cechy osobowości i teraz, gdy dłużej się nad tym zastanawiam, nie wiem, czy kogokolwiek polubiłam w stu procentach. Postaci nie są czarne lub białe, mają zarówno złe, jak i dobre cechy, co sprawia, że wydają się czytelnikowi bardziej ludzcy i bliżsi. Ogromnym plusem są również bohaterki. Są bardzo wyraziste i sprawiały, że na samym końcu chciałam czytać tę książkę non stop! Na Wschodzie poznajemy Tane, która od maleńkości marzy, aby stać się jeźdźcem i dosiąść smoka. Właśnie w tej krainie smoki traktowane są na równi z bóstwami, czego przeciwieństwem jest Zachód, w którym wszystko, co związane jest z Bezimiennym i tymi istotami, powinno zniknąć. Zachód należy do rodu Berethnetów. Niezamężna królowa Sabran IX musi wydać na świat swoją córkę, by uchronić swoje królowiectwo. Jednak u jej drzwi wciąż czają się skrytobójcy, a dama dworu Ead Duryan chroni królową przed zakazaną magią. Uwielbiałam czytać fragmenty z Zachodu! Najbardziej ciekawiły mnie losy Ead, która od początku powieści nie pokazuje czytelnikowi, kim naprawdę jest. Ead jest wierna tajemniczej organizacji i z dnia na dzień coraz bardziej zbliża się do królowej. Jaki jest jej cel?
Książka serwuje nam również wiele podań, legend i historii, w które wierzą mieszkańcy Wschodu i Zachodu. I tytułowe Drzewo Pomarańczy zalicza się właśnie do nich. Opowiadane historie płyną swoim tempem, a z każdą kolejną stroną dowiadujemy się coraz więcej i wykreowany świat staje się coraz pełniejszy.
Poruszane jest również wiele rozmaitych problemów. Autorka opisuje wątki LGBT, samoakceptacji oraz próbie sprostania oczekiwaniom. Mamy tu smoki, piratów, intrygi, momenty podczas których parsknęłam śmiechem i przy których zrobiło mi się smutno – uważam, że to must read fanów fantastyki, ale też dla laików jak ja, którzy chętnie by coś z tego przeczytali, żeby zobaczyć, skąd ten szum, ale nie do końca wiedzą, za co się zabrać. Jeśli nie przekonało Was to, co napisałam to, na pewno zrobi to okładka – jest po prostu przepiękna!
Po przeczytaniu pierwszego tomu, o którym już pisałam i dodawałam jego recenzję, od razu postanowiłam sięgnąć po kolejną część i ta zachwyciła mnie jeszcze bardziej. Wszystkie wątki, które mieliśmy rozpoczęte i których nie byliśmy pewni w końcu nabrały sensu i sprawiły, że po przeczytaniu tej książki chce sięgnąć po nią po raz kolejny.
Cały czas widzimy jak obecny świat się zmienia, jak wpływa na niego podział i jak osoby ze wschodu zaczynają przenikać się z zachodem. Na świecie pojawia się coraz więcej smoków i magicznych stworzeń, które zaczynają siać coraz większe spustoszenie. My w tym wszystkim mamy coraz to mniej czasu i powoli nadciąga godzina zero, czyli czas, gdy powinien obudzić się Bezimienny. Czy zdążymy ze wszystkim i uda nam się go pokonać, czy może będzie już za późno?
W tej części wszystkie klocki, które rozłożyła przed nami autorka powoli zaczynają wskakiwać na odpowiednie miejsce. Przed nami pojawia się GENIALNIE wykreowany świat i wszystko nabiera jeszcze większego sensu. Ja niektórych rozwiązań kompletnie się nie spodziewałam i jestem nimi zachwycona! Dla mnie jest to jedna z lepszych powieści fantastycznych, jakie miałam przyjemność czytać. Na końcu tej części znajdziemy również mały słowniczek, który wyjaśni nam niektóre terminy oraz spis postaci, jakie pojawiły się w tej powieści wraz z krótkim przypisem.
Książkę szczerze polecam i dla fanów fantastyki i dla osób, które dopiero chcą zacząć swoją przygodę z tym gatunkiem. Będziecie nią zachwyceni!
Wow. Muszę powiedzieć, że Samantha Shannon się rozwija. Nadal wprowadza nas trochę w światy, w których trudno się na początku połapać, ale też nie odpuszcza, jeśli idzie o łączenie z sobą poszczególnych wątków. Plus kreacja świata naprawdę wciąga a poziom baśniowo-religijno-legendarny tylko dodaje temu uroku i sprawia, że od powieści trudno się oderwać. Plus, muszę przyznać, że w "Zakonie" pojawił się chyba pierwszy na tyle dobrze napisany wątek lesbijski, że nie miałam mu absolutnie niczego do zarzucenia. Owszem, miałam takie "one będą kochankami, jak nic", ale dobrze wpasowywało się to w narrację i emocje towarzyszące bohaterkom. Nie czułam, że było to zrobione tylko po to, by wątek lesbijski się pojawił. Ale wiadomo, jestem dość wybredna w tym temacie. Na pewno niebawem wezmę się za drugi tom, bo jeszcze czuję kaca książkowego i głupio by było go nie wykorzystać.
Książka całkowicie mnie urzekła. Z pewnością druga część jest lepsza niż pierwsza. Po tym jak w pierwszej części czytelnik w głównej mierze skupiał się na tym aby dobrze poznać i zrozumieć świat w drugiej części przyszedł czas aby zagłębić się w historii głównych bohaterów - a raczej bohaterek, ponieważ to właśnie one skradły moje serce. Relacja Sabran i Ead - jak początkowo byłam lekko sceptycznie nastawiona to później stałam sie ich fanką i cały czas trzymałam kciuki za tę parę. Sabran ciągle mnie zaskakiwała, w pierwszej części nie pomyślałabym nawet, że jeśli przyjdzie do niej Ead i powie, że jej przodek to tak naprawdę oszust a Bezimiennego pokonała Matka to ona da temu wiarę, a w drugiej części istotnie tak się dzieje. Tane także przeszła dużą zmianę. Początkowo była nastawiona tylko na cel - zostać jeźdźcem bez względu na koszty, później gdy nawiązała więź ze smokiem miałam wrażenie jakby kierowała nią miłość do niego. Ostatecznie wszystkie bohaterki spotykaja się razem i okazuje się, że łączy ich wspólna historia. Cała książka jest świetna, napisana kunsztownie i oceniam ją na 5.
Ta książka jak narazie to dla mnie hit tego roku. Świat przedstawiony nie jest oklepany a historie tam przedstawione nie są oczywiste i przewidywalne. Początkowo książka nie zainteresowala mnie, początek strasznie się dłużył i miałam nawet myśl czy nie dać sobie z nią spokój. Dobrze, że tego nie zrobiłam, ponieważ z biegiem książki akcja się coraz bardziej rozkręca. Książka ewidentnie bazuje na motywie silnych kobiet, bo właśnie one wychodzą tutaj przed szeregi. Poznajemy Sabran, królową Inys, która z początku totalnie nie przypadła mi do gustu, była strasznie nieprzystępna i momentami miałam nawet wrażnie, że gardzi ona wszystkimi w około. W pobliżu królowej kręci się tajemnicza Ead, która jest niezwykle zawiłą postacią, początkowo nie byłam pewna czy działa ona dla dobra Sabran czy wręcz przeciwnie. W tym samym czasie, w innej krainie młoda kobieta - Tane poddaje się najrózniejszym treningom, w dużej mierze bardzo wymagającym, aby spełnić swoje marzenie i zostać jeźdzcem smoków. Wszystko to toczy się w świecie nad którym krąży grożba powstania Bezimiennego - niewątpliwie głównego antagonisty. Nie licząc dłużącego się wstępu książka jak najbardziej na plus, fabuła jak pisałam wczesniej nie jest oczywista, postacie nie są oczywiste. Cała ta książka to było odkrywanie - praw panujących w śwecie oraz postaci, które cały czas zaskakiwały.
Książka z serii "dużo..." Dużo stron, wielu bohaterów, a raczej bohaterek, wiele wątków. Na dokładkę są i smoki. Może przytłaczać? Początkowo, pewnie tak, ale warto dać sobie i powieści szansę na dokładniejsze poznanie - przeczytanie całości i czerpanie z tego przyjemności. Nawet wówczas, gdy nie jest to nasz ulubiony gatunek. Przenieść się w ten "inny" (czy rzeczywiście?) wymiar, śledzić losy poszczególnych postaci.
Bardzo przyjemne, wcale nie przesłodzone zwieńczenie opowieści o bezwarunkowej miłości, stracie, poświęceniu i obowiązkach. Otwarte zakończenie pozwala czytelnikowi dopowiedzieć sobie dalsze losy bohaterów. Nieprzeciągnięte, ciekawe.
Przeczytane:2023-10-22,
Kiedy nadchodzi jesień, mam chęć przenieść się do magicznych światów. Poza szarość dni, które coraz częściej za oknami. Dlatego lubię sięgać po fantastykę i dość grube książki. Wtedy mam więcej czasu i bezczelnie mogę go wykorzystywać czytając.
Podróżując, nie tylko w sensie literackim. Zabrałam ze sobą pierwszy tom Zakonu Drzewa Pomarańczy Samanthy Shannon. I miałam nadzieję, że w długiej podróży, ta historia tak mnie wciągnie, że nie będę odczuwała upływu czasu. Tak się jednak nie stało.
Kilka lat temu, zaraz po wydaniu tej serii w Polsce. Było o niej bardzo głośno, te opinie w jakiś sposób skusiły i mnie. Dostałam je na gwiazdkę, zostawiając na później i czekając jak nadejdzie ten odpowiedni moment. Nadszedł w tym roku.
Autorka zabiera nas do fantastycznego świata, gdzie z jednej strony świata smoki są ważnymi członkami wspólnoty, w drugiej z nich ludzie się ich obawiają. To również świat królowieckiego panowania, intryg, rycerzy i magii. A do tego zapowiedzi wojny, która wybrzmiewa z każdą decyzją coraz głośniej, odbijając się echem w murach królestwa. Zdecydowanie w tym świecie dominują kobiece bohaterki.
Świat dzieli się na wschód i zachód, a oba "kraje" choć należą do jednego świata, są tak różne, jakby były zupełnie odrębne.
Na początku autorka wprowadza czytelnika w świat bohaterów, jednak jest bardzo dużo wątków. Trochę pisze o tym co dzieje się na wschodzie, trochę o zachodzie. Dla mnie osobiście takie pomieszanie wątków wprowadza tylko i wyłącznie chaos. Utrudnia on szybkie odnalezienie się w wykreowanym przez autorkę pomyśle. Być może dla niej to nie było widoczne, bo pisząc doskonale znała swoje wyobrażenia i wykreowane postaci. Innymi słowy, krócej za dużo wszystkiego na raz. Zanim zrozumiałam podziały, różnice i funkcje, przeczytałam ponad 300 stron. A i tak sporo pozostało tajemnicą. Dopiero pierwszy tom przede mną, ale po kolejny za szybko nie sięgnę, mimo iż stoi na półce.
Jak na tak gruby tom, dla mnie było zbyt mało akcji. Zabrakło mi konkretów. Wszystko zaczęło się nagle rozwijać, na 100-200 ostatnich stronach. Z mojej perspektywy, autorka chciała nagle wszystko nadrobić i szybko zrobiła z bohaterami co chciała. Dosłownie cięcie i ha ha, była akcja. Tylko jak dla mnie bardzo rozczarowująca.
Przy światach mniej rozbudowanych, ze zdecydowanie krótszymi tomami lepiej się bawiłam.
Podobały mi się wątki ze smokami, trochę o nierozwikłanej zagadce i kilka bohaterek. Reszta jest raczej nudna i w sumie koniec tomu wmusiłam, wciąż mając nadzieję, że może będzie ciekawie...
Ze smutkiem napiszę, nie polecam!