Wszyscy znają koniec tej opowieści. Syrena, książę, pocałunek prawdziwej miłości. Lecz przedtem była trójka przyjaciół – jedna z nich wzbudzała strach, drugi pochodził z rodziny królewskiej, a trzecia nie żyła.
Po tym, jak jej najlepsza przyjaciółka, Anna, utonęła, Evie stała się wyrzutkiem w swoim małym rybackim miasteczku. Dziwolągiem. Przekleństwem. Wiedźmą.
Przy brzegu zaczyna pojawiać się dziewczyna niezwykle podobna do Anny, i, mimo jej zaprzeczeń, Evie jest przekonana, że jej przyjaciółka wciąż żyje. Że jej magia okazała się nie być tak bezużyteczna, jak się wydawało. Dlatego gdy obie dziewczyny wpadają w oko – i skradają serca – dwóm czarującym książętom, Evie wierzy, że w końcu ma szansę żyć długo i szczęśliwie.
Niemniej jednak jej przyjaciółka skrywa tajemnicę. Nie może zostać w Havnestadzie ani poruszać się na dwóch nogach, chyba że Evie znajdzie sposób, by jej pomóc. Teraz Evie zrobi wszystko, aby uratować człowieczeństwo swojej przyjaciółki oraz serce swojego księcia, w którym drzemie potęga jej magii, jej oceanu oraz jej miłości, aż w końcu zbyt późno odkryje prawdę, jaka kryje się za zawartą przez nią umową.
Wydawnictwo: NieZwykłe
Data wydania: 2019-02-27
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 301
Tytuł oryginału: Sea Witch
Język oryginału: angielski
„Wiedźma morska” to jedna z nowości lutowych na rynku czytelniczym, która zapowiadała się obiecująco. Zakazana magia, gdzie za ujawnienie tej natury groziła kara śmierci; tajemnicze pojawienie się dziewczyny łudząco podobnej do zmarłej przyjaciółki Evie, Anny; umożliwiająca pokazanie swojej umiejętności plotkarskiej wątpliwa przyjaźń przygotowującego się do objęcia tronu księcia i córki dworskiego rybaka... Przecież to aż się prosiło o mroczne, budzące grozę akcenty, gdzie zasłaniałoby się oczy ze strachu, by później rugać się za własną głupotę. Właśnie, zapowiadało, bo to, co otrzymałam, znacznie od tych klimatów odbiegało. Co poszło nie tak?
SPEŁNIĘ TWOJE TRZY ŻYCZE... A NIE, TO NIE TA BAJKA, SORRY...
Raczej nikt nie obrazi się na mnie za stwierdzenie, że praktycznie przez ¾ książki nie dzieje się tu nic na tyle absorbującego, aby piać nad tym z zachwytu. Odczuwałam kompletne znużenie, przewracając od niechcenia czytane strony, próbując nie ziewać z nudów, równocześnie nie rzygać tęczą od nadmiaru słodyczy, panoszącej się niczym księżniczka. Przyznaję, powinnam się tego spodziewać po zapoznaniu z opisem „Wiedźmy morskiej”, jednakże mocno trzymałam kciuki, aby ta miłość rosnąca wokół nas, przysłaniająca nawet nieśmiałe podrygi smutnych, nostalgicznych wspomnień, wreszcie się zmęczyła. Aby poszła odpocząć, pozwalając mrocznym rytmom przejąć stery. A tak akcja powieści przypominała leniwie płynącą rzeczkę, niżeli wzburzone morskie fale, straszące swoją potęgą. To sprawiło, że co rusz odkładałam książkę na bok, z niechęcią po nią sięgając. Niespecjalnie do niej lgnęłam, obawiając się masy nic niewnoszących sytuacji, gdzie ich zwyczajność całkowicie odebrała koronę magii. A skoro już o niej wspomniałam, to warto zauważyć, że właśnie przez cały ten czas traktowano ją po macoszemu. Liczyłam, że autorka pokaże ją jak od najlepszej strony, ale kiedy bywała ona wykorzystywana jedynie do wyczarowywania absurdalnych – jak dla mnie – przedmiotów, śmiałam się w głos. Autorka tworzyła wiele okazji na pokazanie swojej kreatywności, lecz wolała ona iść na łatwiznę. A to jeszcze nie koniec moich narzekań.
Prychałam zdegustowana, starając się dotrwać choćby do połowy książki. Wmawiałam sobie, że być może Sarah Henning kupuje czas, aby zaskoczyć zapierającym dech w piersiach zwrotem akcji i masą, niekoniecznie pozytywnych, niespodzianek. I doczekałam się tego. Wreszcie cukierkowa do granic możliwości, gdzieniegdzie przetykana cieniutką nicią tajemniczości, historia wyciągnęła pazury, ciachając nimi na oślep. Nareszcie działo się coś, przy czym można było zapomnieć o całym świecie, tyle że... za późno. Skumulowanie mocnych wrażeń na ostatnich pięćdziesięciu stronach nie zdołało mnie udobruchać na tyle, bym skakała z radości na ich widok. Tak, tak – czekałam na to. Ba, wręcz modliłam się o ten cud, ale co mi po tym, jak czułam niesmak po tym, co dotąd przeczytałam?
Wiecie, co jednak najmocniej trzymało mnie przy „Wiedźmie morskiej”? Ukazujące się retrospekcje wydarzeń. Opowiadane z punktu widzenia tajemniczego obserwatora, wzbudzały we mnie zaciekawienie, jak i pozwalały zadawać sobie mnóstwo pytań dotyczących aktualnie toczącej się fabuły. Umożliwiały zasiać we mnie ziarenko niepewności. Aż żałowałam, że autorka właśnie w tych nutach nie wykreowała całej historii. Wtedy czułabym się jak w niebie!
BŁAGAM, POMYŚL, ZANIM SIĘ ZA COŚ WEŹMIESZ!
Evie, chociaż zgrywała przed swoim przyjacielem, Nikiem, że jest twarda i żadne przykre słowa, krzywe spojrzenia wymierzone w jej kierunku nie robią na niej wrażenia, czuła, że prędzej czy później jej maska opadnie, a wtedy świat dojrzy jej prawdziwą twarz. Dlatego też trzymała się jak tonący brzytwy nadziei na lepsze jutro, próbując robić dobrą minę do złej gry. Tym samym pozwalała sobie zabłyszczeć niemałą głupotą. Totalnie nie pojmowałam, jak ktoś, kogo przez lata wystrzegano przed morskimi stworzeniami, bez wahania postanawia zaprzyjaźnić się z syreną. Ba, nawet pomóc jej zdobyć serce księcia – swojego najlepszego przyjaciela – i tym realizując plan nowej znajomej na pozostanie człowiekiem. Rozumiałam, że widziała w niej swoją zmarłą przyjaciółkę. Annemette (pieszczotliwie nazywana przeze mnie Almette) dawało jej ku temu wiele powodów, lecz nawet to nie powinno pozwolić na to, by nastolatka kompletnie straciła głowę. Nie inaczej było z obiektem westchnień Evie, Ikerem. Robiący nadzieję dziewczynie, przyklejony do jej ust książę-podrywacz od początku mi śmierdział. Cuchnął dla mnie fałszem na kilometr. Nie wierzyłam w jego szczere intencje, jednak podobała mi się w nim podejrzliwość, jaką obdarzył skrywającą się w ludzkim ciele syrenę. Sama nie byłam pewna szczerych intencji Almette, znaczy Annemette, dlatego właśnie tym zapunktował. Niestety z czasem pokazał, że nie było warto przydzielać mu żadnych plusów... A co mogę powiedzieć o samym przyjacielu Evie? Cóż... jak dla mnie był najbardziej mdłą postacią z nich wszystkich, dlatego pozwolę sobie przemilczeć jego kwestię...
Sarah Henning. Cóż, gdybym napisała, że nie ma talentu do opowiadania baśniowych historii, zostałabym za to zjedzona. Może w niektórych kwestiach ostro przesadzała, a wykreowani bohaterowie niespecjalnie przypadli mi do gustu, to prawda jest taka, że widzę w niej niemały potencjał. Gdyby tylko trafiła na surowego, bardzo wymagającego redaktora, na pewno jej warsztat uległby poprawie, a wtedy – być może – zawojowałaby moje serce. Niestety, tymczasowo muszę powiedzieć, że było dobrze, ale mogło być znacznie, znacznie lepiej. Warto jednak podziękować autorce za to, że wyczula nas obdarzanie zaufaniem każdego, kto stanie na naszej drodze. Może niektórzy na nie zasługują, jednak na naszej drodze mogą pojawić się również tacy, co skrzętnie to wykorzystają, a wtedy sprawy mogą się pokomplikować...
Chciałabym jeszcze ponarzekać na książkę od strony edytorskiej, bo jednak można tutaj znaleźć trochę paskudnych błędów, które gdyby tylko połączyły siły, mogłyby wywołać wojnę z poprawnością językową. I już nawet przygotowałam parę tekstów z tej okazji, ale stwierdziłam, że już tyle razy wyciągano tę sprawę na wierzch, że moje wytykanie palcami można zakończyć w tym miejscu i po prostu zakończyć ten temat.
Podsumowując. „Wiedźma morska” mogłaby mnie oczarować swoją leniwie rozwijającą się magiczną historią ukrywającej swoją prawdziwą tożsamość Evie, gdyby nie multum przesłodzonych chwil, które niespecjalnie do mnie przemawiały. Nie można także zapominać o wielu zwrotach akcji, których absurdalność przekraczała wszelkie granice. Gdyby jednak przymknąć oko na te „drobnostki”, dostajemy nawet dobrą powieść, lecz nie na tyle, aby pamiętać o niej miesiącami.
Czytało się naprawdę przyjemnie, ale jak dla mnie zbyt duże podobieństwo do małej syrenki.
Dawno, dawno temu, za górami za lasami… na pewno bardzo dobrze znany jest Wam ten zwrot rozpoczynający baśnie. Czy Wy też, jako małe dzieci, z pasją oglądaliście bajki Disneya o Królewnie Śnieżce, Śpiącej Królewnie czy o Syrence Ariel? Zapewne też bardzo dobrze znacie zakończenia tych bajek. A czy zastanawialiście się kiedyś, jak do tego doszło, że czarny charakter stał się złą postacią? Będziecie mieli okazje się przekonać czytając książkę Sarah Henning „Wiedźma morska”.
W królestwie na terenie obecnej Danii mieszkała trójka przyjaciół – chłopiec miał zostać w przyszłości królem, jedna z dziewczynek pochodziła z rodziny szlacheckiej, druga zaś wzbudzała strach. Wszystko byłoby pięknie, gdyby pewnego dnia jedna dziewczynka — Anna — nie utonęła i nie odnaleziono jej ciała. Tak tragicznie skończyło się wyzwanie rzucone morzu. Od tej pory Eve stała się w miasteczku wyrzutkiem. Określano ją też mianem dziwoląga, przekleństwa, a nawet wyzywano od wiedźm. Pewnego dnia przy brzegu pojawi się dziewczyna, która wygląda jak Anna. Czy to możliwe, żeby przyjaciółka przeżyła? Tajemnicza dziewczyna jednak zaprzecza. Wyznaje nowej przyjaciółce, że jest syreną, która na lądzie może zostać jedynie cztery dni. Po tym czasie nie będzie mogła już zostać w Havnestadzie ani poruszać się na dwóch nogach. Jedynie Evie może znaleźć sposób, by ją ocalić. Gdy obydwie dziewczyny wpadają w oko i skradają serca dwóm książętom, Evie wierzy, że szczęśliwe zakończenie jest możliwe, aby do tego doszło, wystarczy pocałunek prawdziwej miłości. Czy Evie uda się uratować człowieczeństwo jej przyjaciółki, nawet za cenę zawartą z morzem umowy?
Bardzo, bardzo niecierpliwie oczekiwałam momentu, gdy „Wiedźma morska” znajdzie się w moich rękach i zacznę ją czytać. Od kilku lat jestem pod ogromnym wpływem serialu o magicznych i baśniowych bohaterach „Once upon a time” i poznawanie ich historii jest moją pasją. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, kim było bohaterowie, zanim stali się „tymi złymi postaciami” i dlaczego w ogóle do tego doszło. Sarah Henning skupiła się na historii Małej syrenki, jej książkę możemy nazywać prequelem. Dlaczego syrenom zależało na tym, by pod ludzką postaciom wrócić na ląd? Trzeba pamiętać o jednym, że magia zawsze ma swoją cenę. Książka skusiła mnie nie tylko interesującą fabułą, ale także samą okładką. Nie można oderwać od niej wzroku, brawo!
Narratorką powieści jest Evie, nastolatka obdarzona magicznymi mocami. Dziewczyna musi ukrywać swój sekret, nawet przed przyjacielem Niklasem, bo w jej miasteczku nie wielbi się wiedźm, na nie się poluje. Mieszkańcom nie podoba się, że dziewczyna pochodząca z tak biednej rodziny przyjaźni się z przyszłym królem. Jeszcze gorzej, że wpada w oko jego kuzynowi Ikerowi. Do ich grona dołączy wyglądająca jak zmarła przyjaciółka nowa dziewczyna. Wszystko wskazuje na to, że Evie znajdzie sposób, na szczęśliwe zakończenie nie tylko dla nowej przyjaciółki. Zapomina jednak, że nie wolno igrać z magią, do głosu dojdzie gniew i nienawiść i na ratunek może być już za późno.
Wydarzenia, które śledzimy za pośrednictwem Evie, dotyczą teraźniejszości. O przeszłości zaś opowiedzą nam inni bohaterowie, poznamy m.in. szczegóły utonięcia Anny. Fabuła jest tak skonstruowana, że autorka dawkuje nam po malutkim kawałeczku historię bohaterów. To, co najlepsze, zostawiła na sam koniec. A trzeba przyznać, że ostatnie strony książki to ogromne „wow”. Henning najpierw powoli wprowadzała mnie w historię, intrygowała, podsycała ciekawość, by na sam koniec zaserwować ogromną niespodziankę. Zakończenie jest szokujące i aż się prosi o kontynuację.
Chciałabym napisać o nim i ogólnie o fabule jeszcze więcej, ale nie chcę Wam zdradzać za wiele szczegółów i odbierać przyjemności odkrywania sekretów. Przekonajcie się sami, kim jest tajemnicza Wiedźma morska i w jakich okolicznościach się nią stała.
Zaczynając „Wiedźmę morską” obawiałam się, że będzie to książka dobra tylko dla młodzieży. Jednak książka wciągnęła mnie do samego końca, rozbudziła ciekawość, by na koniec zaskoczyć pozytywnie. To książka o poszukiwaniu szczęśliwego zakończenia, o poszukiwaniu samego siebie, o miłości i nienawiści, a także o wierze w prawdziwy pocałunek. Nie mogło tu zabraknąć także i magii, co mnie ogromnie cieszy. Miłośnicy baśni nie powinni być zawiedzeni. Polecam.
Przeczytane:2019-09-04, Ocena: 5, Przeczytałam, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2019 roku, 52 książki 2019, 26 książek 2019, 12 książek 2019, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu – edycja 2019,
"Morze to kapryśna wiedźma. Równie dobrze potrafi złożyć pocałunek na czyichś ustach, jak i pozbawić kogoś tchu. Jest piękna i okrutna, pokryta migoczącymi fałdami. Gdy hojna, napełnia nasze brzuchy i kieszenie po brzegi. Gdy nikczemna, jedynie patrzy chłodno, jak przywdziewamy czerń i wzbogacamy jej wody o słone łzy. Tylko fale nadążają za jej nastrojami - przychodzą i odchodzą równie szybko co one. Jednak wciąż jest ona dla nas kimś więcej niż wiedźmą - jest naszą królową."
"Mała syrenka" była moją ulubioną bajką, bo jak to w życiu bywa, małe dziewczynki marzą o księciu, a historia syrenki była niewątpliwie romantyczna. Ucieszyła mnie więc informacja, że została wydana książka, która nawiązuje do tej słynnej bajki. I przyznać muszę, że nie żałuję decyzji o sięgnięciu po "Wiedźmę morską", bo jestem nią oczarowana.
Zachwyciła mnie historia przedstawiona w książce. Mamy tutaj opowieść o czterech osobach. Znajdziemy tutaj wątki miłosne, tajemnice oraz tragiczne wydarzenia. Przyznać muszę, że nie spodziewałam się takiego rozwoju wydarzeń i zakończenia. Myślałam, że będzie to książka ze szczęśliwym zakończeniem, a jednak doznałam ogromnego szoku. Nie sądziłam, że autorka zrobi mi takiego psikusa, poważnie. Byłam w szoku, gdy czytałam tę książkę.
Historia przedstawiona w powieści jest niesamowita. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Podoba mi się kreacja bohaterów, a także przedstawiony świat. Autorka fajnie przeplata wątki magiczne z teraźniejszością, tajemnicami i wieloma niewiadomymi. Na rozwój wydarzeń i akcję również nie można narzekać. Ciągle coś się dzieje, nie ma chwili wytchnienia, fabuła zaskakuje i na długo zapada w pamięć.
"Wiedziała, że odwaga przyjdzie razem z doświadczeniem. Magia sama ją poprowadzi i da jej siłę."
Podoba mi się, że "Wiedźma morska" nawiązuje do "Małej syrenki", a wydarzenia w niej przedstawione toczą się przed tymi z kultowej bajki. Te dwie opowieści świetnie zostały ze sobą spojone i pierwszy raz jestem zachwycona z poznania książki, która nawiązuje do znanej powieści i jednocześnie jest równie dobra.
Polubiłam głównych bohaterów, wszystkich bez wyjątku. Zdecydowanie uzupełniali się wzajemnie. Nawet czarne charaktery nie odstraszają, wręcz sprawiają, że w historii czuć dreszczyk emocji.
Radość sprawiały mi wszystkie intrygi, lubię takie smaczki w książkach. Było ich tutaj naprawdę sporo i to dzięki nim było tak ciekawie. Ja osobiście nie mogłam oderwać się od książki i chciałam więcej i więcej.
"Wiedźma morska" to książka, na której się nie zawiodłam i z czystym sumieniem mogę ją polecić. Powieść jest przede wszystkim oryginalna, świeża i to jest w niej piękne. Pomysłowość autorki zasługuje na uznanie i z ogromną przyjemnością sięgnę po jej kolejne dzieła.