Wydawnictwo: MG
Data wydania: 2017-06-14
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 320
Katarzyna Enerlich
Wiatr od jezior
Katarzyna Enerlich po raz kolejny zaprasza nas na pogranicze, gdzie nic nie jest oczywiste. Akcja jej kolejnej powieści toczy się gdzieś na Mazurach, w małej wsi Zełwągi, która nie jest ani sielska, ani malownicza. Wszystko tu ciemne, zimne i nieprzyjazne. Ludzie wierzą i w Boga, i w dobre pradawne bóstwa, nie zapominając też o tych złych, groźnych, które trzeba przebłagać, aby nie zsyłały pomoru na bydło i białego szkwału na jeziora, gdy rybacy są na połowie.
To wrogie, a przez tę wrogość zamknięte, miejsce staje się areną dziwnych wydarzeń, które pozornie rozpoczyna tajemnicza śmierć Marty, młodej kobiety, o której niewiele z początku wiemy. Marta to przyjaciółka, prawie siostra Anny, dziennikarki z Mrągowa. Anna doskonale wpasowuje się w namalowany przez Enerlich krajobraz. Ma za sobą nieudany związek, dodatkowo zajmuje się schorowanym ojcem, który od córki woli swoją nową przyjaciółkę, partnerkę życia. Jest samotna, zaskoczona swoją dziwną samotnością, która nie pozwala jej nawet na to, aby przygarnąć kota.
Kiedy Anna porządkuje rzeczy po Marcie, nagle odkrywa, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Rozpoczyna prywatne śledztwo.
Wydaje się, że okolice Mikołajek, Mrągowa i powieściowych, choć rzeczywistych Zełwąg, to idealne miejsce na tajemniczy thriller, powieść kryminalną z mocno zarysowanym tłem obyczajowym. Historia tych ziem sprzyja niedomówieniom. Wielu ludzi rości sobie prawa do stojących tam domów, a związek z ziemią może się wydawać mocniejszy niż narodowość. Przemieszane nacje, narzucony luteranizm, utracona tradycja, nie sprzyjały tworzeniu wspólnoty.
„Wiatr od jezior” przywołuje wątek mormońskich osadników, którzy pojawili się w Zełwągach w 1922 roku. Z ich osiedleniem się we wsi łączy się zło, które stało się tematem przewodnim historii. I tu pojawia się wątpliwość, nad którą trudno czytelnikowi zapanować. Jak rozumiem, intencją autorki nie było wskazanie winnych, bowiem w niewielkiej społeczności są bohaterowie pozytywni i negatywni. Zło czai się w człowieku, nie w wyznaniu. Jednak inspiracją czynionego bohaterom zła jest element kultu, a brak jednoznacznej interwencji ze strony współwyznawców może niepokoić.
Dodatkowo zabrakło w tym tekście wyraźnych wskazań, odwołań do specyficznego sposobu życia mormonów, a raczej ukazane to zostało raczej pobieżnie, choć takie prawo autora. Sądzę, że szerzej odmalowane tło, codzienne życie mieszkańców Selbongen (przedwojenne Zełwągi) dodałoby historii wdzięku. Pozostała ponura rzeczywistość.
Z drugiej strony, bardzo szczegółowo opisano każdy krok Anny. Rozumiem, że zadaniem dziennikarki jest odnalezienie prawdy, ale przypuszczam, że opisy ciekawego, bo nieco odmiennego do naszego, życia mormonów mogłoby czytelnika znacznie bardziej zainteresować, niż kolejny detektywistyczny krok Anny.
Przywołanie mormonów nie jest jedynie tłem, bowiem w takiej sytuacji Enerlich mogłaby odwołać się do czegokolwiek, stawiając na siermiężny PRL, trudne czasy po przełomie, albo dalej, historie sprzed II wojny światowej. Splatając losy Marty z mormońską grupą uczyniła to celowo, chcąc zaciekawić czytelnika. Zaciekawiony, pozostał sam, nie otrzymał bowiem wystarczająco dużo informacji o historii Zełwąg.
Za tym podążają kolejne pytania, o sposób funkcjonowania tajemniczego parasola, o opiekę medyczną w Zełwągach, o milczenie ludzi, którzy wszak wiele widzą. Wszystkie te pytania łączą się z ważnymi wątkami „Wiatru od jezior” i pozostają bez odpowiedzi. Szkoda.
Czekam na kolejną historię rodem z Mikołajek i okolic.
Katarzyny Enerlich i jej powieści nie trzeba chyba specjalnie przedstawiać czytelnikom, ponieważ ma ona w swoim literackim dorobku wiele publikacji. Jedną spośród całej gamy klimatycznych opowieści jest „Wiatr od jezior” opatrzony mocno tajemniczą okładką.
Akcja historii toczy się dwuwymiarowo, z jednej strony mamy rok 1922 – w jednej z mazurskich wiosek mieszkańcy przyjmują mormońską wiarę. Z drugiej strony natomiast znajdujemy się w roku 1998, gdzie dziennikarka lokalnej gazety Anna Sołowiecka natrafia na trop bardzo dziwnych, niemalże rytualnych podpaleń zwierząt dokonywanych na okolicznych leśnych głazach… Oprócz tego kobieta próbuje rozwikłać zagadkę śmierci swojej przyjaciółki z dzieciństwa, która wychowywała się w domu dziecka.
Autorka w sposób charakterystyczny dla swojego pisarskiego stylu po raz kolejny splotła ze sobą przeszłość i teraźniejszość. Przybliżając czytelnikom zarówno mormońską wiarę i obyczaje, w których ówcześni ludzie wręcz się zatracają, jak również odsłaniając przed nami losy i różnorakie rozterki Anny, która stara się odkryć prawdę o odejściu Marty i rozwikłać zagadki z przeszłości, a żadne z tych wyzwań nie należy do łatwych, a do wyznaczonych celów nie wiodą proste ścieżki.
Całość opowieści, jak wspominałam już wcześniej, osadzona została na malowniczych Mazurach, gdzie natura żyje własnym rytmem tworząc niesamowite tło dla opisywanych wydarzeń. A echa przeszłości oraz jej tchnienie wciąż słyszalne i wyczuwalne są w całej ukazanej okolicy.
Na uwagę zasługują również bardzo wyraziści i różnorodni bohaterowie, pośród których wielu czytelników może odnaleźć jakąś cząstkę siebie. Ich perypetie są tak rozległe, a w niektórych przypadkach znajdują się oni w sytuacjach mocno skrajnych, że utożsamienie się z ich losem oraz emocjonalnymi i egzystencjalnymi niepokojami staje się w zasadzie nieuniknione.
Jeśli chcecie przyjrzeć się bliżej życiu i obyczajowości Mormonów, a także dowiedzieć się, do czego dotarła Anna Sołowiecka i jaka wiodła ku temu droga? To koniecznie przeczytajcie tę trzymającą w napięciu, pełną niedopowiedzeń historię zatopioną w krajobrazach małej mazurskiej wioski.
Tylko od Was samych zależy czy dacie się ponieść „Wiatrowi od jezior”.
* https://www.facebook.com/Ksiazkowoczyta *
https://ksiazkowoczyta.blogspot.com/2020/05/wiatr-od-jezior-zawsze-niesie-cos-nowego.html
Opowieści Katarzyny Enerlich zabierają czytelników nad piękne mazurskie jeziora, do małych miasteczek lub na zapomnianą zupełnie prowincję, gdzie żyje się wolniej, oddycha głębiej i korzysta z darów nieskażonej przyrody. Mazury to region, gdzie mieszkają obok siebie ludzie różnych religii. Obok katolików i protestantów spotkać tu można starowierców lub chociażby mormonów. I właśnie mormońska społeczność z małej wsi Zełwągi nieopodal Mikołajek zainteresowała panią Katarzynę na tyle, że ich ciekawą historią podzieliła się ze swoimi czytelnikami.
Powieść zatytułowana "Wiatr od jezior" przenosi nas w odległe już czasy początków XX wieku, kiedy to mormońska wspólnota coraz mocniej zapuszczała korzenie na mazurskiej ziemi. Z dużym zainteresowaniem śledziłam codzienność mieszkańców Zełwąg naznaczoną przez porywy i szelest wiatru wiejącego od pobliskiego jeziora, który na przednówku zwiastuje wiosnę, latem jest ukojeniem od upałów, ale najczęściej zapowiada nadchodzące niebezpieczeństwo i niesie zniszczenia. Lata 20-te i 30-te ubiegłego wieku ukazują historię niesamowitych ludzi, w których życiu bardzo ważną rolę odgrywała żywa wiara i silne przekonania co do określonych zasad i wartości. Dość liczne nawiązania do Księgi Mormona oraz cytaty z Biblii pozwalają wyrobić sobie swój własny obraz tamtych czasów. Krwawe ofiary ze zwierząt składane w przeznaczonych do tego miejscach wprowadzają element mistycyzmu i magi. Lata powojenne rzucają obraz na konsekwencje niektórych decyzji podjętych w przeszłości, a czasy nam współczesne spinają tę historię w intrygującą całość włączając do niej wątek kryminalny, który nie jest może najwyższych lotów, ale w stu procentach spełnia swoje zadanie. Dzięki niemu lektura tej opowieści dostarcza dodatkowego dreszczyka emocji.
Anna Sołowiecka - dziennikarka mrągowskiej gazety chcąc poznać prawdę o niespodziewanej śmierci swojej przyjaciółki z dzieciństwa trafia do Zełwąg, gdzie przeszłość i teraźniejszość łączą się ze sobą, przeplatają i pozwalają odsłonić wreszcie wszystkie karty tej momentami trudnej i nieoczywistej układanki. Czy bohaterce uda się odtworzyć ostatnie dni życia swojej przyjaciółki dowiecie się towarzysząc Annie w jej małym, prywatnym śledztwie.
Powieść wciągnęła mnie w wir wydarzeń i przyznaję, że spędziłam z nią bardzo miłe chwile. Uwielbiam poetycki styl pani Katarzyny, która na każdą kolejną opowieść przelewa swoją ogromną miłość do Mazur. Jest to bardzo dobry, wręcz idealny sposób aby zarażać tym uczuciem czytelników. Możecie mi wierzyć, że zawsze gdy kończę czytać powieść pani Katarzyny Enerlich, mam ochotę zaraz wsiąść w samochód i odwiedzić mazurskie wioski i miasteczka, delektować się pięknem tamtejszej przyrody i zobaczyć te wszystkie miejsca, gdzie mieszkali sympatyczni powieściowi bohaterowie.
Wnikliwa obserwacja rzeczywistości, sporo ciekawych faktów zaczerpniętych z historii mazurskiej ziemi oraz duża dbałość o szczegóły sprawiają, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością i ogromnym zainteresowaniem.
Z niecierpliwością czekam na kolejną niesamowitą mazurską opowieść z klimatem autorstwa pani Katarzyny Enerlich, bo jej niezwykłymi historiami mogę się prawdziwie delektować. Wam również polecam powieści autorki, gdyż zawsze znajdziecie w nich coś ciekawego i osobliwego. Naprawdę warto!
Przeszłość i teraźniejszość jednej wioski, która niegdyś nazywała się Selbongen, a po zakończeniu II wojny światowej - Zewągły. Wioski, w której osiedlili się i prowadzili działalność ewangelizacyjną mormoni. Ich życie poznajemy z perspektywy żony jednego z założycieli tej gminy mormońskiej. Współczesne Zewągły i ich mieszkńców czytelnik poznaje wraz z trzydziestoletnią dziennikarką, która prowadzi dwa śledztwa. Pierwsze dotyczące śmierci dawnej przyjacółki, drugie - ofiar składanych ze zwierząt w pobliskich lasach.
Inga urodziła się w Pustnikach, ale wyjechała wraz z matką do Niemiec. Rodzinną ziemię stopniowo wymazywały z pamięci. Tajemniczy Michael z bretońskiej...
"Prowincja pełna snów" opowiada o snach, z których nie chcemy się budzić, o czarach codzienności i uświadamianiu sobie, że szczęście to stan duszy. Bohaterka...