Od czasu Wydarzenia świat nawiedzają duchy. Zwykle zjawy nie przeszkadzają Veronice. Niestety zjawy przybierają na sile. Kiedy Veronica i jej przyjaciel Kirk próbują wyjaśnić to zjawisko, dokonują przerażającego odkrycia. Nauczyciel Veroniki Bittner nie godzi się z faktem, że jego zmarła córka nie powróciła tak jak inni. Wierzy, że Eva potrzebuje ciała, by znów znaleźć się na tym świecie, a jego uczennica Veronica idealnie nadaje się do tego celu. A nawet jeśli się myli, będzie tylko kolejnym duchem…
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data wydania: 2019-01-30
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 304
Tytuł oryginału: Break My Heart 1,000 Times
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Donata Olejnik
Jeśli boicie się duchów, nie przetrwalibyście w tej rzeczywistości.
Od czasu pamiętnego Wydarzenia, podczas którego zginęło wiele osób, na świecie obecne są widma zmarłych. Pojawiają się w różnych miejscach, zwykle o tej samej porze, czasem na krótką chwilę, czasem na nieco dłużej. Są jak odciski, wspomnienie ludzi, których już nie ma. Żyjący przywykli do tego stanu rzeczy, zwłaszcza że zjawy nie robią nikomu krzywdy.
Veronica przyzwyczaiła się, że co rano, przy kuchennym stole, pojawia się na kilka minut jej zmarły tato. Mimo to nie może oprzeć się wrażeniu, że obecność duchów nasiliła się. Dlatego przyłącza się do kolegi z klasy, Kirka, który na polecenie nauczyciela bada to zjawisko. Dziewczyna nie ma pojęcia, że ktoś obserwuje ją bardzo uważnie i wierzy, że jej śmierć pomoże spełnić jego największe pragnienie.
Mam z tą książką pewien problem. Od samego początku spodobał mi się pomysł na fabułę i to, jakie wątki się tutaj przenikają: mamy zarazem elementy fantasy, romansu, typowej, szkolnej młodzieżówki, jak i thrillera, z czego ten ostatni motyw jest zdecydowanie najciekawszy. Byłam bardzo zaintrygowana, w jaki sposób autor rozwinie część paranormalną, bo przecież duchy pojawiające się w biały dzień na ulicach to niecodzienny widok, a w świecie, w którym żyją bohaterowie, są one niemal czymś normalnym. Jak to się stało? Czym właściwie są te zjawy – a raczej, jak mówią Kirk i nauczyciel historii, obrazy – i czy są w stanie przenikać do świata żyjących jeszcze bardziej, czy może pozostają jedynie echem dawnych wydarzeń?
Niestety dostrzegam tutaj spore niedociągnięcia, jeśli chodzi o kreację świata przedstawionego. Przede wszystkim Daniel Waters w żaden sposób nie wyjaśnia, czym tak naprawdę było Wydarzenie, jak przebiegało, co dokładnie się wtedy stało. Zjawisko jest opisane bardzo mętnie – po prostu jako dzień, w którym w tajemniczych okolicznościach ginie wiele ludzi, a duchy (nie tylko ofiar Wydarzenia) stają się obecne każdego dnia. Co najlepsze, nikt tego nie drąży, po kilku latach wszyscy traktują to jako coś zwyczajnego. Serio? Ciężko mi sobie wyobrazić, że tragedia o takich rozmiarach zostałaby zapomniana tak szybko – wystarczy zobaczyć, jak często w mediach wraca się do niepokojących, niewyjaśnionych zdarzeń. I czy naprawdę niemal każdy bohater po pewnym czasie zaczął reagować na zjawy niemalże wzruszeniem ramion (no, pomijając Janine, czyli przyjaciółkę Veroniki)? Trudno mi to sobie wyobrazić. Tło wydarzeń wydaje się przez to nieprawdopodobne i mało logiczne.
Nie spodobało mi się także, że zakończenie wątku, w którym wiele było z thrillera, zostało tak mocno naznaczone paranormalnym motywem. Owszem, ten pierwiastek już tam był, skoro (to nie spoiler, ta informacja jest umieszczona na okładce książki) mężczyzna pragnie zamordować nastolatkę, sądząc, że dzięki temu duch jego zmarłej córki zdobędzie nowe ciało. Postaci psychopatów od zawsze mnie fascynują, więc śledziłam losy tego bohatera z najwyższym zainteresowaniem, ciekawa, do czego się jeszcze posunie. I wszystko było na dobrej drodze, póki nie wkroczyła fantastyka, na dodatek niezbyt prawdopodobna i poniekąd przecząca zasadom, które wcześniej ustalił autor. Dodajmy jeszcze do tego, że wspomniana Janine niespodziewanie w połowie książki przechodzi przemianę i ze spanikowanej na widok nawet najniewinniejszej zjawy dziewczyny zmienia się niemalże w pogromcę duchów. Myślałam, że jest na to wytłumaczenie, nawet się go domyślałam – a tu figa z makiem.
Ogólnie powieść czyta się dobrze, nawet jeśli nie będziecie pałać sympatią do głównej bohaterki, a raczej trudno ją polubić, skoro jest osobą dość irytującą i zachowującą się co najmniej bezsensownie. Niemniej akcja potrafi wciągnąć; z czasem czytelnik daje się pochłonąć spotkaniom Kirka i Veroniki, którzy zaczynają ramię w ramię gonić za obrazami, by zbadać ich pochodzenie. Jednocześnie z niepokojem zerkamy w stronę pana Bittnera, który jest przekonany, że zbliża się idealny dzień na morderstwo i przywrócenie swojej córki do życia. Autor starał się możliwie jak najlepiej zarysować postacie, żeby ich charaktery były wyraziste (no, może poza nieszczęsną Janine), w szczególności podobały mi się sceny z udziałem matki Veroniki – wydaje mi się, że zasłużyła na jeszcze więcej uwagi i bardziej dopracowany rys psychologiczny. Mimo że część fabuły rozgrywa się w szkole, a w centrum stoi para nastolatków, to jednak tutaj temat zbacza w poważniejsze, głębsze rejony: w tym przypadku do pokazania, jak bardzo żałoba i przywiązanie do przeszłości potrafi człowieka zmienić i uniemożliwić mu normalne życie.
Pod względem językowym też raczej nie mam zarzutów. Opisy zjaw były dość sugestywne, szczególnie tych, które zmarły w okrutnych okolicznościach. I chociaż nie mogę powiedzieć, by finał podobał mi się pod względem treści, to jednak został rozpisany całkiem sprawnie: dynamicznie, z przyspieszoną akcją, z odpowiednią dawką emocji, bo tych z całą pewnością tutaj nie brakowało.
„Wciąż cię widzę” to książka niezła, ale w niektórych, na dodatek niezwykle znaczących miejscach, słabo rozbudowana. Wiele bym oddała za chociażby jeden rozdział z retrospekcją dotyczącą Wydarzenia, która dałaby odbiorcy znacznie szersze pole manewru. Pomysł był ciekawy, jednak nie został właściwie rozwinięty – prawdopodobnie dla uzyskania większej tajemniczości, co w efekcie dało wrażenie niedopracowania. Mimo to, jeśli lubicie motywy duchów, powinniście odnaleźć w tej lekturze coś intrygującego.
Od czasu Wydarzenia świat nawiedzają duchy. Zwykle zjawy nie przeszkadzają Veronice. Niestety zjawy przybierają na sile. Kiedy Veronica i jej przyjaciel Kirk próbują wyjaśnić to zjawisko, dokonują przerażającego odkrycia. Nauczyciel Veroniki Bittner nie godzi się z faktem, że jego zmarła córka nie powróciła tak jak inni. Wierzy, że Eva potrzebuje ciała, by znów znaleźć się na tym świecie, a jego uczennica Veronica idealnie nadaje się do tego celu. A nawet jeśli się myli, będzie tylko kolejnym duchem…
"Wciąż cię widzę" to książka zaliczana do literatury młodzieżowej. Jednak według mnie powinni sięgać po nią nieco starsi nastolatkowie, a i dorosłym również może przypaść do gustu. Jednakże patrząc na fabułę, uważam że lektura może okazać się nieodpowiednia dla młodszego czytelnika ze względu na dość brutalne, makabryczne sceny. Poza tym mocno daje się wyczuć gęstą atmosferę grozy. Muszę przyznać, iż nie za bardzo przepadam za książkami, w których występują duchy, jednak tym razem zostałam pozytywnie zaskoczona i po kilkunastu stronach wciągnęła mnie ta historia. Zatem jak widać czasem warto dać gatunkowi literackiemu, którego zwykle nie czytamy szansę. Choć zdaję sobie sprawę, ze nie jest to lektura, która zapadnie mi dłużej w pamięci.
A czego jeszcze możemy oczekiwać po fabule? Otóż znajdziemy w niej zamkniętą społeczność, która już tylko tym wzbudza w nas niepokój i tajemnicę. Będziemy obserwować ludzkie dramaty i zło, które tylko czeka, by złapać nas w swojej macki. Rozpoczyna się wyścig z czasem...
"On chce ją dorwać. Ona o tym wie, a ja nie mogę jej pomóc. W żaden sposób. Starałem się wyjść poza ściany domu, który dzielimy, jednak potrafię tylko dryfować przez pół ogrodu, a potem moja świadomość ulega rozproszeniu. Próbowałem przeć do przodu, ale rozpadałem się na kawałki niczym zbłąkany statek, który uderzył w nieubłaganie twarde skały. To było bolesne doświadczenie, lecz w końcu udało mi się zebrać w sobie i wrócić do swojej postaci w wannie, w której umarłem."
Odpowiadało mi to, iż autor postanowił oddać głos pierwszoosobowo tylko jednemu bohaterowi - w tym przypadku duchowi, a resztę narracji przedstawił trzecioososbowo. Podczas lektury stale towarzyszy nam niepokój i napięcie, które trzymają nas do finału. Tym, co najbardziej mnie intrygowało, była zacierająca się granica pomiędzy żywymi a umarłymi. Ciężko zrozumieć tę koegzystencję ludzi z duchami zmarłych, ale jest to w jakiś sposób ciekawe. Daniel Waters idealnie połączył zabawne wątki z niebezpiecznymi, przez co książka jest różnorodna i interesująca. Natomiast pojawiający się wątek nieoczywistej zbrodni zmusza nas do odkrywania prawdy.
"Duchy, tak samo jak choroby, widmo śmierci, zniszczenia środowiska i ogólny chaos, jaki potem nastąpił, były jedynie nieszczęsnym produktem ubocznym strasznego Wydarzenia. Wydarzenia, które zmiotło z powierzchni ziemi istoty ludzkie z nonszalancką pogardą, z jaką zgarniamy ze stołu rozsypaną sól. I w tym wszystkim duchy mają być najgorsze? Nawet najbardziej przerażające z nich nie wyrządziły nikomu żadnej krzywdy. A w jej oczach duchy były co najwyżej irytujące, nic poza tym."
"Wciąż cię widzę" to obfitująca w przygody powieść o stracie, tęsknocie, szaleństwie, zbrodni. Książka idealna dla tych, którzy pragną przenieść się do innej fascynującej rzeczywistości. Dodam iż na podstawie powieści powstał film, który obejrzę, by skonfrontować to, co przeczytałam w książce.
No nudniejszej powieści dla nastolatek to chyba w życiu nie czytałam... Zamysł wydawałby się fajny - duchy i te sprawy to nie jest temat całkowicie wyczerpany w literaturze, ale nie został zrealizowany w sposób zadowalający. Na całość książki składa się bezsensowne poszukiwanie duchów przez dwójkę nastolatków, prowadzące tylko do tego, że "odkryli" coś o było doskonale wiadome już wcześniej. Do tego świat wydawał się niedopracowany, a na pewno nie dotłumaczony (autor może i wiedział, o czym pisze, ale czytelnik tego nie wie). Rwana kompozycja, nic nie wnoszące dialogi, nudny wątek romantyczny... No wymęczyłam się, nie ma co. Jedyny twist fabularny pojawił się dopiero pod konec książki i właściwie niewiele zmieniał. I tak 99% książki okazało się denne. Nie polecam. Nie warto się męczyć.
Przeczytane:2019-03-08, Ocena: 3, Przeczytałam, - 2019 -, Posiadam, | demoniczne-ksiazki.blogspot.com |, Egzemplarz recenzencki,
Możecie wierzyć lub nie, ale należę do grona osób, które uznają istnienie zjawisk paranormalnych. Widywałam je zaledwie na nagraniach, ale każdą opowieść o nich wysłuchuję uważnie, gdyż – poniekąd – odczuwałam więź z tymi, których – niestety – nie ma już wśród nas. Jednym z takich przypadków był dziwny sen. Odwiedził mnie w nim dawno niewidziany kolega, gdzie poprosił o to, abym pomogła mu czegoś poszukać w lesie. Odmówiłam. Następnego dnia zostałam powiadomiona, że tej samej nocy odebrał sobie życie, co mną wstrząsnęło. Raczej nie muszę dopowiadać, jak i gdzie do tego doszło? Również wierzyłam babci, kiedy ta wspominała, jak odwiedził ją własny dziadek, stukający uparcie w wieko zegarka. Obudziła się zlana potem i kiedy chciała zobaczyć godzinę, wskazówki zatrzymały się na tej, o której ten zmarł.
A co by było, gdyby zjawy nie pojawiały się sporadycznie, a... regularnie?
DUCHY, DUCHY... W TYM MIEŚCIE JEST ZA DUSZNO!
Daniel Waters postanowił udzielić odpowiedzi na to zawracające głowę pytanie, czego skutkiem jest „Wciąż cię widzę”, gdzie owa książka... sprawia mi niemały kłopot.
Nie ukrywam, jest ona przesycona grozą, przez co niejednokrotnie dostawałam gęsiej skórki. Cała ta wizja obcowania z duchami, które błądziły po ziemi, ukazując się o regularnych porach... Brzmi mrocznie, nieprawdaż? A wprowadzony między to wątek kryminalny dodatkowo nastraja, jednak – cóż – byłoby znacznie ciekawiej, gdyby autor nie podał aż tak wielu faktów na tacy. Jasne, sam opis wyraźnie wskazuje na to, jak może potoczyć się fabuła, ale gdyby tak zachować tę nutkę tajemnicy? Pozwolić czytelnikowi samemu dojść do pewnych wniosków, raz za razem zastawiając na niego umysłową pułapkę? Owszem, od czasu do czasu nastawia się książkoholików na pewien przebieg zdarzeń. Tak było przypadku „Speak”, gdzie przedmowa zrobiła swoje, lecz tutaj nawet nie dobrnęłam do połowy i już czułam, jak to właściwie się zakończy. A pragnę zauważyć, że rozdziały również nie były bogate w treść. Akcja biegła na łeb, na szyję, przeskakiwało się z wątku na wątek, co – choć naprawdę nadawało tej nutki dramatyzmu – niekiedy wytrącało z równowagi. Może dzięki temu autorowi udało się zamknąć całą historię w ekspresowym tempie, to jednak niekiedy brakowało dokładniejszych opisów, mogących znacznie polepszyć całokształt „Wciąż cię widzę”. Jednak, co się tyczy zakończenia... Zaprezentowany tam dynamizm nieco ożywił historię, a ja czułam ten dreszczyk emocji, zewsząd oplatający moje zmysły, jednak ogromnie żałowałam, że Daniel Waters zebrał siły dopiero na ten moment. Dawkowanie dawkowaniem, ale przy tak „zgniecionej” fabule można było znacznie bardziej pokombinować, abym nie myślała przez cały czas „no i znowu nie czuję się zaskoczona...”.
Choć nie tylko to przyczyniało się do tego dyskomfortu.
Żwawo przechodzę do omówienia wątku nastoletniej miłości, który, według mnie, mógłby w ogóle się nie uaktywnić. Wydawał się wepchnięty na siłę, jakby autor starał się wpasować w młodzieżowe sfery i z czasem zabrakło mu pomysłu na poprowadzenie tego. To spowodowało, że co jakiś czas fabuła zatracała swoją mroczną otoczkę. Poniekąd ta miłosna sceneria pozwalała odetchnąć od dusznej (zabieg zamierzony), zagęszczonej dreszczykiem atmosfery, lecz strasznie kuła w oczy. Wyobraźcie sobie, że jecie na śniadanie jogurt naturalny, a ktoś nagle dosypuje wam do niego owoce, niekoniecznie te, które chcielibyście w nim widzieć. Niezbyt miło, prawda? Tak właśnie czułam się podczas odkrywania dalszych ścieżek tej jakże urokliwej miłości.
Możliwe też, że do takiego postrzegania tego elementu przyczyniła się sama kreacja bohaterów, których to dotyczyło, a dokładniej jednej...
„KURŁA, NIE WYTRZYMIE Z TĄ BABĄ! HALYNA, DEJ KABLA!”
Veronica. Aż chciałoby się wam zaprezentować „komplementy”, jakimi mogłabym uraczyć tę przeuroczą, niewinną damę, ale boję się, że dałabym się ponieść emocjom, a wtedy złamałabym przyrzeczenie o niekorzystaniu z wulgaryzmów w swoich recenzjach. Wręcz chciało mi się płakać nad jej tokiem rozumowania, jeżeli chodzi o sprawy uczuciowe. Ciągnęło ją do Kirka, który byłby skłonny zrobić wszystko, aby jej się przypodobać. Obsypywała go pocałunkami, lgnęła do niego niczym mucha do *ekhem*, ale kiedy ją olśniło, że ten się w niej zakochuje, coś jej przestało odpowiadać. Ludzie! Najpierw narobiła mu nadziei, sama pchała się w jego ramiona, a później bała się zaangażować? I to nawet wtedy, gdy już sama rozumiała to, co czuje? Niepojęte. To samo tyczyło się niebezpieczeństw. Gdybym ja wyczuwała, że coś jest nie tak, nie brnęłabym w to – po prostu wzięłabym nogi za pas i z bezpiecznej odległości próbowała rozwikłać ten problem. A jak działała Veronica? „To zagraża mojemu życiu? O, jak cudownie! Zawsze marzyłam o tym, aby stała mi się krzywda! Jest jakiś cień szansy na powtórkę z rozrywki?” W sumie to żadna nowość, jeżeli chodzi o tego typu klimaty, ale jak na kogoś, kto uważa się za rozsądną osobę, takie zagrania były dosyć słabe. Nie mogę jednak odmówić jej dobrego serca. Troska, jaką obdarzała pogrążoną w rozpaczy matkę oraz panicznie bojącą się duchów przyjaciółkę, ukazywała ją z lepszej strony, ale i tak – gdyby mieszkała blisko mnie – wolałabym trzymać się od niej z daleka.
Znacznie lepiej został wykreowany nauczyciel Veroniki, August Bittner. Przesiąknięty bólem po utracie jedynej córki, gorączkowo rozpaczał, że jej duch jest jednym z nielicznych, które nie nawiedzają ludzi. Rozgoryczony tym stanem, popadł w obłęd nakazujący mu zrobić wszystko, aby zmienić ten stan rzeczy. Mężczyzna nie cofnął się przed niczym, byle tylko doprowadzić swój makabryczny plan do końca. Przenikanie jego myśli, podążanie jego śladem, przyprawiało o dreszcze, lecz to towarzyszenie temu wariatowi znacznie bardziej trzymało mnie przy mroczniejszej stronie „Wciąż cię widzę”. Choć przerażał mnie, polubiłam go za autentyczność. Polubiłam za to, że umiejętnie wykorzystywał rzucane mu przez los szanse. Brzmi to przerażająco, ale gdybyście mieli wybierać między nim a Veroniką, sami byście mu nieco kibicowali, aby doprowadził swój plan od A do Z. Dobra, przestaję, bo już stąpam po cienkim lodzie!
Szczerze? Daniel Waters miał dobry pomysł na fabułę. Motyw grozy przenika przez nią jak duchy przez ściany, jednak gdyby skupić całą uwagę na jego piórze, to wiele pozytywnych wrażeń umyka przez to bokiem. Sama kreacja Veroniki, głównej bohaterki, pozostawia wiele do życzenia. Autor próbował wcielić się w nastolatkę, powołując do życia słynne stereotypy, lecz doskonale widziałam, że ten eksperyment wyszedł mu dość pokracznie. To samo tyczy się ubogich opisów, gdzie nawet przeszło mi przez myśl, że tak właściwie „Wciąż cię widzę” przypomina lekko rozbudowany scenariusz, gdzie efekty specjalne oraz aktorzy odwaliliby całą resztę. Wiadomo, czytelnik bez wyobraźni nie zdoła docenić tego, co tutaj poczynił, ale nawet bogaci w nią z czasem będą mieli dość dopowiadania sobie pewnych zdarzeń czy widoków.
Muszę pochwalić wydawnictwo Dolnośląskie za zmianę tytułu. „Wciąż cię widzę” brzmi znacznie lepiej od „Złam moje serce tysiąc razy”. Nawet bardziej pasuje do fabuły, co ogromnie mnie cieszy. W ogóle... skąd autorowi przyszedł do głowy tamten tytuł?
Podsumowując. „Wciąż cię widzę” byłoby dobrym dreszczowcem, z ciekawie poprowadzoną kryminalną nutą, gdyby nie szereg nietrafionych pomysłów na całokształt. Choć panująca tutaj atmosfera przyprawia o ciary, a każdy najdrobniejszy szelest może spowodować, że aż podskoczymy, to jednak książce brakuje czegoś, co mogłoby pogłębić ten stan i pozwolić o sobie długo nie zapomnieć. Ot, co – historia lada moment wywietrzeje z mojej głowy, a ja zdążę zapomnieć, że takowa w ogóle przewinęła się przed moimi oczyma. Chyba że zapoznam się z filmem na jej podstawie, ale się jeszcze nad tym zastanowię.