Jest rok 1942, żydowski doktor Eddy de Wind pracuje jako wolontariusz w Westerbork, obozie przejściowym we wschodniej części Holandii. Tutaj spotyka młodą żydowską pielęgniarkę - Friedel. Zakochują się w sobie i biorą w obozie ślub. W 1943 roku zostają przetransportowani do Auschwitz. Tam zostają rozdzieleni: Eddy trafia do baraku numer 9, Friedel do baraku 10, w którym przeprowadzane są medyczne eksperymenty. Kiedy Rosjanie zbliżają się do Auschwitz w końcówce roku 1944, naziści rozpoczynają zacieranie śladów, a więźniowie wyruszają w głąb Niemiec w marszu śmierci. Eddiemu udaje się ukryć, pozostaje w Auschwitz i zaczyna pisać.
Eddy de Wind (1916-1987) - holenderski lekarz, psychiatra i psychoanalityk pochodzenia żydowskiego. W 1942 roku dobrowolnie udał się do obozu przejściowego Westerbork, aby pomagać deportowanym tam ludziom. Rok później trafił do Auschwitz, gdzie pozostawał aż do wyzwolenia obozu w styczniu 1945 r. Po powrocie do Holandii wyspecjalizował się w psychiatrii, szczególnie w leczeniu traum poobozowych. Już w 1946 roku opublikował artykuł o syndromie poobozowym pt. Confrontatie met de dood. W tym samym roku ukazały się również spisane przez niego jeszcze w obozie koncentracyjnym wspomnienia pt. Eindstation Auschwitz. W 1984 roku został odznaczony orderem Order Oranje-Nassau, odznaczeniem państwowym Królestwa Niderlandów.
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2020-01-15
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 288
Nie da się nie zauważyć, że na moim blogu najczęściej goszczą recenzje powieści dla młodzieży, romansów czy też kryminałów, thrillerów. Każdy z tych gatunków jest inny, nie mniej jednak łączy je jedna rzecz, a mianowicie fikcja literacka. Większość książek, które czytamy są tylko wytworem czyjejś wyobraźni, przelanej na papier. I takie pozycje czyta się zdecydowanie najprościej i najprzyjemniej. Możemy na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości i przenieść się do innego świata. Po to w końcu są książki. Czytanie ich, ma nam sprawić przyjemność i dać możliwość odcięcia się od swoich trosk, problemów – choć na krótką chwilę.
Są jednak takie książki, których lektura wcale nie jest przyjemna, wręcz przeciwnie. Chodzi tutaj o literaturę faktu, a dokładniej historie związane z tematyką wojenną. Co prawda, powieści historycznych nie czytam zbyt dużo, ale zawsze ciekawiły mnie opowieści o Auschwitz. „Zdążyć przed Panem Bogiem”, opowiadania Borowskiego, czy też niedawno wydany bestseller „Kołysanka z Auschwitz” to tylko niektóre tytuły, które miałam okazję już poznać. Dlatego też, gdy nadarzyła się okazja zrecenzowania „Stacji końcowej Auschwitz”, nie wahałam się zbyt długo przy podjęciu decyzji.
Jest rok 1942, żydowski doktor Eddy de Wind pracuje jako wolontariusz w Westerbork, obozie przejściowym we wschodniej części Holandii. Tutaj spotyka młodą żydowską pielęgniarkę – Friedel. Zakochują się w sobie i biorą w obozie ślub. W 1943 roku zostają przetransportowani do Auschwitz. Tam zostają rozdzieleni: Eddy trafia do baraku numer 9, Friedel do baraku 10, w którym przeprowadzane są medyczne eksperymenty. Kiedy Rosjanie zbliżają się do Auschwitz w końcówce roku 1944, naziści rozpoczynają zacieranie śladów, a więźniowie wyruszają w głąb Niemiec w marszu śmierci. Eddiemu udaje się ukryć, pozostaje w Auschwitz i zaczyna pisać.
„Stacja końcowa Auschwitz” to wydany dziennik Eddiego de Wind’a, który pisał go jeszcze podczas pobytu w obozie. Nie posługuje się w nim jednak swoim prawdziwym nazwiskiem. Głównym bohaterem jest jego alter ego – Hans van Dam. Dlaczego autor w swoim dzienniku nie posługiwał się swoimi prawdziwymi danymi? To już wie tylko sam autor.
Każda książka, związana z tematyką Auschwitz jest trudna i nie jako bolesna w odbiorze. Współczesnemu człowiekowi trudno pojąć to, co wydarzyło się kilkadziesiąt lat temu. Jak to możliwe, że człowiek może być tak okropny i bezduszny wobec innych ludzi? Ile nienawiści trzeba w sobie mieć, aby traktować człowieka jak śmiecia: zmuszać do nieludzkiej pracy, katować i palić w piecach? Jak nic nie znaczącą rzecz?
Pomimo poruszanego tematu, książka ta jest o dziwo niezwykle prosta i wręcz „delikatna”. Brak w niej bardziej brutalnych opisów, szokujących scen, momentów.
Dodatkowo, w książce znajdują się fotografie z życia autora, a także zdjęcia oryginalnego rękopisu. Poza tym umieszczono również w niej artykuł de Wind’a, dotyczący „traumy poobozowej”. Oprócz tego, „Końcową stację Auschwitz” wzbogacono o mapkę obozu oraz słowniczek pojęć.
Była tylko jedna rzecz, która nieco psuła mój odbiór tej książki, a mianowicie podejście do Polaków. Śmiało można przyznać, że nienawiść do Polaków wręcz bije od tej pozycji. Momentami odnosiłam wrażenie, że autor większą nienawiścią, żalem, złością pałał do Polaków niż do nazistów…
Podsumowując, „Stacja końcowa Auschwitz” to prosta, ale szczera i prawdziwa opowieść o ludzkiej tragedii, która na wieki zapisze się historii ludzkości. Myślę, że każdy powinien czasem sięgać po takie książki, by umieć docenić to, co mamy.
Moja ocena: 8/10
Mam mieszane uczucia dotyczące z tej książki. Bo czasem drażnił mnie autor, który widział samych złych Polaków. A przecież nie tylko tacy Polacy jakich on opisuje w obozach byli.
Jednak pomimo tego uważam, że książkę powinno się przeczytać. Przede wszystkim są to wspomnienia autora, który przeżył obóz. Jego uczucia, myśli. Nie jest to modna obecnie literatura obozowa, w której są elementy prawdy, a czasem cała opowieść to fikcja.
Inaczej czyta się takie książki jak ta, które są wspomnieniami autorów (podobną jest "Ucieczka z Sobiboru", która też jest historią, która przeżył jej autor i też ją wypożyczyłam z biblioteki dzięki książce "Izbica, Izbica"). A inaczej książki fabularyzowane, inspirowane prawdziwymi wydarzeniami.
Autor "Stacji końcowej Auschwitz" w książce stworzył własne alter ego, które przeżyło to, co i on. Dowiadujemy się, że był holenderskim lekarzem. Z "Izbicy, Izbicy" wiem, że na chwilę wylądował w "Izbicy" zanim Niemcy przetransportowali go z żoną do Auschwitz. Gdy tam dotarli, musieli naszych się przetrwać.
Miał nieco szczęścia, bo dzięki temu, że był lekarzem trafił do pracy do szpitala (o ile szpital w obozie można nazwać szpitalem). Jego żona, dzięki niemu też miało nieco lepiej. Choć trafiła do niezbyt dobrego bloku. Bo choć głodna nie chodziła, to Niemcy na niej przeprowadzali eksperymenty medyczne. Eksperymenty, które miały swoje skutki.
Oboje przeżyli obóz. W książce znajdziemy nawet krótką biografię informująca, co było z nimi dalej i przy której trochę smutno mi się zrobiło...
I tak - lekturę czyta się szybko. Historia wciąga. Obóz jest ukazany takim jakim był, choć i tak wiele ludzi (w tym tych złych Polaków) trafiało w gorsze miejsca w Auschwitz i trudniej było im przetrwać.
Każdego, kto znalazł się w tym miejscu jest mi szkoda. Ludzie trafiali tam za niewinność. Bo przecież to, że ktoś urodził się Żydem nie było powodem, aby go zabijać...
Z książki dowiedziałam się paru nowych rzeczy. Ogólnie lubię czytać relacji ludzi, którzy przeżyli obóz, bo każdy z nich pamięta to miejsce inaczej. O czym innym wspomina. Pamiętam, że czytałam wywiady z Żydami, którzy wyjechali do Izraela po uwolnieniu ich z obozu. Były to mocne wywiady, z których zapamiętałam, że wielu już nie chciało wracać do Polski. Niektórzy spotykali dobrych ludzi, Polaków na swojej drodze, inni złych. Każdy miał straszne przeżycia. Tak jak autor, który po obozie zajął się psychiatrią. I to też widać w lekturze, bo on wiele rzeczy analizuje pod względem psychiki. Mi to odpowiadało, bo mogłam spojrzeć na to, jak on patrzy na dane wydarzenia jako specjalista.
Zapomniałam wspomnieć, że wspomnienia spisywał już w obozie. Po nim pracował nad książkę, ale te wszystkie wydarzenia są spisane, gdy on je dobrze pamiętał.
Książkę oczywiście polecam. To jedna z tych książek, które warto poznać i wyrobić sobie własne zdanie. Ale też spojrzeć na obóz oczami byłego więźnia...
Książka "Stacja końcowa Auschwitz" zaciekawiła mnie bardzo, gdyż napisał ją człowiek, który sam przeżył Auschwitz. Autor spisywał swoje przeżycia jeszcze w obozie, a książka wydana została po raz pierwszy zaraz po wojnie.
Książka na pewno warta przeczytania dla osób interesujących się historią II wojny światowej.
Polecam
Tym razem poznajemy historię holenderskiego lekarza Eddiego de Winda, który trafia wraz z żoną Freddie do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Po rozdzieleniu oboje są świadkami różnego rodzaju eksperymentów medycznych wykonywanych zwłaszcza na kobietach.
Małżeństwu udaje się dotrwać do wyzwolenia obozu przez armię radziecką, co nie oznacza wcale od razu wolności, bo uciekinierzy muszą się zmierzyć z przetrwaniem w trudnych zimowych warunkach i na własną rękę szukać pomocy.
Po raz kolejny możemy się przekonać, że miłość do drugiej osoby wyzwala tak silne emocje, dając tym samym siłę do przetrwania w nieludzkich warunkach.
"Stacja końcowa Auschwitz" to jedyna książka spisana w całości w obozie koncentracyjnym. Składa się ze wspomnień autora, jego późniejszego artykułu o syndromie poobozowym oraz z krótkich notek o jego życiu i samej książce, a także z niewielkiej wkładki ze zdjęciami. Pierwszy raz te wspomnienia ukazały się w 1946 roku, ale przez bankructwo wydawnictwa szybko z rynku zniknęły. Sytuacja powtórzyła się w 1980 roku i dopiero teraz, 75 lat po wyzwoleniu obozu, została przetłumaczona i wydana w ponad 30 krajach. To świadectwo tego co było, Eddy czuł, że właśnie po to przeżył, po to by opowiedzieć o tych wydarzeniach i przekonać wszystkich, że to wydarzyło się naprawdę.
Same jego wspomnienia spisane są prostym językiem, nie znajdziemy tu specjalnie dużo przemyśleń, to po prostu relacja z życia w obozie. Przedstawia ją w narracji trzecioosobowej, a jego samego zastępuje alter ego Hans Van Dam. Wszystko inne pozostało niezmienione, zgodne z rzeczywistością.
Ogólnie, mimo że na ten moment książka raczej nie wnosi nowych informacji o życiu obozowym, to jest ważnym świadectwem jednego z ocalałych. Cieszę się, że dowiedziałam się o istnieniu takiego człowieka jak Eddy de Wind.
Przyznam, że jestem jedną z tych osób, które drażni najnowszy trend literacki, czyli powieści obozowe. Mam wrażenie, że po sukcesie Tatuażysty z Auschwitz każdy chce napisać bestseller osadzony w tym okrutnym miejscu. Dlatego jedyną książka obozową, na jakiej lekturę zdecydowałam się w tym czasie jest Stacja końcowa Auschwitz Eddiego de Winda, bowiem są to wspomnienia autora spisane jeszcze podczas pobytu w obozie.
Eddy de Wind był holenderskim lekarzem pochodzenia żydowskiego. Mężczyzna początkowo przebywał w obozie w Westerbroku, później wraz z żoną został zesłany do Auschwitz. Doświadczył wiele zła na każdym kroku, obserwował przemoc i wyzysk. Po wojnie często zastanawiał się, co sprawiło, że akurat on przeżył. Eddy'ego charakteryzowała bardzo dużą determinacja, dodatkowo motywowała go jego żona w potajemnych listach i podczas przelotnych spotkań. Po wojnie Eddy wyspecjalizował się w psychiatrii i pomagał osobom z syndromem poobozowym.
Jako że dziennik został spisany w trakcie pobytu autora w obozie, to jest napisany dosyć chaotycznie i przyznam, że dziwiło mnie, że napisany został w trzecioosobowej narracji. Głównym bohaterem książki jest Hans, alter ego Eddy'ego. W książce występują też inne postaci, znani zbrodniarze, chociażby Josef Mengele (autor jednak nie wymienianego z nazwiska). Dziennik de Winda przedstawia wydarzenia takimi, jakimi były, bez upiększania, bez zmiany pod wpływem faktów, które wypłynęły na światło dzienne już po wojnie.
Stacja końcowa Auschwitz to z pewnością istotna książka dla wszystkich, którzy chcieliby dowiedzieć się więcej o obozie. Mnie jednak trochę zabrakło wstępu i przypisów, które wytłumaczyłby pewne sytuacje w trakcie lektury. Rolę takiego informatora czyni posłowie, trochę szkoda, że dopiero na koniec poznałam pewne fakty, które z pewnością ułatwiłyby mi lekturę i przybliżyły sylwetkę Hansa.
Przeczytane:2020-03-25, Ocena: 4, Przeczytałam,