Czyli jak przeżyć geriatroapokalipsę i przy tym jeszcze dobrze się bawić.
Dom pomocy społecznej to nie jest miejsce, o którym chce się rozmawiać. Media zazwyczaj interesują się nim tylko wtedy, gdy zwęszą atrakcyjny temat na reportaż, najlepiej wypełniony patologią i okrucieństwem. Ale przecież w domach seniora toczy się zwykłe, codzienne życie, w którym jest przestrzeń zarówno na smutek, radość, jak i mnóstwo innych emocji.
Autor „Spółdzielni starców” postanowił opisać rzeczywistość domów opieki społecznej bez zbędnego koloryzowania czy popadania w skrajności. Jako opiekun, koordynator sekcji oraz pracownik socjalny przepracował osiemnaście lat. W swojej książce otwarcie mówi o bolączkach systemu, przytacza błyskotliwe anegdoty, z humorem i życzliwością opisuje różne typy mieszkańców, ich marzenia, potrzeby, a także frustracje.
Dobrych reportaży jest mnóstwo, ale reportaży o dobroci niewiele. Dlatego warto wejść do „Spółdzielni starców”.
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2024-08-30
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 254
Język oryginału: polski
Literatura faktu jest moim ulubionym gatunkiem. Zdecydowania pochłania mnie bez reszty i mogłabym mieć książek tego typu całą swoją domową biblioteczkę.
Pracując w szpitalu widziałam wiele, ale starość to temat rzeka. Bardzo rzadko jest to czas, gdzie emeryci odpoczywają pod palmami i podróżują korzystając z życia. Wielokrotnie jest to czas cierpienia, bólu i zmagania się z chorobami. Wielu ludzi w podeszłym wieku czują się samotni i opuszczeni. Wielokrotnie czują, że świat o nich zapomniał. Bywa też odwrotnie wołają swoich bliskich bez przerwy, wierząc, że przyjdą i pomogą im. A czasem ta pomoc nie nadchodzi...
Dlatego, gdy tylko zobaczyłam okładkę tej książki od razu zapoznałam się z jej opisem. Z ogromną przyjemnością zgłosiłam się do recenzji książki. Jak wypadło nasze spotkanie?
Po pierwsze jestem pełna podziwu dla pracowników, opiekunów w DPS-ach. Zdecydowanie jest to praca niedoceniana, słabo opłacana. Często bez wdzięczności od seniorów? Czy można ich za to winić? Absolutnie nie. Mam wrażenie, że nie są sobą i wszelkie zaburzenia, które dotykają ich na starość powodują, że tracą swoją tożsamość. Autor wielokrotnie o tym wspomina. Pokazuje trudności z jakimi zmaga się personel nie tylko na co dzień, ale i podczas pandemii covid.
Dzięki książce można poznać typy mieszkańców, ich zachowania, podejście do kuchni i o relacjach międzyludzkich. Nie brakuje tutaj zabawnych sytuacji, ale i takich, które uświadamiają nam, co w życiu jest najważniejsze. Niestety, ale większość przyziemnych rzeczy traci znaczenie. Czy warto za nimi tak gonić? A może właśnie cieszyć się teraz nimi na maxa? Nie odkładać ich na później? Na emeryturę? Nigdy nie wiemy w jakiej będziemy formie i czy finanse nam na to pozwolą. Niestety. Rzeczywistość klaruje się w ciemnych barwach.
To też idealna książka, aby poznać różnice pomiędzy Domami Pomocy Społecznej i Domach Seniora. Nie jest to tożsame i warto mieć tego świadomość.
Choć książka jest przeznaczona bardziej dla dorosłych czytelników, to może być idealnym powodem do rozmów z młodszymi pokoleniami, na temat pomocy dla wyżej wymienionych placówek. Dla nas najmniejsze gesty, mogą być ogromną odmianą dla seniorów. Nie pozwólmy seniorom czuć się zapomnianymi.
Książka zdecydowanie warta przeczytania. Dla każdego!
Na te jesienne wieczory zapraszam Państwa do zapoznania się z lekturą Przemysława Budzińskiego „Spółdzielnia Starców”. Już sam tytuł brzmi intrygująco. I tak, też jest z treścią książki. Polecam każdemu. To niesamowita opowieść o instytucji, jaką są domy społeczne, domy seniora. Miejsca, dla niektórych brzmiące przerażająco, innych emocjonująco, a jeszcze pozostałej grupy społeczeństwa neutralnie.
W naszym nastawionym na produktywność świecie bycie zajętym to najważniejszy sposób wyrażenia siebie. Ale z czasem zbliża się do nas termin przejścia na emeryturę, rentę, bycia starszym, nieraz potrzebującym pomocy. I co wtedy? Wielki, niewyjaśniony lęk, obawa przed jutrem, a także zamieszkanie w miejscu opisanym przez autora. Jest to zniewalające uczucie. W końcu autor pokazuje realia takiego domu i takiego życia. Zarówno po stronie, jego jako pracownika, ale i tego staruszka.
Ciekawe perypetie mieszkańców, różne zdarzenia podczas dyżurów i wiele innych to pasjonująca lektura na jesienne dni.
Już od wielu pokoleń domy seniora, czy opieki kojarzą się niezbyt pomyślnie. To ludzie stworzyli taką otoczkę. Ale zapominamy także, że te instytucje tworzą również pracownicy. To ich codzienna praca i obowiązki. To oni niejednokrotnie dostarczają wielu zapytań i także odpowiedzi. Stąd Przemysław Budziński w trafny sposób podjął się opisania tego tematu. Niekończąca się izolacja, pytania, czy jest osoba mi bliska, co zrobię samemu, czy kogoś obchodzę. Te i wiele innych pytań zawsze jest trwogą dla przyszłych, potencjalnych pensjonariuszy. Nieraz słowa dodające komizmu sytuacji, nieraz prawdziwe aż do łez rozterki starszych, te i inne zdarzenia opisane w książce zachęcają, aby przybliżyć sobie tę tematykę.
Autor w lekki i przyjemny sposób wprowadza nas w kulisy życia takiej właśnie spółdzielni starców i pokazuje, że wcale nie musi ono być monotonne i bezbarwne. Zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję książkową.
Przeczytane:2024-09-23, Ocena: 5, Przeczytałam, Mam, konkurs, 52 książki 2024, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu 2024, Wyzwanie - wybrana przez ciebie liczba książek w 2024,
Do sięgnięcia po tę książkę mnie zachęcił nie tylko tytuł i opis wydawcy, ale przede wszystkim okładka. Ona aż wołała do mnie, żebym ją wzięła w swoje ręce. A że jestem typową okładkową sroką, więc bez większego namysłu zabrałam się za lekturę. Zresztą sama powoli zaczynam myśleć o swojej przyszłości, jako coraz bardziej starszej pani...
Starość to temat poważny a opieka nad ludźmi starymi i niedołężnymi lub z zaburzeniami psychicznymi jest bardzo trudna, ciężka i niedoceniana. Ja mam pewne w tym doświadczenie, gdyż opiekowałam się przez kilka lat swoją mamą, która po operacji onkologicznej nie wróciła już do pełnej sprawności a z czasem było tylko gorzej. Co prawda, moja mama zachorowała mając ponad 90 lat, więc to też pewnie miało wpływ na dalsze życie z rakiem. Mimo swojej własnej choroby z pomocą rodziny i domowego hospicjum dałam radę opiekować się mamą, zresztą musiałam wręcz, bo do DPS-u się nie nadawała, do hospicjum też.
Książka "Spółdzielnia Starców" Przemysława Budzińskiego jest jakby reportażem, podróżą , którą autor odbył po różnego rodzaju domach pomocy społecznej. Jak sam pisze, w każdej branży wytwarza się samoistnie czasem dość osobliwy żargon. Może się wydawać dla osób z zewnątrz dziwny i wręcz głupi, ale wiem, że tak jest, bo pamiętam wiele zwrotów ze swojej pracy. Przemysław Budziński pokusił się nawet o stworzenie słownika wyrazów, jakim się często posługują w domach opieki. Przyznam, że kilka zwrotów znam dobrze, ale mnie najbardziej utkwiła w pamięci - Żaneta - czyli duża strzykawka przydatna nie tylko do płukania cewników. Sama jej używałam.
O tych domach zazwyczaj pisze i mówi się źle, a przecież nie wszędzie tak jest. Są i takie, w których seniorzy czują się znakomicie. Zazwyczaj jednak domy opieki społecznej większości nie kojarzą się zbyt dobrze, tym bardziej, że wiedzą o nich tylko ze słyszenia. Nagonka medialna w ostatnich latach pokazuje nam tylko obraz nędzy i rozpaczy, takie tematy są atrakcyjne i chętnie oglądane, więc chętnie się o nich mówi.
"Dobrych reportaży jest mnóstwo, ale reportaży o dobroci niewiele."
"Oczywiście są domy lepiej i gorzej prowadzone. Przez kreatywnych zarządców, którzy tworzą coś z niczego, i przez takich, którzy z mnóstwa robią nic."
Ta książka jest tak bardzo życiowa a jednocześnie tak mało ludzi wie, co się naprawdę dzieje w domach opieki. Większości się wydaje, że gdy odda się bliską osobę do takiej placówki, to tak jakby oddać ją do sanatorium. W bardzo obiektywny sposób autor opisuje zachowania podopiecznych, które podpiera konkretnymi przykładami, zmieniając oczywiście imiona bohaterów. To mieszanka tragedii i komedii, jest się czasem z czego pośmiać, ale w sumie nie ma tu powodów do żartów. W tych domach opieki przecież normalnie funkcjonują ludzie wymagający pomocy oraz cały sztab ludzi, którzy zapewniają im pomoc i godne życie, w miarę spokojną starość.
O domu seniora też coś tam wiem, bo mam kuzynkę pracującą w domu opieki a także moja teściowa przebywała w takim ośrodku, lecz wytrzymała tylko niecały miesiąc, bo przyzwyczajona jest do tego, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół niej, zdziwiła się, że tam są też inni ludzie warci uwagi, że nie jest najważniejszą osobą, więc wróciła szybko do domu i chociaż była niby umierająca, to już dziesięć lat daje sobie radę sama. Zresztą autor podaje podobne przykłady, gdyż zna ten temat od podszewki i potrafił tyle lat pracować jako opiekun, zwłaszcza, że jak sam pisze, załoga zmienia się często. Pisze też o trudnych sprawach, o bolączkach systemu, o codziennym życiu seniora z jego chorobami, smutkami, z narzekaniem na złe jedzenie i opiekę. A przecież wielu osobom tam przebywającym we własnych domach się nie przelewało.
"Dom przypomina Kościół katolicki: w opinii większości potrzebny, lecz skostniały i niedopasowany do naszych czasów. Przy czym cała pomoc społeczna, w mediach nazywana "opieką", jest sprawiedliwie traktowana przez wszystkich kolejnych rządzących - czy to konserwatystów, lewaków, liberałów, agnostyków, czerwonych, zielonych czy tęczowych - jak zło konieczne."
Geriatroapokalipsa już ciągle będzie z nami, więc nie zostaje nam nic innego, jak się do niej przyzwyczaić i bawić się tak, jak seniorzy na okładce tej książki. Często się mówi, że nie udała się starość Panu Bogu, ale przecież wtedy żylibyśmy wiecznie...
I chociaż powszechnie panuje takie założenie, że nikt tak naprawdę nie chciałby spędzać jesieni życia w domu opieki, to myślę, że nie jest aż tak źle i trzeba to zaakceptować.
Ta książka była dla mnie tak ciekawa jak przygodowa powieść, tym bardziej, że wiele opisanych faktów jakbym znała ze swojego życia.
Polecam, naprawdę warto!
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.