Nowe wydanie. Rabo Karabekian, siedemdziesięciojednoletni starzec, chce wieść spokojny żywot w swej posiadłości na Long Island, wraz z sekretem, który ukrył w starej kartoflarni. Tymczasem do jego domu wkwaterowuje się ponętna wdówka, która skłania go do spisania historii swego życia... i Vonnegut opowiada nam prostą, chwytającą za serce historię o tym, jak człowiek dla kaprysu potrafi kochać i niszczyć to, co kocha.
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2007-03-26
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 294
Tytuł oryginału: Bluebeard
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Zapewne każdy z nas ma swoim otoczeniu kogoś, kto ma zawsze coś do powiedzenia; kogoś, kto sypie historiami z życia wziętymi jak z rękawa, gdzie w większość nie jesteśmy w stanie uwierzyć. Przesiąknięte mniej lub bardziej absurdalnymi zdarzeniami, zapełniają czas, dając nam również sporo do myślenia. I najczęściej odbiorcą tego też bywa ktoś, kto jedynie biernie uczestniczy w rozmowie. Wsłuchuje się w słowa, lecz sam nie zabiera głosu. Przytakuje głową, akceptuje pewne wersje. Pewnie wtedy nieraz zastanawiamy się, czy ta osoba nie mogłaby się podzielić czymś znacznie ciekawszym. Czymś, co zmiecie z nóg i pozwoli ujrzeć ją w zgoła innym świetle – w końcu cicha woda brzegi rwie…
SPÓJRZ NA TEGO STARUSZKA… CZY TEN JEGO STYL BYCIA TO TYLKO POZORY?
Kurt Vonnegut dał się już poznać czytelnikom jako autor absurdalnych, choć boleśnie życiowych powieści, gdzie każda jest w stanie zamieszać w głowie. Jedni go kochają za te wciągające, zmuszające do refleksji historie, gdy drudzy kręcą nosami, nie mogąc zaakceptować toku rozumowania autora. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z tym panem. Czułam ogromną ekscytację, mogąc wreszcie odkryć, o co tyle szumu, jednocześnie trzęsąc portkami. I co? Bawiłam się przednio!
Wydawałoby się, że Rabo Karabekian to nieco zdziczały staruszek chodzący w przepasce na oku, kolekcjonujący dzieła malarskie, gdzie większość jego kolekcji to obrazy spod pędzla jego „przyjaciół”. Zamieszkujący w wielkiej posesji, zatrudniający skromną liczbę pracowników, gdzie zazwyczaj ich rodziny najbardziej korzystają z dobrodziejstw, jakie można znaleźć w domu, bardziej przypominał gościa niżeli prawomocnego mieszkańca. Jednakże każda kolejna strona udowadniała, że tak właśnie nie jest. Teraźniejszość mocno przeplatała się z bogatą przeszłością staruszka, dobitnie uświadamiając, jak bardzo był ciekawą postacią. Z przyjemnością odkrywałam – kawałek po kawałku – jego tożsamość, próbując analizować każdy jego czyn. Wynajdowałam wiele kontrastów, jakie zdołały tam zagościć, odbijających się na tym, co działo się tu i teraz. Rabo Karabekian, tworząc swoją obszerną autobiografię, po prostu nie zamierzał poprzestać na suchych faktach. Barwne opisy w połączeniu z nie zawsze wspaniałym światem oddziaływały na wyobraźnię. Zawarte związki, nawiązane znajomości, włączanie się w ważne (lub też mniej) dla historii kraju i nie tylko... Liczne rozmyślenia nad przeżytymi latami pomagały mu dojrzeć to, co do tej pory mu wyraźnie umykało, a ja czułam się szczęśliwa, mogąc w tym procederze uczestnicząc. Widziałam jednak, iż ta cała otoczka powoli przysłaniała istotną kwestię, jaką był spichlerz. Tak, budynek służący do przechowywania ziemniaków odgrywał kluczową rolę, gdzie każdy znający nazwisko niespełnionego artysty (tak, nasz Rabo również lubował się w malarstwie) pragnął odkryć jego tajemniczą zawartość. Na dodatek, na potrzeby skrycia tamtego skarbu, wykorzystywano opowieść o tytułowym Sinobrodym, który przechowywał w jednym z zamkniętych pokoju niespodziankę dla tego, kto śmiał przekroczyć jego próg... Nie powiem, także byłam zaintrygowana. Rozważałam wiele opcji, gdzie autor niejednokrotnie próbował zbić mnie z tropu, lecz koniec końców mu to nie wyszło. No, prawie nie wyszło. Wiedziałam, iż w ciemnościach czai się coś wielkiego, lecz nie przypuszczałam, że aż tak. Nie ma co, pan Vonnegut zrobił to z rozmachem, wykorzystując cały potencjał naszego bohatera.
Podobno każda powieść tego pisarza w jakiś sposób prześmiewczo wyraża się o życiu i społeczeństwie. W „Sinobrodym” również tego nie zabrakło. Tym razem po pośladkach oberwali malarze, gdzie pokazano, co znaczy większość z nich w swoim malutkim światku. Niezależnie od stopnia zaawansowania, nie zawsze zdołasz się wybić z tłumu, co sprawia, że twoje nazwisko może zostać zapomniane. Ba, nawet nieodkryte. Nieraz ostatecznością bywają drastyczne środki, po które sięgają zdesperowani artyści, niewierzący już w to, że ktoś zrozumie ich sztukę. Również znalazłam tutaj wyraźne podkreślenie tego, jak bardzo bywamy naiwni, kiedy usilnie próbujemy wkręcić się w pasujące nam towarzystwo. Radość z tego, jak bywamy pomocni i „doceniani” przysłania prawdę, jaką bywa wykorzystywanie dobrego serca. Tutaj spijanie z dzióbków, wzajemne poklepywanie się po plecach, a w powietrzu unosi się fetor fałszu. W tym przypadku stwierdzenie, iż „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” raczej niewiele ma wspólnego z rzeczywistością… Ach, no i zapomniałabym o najistotniejszym: o niszczeniu wszystkiego, co się kocha. Choć coś wielbimy i pragniemy temu poświęcić każdą wolną sekundę, to niekiedy bywa tak, iż podejmujemy tylko jedną błędną decyzję, a cała praca niknie w oczach, pozostając jedynie bolesnym wspomnieniem. Rabo Karabekian niejednokrotnie zaprzepaszczał otrzymane szanse, tym samym zakopując głęboko pod ziemią wiele możliwości. Dość bolesne jak dla mnie, lecz nawet z tego można wyciągnąć istotną lekcję, jaką jest walka z samym sobą. Nie możemy poddawać się słabościom, pozwalając im na przejmowanie kontroli. Trzeba uzbroić się w tarczę i brnąć dalej w to, co uważamy za słuszne, gdzie za plecami skryjemy miecz, którym utorujemy sobie drogę...
KIMŻE JESTEŚ, ABY LUDZIE PRAGNĘLI TWOJEJ OBECNOŚCI?
Gdyby ktoś kazał mi opisać Rabo Karabekiana w kilku słowach, na pewno wykorzystałabym takowe: naiwny, wyalienowany, dobroduszny pogubiony. Syn pary uchodźców, którzy przeżyli koszmar na rodzimych ziemiach, od dziecka był uczony tego, że żeby przetrwać, musi dopasowywać się do okoliczności. Dlatego, kiedy nadarzyła się okazja wykorzystania umiejętności chłopca, czym prędzej ją pochwycono. Nawiązanie znajomości z wielką szychą miała stanowić klucz do sukcesu, lecz właśnie tutaj zaczęła się lawina zdarzeń, które są ściśle powiązane z powyżej wykorzystanymi słowami.
Czy polubiłam tego bohatera? Jak najbardziej. Choć popełniał wiele błędów, wydawał się autentyczny. Nikt nie jest nieomylny, każdemu może powinąć się noga, a Rabo jest tego doskonałym przykładem. W chwili, kiedy go poznałam, czuł się już mocno zrezygnowany i każdy kolejny dzień stanowił istną monotonię. Dopiero wtargnięcie pewnej wdowy, niejakiej Circe Berman (nieco irytującej, swoją drogą), pomogło go przełamać. Choć męczyła go nadaktywność kobiety, to dzięki niej na nowo rozruszał stare kości i przystąpił do działania, gdzie sam by się do tego nie zmusił. Ta drastycznie różniąca się od siebie dwójka wręcz potrzebowała swojego towarzystwa. Bywało trudno ze względu na maniakalne chęci zmiany wszystkiego, co możliwe od strony Circe, co Rabo nie było na rękę, ale to i tak było znacznie lepsze od wiecznych, nic niewnoszących docinek Slazingera, poczciwego starca, który ponoć był jedynym przyjacielem głównego bohatera. Był przy nim, spędzali ze sobą wiele godzin, lecz to nie on otworzył oczy Karabekianowi. Jednakże muszę przyznać, że czułam do niego więcej sympatii, niż do naszej wdowy. Miewał humorki, umiał dogryźć, ale po tym, co sam przeżył, nie wydawało mi się ani trochę dziwne. Choć Rabo także przeszedł niemało, ale jak dobrze wiemy, na każdego oddziałuje to zgoła inaczej, kształtując i tworząc zupełnie inną osobę.
Trzeba też wziąć pod uwagę ludzi, jacy przewinęli się przez długie życie naszego dawnego samotnika. Każdy, kto kiedyś stanął na drodze Rabo, wszył w jego tkaninę istnienia wiele wzorów, tworząc teraźniejszy obraz. Rodzice, wielki mistrz, ówczesne ukochane, liczni kumple… Wiele osobowości, wiele historii, gdzie chaos i porządek choć raz podały sobie dłonie, aby współpracować. Jedni wywoływali zgrzyt zębami, drudzy przepełniali serce nadzieją, gdy jeszcze inni pozostawali nie lada zagadką. Nie ma co, Karabekian otaczał się nietuzinkową mieszanką towarzyską!
Podsumowując. „Sinobrody” nie należy do lekkich powieści, ale też nie powiedziałabym, że jest nad wyraz trudna i ciężka. Choć została naszpikowana prześmiewczymi nawiązaniami, ukazującymi fałsz oraz wymierzającymi solidnego plaskacza w policzek każdego, komu wydaje się, że bez problemu stanie na szczycie, niesie też wiele dobrego. Czułam się oczarowana wspomnieniami Rabo Karabekiana. Bez wątpienia pokochałam go, akceptując (choć nie każde) jego wady, a najbardziej ubóstwiam tę historię za tę otoczkę sekretów oraz powolnego ujawniania tego, na czym człowiekowi tak bardzo zależy – na prawdzie.
Mam wrażenie, że nie jestem odpowiednim człowiekiem, aby móc opowiadać o kunszcie Kurta Vonneguta, lecz liczę na wybaczenie błędów, jakie mogłam tutaj popełnić.
Kurt Vonnegut to pisarz o nieprzeciętnym talencie, wzbudzający wiele kontrowersji. Znany jest z nieustannej zabawy formą i dość kpiarskiej postawy wobec czytelnika, którego chętnie wprowadza w literackie pułapki. Co prawda "Sinobrody" zwykle nie jest zaliczany do jego najbardziej udanych dzieł, to fabuła jest na tyle intrygująca, że trudno oprzeć się pokusie, by poznać całą historię. Już po paru stranach okazuje się że to powieść która wciąga tak szybko, że naprawdę trudno sobie odmówić przyjemności poznania kolejnych rozdziałów...
Powieść została napisana w formie autobiografii niejakiego Raba Karabekiana - weterana wojny, malarza z nurtu ekspresjonizmu abstrakcyjnego, którego karierę przekreśliła niesłowność producenta farb akrylowych. Okoliczności sprawiają, że staje się on bardzo majętnym, ale i samotnym człowiekiem. Wszystko zmienia się w chwili, gdy w jego domu pojawia się pewna popularna pisarka. Kobieta za wszelką cenę chce przekroczyć próg jego składu na kartofle, w którym Rabo, niczym Sinobrody, coś skrzętnie ukrywa przed całym światem. Czy uda się odkryć jego tajemnicę?
Rozpoczynając lekturę, naprawdę trudno określić, czego można się spodziewać, z czasem jednak nie stanowi to już najmniejszego problemu i czytelnik coraz bardziej zagłębia się w niezwykłym świecie głównego bohatera. Wszystko wydaje się tak abstrakcyjne i do samego końca nie wiadomo, do czego to zmierza. Vonnegut zdaje się grać czytelnikowi na nosie i zapisywać każdą, choćby najbardziej absurdalną przygodę, jaka tylko może przyjść mu do głowy. Robi to jednak tak umiejętnie, tak intrygująco, że trudno mu się oprzeć. Powieść zmusza nas do zweryfikowania poglądów na temat nurtu ekspresjonizmu abstrakcyjnego. Kto wie, być może właśnie dzięki tej książce bliższa stanie się Wam twórczość Picassa?
Książka aż kipi od czarnego humoru, a niektórych czytelników może nawet nieco zszokować. Kontrowersyjne są z całą pewnością opisy najbardziej skutecznych sposobów na przeprowadzenie ludobójstwa, wraz ze wskazówkami, jak jeszcze bardziej je zoptymalizować. Z całą pewnością to powieść, która nie trafi w gusta czytelnicze wszystkich odbiorców, myślę jednak, że warto zaryzykować jej lekturę i zmierzyć się ze specyficznym stylem jej autora.
Wiadomo, że Kurt Vonnegut robi z czytelnikiem co mu się żywnie podoba, jednak biorąc pod uwagę jego talent, lekkość pióra, zdolność snucia niesamowitych opowieści, tak łatwo mu wszystko wybaczyć. To lektura dla bardziej wymagającego czytelnika, otwartego na literackie eksperymenty, czasem nawet na granicy dobrego smaku. Skoro tak prezentuje się książka zaliczana do tych bardziej przeciętnych w dorobku pisarza, aż strach się bać tego, czego doświadczymy obcując z jego najlepszymi dziełami. Do twórczości pisarza z całą pewnościa będę powracać, a póki co zachęcam do eksperymentu z "Sinobrodym".
„Sinobrody” autorstwa Kurta Vonnegut od Wydawnictwa Zysk i S-ka to mocna książka, zmuszająca do refleksji i wzbudzająca w człowieku wstyd z powodu kondycji naszego człowieczeństwa.
To książka o ludzkiej destrukcji i „talencie” ludzkiego niszczenia. Człowiek tworzy, komponuje, kocha, ale również niszczy, dekomponuje i nienawidzi.
„Sinobrody" to tytuł – metafora. Kurt Vonnegut wykorzystuje skojarzenie ze straszną legendą o mężczyźnie, który mordował swoje żony, gdy zajrzały do pokoju, do którego zabronił im zaglądać.
Fikcyjna autobiografia malarza, który porzuca malarstwo i zaczyna kolekcjonować dzieła największych amerykańskich ekspresjonistów. Kiedy pojawia się w życiu malarza bogata wdowa, pragnąca odkryć sekret skryty w wielkim spichrzu na kartofle, pojawia się ryzyko, że historia żon Sinobrodego się powtórzy.
W książce pojawia się również wątek traumy związanej z wojną oraz kondycji człowieka, który wojnę przeżył, który był dobrym żołnierzem, który się sprawdził w tak okrutnej rzeczywistości.
Ta książka zmusza do szczerej odpowiedzi na pytania: czy potrafimy rozpoznać prawdziwe zagrożenie dla naszego istnienia? Czy potrafimy odnaleźć się we wspólnocie? Czy potrafimy się ochronić przed zagrożeniami naszej epoki, gdy poczucie niepewności i zagubienia, rozdarcia między różnymi wartościami, lub ich brak, staje się codziennym towarzyszem naszego życia?
Autor ma oryginalny styl, od pierwszych stron wciąga czytelnika w treść i skupia uwagę. Ironia, sarkazm i dużo świetnego humoru pozostawia słodko-gorzki posmak po lekturze tej książki.
To bardzo dobra książka. Mądra, dająca przyjemność z zanurzenia się w lekturze i zmuszająca do refleksji. Gorąco polecam.
W SPICHRZU ARTYSTY
„Sinobrody” to kolejna z mniej znanych powieści Kurta Vonneguta wznowiona na naszym rynku. I jednocześnie kolejna, którą absolutnie warto jest poznać – wcale nie mniej, niż jego czołowe dokonania. Bo powieść ta to nic innego, jak rewelacyjna satyra na artystów, ale też wciągający thriller z zagadką, która spodoba się też miłośnikom grozy. A wszystko to podane jak zawsze w wysmakowany w swej pozornej lekkości sposób.
To miała być autobiografia, a wyszedł dzienni z pewnych wydarzeń. Od tego właśnie zaczyna się niniejsza powieść. Rabo Karabekian jest artystą u kresu swego życia. Niegdyś malarz, potem porzucił swoje zajęcie na rzecz kolekcjonowania prac kolegów po fachu, których poznał, kiedy jeszcze nie byli gwiazdami. Tak oto rośnie jego kolekcja amerykańskich ekspresjonistów, ale nie to zdaje się być najważniejszą rzeczą w życiu Rabo. A co takiego? To ładnie próbuje odkryć pewna młoda i bogata wdowa, które zjawia się w jego życiu. Były malarz posiada bowiem niepozorny spichlerz na ziemniaki. Nic szczególnego, a jednak to właśnie tego pozbawionego okien budynku strzeże jak oka w głowie i zabrania kobiecie tam wchodzić. Wdowa postanawia jednak odkryć sekrety tego miejsca. Ale co się tam kryje? I co z tego wyniknie?
https://ksiazkarniablog.blogspot.com/2020/10/sinobrody-kurt-vonnegut.html
"Listy" Kurta Vonneguta to opracowany przez Dana Wakefielda, jego wieloletniego przyjaciela, bogaty zbiór korespondencji obejmujący całe dorosłe...
`Slapstick` prezentuje apokaliptyczną wizję z perspektywy aktualnego króla Manhattanu (i ostatniego prezydenta Stanów Zjednoczonych), zlośliwie lekceważące...
Przeczytane:2021-03-07,
Przypomnijmy sobie o czym była baśń o Sinobrodym. Wielki Pan przywozi na zamek swoją świeżo poślubioną małżonkę i tak do niej mówi: - Słuchaj Marzena, to jest twój dom. Możesz korzystać ze wszystkich pokoi, poza tym na końcu korytarza. Co by się nie działo, nie otwierasz tych drzwi. Jasne? Żonka odpowiada: - Jasne, dziubeczku!. Zadowolona Marzenka żyje sobie beztrosko w pięknym pałacu, aż do dnia, kiedy zwycięża jej ciekawość. Pomimo zakazu, otwiera komnatę, a w niej znajduje poprzednie żony swojego Dziubeczka, martwe.
Fabuła
Rabo Karabekian, podobnie jak Sinobrody, coś ukrywa. Nie jest to tak krwawy sekret, chociaż kto wie. Kto normalny zamyka spichrz na ziemniaki na kilka potężnych zamków. Rabo żyje spokojnie w swojej twierdzy otoczony przez dzieła sztuki, do dnia, kiedy w jego życie wkracza żywotna wdówka, Circe Berman. Kobieta namawia go do napisania autobiografii, a sama zabiera się za myszkowanie po domu. Tylko tajemniczy spichrz na kartofle pozostaje dla niej niedostępny.
Książka napisana jest w formie czegoś na pograniczu autobiografii i dziennika. Rabo zamierza streścić nam swoje życie, ale skoki w przeszłość przeplatane są wydarzeniami codziennymi, czy też dygresjami autora. W ramach obu linii czasowych zachowano chronologię, a wszelkie przemyślenia i komentarze dotyczą aktualnie relacjonowanego epizodu. Do tego autor nie ukrywa przed nami o jakich latach opowiada. Proste zabiegi typu, "wracając do czasów Wielkiego Kryzysu", okazują się najlepsze.
"Sinobrody" to dziwna książka, nawet jak na Kurta Vonneguta. W akapicie Fabuła opisałam wam bardzo pobieżnie wokół czego kręci się akcja. Nie możemy, jednak rozliczać tej powieści w kategoriach obyczajówka, sensacja, przygoda. Proza Kurta Vonneguta to odrębny gatunek, który charakteryzują abstrakcja, groteska, czarny humor. "Sinobrody" jest tak oryginalnym tworem, że, pomimo że czuć w nim Vonnegutowski styl, to nie wydaje mi się aż tak groteskowa. Pomimo absurdalnych sytuacji, wszystko co przeczytałam odczuwałam bardzo na serio. Myślę, że jest to zasługą głównego bohatera i zarazem narratora, czyli Rabo Karabekiana. Co jest nietypowe, dla Vonnegutowskiej postaci, wydaje się on osobą rozsądną i zadowoloną. Może i mieszka w muzeum i jest lekko oderwany od rzeczywistości, ale z samotnością dobrze sobie radzi. Kiedy pisze swoją autobiografie, ma bardzo duży dystans do tego co przeżył. Nawet najdziwniejsze wydarzenia okrasza takimi komentarzami, że tylko delikatnie się uśmiechamy i gratulujemy mu tego dystansu.
Zapytacie się to o czym ta książka właściwie jest?.
O wszystkim po trochu. Dużo w niej sztuki. Rabo to niemalujący już malarz, ale cały czas pasjonujący się sztuką. Ma imponującą kolekcję obrazów, a pochwalić się może również kolekcją sławnych przyjaciół z kręgu ekspresjonistów abstrakcyjnych.
Co poza tym? W książce są wyraźne aluzje do polityki i wojny, ale nie dominują. Znajdziemy w niej też trochę samotności, przyjaźni, okrucieństwa, egocentryzmu, pasji. Tak naprawdę przychodzi mi do głowy wiele rzeczowników, ale nie będę ich wymieniać. Myślę, że każdy kto zacznie czytać tę powieść znajdzie w niej jakąś myśl, której się uczepi. Wspomnę tylko o moim ulubionym fragmencie, kiedy to malarz zostaje zapytany, dlaczego maluje abstrakcję, skoro umie malować normalnie. Odpowiedź wbiła mnie w fotel.
Podsumowanie
Och, jaka to jest specyficzna książka. Chyba tak specyficzna jak nurt malarski, który się w niej przewija, czyli ekspresjonizm abstrakcyjny. Wyobraźcie sobie, ekspresja i abstrakcja w jednym. Ciekawość pcha , żeby sprawdzić o co w tym chodzi.