Teraźniejszości nie ma. Przyszłość jest wielką niewiadomą. Istnieje tylko przeszłość.
„Pomarańcze na obrazie” to podróż w czasie, którą wypełniają barwne anegdoty i niezapomniane historie. Autor, ze swadą i lekkością pióra rodzinnego kronikarza, otwiera przed czytelnikami drzwi do swojego życia, dzieląc się niezwykłymi opowieściami zasłyszanymi od swych przodków.
Podąża ich śladami przez Poznań, Lwów, Ural, wioskę Masindi w Ugandzie, Holandię aż do maleńkiej Bródki, mitycznej bezpiecznej przystani gdzieś w sercu Polski. Spoglądając z czułością i nostalgią na świat, którego już nie ma, autor uświadamia nam, jak ważne jest ocalenie od zapomnienia tych drobnych, codziennych momentów, które składają się na naszą historię.
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2024-08-22
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 326
Język oryginału: polski
Przeczytane:2024-09-15, Ocena: 5, Przeczytałam, Mam, konkurs, 52 książki 2024, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu 2024, Wyzwanie - wybrana przez ciebie liczba książek w 2024,
„Pomarańcze na obrazie” skusiły mnie do siebie zarówno tytułem jak i okładką. Nie mogłam zatem przejść obojętnie obok tej książki. Dodatkową zachętą było poznanie kolejnego nowego polskiego autora. A ja lubię czytać nieoczywiste lektury i nie oczekiwać czegokolwiek od lektury, która biorę do ręki. Nie jest to jednak pewnik, bo zmieniam dość często swoje zdanie (jak to kobieta...).
"Ten obraz był ze mną od zawsze.
Pomarańcze zapakowane na kolonialną modłę w cieniutki jak bibułka papierek, każda z osobna. Niektóre bez opakowania, w wiklinowym koszu spoczywającym na blacie narożnej komody. Inne leżące luzem na samym blacie, w papierku lub bez, wszystkie bez wyjątku dorodne, kuszące, pełne aromatu."
Ta książka jest niesamowitą opowieścią, to podróż w różne czasy, to biografia rodziny narratora, tej bliższej i dalszej, tej znanej, mniej znanej i całkiem nieznanej. Mimo to, że jest rodzinną historią, wspomnieniami, to czyta się ją jak przygodową powieść. A rodzina narratora nie przebywała tylko w Polsce, w maleńkiej wsi, lecz będziemy podążać ich śladami po Europie, ale też Afryce i Azji. Wspomnienia są ważne, sama lubię przeglądać stare albumy ze zdjęciami i ze zdziwieniem zauważam, że niektórych osób już nie poznaję...
Czytając tę książkę możemy nie tylko wspominać razem z autorem, ale także dzieli się on z nami także opowieściami, które sam zna tylko ze słyszenia, lecz mimo to są ciekawie nam przekazane. Lekkość pisania i różne anegdoty ułatwiają lekturę, kartki tylko śmigały mi między palcami a ja wsiąkałam coraz głębiej w te niesamowita opowieść.
"Mam na imię Piotr. Jedno z tych uniwersalnych, ewangelicznych, zawsze dobrze brzmiących i nigdy nie starzejących się imion. Jestem za nie wdzięczny moim rodzicom. Mogłem przecież, urodziwszy się nieco wcześniej, zostać Józefem, Eugeniuszem (Gienkiem), Henrykiem lub - nie daj Boże - Adolfem. Bądź też przyszedłszy na świat o wiele później - Adrianem, Brianem, Oliwierem lub... Solidariuszem."
Przeszłość jest ważna, nawet dalekich krewnych. Może ona bowiem wpływać na losy przyszłych pokoleń. Nie zawsze można się odciąć od więzów rodzinnych. Różne skrywane tajemnice są w każdej rodzinie i zazwyczaj potrafią wypłynąć na powierzchnię w najmniej odpowiednim momencie.
Gdy autor wspomina czas, gdy mając niespełna sześć lat, zobaczył w pokoju odkrytą trumnę z babcią, mnie się także przypomniała taka scena. Tylko ja widziałam swojego dziadka...
To w tamtych czasach nie było nic dziwnego ani szokującego. Teraz oszczędza się zazwyczaj dzieciom takiego widoku...
Warto ocalić różne wspomnienia, trzeba je spisywać dla potomnych lub chociaż o nich opowiadać.
Polecam tę książkę, bo naprawdę to ciekawa lektura.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Dziękuję za możliwość jej poznania Wydawnictwu Novae Res