Staruszki, które ukradły urnę i zniknęły!
Chociaż Joanna jest już po trzydziestce, wciąż mieszka z matką i ciągle słyszy, że powinna wreszcie znaleźć męża. Od lat cały swój wolny czas poświęca podopiecznym domu spokojnej starości, w którym pracuje. Nie jest tam jednak tak spokojnie, jak mogłoby się wydawać. Gdy jedna ze staruszek umiera, jej szalone przyjaciółki chcą wykraść urnę i spełnić ostatnie marzenie Alicji - zabrać ją na grób Elvisa w Memphis. Policjanci ignorują sprawę, więc Joanna musi sama odnaleźć siwowłose złodziejki. Pomaga jej wnuk Alicji, którego gryzą wyrzuty sumienia, bo nie zdążył spędzić z babcią zbyt wiele czasu. Trzeba mu tylko wytłumaczyć, dlaczego Joanna nie upilnowała urny…
Czy żywiołowym staruszkom uda się zrealizować ten szalony plan?
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2018-07-04
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 316
"Nie oceniaj książki po okładce!" - to mądra, sprawdzona i celna uwaga, od której to jednak istnieją pewne wyjątki... Bo jak wszakże nie ocenić z góry pozytywnie książki, z której to okładki patrzy na nas uśmiechnięty, przesympatyczny i przepiękny pies rasy maltańczyk, siedzący na gustownym, błękitnym fotelu...? NIE DA SIĘ! A ten piękny obraz zawiera sobą najnowsza powieść obyczajowa Mariki Krajniewskiej pt. "Och, Elvis", która to ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czwarta Strona. O tym, czy moja wstępna ocena tej pozycji była słuszną, niechaj zaświadczy niniejsza recenzja...
Główną bohaterką tej opowieści jest Joanna - trzydziestoletnia panna, pracująca na co dzień w domu spokojnej starości. Jej spokojną i dość monotonną rzeczywistość - dzieloną pomiędzy pracę i narzekania matki na staropanieństwo córki, przerywa nagle oto pewne elektryzujące wydarzenie... Otóż gdy jedna z pensjonariuszek domu starców umiera, jej dwie zwariowane przyjaciółki postanawiają ukraść urnę z prochami staruszki, by następnie spełnić jej ostatnie życzenie - odwiedzić grób Elvisa w dalekim Memphis. Jak pomyślą, tak i czynią..., zaś wobec braku reakcji policji, Alicja wyrusza w pogoń za dwiema uciekinierkami, a towarzyszy jej - nie pałający do niej sympatią wnuczek zmarłej babci...
Najnowsza książka Mariki Krajniewskiej, oferuje nam sobą bardzo inteligentne, intrygujące i wypełnione wielkimi emocjami połączenie komedii literackiej, z poruszającą historią obyczajową. Z jednej strony odnajdziemy tu bowiem moc scen, dialogów i wydarzeń, które automatycznie wywołują na naszym obliczu uśmiech, z drugiej zaś nie zabraknie tu też i gorzkich chwil odnoszących się do przewrotności ludzkiego losu, przemijania i tego, jak wielką rolę w życiu każdego z nas odgrywa obecność drugiej, bliskiej nam osoby... Myślę, że właśnie owa wielobarwność charakteru tej opowieści czyni ją tak bardzo wyjątkową, udaną i piękną...
Pod względem fabularnym, mamy tu do czynienia de facto z dwoma głównym wątkami. Pierwszy z nich skupia się na losach Joanny - zwanej przez pensjonariuszy "Małą Mi", której to towarzyszymy w jej osobistych, zawodowych, jak i też wreszcie "śledczych" perypetiach:) Drugi wątek skupia się zaś na perspektywie naszych uroczych staruszek - najpierw w osobach Gieni, Marysi i Alicji, zaś po śmierci tej ostatniej, już tylko tych dwóch pierwszych. To u ich boku poznajemy realia życia w przytulnym domu starców, przeżywamy smutek odejścia przyjaciółki, jak i też wreszcie odbywamy szaleńczą wyprawę ku "grobowi Elvisa"...:) Te dwie narrację wzajemnie się tu ze sobą przelatają i tworzą spójną całość, dopełnioną także pewnym przyjemnym wątkiem natury obyczajowej... Całość zaś puentuje wielki, spektakularny i absolutnie zaskakujący finał!
Wielką siłą tej książki, są bez wątpienia jej bohaterki. Alicja, Gienia i Marysia - zwariowane staruszki, które cechuje niezwykła pogoda ducha, znakomite poczucie humoru, życiowa mądrość i energia, której mógłby pozazdrościć im niejeden nastolatek. To postacie, które z miejsca zdobywają naszą sympatię, ujmują nas swoim stylem bycia i stają się naszymi wielkimi przyjaciółkami na czas tej lektury. Po drugiej stronie mamy zaś Joasię, czyli dobrą, wrażliwą i sympatyczną kobietę, której życie osobiste nie ułożyło się tak, jak by sobie to wymarzyła. To również ciekawa, często zaskakująca nas swoimi decyzjami i bardzo sympatyczna bohaterka, którą to jednak trzeba wpierw dogłębniej poznać, by dojść do takich wniosków:)
Opowieść ta stanowi dla mnie przede wszystkim przepiękną, niezwykle optymistyczną i inteligentną narrację o sile przyjaźni. Przyjaźni, której nie jest w stanie pokonać nawet śmierć, a raz złożona obietnica, jest najważniejszą na świecie. To, w jaki sposób autorce udało się tu ukazać relację pomiędzy trzema zaprzyjaźnionymi staruszkami, zasługuje na jak największe słowa uznania i zachwytu. To sama prawda, kwintesencja i serce tego, czym jest przyjaźń, jak wielką rolę odgrywa ona w naszym życiu i jak bardzo jest potrzebną każdemu, kto idzie sam przez swoją codzienność. Myślę, że właśnie ten aspekt czyni tę opowieść tak spoważniałą i wyróżniającą się z szeregu innych...
Powieść "Och, Elvis" to książka, która zachwyca nas tak swoją piękną okładką, jak i intrygującym wnętrzem. Zachwyca, bawi, a czasami i dogłębnie wzrusza, czyli dokładnie czyni to, czego wszyscy oczekujemy od literatury. To idealna propozycja na przyjemną, udaną i porywającą letnią lekturę, zapewniającą przy tym ogromny zastrzyk dobrej, pozytywnej energii. Jak bowiem pokazuje ta opowieść, starość naprawdę może być wielką przygodą...:)
Cykl "Och, Elvis!" to godna polecenia trylogia. Trochę humoru i wzruszeń. Perypetie żywiołowych staruszek, które chcąc pomóc najbliższym, wpadają w różne kłopoty. Opowieść o przyjaźni, oddaniu, miłości.
Gorąco polecam.
Mam mieszane odczucia do książki, czasami miałam wrażenie, że to parodia. Nie podobało mi się jak z początku przedstawiono staruszków i to ganianie z urną... potem już było lepiej. Bohaterki pokazały czym jest prawdziwa przyjaźń i ogólnie więzi.
Nie ukrywam, że do sięgnięcia po książkę skusił mnie przede wszystkim opis książki oraz uroczy piesek na okładce. Spodziewałam się uroczej komedii, podczas której będę ocierać łzy śmiechu i będę się fantastycznie bawić. I choć było kilka zabawnych dialogów i odniesień, to niestety komedia to nie była. Zamiast śmiechu pojawił się smutek (w rozdziałach dotyczących przeszłości) oraz zaduma nad naszym człowieczym losem. Główna bohaterka Joanna wprost działała mi na nerwy i zdecydowanie wolałam czytać o szalonych starszych przyjaciółkach, które ukradły urnę z prochami swojej przyjaciółki. Byłam ciekawa, czy uda im się dotrzeć na grób Elvisa. Niejedna młoda osoba mogłaby się od nich uczyć! Choć książka nie jest objętościowo gruba i czytało mi się ją bardzo szybko, to wyczułam zgrzyt dotyczący dialogów. Były tak bardzo toporne! Szalone staruszki uratowały książkę i jestem bardzo ciekawa, czy pojawią się w nowej książce autorki „No, Asiu!”.
Joanna jest już po trzydziestce i pracuje w domu spokojnej starości. Wydawałoby się, że taka kobieta jak ona ma w życiu wszystko poukładane. Nic bardziej mylnego. U boku nie ma ukochanego mężczyzny, a do tego mieszka nadal z matką, która wciąż jej powtarza, że ma znaleźć wreszcie sobie męża. Joanna dba o swoich podopiecznych, którzy czasem potrafią dać w kość, a niektóre nawet przypominają swym zachowaniem niesforne nastolatki.
W domu spokojnej starości są ludzie, pomiędzy którymi są przyjaźnie, nawet takie, które trwają już od wielu lat. Gdy pewnego dnia jedna ze staruszek umiera, pozostawia po sobie pewien plan. Ten plan wpada w ręce Marii i Gieni i za ich sprawą wybucha poruszenie i powstaje niejasna sytuacja w "Patrycji". Znika urna z prochami zmarłej, a jej przyjaciółki pragną spełnić marzenie, które za życia kobieta miała. Postanawiają wyruszyć na grób Elvisa do Memphis.
Joanna dobrze wie kto wykradł urnę, jednak nie może odnaleźć staruszek, które zapadły się pod ziemią. Policja natomiast ignoruje całą sprawę, pozostawiając opiekunkę starszych osób samej sobie. Na szczęście w poszukiwaniach pomaga jej wnuczek zmarłej, który za życia nie spędził zbyt wiele czasu ze swoją babcią. Czy starsze panie dotrą do celu i spełnią marzenie swej przyjaciółki? A może Joanna odnajdzie je zanim te wyruszą w podróż i przeszkodzi w realizacji planu?
"Och, Elvis!" jest powieścią, która totalnie mnie zaskoczyła. Okładka wyprowadziła w pole me myśli i stworzyła obraz czegoś lekkiego, humorystycznego. Oczywiście i takie elementy się pojawiły, lecz w głównej mierze przekaz ma zupełnie inny. Główne bohaterki, czyli trzy starsze panie skradły moją sympatię od samego początku. Urocze, wesołe, z poczuciem humoru i energią, której można pozazdrościć. Gdy jedna z nich umarła, strasznie smutno mi się zrobiło. Nie lubię śmierci, nie lubię gdy rozdziela ze sobą przyjaciół i rodziny. Zatem pozwólcie, że na temat śmierci nie będę rozwijała dalej mych myśli. Powracając do Marii i Gienii, to muszę przyznać, że zaskakują. Te ich pomysły i chęć spełnienia marzenia zmarłej przyjaciółki jest niesamowita. Cała ich przyjaźń jest piękna, do przysłowiowej grobowej deski. Choć początki więzi, która ich łączyła, nie wyglądały tak kolorowo, w ogóle życie ich nie szczędziło, a mimo wszystko one przetrwały. Autorka zrobiła mi wielką niespodziankę, gdy w pewnym momencie zaczęła wracać do przeszłości tych kobiet. Uwielbiam otrzymywać wszystko od podstaw i tu to otrzymałam, poznałam przyjaźń, której fundamenty na samym początku były bardzo niepewne, a mimo wszystko z upływem czasu stały się bardzo mocne. To co przeżyły, tak jak pokierowało ich życie łapie za serce i udowadnia wiarę w bliskie osoby. Czasami można mocno zbłądzić, popełnić wiele błędów, lecz świadomość, że gdzieś na świecie jest ktoś, kto mimo wszystko poda pomocną dłoń, jest czymś wspaniałym, czymś w rodzaju ukojenia i uspokojenia myśli.
Książkę tę czyta się bardzo szybko i z dużym zainteresowaniem. Ciągle zastanawiałam się jak kobiety dadzą radę przetransportować urnę. Ich pomysły nie mieściły mi się w głowie, ale trzymałam za nie kciuki. Bardzo im kibicowałam, aby udało im się spełnić marzenie Alicji. Choć w prawdziwym życiu nie wyobrażam sobie takiej sytuacji i takiego obrotu spraw, to nie przeszkadzało mi w tym, że próbowałam sobie to wszystko wyobrażać i podążać wraz z szalonymi bohaterkami powieści.
Również wyobrażałam sobie trzy starsze kobiety na placu zabaw i naprawdę choć widok tak właściwie niespotykany, bynajmniej dla mnie, to wcale mnie nie zaskoczył. Ja sama nadal potrafię usiąść na huśtawce, czy zjechać na zjeżdżalni. I nie zapowiada się, aby szybko minęły mi te chęci. Na powrót do dzieciństwa zawsze będę mieć ochotę.
Do książki nie mam żadnych zastrzeżeń i w sumie mam uśmiech od ucha do ucha, gdy na nią patrzę. Zrodził się we mnie sentyment do niej. Może nie jest to jakieś arcydzieło, ale moje serce skradła. Będę czekać na dalsze losy bohaterek. Choć nie wiem czy przeżyję kolejną śmierć. Mam nadzieję, że autorka nie ma w planach uśmiercania kolejnych bohaterów.
biblioteczkamoni.blogspot.co.uk
"Papierowy motyl" to poruszająca historia młodej matki, zmagającej się ze śmiertelną chorobą ukochanej córki. Bohaterka staje w obliczu trudnych...
„Tutaj ludzie są jak bezpańskie psy. Tylko że dla nich nie ma schronisk. Nie ma miejsc, gdzie mogliby przeczekać passę, zupełnie nie taką, jak być...
Przeczytane:2019-04-23, Ocena: 3, Przeczytałam, 52 książki 2019, 26 książek 2019, 12 książek 2019, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2019 roku (34 książki), Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu - edycja 2019,
„Och! Elvis” Mariki Krajewskiej to książka, która opowiada o przyjaźni, która przetrwała wszystko. Alicja, Marysia i Gienia to trzy kobiety w podeszłym wieku, które przebywają w domu opieki „Patrycja”, którym dowodzi samotna Joasia.
Kobiety przyjaźnią się od lat, ale tak naprawdę dopiero po śmierci Alicji poznajemy trudne początki ich przyjaźni. Okazuje się, że w tym przypadku ich przyjaźń zrodziła się z nienawiści, a później ze wspólnych celów.
Lekka, choć nie do końca wpasowująca się w mój literacki gust książka.