Powieść Mój Michael, opublikowana w 1968 roku, uznana przez krytykę za „izraelską Panią Bovary”, cieszy się na świecie rosnącą wciąż poczytnością. Ten dramat ludzkich uczuć, przedstawiony z prawdziwym znawstwem kobiecej psychiki, rozgrywa się w scenerii Jerozolimy lat pięćdziesiątych XX wieku. Michael wychodzi z domu, a mnie dławią łzy. Zadaję sobie pytanie, skąd ten żal. Z jakiej przeklętej nory wychynął, żeby mi zmącić błękit tego poranka. Szperam w stercie kruszących się wspomnień. Jak buchalterka sprawdzam każdą cyfrę w kolumnach długiego rachunku. Gdzie kryje się błąd? Czy to złudzenie? Zdawało mi się, że widzę głupią pomyłkę, ale gdzie? Na ulicach Jerozolimy czysty poranek. Pogodne głosy. Stary dorożkarz rozsiadł się na koźle i śpiewa na całe gardło. Uczniowie religijnej szkoły dla chłopców Tachkemoni noszą berety na bakier. Stoją na przeciwległym chodniku, naśmiewają się ze starego dorożkarza, prowokują go. Dorożkarz macha do nich, jakby odpowiadał na przyjazny gest, uśmiecha się i śpiewa dalej wielkim głosem.
Wydawnictwo: Czytelnik
Data wydania: 2020-10-27
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 304
Opowieść o trudnej miłości, ukazująca nie zawsze tę piękną i wzruszającą stronę małżeństwa. Historia małżeństwa kochającego się, ale żyjącego obok siebie, razem ale osobno. Hannah, studentka literatury poznaje Michaela, studenta geologii. Przypadkowe spotkanie zaważy na ich dalszym wspólnym życiu. Bardzo szybko się pobierają, wkrótce na świat przychodzi syn. Małżonek jest trochę zaskoczony faktem, że zostanie ojcem. Jednak z czasem radość pojawia się w jego dziwnym sposobie bycia. Nie jest im łatwo, prowadzą oszczędne życie, Michael tylko pracuje na utrzymanie rodziny, a ponadto cały czas poświęca na pisanie doktoratu. Domem zajmuje się Hannah, co wkrótce powoduje pustkę w jej życiu. Małżonkowie coraz bardziej oddalają się od siebie, zaczyna więcej ich dzielić niż łączyć. Czy małżeństwo przetrwa kryzys? Czy są na tyle dojrzali, aby zapełnić tę przepaść, która jest między nimi?
Mój Michael to niezwykła powieść o samotności w małżeństwie, kryzysie relacji małżeńskich i poczuciu wyobcowania w związku. Ludzie z czasem się od siebie oddalają, tylko warto zadać pytanie, czym to jest spowodowane? Pracą, nadmiarem obowiązków, pojawieniem się dziecka na świecie, a może faktem, że małżeństwo nie wynikało z wielkiej miłości? Trudna to lektura, nie na jeden wieczór, ale na dłuższą chwilę. Nie można jej czytać szybko, w nią się trzeba wczuć, aby uchwycić to, co nie jest napisane, ale błądzi pomiędzy stronicami tej lektury. Nie oczekujcie wielkich i szybkich akcji, dynamicznych zwrotów czy wybuchu fajerwerków. Tutaj fabuła płynie spokojnie, jest uśpiona. Trzeba emocje samemu wydobyć z niej, wnikliwie obserwować zachowania bohaterów i samemu ocenić sytuację.
Nie mogę powiedzieć, aby ta powieść mnie bardzo wciągnęła i zniewoliła. To trochę nie mój klimat. Owszem bardzo cenię powieści psychologiczne, ale ta do mnie nie przemówiła mocnym głosem, trochę wiało nudą i nijakością. Bohaterowie zbyt wycofani i niezdecydowani, nie potrafiący się odnaleźć w nowej roli. Jestem jednak pewna, że historia na pewno znajdzie swoich wiernych fanów, zwłaszcza tych, którzy znają i cenią wcześniejszą twórczość Amosa Oza.
Piękna ta proza! To powieść zdecydowanie do wielokrotnego czytania…
Z noty wydawniczej dowiadujemy się, że „Oz mistrzowsko maluje postępujący rozpad małżeństwa (…) ukazując zarazem panoramę Jerozolimy lat pięćdziesiątych XX wieku”. Panorama Jerozolimy faktycznie jest ukazana w powieści i to w bardzo interesujący sposób. Z tym stwierdzeniem się zgodzę. Jednak ciężko zgodzić mi się ze stwierdzeniem, że autor w poświeci ukazuje rozpad małżeństwa… Nie do końca wiem jak to wyrazić, ale to było małżeństwo… jednostronne. W to małżeństwo zaangażowany był jedynie Michael. Chana z kolei pozwalała co najwyżej angażować swoją osobę w kolejne sceny z życia Michaela Gonena. Chana twierdzi, że kochała swojego męża… Może to prawda. Może do innej miłości nie była zdolna.
Michael i Chana. On geolog. Ona humanistka. On poświęcający się rodzinie. Ona wypełniająca jedynie swoje obowiązki. On poświęcający się nauce. Ona swoje zamiłowanie do literatury dawno już porzuciła. On mający jasno wytyczone cele i konsekwentnie do nich dążący. Ona snująca się w życiu bez celu. On realista. Ona marzycielka. On nazywający wszystko konkretnie i bez zawiłości. Ona uciekająca się do metafor. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Michaela polubiłam. Bardzo. Chany nie polubiłam. Ani trochę. Jest jeszcze ich synek – Jair. Rezolutny chłopczyk, który nigdy nie dał zbyć się byle wyjaśnieniem.
Oz przepięknie opisał nie zawsze piękną rzeczywistość. Rzeczywistość pokazaną i z perspektywy Michaela, i z perspektywy Chany. Urzekła mnie jednoznaczność wypowiedzi Michaela. Urzekł mnie jego spokój, jego zrównoważenie, jego stoicyzm, jego jasność i klarowność wniosków, jego szczerość i jego prostolinijność. Urzekło mnie jego pogodzenie się z zastaną rzeczywistością. Urzekła mnie jego obowiązkowość i wobec rodziny, i wobec ojczyzny. Urzekło mnie jego niezłomne dążenie do raz obranego celu. Urzekł mnie jego sposób rozmowy z Jairem i to, w jaki sposób tłumaczył świat swojemu synkowi. Dziwiłam się, skąd w tym człowieku tyle siły, tyle cierpliwości, tyle wytrwałości, tyle zapału do pracy. Tak. Bardzo kochał swoją rodzinę.
A Chana? A Chana sama nie wiedziała, czego chciała od życia. Chana to osoba cierpiąca na chroniczny brak zadowolenia. Wiecznie marząca o czymś, czego nie ma. Wiecznie pogrążona w swoich myślach. Wiecznie pogrążona w swoich sennych wizjach. Nie potrafiąca dostrzec, ile szczęścia w życiu ją spotkało…
Ojciec Michaela powiedział o Chanie, że jest poetką, chociaż nie pisze wierszy. Oczarowało mnie to zdanie. Takich zdań w tej powieści jest znacznie więcej…
Bohaterowie tych opowiadań, mieszkańcy wioski Tel Ilan, starają się rozwiązać zagadki sprzed lat. Myślą o bliskich im osobach, które utracili, i...
Osiem nowych, przeplatających się opowiadań, w których Amos Oz powraca duchem do miejsca i czasu, z których wyrosła jego twórczość. Wśród swoich to...
Przeczytane:2021-01-24,
Amos Oz wypowiedział kiedyś słowa: "Miłość nie jest słodka. Łączy skrajne poświęcenie ze skrajnym egoizmem. Zawiera w sobie potrzebę, by poświęcić się dla ukochanej osoby, a także by tę ukochaną osobę posiąść. By dominować i zostać zdominowanym"*).
I właściwie w dużej mierze oddają one uczucie, jakim Chana – główna bohaterka książki pt. „Mój Michael” – obdarza swojego męża. Najwyraźniejsza warstwa opowieści traktuje o małżeństwie dwojga młodych ludzi. Ona, Chana, studentka literatury hebrajskiej, ma 20 lat. On, Michael, student geologii, raptem niewiele więcej. Po ślubie zamieszkują razem w wynajmowanym mieszkaniu. Z perspektywy dekady Chana napisze w swoim zeszycie: „W zimowy dzień o dziewiątej rano potknęłam się na schodach. Nieznajomy chłopak chwycił mnie za łokieć. Rękę miał silną i pewną.”**) Jest rok 1950. Na wiosnę biorą ślub. Niebawem na świat przychodzi ich syn. Kolejne zapisy pokazują, jak małżeństwo zrodzone z marzenia, obszyte gronostajem fantazji i szyfrem znaków okazało się rozczarowaniem.
Sprowadzając charaktery obojga bohaterów do gatunków literackich, można powiedzieć, że on to sucha i rzeczowa rozprawka, czyli racjonalnie poukładany, z zakresem zadań do wykonania, może nie błyskotliwy, lecz mocny siłą solidności i konsekwentnej pracowitości. Ona to wytwór wyobraźni powstały z marzeń i snów, zmienna egocentryczka, przejawiająca tendencje do brutalności i neurotyzmu. Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Te natomiast krążą wokół siebie, wyłaniają się milcząco z własnych półcieni, stroniąc od rozmowy. Są jak oddalające się elektrony. Jego i ją zetknął przypadek, bo słowa „przyczyna” oboje używają bardzo ostrożnie, jakby celowo unikali zetknięcia z ogniskiem zapalnym.
Paradoksalnie w książce „Mój Michael” na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim postać Chany – młodej kobiety, córki, żony, matki. Choć w tytule mowa o nim, bezwiednie otrzymujemy wiedzę o niej, jakby ona sama bała się, że zostanie pominięta, a wspomnienia stanowią jej sposób, by przetrwać, by pokonać strach przed zapomnieniem i śmiercią. Po 10 latach zapisuje w zeszycie – nawet nie nazywa go dziennikiem czy pamiętnikiem – chwile, które utkwiły jej w pamięci, chwile spędzone z Michaelem, z dzieckiem, a przede wszystkim z sobą samą. Nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, w tym także i na to, dlaczego wyszła za Michaela, Chana ucieka w stany, które dalekie są od realnego życia. Ucieka w głąb siebie, ucieka do fantazji, sennych marzeń. Jest w nich zwykle, w przeciwieństwie do prawdziwej Chany, silną i walczącą księżniczką, raz wybawiana z opresji, innym razem bezwstydnie poniżana, ale finalnie dumna i zwycięska. W fantazjach w różnych rolach pojawiają się także towarzysze zabaw z dzieciństwa – arabscy bliźniacy – silni, groźni, a jednocześnie pociągający tajemniczością. Chana, otoczona przyziemną codziennością, poszukuje intensywnych doznań poza schematem powtarzalnych dni, jednak nie potrafiąc pokonać lęków, dawnych zahamowań, niebezpiecznie dryfuje na pograniczu jawy i snu. Co charakterystyczne, dzięki tym zabiegom rzeczywistość u Oza staje się bardziej odległa niż sen, a przemijająca jawa opływa apatyczną Chanę, jakby ta była ledwie biernym obserwatorem, a nie uczestnikiem własnego życia.
Choć Michael studiuje geologię, lecz to Chana przejawia wiele cech wspólnych z tą nauką. Mimo że emocjonalnie zastygła jak miliony lat nawarstwień litosfery, jednak czasami potrafi palić ogniem nieposkromionej namiętności. Pełna sprzecznych sił, które na nią działają. Podobne podobieństwa widać między Chaną a Jerozolimą, miastem otwartym acz pełnym odgrodzonych dziedzińców. Chana napisze: „Można było siedzieć na dworze, a mimo to pozostawać w zamknięciu i ukryciu.”**) Jakby pisała o sobie, bo ona sama, choć młoda i pociągająca, jest już wewnętrznie skostniała, podobnie jak piękna Jerozolima, która z z powodu ostrych skał i głazów jawi się być niedostępną twierdzą.
Obraz Jerozolimy to kolejna warstwa, którą Oz przed nami rysuje. Jerozolima jako miasto, a także jako zarzewie istnienia zagrożeń z jej burzliwą przeszłością, niepewną teraźniejszością i wątpliwą przyszłością. Jerozolima została przez Oza zantropomorfizowana, autor nadał jej mnóstwo cech ludzkich. Raz jest smutna, innym razem odległa, knuje, jęczy, jej serce bije, czasem krwawi, a światło wydobywa z niej za każdym razem inną twarz. Widnieją na niej ślady historii dawnej i tej aktualnej z odczuwalnym napięciem na linii izraelsko-palestyńskiej oraz kryzysem sueskim włącznie. Jednak Oz aspektom politycznym nadał wymiar bliskiej codzienności, wprowadził je w półmrok uliczek, wyrył w zatartych napisach na murach „W ogniu i krwi upadła Juda, w ogniu i krwi Juda powstanie”**), utrwalił w posępnych płotach. Jerozolimski nastrój napiera cieniem kolczastych krzewów, każdym nadchodzącym dźwiękiem, żywą pamięcią kamieni. Jerozolima jest w Chanie, a Chana jest Jerozolimą, od której nie ma ucieczki. Są na siebie skazane.
„Mój Michael” to także obcowanie z czasem. Z czasem, który wymyka się spod kategorii liniowego czwartego wymiaru. U Oza czas jest obecny, czas dotyczy i nie daje odpocząć. Staje w drzwiach niczym niechciany gość, którego można próbować nie dostrzegać, ale nie wolno ignorować. Oz doskonale to oddaje w zapisach Chany, która choć kurczowo trzyma się przeszłości i wręcz chorobliwie karmi się interpretacją minionych znaków, to jednak chwilami odsłania zapowiedź nadchodzących wydarzeń.
Powieść Oza usiana jest znakami, przeczuciami, znamionami. Żadne z nich nie zostało wyrażone wprost, każde spowite jest rozmytym kontekstem, zawoalowane przypadkiem, przysłonięte perspektywą, jakby wszystkie balansowały na wiotkiej granicy rzeczywistości i marzenia, jawy i onirycznych fantazji. Z jednej strony to one wydają się być drogą do poznania przyczyny, a z drugiej ostrzegają przed dążeniem do ślepej wykładni. U Oza trudno o niezbite wnioski i oczywiste stwierdzenia. To książka, z lektury której z pewnością narodzi się więcej pytań niż odpowiedzi. Ale może właśnie ta niejednoznaczna metaforyka stanowi metodę na znalezienie praprzyczyny? Tej odnoszącej się do małżeństwa Chany i Michaela, a także do historii Izraela i Palestyny. A może po prostu przyczyny? Chana znowu napisze: „(…) zarówno literatura, jak i geologia sięgają w głąb, do praźródeł, by wydobyć z nich ukryte skarby.”**)
Książka Oza usiana jest również skarbami. Choćby kwestie związane z siłą, którą człowiek posiada w sobie, ale także siłą pamięci, siłą będącą motorem napędowym do spełnienia marzeń, np. tych o niezależnym państwie. Czy siła to agresywna walka na śmierć i życie, akcentowanie własnej dominacji, z wyraźnym rozgraniczeniem na dobre i złe narody? Czy siła to raczej spokojna i konsekwentna praca nad rozwojem jednostki, Izraela i sąsiednich państw? Chana powie, że ta wersja jest zbyt banalna. Michael skonstatuje, że przecież „Banał nie jest przeciwieństwem prawdy.”**) Cały Oz – oględny i wielowymiarowy.
Paradoksalnie w „Moim Michaelu” siłą i słabością Jerozolimy, całego Izraela, ale i pojedynczego człowieka, jest destrukcyjna przeszłość, która syci się krwawymi skorupami, jest pogrążona w ciągłym konflikcie, osaczona wojennymi lękami, nękana przez sąsiadów, niespokojna i niespójna wewnętrznie. A jednocześnie z tej samej obolałej historii i istniejących zagrożeń rodzi się moc, która na palące jądro niepokojów nadsypuje utwardzoną poświeceniem, scalającą warstwę wyrzeczeń, konsekwencji, dyscypliny i odpowiedzialności. Tę sprzeczność postaw doskonale reprezentują Chana i Michael, ale widoczna jest również w obrazie samej Jerozolimie z otaczającą ją naturą czy w innych wątkach powieści.
Czy więc „Mój Michael” jest rzeczywiście książką tylko o rozpadzie małżeństwa? Czy może o samotności jednostki? Albo może o sile opuszczonego narodu? A może jeszcze o niezabliźnionych ranach, o oszustwie czasu? A może o…? Oz umiejętnie podsuwa mgnienia z pozoru przelotnej narracji, które pobudzając wyobraźnię czytelnika, wywołują obrazy i skojarzenia. W niektóre zanurzamy się z pełną prędkością, z innych po chwili się wycofujemy, nie będąc pewni właściwego kierunku, do jeszcze innych powracamy i zmieniamy co do nich punkt widzenia. Jednak to, co Oz opanował do perfekcji, już na początku swej drogi literackiej, to angażowanie czytelnika w dyskurs nie tylko o tym, o czym jest powieść, lecz także z czego została utkana.
Wielu widzi w Ozie pisarza-profetę, który potrafi przewidzieć przyszłość. Oz jednak nie nakazuje, nie nawołuje, Oz też nie moralizuje, a dyskretnie pokazuje zwykłe sprawy prostych ludzi, dzięki czemu wyostrza wrażliwość odbiorcy na kwestie tożsamości, na relacje jednostek w kontekście praw zbiorowości o przeciwstawnych interesach. To tu dopatrywałabym się jego siły sprawczej.
I jeszcze krótko o warstwie łączącej izraelskiego autora z polskim odbiorcą, czyli o przekładzie Agnieszki Jawor-Polak. Myślę, że przyjaźń Jawor-Polak z tekstem Oza szczególnie dobrze się prezentuje w najtrudniejszych do odzwierciedlenia mieszankach akwarelowo-świetlistych niuansów natury, w odcieniach chaotycznych nastrojów Chany oraz jej erotyzujących „przebiśnieniach”. Tłumaczka uchwyciła je tak, by źrenica, ucho, a także serce czytelnika mogło wyczuć najmniejsze niemal drgnienie przeistaczającej się atmosfery.
„Mój Michael” ukazał się w cyklu „Mistrzowie literatury” i trzeba przyznać, że Dom Wydawniczy REBIS opatrzył książkę godną oprawą. Twarda, materiałowa okładka. Klasyczna czerń połączona ze szlachetnie złoconymi i tłoczonymi literami. Gustowna elegancja, gdzie mniej znaczy więcej. Do tego papierowa obwoluta. Taką książkę warto czytać (nie jeden raz), taką książkę warto mieć w domowej bibliotece.
*) P. Reiter, Wspominamy Amosa Oza, „Wysokie Obcasy”, 1.11.2019 r.
**) cytaty z książki Amosa Oza „Mój Michael” z Domu Wydawniczego REBIS