Wrocław 1914. Maria - ,,narzeczona" Eberharda Mocka - co noc w swoim mieszkaniu słyszy potępieńcze jęki i płacz dzieci. Ebi myśli, że kobieta traci rozum, ale niebawem odkrywa szokującą prawdę, którą kryją piwnice nieczynnego dworca. Wkracza w sam środek piekła, choć nie wie jeszcze, że jego przeciwnik - Gad - ma potężnych mocodawców, którzy nie cofną się przed niczym.
Mock staje przed dramatycznym wyborem: ocalić matkę Marii czy niewinne dziecko? By ukarać bezlitosnych zbrodniarzy, narazi się na śmierć w męczarniach, a pogoń za złoczyńcą zaprowadzi go na granicę człowieczeństwa. Przekona się, że natura ludzka jest bardziej okrutna niż bezlitosna afrykańska dżungla.
Marek Krajewski - autor szesnastu bestsellerowych powieści kryminalnych, filolog klasyczny. Laureat prestiżowych nagród literackich i kulturalnych. Miłośnik filozofii stoickiej, pilny czytelnik Marka Aureliusza.
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2017-08-30
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 400
Mock. Ludzkie zoo to powieść, która pokazuje czytelnikowi początki zawodowej kariery policjanta Eberharda Mocka. Akcja rozgrywa się w 1914 roku, u progu wojny. Mock przez przypadek zostaje wplątany w niebezpieczną intrygę. Pomagając narzeczonej zidentyfikować dziwne hałasy, które słyszy każdej nocy, odkrywa coś przerażającego, o czym już nigdy nie zapomni. To książka dla ludzi o mocnych nerwach, okrucieństwo i zło jest obecne na każdym kroku.
To, co się szybko rzuca w oczy to to, że autor bardzo starannie przygotował warstwę historyczną i szczegółową topografię Wrocławia. Język jest staranny i elegancki, dopasowany do danej sytuacji. Mamy też zagadkę, która jest schematyczna, ale niestety czasami dość przewidywalna. Natomiast główny bohater, Eberhard Mock, który jest bezkompromisowy i honorowo podchodzi do życia wzbudza sympatię czytelnika. Ludzkie zoo opowiada historię młodego człowieka, który jest niebanalny, prawdziwy i interesujący.
Nie znajdziemy tu nic nowatorskiego, niespodziewanego. W pewnym momencie akcja książki przeniesie nas do jednego z egzotycznych krajów, i to właśnie ta część książki wypada dość blado. Odstaje od całości i męczy, przypomina książkę przygodową niż kryminał.
Podsumowując, jest to kawałek solidnej pracy. Powieści nie brakuje wad, ale całość wypada przyzwoicie.
Mock. Twardy, niezłomny, prący na przód jak taran, nieprzebierający w środkach, mroczny Mock. Jak to się stało, że stał się taki? Dopiero kolejna powieść "Mock. Pojedynek" dokładnie odpowie na to pytanie, ale na pewno przygody, jakie opisuje Krajewski w tym tomie odcisnęły piętno na postaci Mocka. Mrok, strach i bestialstwo, z którymi musi się zmierzyć nikogo nie pozostawiłyby niezmienionym.
Mock, niesamowity detektyw wykreowany przez krajewskiego to już ikona polskiego retro kryminału. Jednak nawet sprawdzony bohater czy wiernie oddany klimat minionych czasów nie uratują książki gdzie kuleje fabuła. Niestety w książce zagadki praktycznie nie ma. Eberhard Mock jest na początku swojej kariery zawodowej. Pracuje w obyczajówce i stara się poukładać swoje życie prywatne. Będąc pod urokiem Marii, miłej dziewczyny postanawia się jej oświadczyć. Jednak szybko w jego głowie pojawiają się pytania czy to słuszna decyzja gdyż poddaje on w wątpliwość zdrowie psychiczne Marii: w nocy słyszy ona bowiem głosy: jęki kobiet i płacz dzieci które poprzez ściany docierają do jej sypialni. Okazuje się że dziewczyna nie kłamie, a Mock natrafia na tajemniczą sprawę. Historia o misji Mocka w Afryce nie wnosi do akcji absolutnie nic. Poza tym jest nudna, co już jest grzechem niewybaczalnym. Książka przekombinowana, pisana ewidentnie na siłę.
„- Przyrzekam – mruknął Eberhard po długiej chwili.
- Pacta sunt servanda.
Mock, usłyszawszy tę formułę, zbladł. Maria jeszcze nigdy nie wypowiedziała żadnej łacińskiej sentencji, skąd ją zresztą miała znać, skończywszy tylko szkołę handlową? Ten pierwszy raz sprawił, że jej słowa stały się w jego uszach uroczystą inkantacją.”
Powyższa łacińska formuła „Umów należy dotrzymywać” pojawia się kilkakrotnie na kartach najnowszej powieści Marka Krajewskiego z Eberhardem Mockiem w roli głównej.
Z pewnością nie zdziwi to nikogo, kto zetknął się już wcześniej z tym nietuzinkowym bohaterem, wrocławskim stróżem prawa o klasycznym wykształceniu, wysublimowanym guście i dość przy tym grubiańskim i bezwzględnym stylem bycia.
Najnowsza odsłona przygód policyjnego wachmistrza, to kontynuacja powieści zatytułowanej po prostu „Mock” z roku 2016, a będącej pewnego rodzaju prequelem do bestsellerowego cyklu powieści kryminalnych Marka Krajewskiego. Autor cofnął się do czasów młodości Mocka, jakby próbował czytelnikom swojego cyklu przybliżyć okoliczności, które uczyniły z Ebiego, trzydziestoletniego ambitnego człowieka, mroczną i niejednoznaczną postać Eberharda.
To, że bohater najnowszej odsłony przygód Mocka zostanie unurzany w najmroczniejszym bagnie ludzkiej niegodziwości sugeruje już motto z „Jądra ciemności” Conrada i fragment rozprawy „Wyprawa do Afryki” pochodzący z V wieku p.n.e. Podobnego rodzaju sugestia znajduje się zresztą już w samym tytule, który nie pozostawia złudzeń, że będziemy świadkami czegoś nieludzkiego. Faktycznie, demonicznym antagonistą Mocka uczynił Krajewski postać jakby z piekła rodem, oślizgłą, gadzią, bezwzględną i naturalnie szalenie przy tym inteligentną i przebiegłą. Nie ma się co łudzić, że będziemy mieć do czynienia z eleganckim śledztwem w conandoylowskim duchu, tutaj trzeba będzie zejść o kilka piekielnych kręgów w dół i ubrudzić nie tylko eleganckie szyte na miarę buty. Narazić się na zatrucie gazem bojowym, lobotomię, czy bliższy kontakt z psychopatycznym zboczeńcem o niedwuznacznym pseudonimie Halabarda.
„Ludzkie zoo” dzieli się na dwie części. W pierwszej poznajemy miejską dżunglę Wrocławia z początków minionego wieku, w drugim przenosimy się na Czarny Ląd, by doświadczyć z bohaterem wątpliwych uroków dżungli autentycznej. Część wrocławska to klasyczny, rzec można, Krajewski. Miłośnik historii dolnego śląska, który na kartach swoich finezyjnych i warsztatowo znakomitych powieściach stara się zrekonstruować dawny Wrocław. Czytelnik ma sposobność wędrówki po ulicach o niemiecko brzmiących nazwach, których aktualne odpowiedniki oczywiście pojawiają się w przypisach, poznaje także miejsca, których już nie ma, lub które zmieniły swój wygląd lub funkcjonalność. Trudno sobie wyobrazić czytelnika, który po lekturze książek Krajewskiego nie zapałał ochotą, by odwiedzić stolicę dolnego śląska i podążyć śladami Eberharda Mocka. Zgoła inne uczucia mogą targać czytelnikiem podczas zagłębiania się w przygody szkolenia szpiegowskiego w drugiej części powieści, czyli w Afryce. Wrocławskie perypetie w podziemiach zwanych nie bez kozery Hadesem, są niczym w porównaniu z nierówną walką, jaką próbował toczyć Mock z dziką i okrutną naturą Czarnego Lądu. Dzięki wsparciu nieoczekiwanych pomocników udało mu się jednak powrócić do domu i pośrednio wypełnić misję.
Trudno wyobrazić sobie czytelnika, który nie zetknął się jeszcze z prozą mistrza kryminału (jak określają go niektórzy kryminału retro), gdyby jednak takowy się zachował i miał ochotę by nadrobić tę zaległość, z powodzeniem może rozpocząć przygodę z Mockiem od „Ludzkiego zoo”. Co prawda pojawia się w niej kilka motywów z poprzedniej części, ale są one wystarczająco dobrze wyjaśnione i osadzone w kontekście bieżącego epizodu. Sympatycy opowieści z dreszczykiem powinni być usatysfakcjonowani, ci którzy oczekują od literatury czegoś więcej, też nie wyjdą z tej przygody z pustymi rękoma.
Wrocław, rok 1919. Na jednej z wysepek w rozlewiskach Odry dwóch gimnazjalistów dokonuje makabrycznego odkrycia. Przybyły na miejsce asystent...
Rzeki Hadesu Marka Krajewskiego to czwarta cześć cyklu o Edwardzie Popielskim, który co i rusz musi się mierzyć z trudnymi śledztwami i morderstwami...