Wydawnictwo: PWN
Data wydania: 2014-10-27
Kategoria: Romans
ISBN:
Liczba stron: 280
A u mnie dziś znów epoka wiktoriańska. Tym razem przeniosłam się do Londynu. Nie mogę zaprzeczyć, że bardzo lubię czytać o tamtych czasach. A w szczególności o Wielkiej Brytanii za rządów królowej Wiktorii. Trudno mi określić cóż tak szczególnego jest w klimacie z przełomu XIX i XX wieku. Może to szczegóły dotyczące ówczesnych konwenansów sprawiają, że nie jestem w stanie za każdym razem oderwać się od lektury. Może to "coś" innego. W każdym razie zawsze z chęcią przenoszę się w czasie i towarzyszę bohaterom w ich przygodach. Czy i tym razem znów z tak wielkim entuzjazmem będę wspominać tę książkę?
Betsey Dobson to sprytna panna. Pracuje jako maszynistka, mimo że nie ma kwalifikacji. Pewnego dnia zostaje zwolniona, ponieważ jej pracodawca odkrywa jej kłamstwo. Dziewczyna wsiada do pociągu i jedzie przed siebie. Wysiada w nadmorskim kurorcie i spotyka nieznajomego. Jeszcze nie wie, że ta znajomość całkowicie odmieni jej życie.
Autorka zaprosiła mnie do świata, który z zewnątrz wyglądał na prosty i beztroski, ale z perspektywy bohaterów było wręcz przeciwnie. Dzięki tej książce poznałam historię kobiety, której udało się wznieść ponad przeciętność pomimo licznych przeszkód. Betsey to postać jednocześnie wulgarna i kobieca. Inteligentna, zdolna i brutalnie szczera. Nigdy nie stara się być kimś innym. Polubiłam ją. Jej sarkastyczny urok i chytre usposobienie. Nie jest z pewnością przykładem przeciętnej kobiety tamtych czasów. Niezamężna, bezdzietna, bez stałej pracy. Pragnie być doceniona za swoje umiejętności, zdolności i talenty. Ambitna. Myślę, że autorka chciała ukazać ją jako feministkę i kogoś, kto lekceważy obyczaje społeczne. Współczułam jej, gdy czytałam o tym jak była traktowana przez mężczyzn. Otuchy dodawał fakt, że nigdy się nie poddała. Podziwiałam jej upór.
Mimo, że akcja toczy się w wiktoriańskiej Anglii, historia unika stereotypów. Ujrzałam tu świat, w którym bohaterowie odczuwają konsekwencje swych błędów. Mężczyźni posiadają prawie całkowitą władzę nad życiem kobiet. Jednak powieść ukazuje także siłę i odwagę płci pięknej. Ich moc determinacji. Opisy ubrań, domów, które stworzyła Alison Atlee są barwne. Chętnie bym zamieszkała w takim miejscu i przymierzyła parę sukien. Można odnaleźć tu również mnóstwo szczegółów historycznych, które zaspokoiły nieco mój głód czytelniczy. Jednak przewracając strony zbyt szybko można przegapić "coś" ważnego. Opisy dnia nadmorskiego kurortu zachęcają do natychmiastowego wyjazdu. Och jak bardzo chciałabym móc odwiedzić tamto miejsce. Ciekawym zabiegiem literackim jest fakt, że autorka nie podaje dokładnego czasu akcji w książce. To skłoniło mnie do przeprowadzenia małego śledztwa. Konserwatywne stroje i maniery bohaterów wskazują tu bardziej na czasy sprzed lat 30 ubiegłego wieku. Nie ma tu żadnej wzmianki o wojnie. Poszukałam jednak informacji kiedy zaczęto używać maszyn do pisania. I wreszcie stwierdziłam, że można umiejscowić akcję w latach przed I wojną światową. Innym ciekawym aspektem było użycie cytatów na początku każdego rozdziału, które zostały zaczerpnięte z książki "Jak zostać mistrzem maszynopisania". Zostały subtelnie dobrane do akcji, a czasem wydają się ironiczne czy nawet zabawne.
"Miłość pisana na maszynie" to historyczny romans, ale bardzo różni się od większości tego typu powieści. Jest tu wiele namacalnej desperacji, która udziela się również czytelnikowi. Momentami trudno zrozumieć to emocjonalne bagno, które jednocześnie wciąga i drażni. Niestety historia bardzo się dłuży. I dodatkowo jest bardzo przewidywalna. Czasami wydaje się wręcz nierealna. Szczególnie jeśli chodzi o sceny obrazujące seks niezamężnej kobiety w wiktoriańskiej Anglii. To trochę dziwi. Kwestia bogatego doświadczenia seksualnego Betsey i względny brak tegoż u Johna brzmi także dość zaskakująco. Walczyłam ze sobą, aby dotrwać się do końca. W odczycie przeszkadza również składnia zdań. Niektóre struktury wydają się nie mieć sensu. Wiele razy musiałam powracać i ponownie je czytać. Na minus można także zaliczyć liczbę użytych tu wulgaryzmów, które często sprawiają wrażenie niepotrzebnych. Ponadto autorka użyła różnego kroju tekstu, a ja nie zawsze byłam pewna czy to są myśli, uczucia czy wypowiedzi bohaterów. Chwilami czułam, że sama pisarka trochę gubiła się w swej prozie. Jej próby bycia subtelną były zbyt zawiłe.
Po lekturze jestem zarówno zdezorientowana i rozczarowana. Mimo że historia odkrywa trudności jakie napotykała niezamożna, młoda kobieta w świecie wiktoriańskiej Anglii i ukazuje wiele problemów społecznych to jednak książka jako całość mocno zawodzi. Mimo że poruszana tu tematyka mnie bardzo zaciekawiła niestety sposób jej podania nie zadowala. Nie sposób przymknąć oko na tak wiele wad i piać peany na jej cześć. Określiłabym ją raczej jako przeciętną lekturę, mającą zadatki na "coś" naprawdę dobrego. Szkoda, że pisarka nie dopracowała tylu mankamentów. A mogła to być powieść, która pozostawiłaby miłe wspomnienia jeszcze przez długi czas. Niestety wszelkie szanse na udaną lekturę zostały zaprzepaszczone. Książka ta zapisała się w mej pamięci jako liche dzieło, które ukradło mi tylko czas.
Przeczytane:2022-11-30, Ocena: 3, Przeczytałam, 52 książki 2022, 26 książek 2022, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2022 roku, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu – edycja 2022, 12 książek 2022, Debiut powieściowy,
WIKTORIAŃSKI ROMANS
„Miłość pisana na maszynie” to debiut literacki Alison Atlee. Książka zaintrygowała mnie tytułem i urzekła swoją nastrojową okładką – taką trochę romantyczną, trochę tajemniczą, podobnie jak przedstawiona na niej kobieta z zadumą patrząca w przyszłość. Autorka przeniosła nas do czasów wiktoriańskich, epoki feminizmu, okresu rewolucji przemysłowej, czyli dawnych już lat. Starała się zwrócić uwagę na rolę kobiety w XIX wieku. Walka o równouprawnienie, popularny w tamtym czasie mezalians oraz stosunki damsko – męskie to tematy poruszone przez Alison Atlee. Dopełnieniem opowieści jest zbuntowana, niepokorna bohaterka idealnie niedopasowana do epoki i nadająca sens całej historii.
Kariera Elizabeth Dobson, czyli Betsey w roli urzędniczki w londyńskiej firmie zostaje gwałtownie przerwana, gdy wychodzi na jaw jej romans z kolegą z pracy. Kobieta zostaje wyrzucona na bruk bez pieniędzy, referencji i perspektyw. W tej sytuacji jedyne co jej pozostaje to wyjazd do nadmorskiej miejscowości, gdzie dzięki swojemu sprytowi i wyrozumiałości miejscowego inżyniera Johna Jonesa zostaje zatrudniona w charakterze organizatorki wyjazdów turystycznych. Wydaje się, że Betsey jest wprost stworzona do tej pracy i dopiero tutaj w Idensea może rozwinąć skrzydła. O tym jak potoczy się jej kariera zawodowa i w jaki sposób wyjazd wpłynie na życie prywatne bohaterki przeczytacie w książce.
Po zakończonej lekturze powieści Alison Atlee mam mnóstwo mieszanych uczuć. Nie lubię pisać niepochlebnych recenzji, ale zawsze staram się być szczera w swojej ocenie. Dlatego bez żadnych wstępów muszę powiedzieć, że nie urzekła mnie ta historia, mimo, że zapowiadała się bardzo obiecująco. Spodziewałam się zdecydowanie większej różnorodności wątków i przede wszystkim dobrego przekazu emocji oraz więcej klimatu wiktoriańskiej Anglii. A tymczasem…
Fabuła powieści jest bardzo schematyczna, mało zróżnicowana, oparta w zasadzie tylko na wątku romansowym, a ten z kolei został ukazany w bardzo stonowany, wywarzony, wręcz chłodny sposób. Zabrakło mi namiętności i porywów serca, które zawsze mają wysoką temperaturę, bez względu na wiek bohaterów, czy czasy, w jakich przyszło im żyć. Plus dla autorki za kreację głównej bohaterki. Betsey jest nieprzeciętną postacią, prawdziwą indywidualnością, barwną i ciekawą młodą kobietą. Nie boi się mówić, co myśli, nierzadko czyniąc to w dosadny, mało elegancki sposób. Zdarza jej się używać rynsztokowego języka, co nie tylko zupełnie nie przystaje do epoki wiktoriańskiej, ale nawet czasów bardziej współczesnych.
Każdy rozdział poprzedza zdanie zaczerpnięte z fikcyjnego podręcznika „Jak zostać mistrzem maszynopisania” i moim zdaniem jest to ciekawe urozmaicenie dla dość płytkiej treści. Niestety styl także nie zachwyca, sporo błędów językowych i stylistycznych, rażących sformułowań, które sprawiają, że lektura tej powieści jest dość ciężka. Bardzo kiepskie, dziwaczne wręcz dialogi powodują, że momentami ma się ochotę odłożyć tę książkę i nie doczytać jej do końca. Po zakończonej lekturze żałowałam, że nie mogę zajrzeć do oryginału, żeby się przekonać, czy to rzeczywiście tylko wina autorki, czy może bardziej tłumacza. Przyznaję, że nie lubię porzucać niedoczytanych książek i tylko dlatego zdecydowałam się dokończyć lekturę i dać mimo wszystko szansę temu debiutowi. Miałam nadzieję na choć trochę bardziej emocjonujące zakończenie. Niestety do samego końca nic w tej kwestii się nie zmieniło, historia niczym nie zaskoczyła, jest przewidywalna i schematyczna do bólu.
Zawsze z dużym zainteresowaniem sięgam po debiuty literackie, wiele niedociągnięć jestem w stanie wybaczyć i staram się skupiać na tym co dobre, na elementach, które mi się podobały, w jakiś sposób mnie urzekły, czy zaciekawiły. Niestety jeśli chodzi o powieść Alison Atlee takich plusów jest bardzo mało. Oczywiście nie skreślam tej opowieści. Każdy poszukuje w literaturze czegoś innego i na pewno znajdą się czytelnicy, którym „Miłość pisana na maszynie” przypadnie do gustu. Mnie niestety nie zachwyciła i szczerze mówiąc drugi raz bym się na nią nie zdecydowała. Ale decyzja należy do Was.