Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2010-11-01
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 1350
Sięgnęłam po tę książkę z dwóch powodów. Po pierwsze uwielbiam legendy nordyckie i opowieści o Królu Arturze, a po drugie miałam ochotę na obszerną, epicką powieść, która na długie godziny zabierze mnie w świat baśni. Niestety. "Mgły Avalonu" choć z pewnością są barwne a ich przeczytanie zajmie co najmniej kilka wieczorów (a to dopiero pierwszy tom) to mnie osobiście nieco rozczarowały. Przepełnione odnośnikami do religii, pełne szablonowych i przerysowanych bohaterów oraz zbyt rozbudowanych opisów dzieło, było trudne do przełknięcia i choć nie boję się rozbudowanych historii tak tym razem (przyznam się bez bicia) nie doczytałam do końca.
"Mgły Avalonu" spośród innych książek o Królu Arturze i Rycerzach Okrągłego stołu wyróżnia fakt, że została napisana z kobiecej perspektywy. Narratorką naszej powieści jest Morgaine. To właśnie z jej punktu widzenia poznajemy Igraine-jej matkę, Gorloisa-ojca oraz Uthera,Gwenhwyfar, Morgause, Merlina, Vivianne, Lancelota oraz resztę postaci opowieści arturiańskich.
Wybranie Morgaine na naszą narratorkę było chyba jedyną dobrą rzeczą w całej książce. W przeciwieństwie do innych postaci jest ona wiarygodna i brak w niej fanatyzmu, którym nacechowani są inni bohaterowie. Jest dobrym sędzią i w większości czytelnik może polegać na jej osądach. Choć
bardzo się starałam (doczytałam do około 800 strony) to oprócz Morgaine nie znalazłam tutaj ani jednej przyzwoitej bohaterki w korowodzie tych licznych, które się pojawiły. Może pokrótce wam o nich opowiem.
Igraine to zadufana w sobie krętaczka, która udaje miłość do swojego męża dopóki na jej drodze nie staje mężczyzna, z którym ma ją połączyć wątpliwej jakości wróżba. Według proroctwa kobieta powinna nosić jego dziecko.
Vivianne planowała cudzołóstwo i kazirodztwo. Była dwulicową intrygantką, która pod maską uprzejmości i miłości do bliźniego, skrywała swój czarny i porywczy charakter. Nie cofała się przed niczym by dotrzeć do celu. Tutaj nasuwa mi się na myśl jeszcze jedna rzecz. Vivianne często poprawiała swoich rozmówców mówiąc, że wszystkie boginie i bogowie w rzeczywistości są częścią jednego wielkiego bóstwa, by parę rozdziałów później nic nie stało na przeszkodzie by ta sama osoba ośmieszała wyznawców chrześcijańskiego Boga i wyzywała ich od głupców, którzy wierzą w zabobony. Czy autorka powieści nie zauważyła tej oczywistej nieścisłości?
Jednak najgorsza była Gwenhwyfar. Wydaje mi się, że jedynym powodem dla którego autorka stworzyła tę postać była możliwość wyśmiania chrześcijan. Oprócz urody w bohaterce tej nie było ani jednej cechy za którą czytelnik mógłby ją polubić.
Czytając tę książkę rzuca się w oczy, że została ona napisana z feministycznego punktu widzenia. Tym bardziej dziwi fakt, że kobiece postaci to zbiór wszelkich wad gatunku ludzkiego. Są na ogół albo podstępne albo irytujące i choć bardzo się starałam to nie byłam w stanie wzbudzić w sobie ani sympatii ani nawet współczucia dla żadnej z nich.
A co z postaciami męskimi? Tutaj dostaliśmy plejadę klonów niczym żołnierze Imperium w Gwiezdnych Wojnach. Wszyscy byli niezwykle przystojnymi, świetnie wyszkolonymi wojownikami, którymi kierował tylko i wyłącznie popęd seksualny. Zabrakło tutaj oryginalności, a fakt że wszyscy mężczyźni zachowywali się jak przysłowiowe "świnie" sprawił, że książka jeszcze bardziej straciła na wiarygodności.
Kolejnym bardzo ważnym elementem książki jest religia. Czasy Króla Artura to okres kiedy następuje szybki rozwój chrześcijaństwa, które powoli zaczyna wypierać kulty pogańskie. Oczywiście wiedza ta była mi znana jeszcze przed sięgnięciem po tę powieść. Nie spodziewałam się jednak, że to właśnie religia i długie dyskusje z nią związane będą jednym z głównych wątków tej książki. Osobiście uważam, że książki historyczne czy fantasy nie są miejscem na długie dyskusje na tematy religijne czy filozoficzne. Powód? Są to książki dla każdego, a niestety nie każdy czytelnik zainteresowany jest tym tematem. W książce tej to właśnie chrześcijaństwo było kozłem ofiarnym . Choć nie należę do osób głęboko wierzących to zaniepokoiła mnie ta mowa nienawiści w wykonaniu Marion Zimmer Bradley. Szczególnie pierwszych kilkaset stron było przeładowane silnymi, negatywnymi emocjami jednak wątki religijne regularnie pojawiały się w całej książce. Bradley ukazuje nam kler jako przepełniony nienawiścią i żądzami układ, w którym każda kolejna pojawiająca się w książce postać jest jeszcze brutalniejsza, jeszcze głupsza. Choć miała być to powieść o Królu Arturze i jego najbliższych to tak naprawdę przekształciła się ona w prywatne pole bitwy autorki z religią chrześcijańską. Dla mnie osobiście było to nie dość, że dziwne to jeszcze niesmaczne. Jeśli nie lubicie jednostronnych debat religijnych lub nawet krótkich dyskusji na facebooku tak z pewnością nie będziecie chcieli czytać o tym temacie na kilkuset stronach powieści.
I oczywiście opisy. Jak doskonale wiecie opisy dnia codziennego w stylu obrazowania techniki posługiwania się nożem i widelcem, to coś co działa mi na nerwy i sprawia, że niejednokrotnie książka wylądowała w kącie. Wiało nudą a akcja często stawała w miejscu na dobrych kilkadziesiąt stron. Jednak najbardziej irytujące było opisywanie czyjegoś piękna. Tutaj często autorka wykazywała się brakiem konsekwencji na jednej stronie wychwalając czyjś blask by na następnej nazwać tę samą osobę "brzydką" a piękno ukryć wewnątrz. Czyżby "piękny brzydal"?
Po "Mgłach Avalonu" oczekiwałam naprawdę wiele, dlatego teraz, w momencie kiedy skończyłam przygodę z książką na zaledwie 800 stronie (z ponad tysiąca), jestem bardzo rozczarowana. Brnęłam w tę fabułę z każdą stroną licząc, że w końcu będzie lepiej, jednak oprócz paru dobrych fragmentów, książka trzymała ten sam flegmatyczny i pozbawiony emocji rytm. Jest to jedna z najsłabszych wariacji odnośnie legend arturiańskich, książka obrażająca kobiety i poniekąd fałszująca historię. Doceniam wysiłek jaki autorka włożyła w przygotowanie tak obszernej powieści jednak czuję niedosyt i rozczarowanie. Może nawet epickie.
Odrzuciła szlacheckie pochodzenie i wybrała wolność, którą mógł się cieszyć tylko mężczyzna. Miała an imię Romillly i żyła na łonie przyrody wśród zwierząt...
Kapłanka Avalonu zamyka cykl opowieści o kobietach z mistycznego Avalonu - zapoczątkowany przez światowy bestseller Mgły Avalonu - i ich próbach wywierania...
Przeczytane:2019-03-10,
Historię Artura Pendragona chyba każdy w jakiś sposób kojarzy. Chociaż być może jednak nie z nazwiska… Ale kiedy już napiszę to nieco inaczej: Król Artur, Excalibur, Merlin, Okrądły Stół… Wtedy zaczyna coś świtać, prawda? „Mgły Avalonu” to retelling, opowiedziana na nowo, historia Artura, opowieść od momentu jego narodzin, do momentu śmierci. To historia o tym, jak doprowadził Kamelot do czasów jego świetności, aczkolwiek to nie on prowadzi czytelnika przez swoje życie. Robi to jego siostra, Morgiana.
Choć to właśnie Morgiana wychodzi tutaj na prowadzenie, to jednak mimo wszystko nadal mamy do czynienia z narracją trzecioosobową. Momentami pojawiają się tylko fragmenty napisane faktycznie za pomocą narracji pierwszoosobowej w wykonaniu Morgiany, nie da się jednak zaprzeczyć temu, że to ona jest tutaj najbardziej wyrazista. Nie można napisać, że jest główną bohaterką, bowiem tak naprawdę wiele postaci ma tutaj sporo do zrobienia. Równie często pojawia się Artur, Lancelot, Gwenifer i inni, aczkolwiek wciąż można wyczuć perspektywę Morgiany. A może wynika to z tego, że wydała mi się być ona najbardziej barwną postacią ze wszystkich i dlatego wybrałam ją na swoją przewodniczkę po tym świecie?
Bardzo mocno można tutaj odczuć religijne intrygi. Morgiana, kapłanka wychowana w Avalonie, pragnie ocalić świat przed nadchodzącymi zmianami i inwazją chrześcijaństwa. Artur jej w tym wtóruje, ale jego małżonka – Gwenifer – jest zagorzałą chrześcijanką. Dosyć dziwny związek, ale każdy doskonale wie, jak w tamtych czasach wyglądało zawarcie małżeństwa – wszystko w imię sojuszu. „Mgły Avalonu” to rozległa opowieść, której akcja rozgrywa się na przestrzeni wielu lat – od momentu narodzin Artura, aż do jego śmierci. W tym czasie Kamelot przeżywał niesamowity rozkwit, ale oczywiście w całej historii nie mogło zabraknąć spisków, intryg, a nawet motywu wojennego. To opowieść o przemijaniu, o zmianach, o władzy. Świetnie widoczne są tutaj skutki podejmowanych przez bohaterów decyzji, od których momentami już nie ma odwrotu, a i łatwo się domyślić, że widać także zmiany, jakie zachodzą w Kamelot i wśród jego mieszkańców. Jedni poddają się tym zmianom, inni próbują się buntować i walczyć o swoje przekonania.
Początkowo byłam nieco przerażona objętością tej powieści – 1150 stron to coś, co robi wrażenie, ale też wzbudza pewne obawy. Moje dotyczyły głównie tego, że będzie to historia ciężka w odbiorze, napisana niezbyt przyjemnym językiem, męcząca, a chwilami nużąca. Pomyliłam się i to bardzo. Choć przyznaję, że dawkowałam sobie tę historię przez kilka dobrych wieczorów, czytając po około 100-150 stron, to okazało się, że jest napisana naprawdę genialnie. Marion Zimmer Bradley posiada niesamowitą lekkość pióra, ale mimo wszystko mamy tutaj do czynienia z bardzo dojrzałym i pełnym pasji stylem. Przez całą powieść można wyczuć to, co jest tutaj siłą napędową – dawna religia powoli przemija, kult Bogini odchodzi w zapomnienie, pora na zmiany i coś nowego. Pojawiają się przeciwnicy i zwolennicy nowego porządku, a Morgiana, jako kapłanka Boginii, knuje swoje własne intrygi, aby to, co dla niej najważniejsze, przetrwało.
Biorąc pod uwagę to, że akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni wielu lat, to możemy się domyślić, że pojawia się idealna okazji do obserwowania zachowań bohaterów i zmian, które w nich zachodzą. Autorka doskonale poradziła sobie z ich kreacją, choć trzeba przyznać, że pojawia się ich tutaj sporo i żadnego z nich nie można zlekceważyć – każdy z nich jest dla tej historii istotny i ma swoją rolę do odegrania. Nie ukrywam, że najbardziej polubiłam Morgianę, bo mimo całego swojego spokoju i zachowania pokerowej twarzy, ta kobieta zawsze potrafiła osiągnąć swój cel. Choć chwilami wiązało się to z byciem bezwzględną, momentami bezduszną, to mimo wszystko kapłanka jest moją ulubienicą. Nikt z pozostałych bohaterów nie wzbudził we mnie aż takiej sympatii, ale trzeba przyznać, że są naprawdę świetnie nakreśleni.
Choć nie mamy tutaj scen, w których serce podchodzi do gardła, bądź też szybkiego tempa akcji, to jest to historia, która naprawdę wciąga i intryguje. To opowieść, która z pewnością ma wiele do zaoferowania, a niesamowity klimat towarzyszy czytelnikowi na każdym etapie lektury. Znużenie? Zapomnijcie o tym! Przez historię opowiadaną przez Morgianę po prostu się płynie. To naprawdę KAWAŁ dobrej lektury, którą jestem w stanie polecić każdemu – uniwersalna i ponadczasowa, w której łączy się wiele ciekawych elementów.
www.bookeaterreality.blogspot.com