Paweł Iwanowicz Cziczikow – grzeczny, zadbany, porządny obywatel – zajeżdża ze swym stangretem Selifanem oraz lokajem Pietrkiem do miasta gubernialnego N., gdzieś na rosyjskiej prowincji. Cziczikowa poznajemy powoli. Nie jest zbyt bogaty, ale też i nie jest biedny, "ani tłusty, ani chudy" – raczej dosyć bezbarwny. Zapoznaje się najpierw z ważnymi osobistościami miasta. Robi to bardzo zręcznie, wzbudza ogólną sympatię i zainteresowanie. Następnie zaczyna objeżdżać okoliczne majątki, w celu skupowania martwych dusz chłopskich. Podróżując z nim poznajemy najróżniejsze charaktery ludzkie. Początkowo, wszystko wydaje się układać gładko, ale o Cziczikowie zaczynają krążyć plotki. Piękne pozory zmieniają kształty jak w krzywym zwierciadle.
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 2020-10-14
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 256
Tytuł oryginału: Мертвые души
Tłumaczenie: Władysław Broniewski
Niedokończona powieść Mikołaja Gogola to przekrój rosyjskiego społeczeństwa. Od tych najważniejszych w społeczeństwie postaci jak gubernator czy prezes sądu, po upadłych gospodarzy zaniedbanych gospodarstw czy służących i chłopów. Główny bohater, Cziczikow skupuje "martwe dusze" czyli nabywa prawa do zmarłych chłopów. Po co? nie do końca wiadomo, dla jednych to świetny interes, dla innych bohater zdaje się niegroźnym wariatem, dla jeszcze innych jest podejrzanym cwaniakiem, który chce wykiwać mieszkańców rosyjskiej prowincji. Na początku powieści razem z bohaterem przyglądamy się rosyjskiemu społeczeństwu. Pod koniec to sam Czicikow jest obiektem naszej obserwacji.
Państwowy Instytut Wydawniczy prezentuje dwie nieśmiertelne komedie Mikołaja Gogola: Ożenek czyli zdarzenie całkiem niewiarygodne w dwóch aktach oraz Rewizora...
Paweł Iwanowicz Cziczikow przemierza w interesach rosyjską prowincję. Pije szampana z prezesem sądu, gra w wista z policmajstrem, chadza na bale do gubernatora...
Przeczytane:2019-03-10,
O duszach
Postanowiłem przeczytać „Martwe dusze” Mikołaja Gogola, wydane w serii Biblioteka Narodowa przez Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich – Wydawnictwo. W roku 2009 było to już trzecie wydanie tego dzieła. Znaczy to, iż rodacy moi jednak literaturę czytają. Tłumaczeniem tomu pierwszego zajął się Władysław Broniewski. Tat, tak, to on. Resztki drugiego tomu pozostałe do naszych czasów przełożyła Maria Leśniewska. Całość opracował Bohdan Galster, co w przypadku Biblioteki Narodowej ma znaczenie, bowiem sam wstęp omawiający życie i twórczość autora oraz zawiłości dzieła zajęły sto siedemdziesiąt stron.
Już pierwsze zdanie owego wstępu wiele wyjaśnia. „Mikołaj Gogol należy do najoryginalniejszych pisarzy rosyjskich, ta zaś oryginalność już w chwili jego debiutu budziła – i nadal budzi – ostre spory.” Otóż to. Dowiadujemy się więc, iż nie wszyscy uważają wyśmienitego autora „Martwych dusz” za mistrza godnego uznania. Znaleźli się zapewne tacy, którzy tą twórczość krytykowali, najprawdopodobniej ze zwykłej zawiści i zazdrości. Nie po raz pierwszy oryginalne okazało się zbyt trudne do zrozumienia dla ciasnych umysłów ograniczonych tumanów. Nic nowego pod słońcem.
Ileż to razy na polu współczesnego życia literackiego spotykałem się z nawiedzonymi nauczycielami czystości gatunku, znawcami uczącymi prawidłowego budowania fabuły, prowadzenia narracji, komplikowania akcji, stopniowania napięcia, kształtowania bohatera i wielu jeszcze innych bzdur. Wszyscy oni twierdzą, że trzeba pisać tak i tak, żeby książka była dobra, bo inaczej powstanie amatorski bubel zamiast profesjonalnego dzieła. Profesjonalizm jest ich bożkiem, którego wielbią. To właśnie dlatego większość książek leżących w księgarni została napisana na jedno kopyto. Często wystarczy zamienić okładki i nikt nie rozpozna zamiany. Bo oryginalność w dzisiejszym zabieganym świecie nie jest w cenie. Wręcz przeciwnie, oryginalność zmusza do myślenia, a na to przecież nie ma czasu.
Nawet laureaci najwyższych nagród literackich, z Nagrodą Nobla włącznie, bywają krytykowani przez zadufanych w sobie znawców, przez rzemieślników słowa, przez nauczycieli, redaktorów i recenzentów. Oni przecież wiedzą lepiej. Zapominają jednak, iż artysta nie jest żadnym rzemieślnikiem. Artysta jest mistrzem właśnie dlatego, że przekracza normy, wyznacza nowe reguły, tworzy sztukę a nie podręcznik użytkownika. To właśnie oryginalność wynosi artystę ponad tłumy przeciętniaków, zawistników i głupków.
„Do bramy hotelu w gubernialnianym mieście N. wjechała dość ładna, nieduża bryczka na resorach, w rodzaju tych, którymi jeżdżą kawalerowie: dymisjonowani pułkownicy, sztabskapitanowie, ziemianie posiadający około setki dusz chłopskich, słowem wszyscy ci, których nazywają średnio zamożnymi.” No i już w pierwszym zdaniu utworu zostaliśmy zapoznani z wyjątkowym stylem pisarskim Gogola, a także z tym jakich to dusz dotyczy owa księga. Jedno zdanie, a ileż informacji. Owi propagatorzy zwięzłego i prostego stylu już pewnie dawno zapadli się pod ziemię ze wstydu. Niech więc tam pozostaną.
„W bryczce siedział pan niezbyt przystojny, ale i niebrzydki, ani nazbyt tłusty, ani nazbyt chudy; nie można powiedzieć, żeby stary, jednak niezbyt młody.” O! Jakże po tych słowach musieli zapłakać gorzko propagatorzy wyrazistych bohaterów. Zaprawdę nie otrząsną się po takim ciosie. Niechaj więc ziemia im lekką będzie.
„Przyjazd jego nie zrobił w mieście żadnego hałasu i nie towarzyszyło mu nic szczególnego; tylko dwaj rosyjscy chłopi, stojący u drzwi karczmy naprzeciwko hotelu, poczynili jakieś spostrzeżenia, odnosząc się zresztą bardziej do pojazdu niż do tego, kto w nim siedział.” Znowuż przyszło mi współczuć współczesnym mistrzom i nauczycielom literatury, którzy propagują zasadę, iż najpierw musi nastąpić trzęsienie ziemi, a potem napięcie musi nieustannie wzrastać. Cóż to za biedni ignoranci. Powstrzymam się od dalszego naśmiewania się z tych osób, bo to nie byłoby humanitarne postępowanie.
„Pokój był wiadomego rodzaju, bo i hotel też był wiadomego rodzaju, to jest właśnie taki, jakie zwykle bywają w miastach gubernialnianych, gdzie za dwa ruble na dobę przyjezdni otrzymują dogodny pokój z karaluchami jak suszone śliwki, wyglądającymi ze wszystkich kątów, i z drzwiami do sąsiedniego pomieszczenia zawsze zastawionymi komodą, gdzie zagospodarowuje się sąsiad, człowiek małomówny i spokojny, ale nadzwyczaj ciekawy, interesujący się wszystkimi drobiazgami dotyczącymi przyjezdnego.” To zdanie należy do niezwykle pięknych. W czasach gdy powstawało to dzieło literatury nikt jeszcze nie wymagał od autorów zdań prostych, jasnych i krótkich, jakby czytelnicy książek byli wyłącznie debilami.
Otóż i dotarłem zaledwie do końca drugiej strony „Martwych dusz”. Zakończę na tym moje uwagi, gdyż dalsze komentowanie tego wspaniałego dzieła musiałoby nieuchronnie doprowadzić do niekończącego się elaboratu. Polecam lekturę Mikołaja Gogola.