Kontynuacja bestsellerowych Małych kobietek wydana w Polsce w 1877 roku. Tytuł przybliża dalsze losy Jo March, prowadzącej szkołę dla sierot.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 1877 (data przybliżona)
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 330
Tytuł oryginału: Little men
Język oryginału: język angielski
Tłumaczenie: Zofia Grabowska
„Mali mężczyźni” to kontynuacja „Małych kobietek” i „Dobrych żon” Louisy May Alcott. Poprzednie dwie części skradły moje serce, dlatego też z niecierpliwością oczekiwałam kontynuacji tej serii.
Książka opowiada o życiu Jo Bhaer, jej męża i dzieciaków ze szkoły w Plumfield. Pełno w niej zabaw, figli, ale i ważnych przesłań moralnych, bowiem państwo Bhaer traktują swych wychowanków z miłością, przepełnieni pragnieniem wykształcenia z nich dobrych i mądrych ludzi. Bezpośrednią inspiracją tej historii była śmierć szwagra Alcott, który pojawia się w jednym z ostatnich rozdziałów. Wszystkie książki cyklu, choć tak uroczo bajkowe, były jednak w dużej mierze oparte o prawdziwe wydarzenia z życia autorki, co dodaje im większego znaczenia i kolorytu.
Po raz kolejny, autorka oczarowała mnie zarówno swoim nieco wzniosłym i patetycznym piórem, jak i całą opowieścią. Podobnie jak w poprzednich tomach, w „Małych mężczyznach” znaleźć można wiele złotych myśli i uniwersalnych rad, które są aktualne do dzisiaj. Dodatkowo mamy możliwość poznawania dawnych zwyczajów, sposobów nauki itp.
Choć bohaterki poprzednich części pojawiają się również i w tym tomie, to jednak na pierwszy plan wychodzą nowe postacie – wychowankowie Jo. Cała gromadka z Plumfield, będąca mieszanką równych charakterów, jest niezwykle sympatyczna. Najbardziej jednak polubiłam Dana i Nata. Choć Nan też była niezłym ziółkiem. A uroczy Teddy? No dobrze, pokochałam ich wszystkich.
Wydawnictwo MG po raz kolejny przygotowało dla nas przepiękne wydanie. W środku zawarte są (tak jak i w poprzednich tomach) czarno-białe ilustracje, dzięki którym lektura tej powieści jest jeszcze przyjemniejsza. Odnoszę jednak wrażenie, że w tej części, ilustracji jest znacznie mniej, niż np. w „Małych kobietkach”. Szkoda.
„Mali mężczyźni” to piękna i ciepła opowieść. We wrześniu, premierę będzie mieć ostatni tom tej serii pt. „Chłopcy Jo”, w którym to autorka zawarła dalsze losy, życiowe wybory wychowanków Jo i jej męża. Choć powieść ta bardzo mi się spodobała, to jednak nie skradła ona mojego serca w tak dużym stopniu, jak pierwszy tom. Mimo to już dziś wiem, że sięgnę po ostatni tom serii.
Jeśli ktoś z Was jeszcze nie miał okazji przeczytać tej, jak i wcześniejszych części, to gorąco zachęcam do sięgnięcia po nie. Nie rozczarujecie się.
Moja ocena: 7/10
Pani Jo Bhaer razem z mężem prowadzi szkołę dla chłopców. Przypomina ona trochę Akademię Pana Kleksa, choć bez bajkowych postaci. Chłopcy w przyjaznej atmosferze rozwijają swoją kreatywność. Uczą się nie tylko wiedzy szkolnej, ale i dobrych manier, współpracy, życiowej zaradności. Pewnego dnia dołącza do nich Nat - sierota, uliczny grajek, którego największą miłością są skrzypce. Jak się odnajdzie w gronie dzieci? Jakie przygody przeżyją chłopcy ze szkoły?
Książka pełna ciepła. Atmosfera wręcz baśniowa, choć smutna proza życia też jest poruszana. Niektóre fragmenty są mocno przesłodzone, także w warstwie słownictwa (liczne zdrobnienia), ale przede wszystkim emocjonalnie. Jednak całość robi mimo to bardzo pozytywne wrażenie.
dr Kalina Beluch
Mówi się, że niektórzy ludzie rodzą się po prostu dobrzy, a niektórzy dążą do dobroci przez całe życie. Od lat w literaturze, filozofii i nauce dyskutuje się, jak to naprawdę jest z tymi dobrymi ludźmi. Kwestia genów, a może środowiska? Zadaje się pytanie, czy dobroci da się nauczyć. Do dzisiaj nie mamy konkretnej odpowiedzi. Każdy może mieć jakieś poglądy na ten temat lub swoje własne doświadczenia, ale nie da się odnieść tego do jednej zasady. Z biegiem czasu pojawią się pytania o moralność – czy w ogóle jest nam potrzebna? Opinii zapewne też jest wiele, ale ja pozostaję wierna starym zwyczajom, gdzie honor, uczciwość, lojalność i czyste serce są wybitnie ważne.
Nasze małe dziewczynki stały się dorosłymi kobietami, które musiały zdecydować, co jest najważniejsze dla nich w życiu i jak chcą je poprowadzić. Jo sama po sobie oczekiwała bardzo wiele. Miała mnóstwo pomysłów na przyszłość, ale tym dominującym była kariera pisarki. Los prowadzi własnymi ścieżkami, więc pewnego dnia nasze droga Jo poszła w całkowicie inną stronę i wraz z mężem założyła szkołę dla chłopców. Teraz musi poradzić sobie z tym olbrzymim wyzwaniem i sprawić, by jej mali chłopcy wyszli na dobrych i uczciwych mężczyzn. Jest to praca na pełen etat, lecz nie ma nic piękniejszego i bardziej satysfakcjonującego niż danie miłości zagubionym w świecie dzieciom.
Kilka miesięcy temu "Małe Kobietki" podpiły moje serce. Sprawiły, że zapomniałam o całej mojej rzeczywistości i oddałam się w uroczy i tak ciepły świat czterech sióstr. Następnie przyszedł czas na film "Małe Kobietki" i drugi tom powieści, "Dobre żony". Wrażenie nie było już tak piorunujące jak za pierwszym razem, ale nadal czułam się oczarowana. Dlatego z wielką niecierpliwością czekałam na trzeci tom i jestem właśnie po przeczytaniu go. Nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jak niesamowicie było powrócić do stron przedstawiających życie Jo.
Po raz kolejny styl autorki zachwycił mnie i sprawił, że ponownie zaufałam jej słowom. Nie jest to idealny język i warto też pamiętać, że jest to jednak stosunkowo stara powieść, więc nie dla każdego. Mimo to sposób, w jaki autorka nas prowadzi przez zwykłe codzienne historie, jest pełen oddania i ewidentnej pasji. Język Alcott jest wyjątkowo kwiecisty i barwny. Nawet najprostsze rzeczy są opisywane, jakby to był największy cud świata. Cenię sobie taką unikatowość i kunsztowność w stylistyce.
Mimo że byłam bardzo podekscytowana możliwością przeczytania trzeciego tomu, miałam wiele obaw. Przyzwyczaiłam się do Jo i pozostałych sióstr, a tym razem jako czytelniczka dostałam już odmienną historię. Jestem człowiekiem, który niesamowicie boi się jakichkolwiek wyzwań, więc moje nastawienie momentalnie zmieniło się na sceptyczne. Ale to nic – autorka naprawdę potrafi oczarować, dlatego powoli strona za stroną i pokochałam uczniów szkoły. Tak jak kiedyś powoli oddałam swoje serce we władanie siostrom, teraz należy ono do kilkunastu chłopców i trzech dziewczynek, którym życzę wszystkiego co najlepsze. Ich poczynania niezmienienie mnie ciekawiły i nie miało znaczenia, że to zwykłe dziecięce zabawy. Dzieciństwo ma w sobie coś magnetyzującego, czego większość dorosłych na co dzień nie przeżywa.
Warto Was ostrzec przed pewnymi aspektami "Małych mężczyzn". Tak jak wspominałam przy stylu, książka nie jest współczesną powieścią. Dlatego niektóre fragmenty mogą budzić sprzeciw, a nawet oburzać. Wychowanie dzieci w tamtych czasach rządziło się innymi zasadami i część z nich obecnie jest niedopuszczalne. Oczywiście część z nich nadal jest stosowane albo powinno być. Niektórych może też drażnić rola kobiety. Teraz nie żyjemy w tak sztywnych ramach i nie wyobrażam sobie, że jako dziewczynka nie mogłabym grać na przykład w piłkę nożną, co w powieści jest ukazane jako niestosowne. W żaden sposób nie jest to wada i nie chciałabym, żeby ten aspekt zniechęcił Was do lektury. Wynika to po prostu z kontekstu historycznego.
Tym bardziej że powieść ukazuje, jak ważna w życiu jest moralność, uczciwość i pragnienie czynienia dobra. Niektórym być może wyda się to zbyt moralizujące i nachalne, jednak mnie taka forma wręcz oczywistego przekazu przypadła do gustu. Za pomocą zwykłych psot autorka ukazuje, jak niektórzy będąc dobrymi ludźmi, mogą się zgubić w świecie nienawiści i zła. Część chłopców pochodzi z biednych rodzin albo nawet z ulicy. By żyć, musieli kraść, bić się i uodparniać na wszelkie przejawy zła. Jednak olbrzymia miłość i cierpliwość są w stanie poprowadzić takie dzieci ku świetlanej przyszłości. To właśnie od pierwszy kart książki robi Jo wraz ze swoim mężem, a ja wiernie jej towarzyszę, mając nadzieję, że pewnego dnia przeczytam, jak niesamowity owoc przyniosła ich miłość.
W "Małych mężczyznach" jest wielu bohaterów, stąd też ich pobieżna kreacja. Przyznam, że ten aspekt bardzo mnie zawiódł, ponieważ liczyłam, że dostanę wielowymiarową gamę charakterów, które będą mnie zachwycać, przekonywać do siebie lub zniechęcać. Tymczasem na główne prowadzenie wychodzą tylko pojedynczy chłopcy. Jednak zacznę przede wszystkim od Jo. Pamiętam Jo jako osobę pełną pasji, iskry i nieokrzesania. To mnie w niej pociągało, a obecnie jest postacią przeidealizowaną, która paradoksalnie będąc kochaną i dobrą, traci na unikatowości charakteru. Natomiast wśród chłopców moją uwagę przyciągnął przede wszystkim mały i nieśmiały Nat. Historia tego chłopca jest wyraźnie zarysowana, a czytelnik, zaczynając od zwykłego współczucia, dąży do szacunku i podziwu dla tej duszyczki. Podobnie jest z jego przyjacielem – Danem. Pisarka w rozbudowany sposób ukazała jego przemianę. Wszystko działo się powoli i w logiczny sposób. Zarazem nienachalnie. Takie przemiany są trudnym i wartościowym zabiegiem w literaturze.
Cały ten cykl to niesamowita przygoda, która otula czytelnika i pozwala poczuć prawdziwą macierzyńską miłość. Cieszę się, że ponownie mogłam poczuć to cudowne uczucie. I już w tej chwili jeszcze z większym niecierpliwieniem czekam na część czwartą, która kończy całą serię. Czuję, że to będzie niezwykłe zakończenie. Tymczasem z całego serca polecam Wam tę historię. A w szczególności osobom, które doceniają takie urocze opowieści.
Po przeczytaniu ,,Małych kobietek" oraz ,,Dobrych żon" przyszedł czas na poznanie trzeciej części cyklu ,,Małych mężczyzn" Louisy May Alcott.
Jo Bhaer wraz z mężem zakłada szkołę dla chłopców w Plumfield. Uczęszczają do niej dzieci z okolicznych miejscowości oraz sieroty. Prowadzenie szkoły jest wielkim wyzwaniem, a każdy chłopiec niesie ze sobą bagaż często trudnych doświadczeń. Jo wraz z mężem starają się stworzyć chłopcom prawdziwy ciepły dom, w którym są zaspokajane nie tylko ich podstawowe potrzeby, ale także potrzeba akceptacji, bezpieczeństwa i miłości. Autorka na przykładzie grupy chłopców ukazuje zachodzące w nich przemiany. Wynędzniały, chory i głodny dwunastoletni Nat Blake przybywa do Plumfield w deszczowy dzień, a Jo przyjmuje go z otwartymi ramionami, czym pozyskuje od razu sieroce serduszko. Nat jest nieśmiały, zalękniony i w każdej chwili spodziewa się ostrych słów lub uderzenia. Jest wdzięczny za każde miłe słowo, a kiedy może grać na skrzypcach zapomina o całym otoczeniu. Oczy mu błyszczą, twarzyczka pała, a palce drgają, gdy obejmuje czule instrument. Chłopiec boleśnie doświadczony przez los dostaje nową szansę i przyjazny dom, który staje się jego przystanią. Bardzo polubiłam tych małych bohaterów. Franza, który kochał książki, towarzystwo i muzykę. Emila, który chciał zostać marynarzem. Roba biegającego nieustannie i ciągle opowiadającego o czymś. Dicka z garbem na plecach znoszącego w jakiś wesoły sposób swoje kalectwo. Billa nazywanego ,,niewiniątkiem" i wielu innych chłopców. Szkoła kwitnie, a chłopcy w niewidoczny sposób uczą się dobrego zachowania i moralności, gry na różnych instrumentach, rozwijają swoje talenty i umysł. Niedojrzałym i opuszczonym chłopcom Jo daje ognisko domowe i macierzyńską opiekę. Jest matką dla samotnych chłopców, a jej mąż ojcem. Wszelkimi siłami starają się zasłonić wszystkie dzieci od cierpień i nauczyć je radzenia sobie w życiu.
Podobnie jak w poprzednich częściach z tego cyklu jest moralizatorsko, patetycznie, lekko, ale też ma się wrażenie, że jest się w jakimś zamkniętym, dziecięcym świecie, w którym matka przyklei plaster na stłuczone kolano, powie, że do wesela się zagoi i wszelkie troski idą w zapomnienie. ,,Mali mężczyźni" to piękna, ciepła i wzruszająca klasyczna powieść, którą warto przeczytać, a ja z niecierpliwością czekam na ostani tom z serii ,,Chłopcy Jo":)
Kontynuacja powieści `Little Women` opowiada o radosnych przygotowaniach do wesela......
Niezwykła powieść o obsesyjnej miłości, pożądaniu i oszustwie jest tak śmiała obyczajowo, że nie mogła być opublikowana za życia autorki, Louisy May Alcott...
Przeczytane:2020-10-18,
Tym razem autorka skupia się na osobie Jo, jej rodzinie i dokonaniach. Piszę dokonaniach, ponieważ Jo wraz z mężem założyła szkołę w Plumfield, do której uczęszczają chłopcy z różnych rodzin i o różnym statusie materialnym. Celem edukacyjnym, dla państwa Bhaer, staje się nie tylko przekazanie dzieciom podstawowej wiedzy szkolnej, ale przede wszystkim nauczenie ich bycia zaradnymi w życiu codziennym. Wobec tego chłopcy uczą się jak należy postępować moralnie z innymi, w jaki sposób konstruktywnie rozwiązywać problemy dnia codziennego , jak funkcjonować w społeczeństwie pełnym rozmaitych osobowości i odmiennych charakterów.
Zarówno Jo, jej mąż, jak i cała szkoła stają się czymś w rodzaju drugiego domu dla wychowanków. Chłopcy, jak wiadomo, nie zawsze są posłuszni, wręcz czasem niesforni i dokuczliwi. Jo jednak i w takich chwilach okazuje im sporo ciepła i serdeczności, tłumacząc i dając dobre rady.
Sama treść, a właściwie styl pisania nie odbiegają klimatem od części poprzednich. Wszystko jest jakby na jednym poziomie, bez pośpiechu i sensacji. Akcja zdaje się toczyć nieco swobodnie, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czytelnikowi bowiem daje to możliwość pewnego rodzaju wyciszenia ewentualnych emocji i napięć.