Małe wojny i większe, gwałtowne wybuchy i fajerwerki - tak oto w skrócie wartkim tokiem akcji prowadzi Czytelnika autorka opowieści. Codzienność wcale nie jest tu oczywista, małe nieprawdy się nawarstwiają, a ułudy gromadzą i przesłaniają to, co najważniejsze.
Granica między rodzinną sielanką a koszmarem jest wyjątkowo płynna, niedojrzałość i dorosłość okazują się zaskakująco względne. Ale do głosu dochodzi również niezwykła wartość kobiecości - jej słabości i siły, a przede wszystkim przeróżne odcienie matczynej miłości.
Nic nie jest przesądzone, ale czy prawda faktycznie ma niezaprzeczalną wartość i musi zostać ogłoszona? Wszak ,,to, co przemilczane, nie znika, to musi gdzieś i kiedyś znaleźć ujście"...
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: 2016-01-26
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 320
"Małe wojny" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Joanny Kruszewskiej. Patrząc na okładkę, można stwierdzić, że będziemy mieli do czynienia z lekką i przyjemną historią, ale gdy zwrócimy swoją uwagę na tytuł nasze pierwsze przypuszczenia nagle się rozmywają. Pisarka postanowiła zespolić delikatność okładki z intrygującym tytułem. Ja osobiście byłam bardzo ciekawa co wyszło z takiej kombinacji.
Kinga i Beata, Beata i Kinga. Dwie kobiety, które zostały połączone ze sobą nicią przyjaźni. Obie mają swoje rodziny. Żyją pełnią życia, chociaż w przypadku Beaty, to życie w jednej sekundzie rozpada się na drobne kawałeczki. Została porzucona przez męża. Bez zbędnych wyjaśnień spakował najpotrzebniejsze rzeczy i zamknął za sobą drzwi. Chociaż nie, jest powód. Okazało się, że z biegiem lat w ich małżeństwie zaczęło brakować...tlenu. To zawsze on musiał podejmować każdą decyzję. Nawet jeśli chodziło o sprawy domowe. Był tak zwaną głową rodziny, tylko co się stało z szyją, która miała tą głową kręcić?? Na szczęście w tych trudnych chwilach może liczyć na wsparcie przyjaciółki oraz Igora, dorastającego syna.
W przeciwieństwie do Beaty, Kinga wiedzie szczęśliwe życie u boku Grzegorza. Jest matką dwóch córek. Jeśli chodzi o sferę zawodową tutaj także nie ma na co narzekać. W najbliższym czasie planują całą rodziną przeprowadzić się do własnego domu. Ale jest ktoś, komu zwyczajnie ten pomysł nie przypadł do gustu. Tą osobą jest Majka, jedna z córek, która znajduje się w pierwszych fazach buntu. Gdyby tego było mało również Agata, druga latorośl sprawia problemy wychowawcze. Popada w zachwyt nad pewną grą komputerową. Ach ta dzisiejsza młodzież... Na pomoc nadciąga Monika, rodzona siostra Kingi. Kto lepiej zrozumie nastolatki jak nie ona.
Ale tak naprawdę młodzież najlepiej dogaduje się między sobą. Tak dzieje się również w przypadku Majki i Igora. Przyjaźń między matkami udzieliła się także im.
Gdy Kinga któregoś dnia informuje najbliższych, że niebawem wyjeżdża z kolegami z pracy na wycieczkę do Włoch nawet przez chwilę nie przypuszczała, że po powrocie już nic nie będzie takie samo...
Wgłębiając się w treść książki czytelnik dostrzeże, że oprócz głównych bohaterek mamy do czynienia z innymi osobami, które w równym stopniu zasługują na uwagę. Oprócz Kingi poznajemy jej dwie siostry. Monika, to przysłowiowa "czarna owca" w rodzinie i nie tylko dlatego, że nosi ubrania o barwie węgla. Jej skórę zdobią tatuaże. Ma swoje zdanie, którego nie boi się użyć. Ewa, najstarsza z sióstr niestety nie miała takiego szczęścia jak jej siostra. Również jest żoną, ale jej małżeństwo nie należy do udanych.
Siostrzana więź jest bardzo silna. Cała trójka mimo różnic, mogła na siebie liczyć o każdej porze dnia i nocy. Pojawia się również ich matka...
Obok życia dorosłych toczy się życie tych, którzy lada moment staną się pełnoletni. Chociaż w przypadku Igora można stwierdzić, że zdał już egzamin z dojrzałości i to na ocenę celującą. Depresja matki zmusiła go do tego, aby z młodzieńca stał się w jednej sekundzie dorosłym mężczyzną. Prał, sprzątał, gotował jednocześnie przygotowywał się do matury. Młody i bardzo inteligentny chłopak. Beata może być dumna ze swojego syna.
Pisarka podarowała swoim czytelnikom książkę, która zawiera w sobie życiową historię. W każdej rodzinie pojawiają się konflikty. Jednak tytułowe "małe wojny" mogą przekształcić się w coś o wiele większego. No tak, ale same z siebie się nie biorą, ktoś je musiał wcześniej wywołać. Czasami dochodzi do nich pod wpływem chwili lub niepotrzebnych emocji. Dusimy je w sobie, aby potem "wybuchnąć". Tylko co potem? Zamykamy się w swoich pokojach zamiast zwyczajnie ze sobą porozmawiać...
Powieść można podzielić na dwie części. Początek historii nie wskazuje na to, że niebawem nastąpi zaskakujący obrót wydarzeń. Joanna Kruszewska zaserwowała nam emocjonalną karuzelę, która stopniowo nabiera prędkości.
"Małe wojny" to lektura adresowana do wszystkich i każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Z pewnością przypadnie do gustu nam, kobietom. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowana. Nie chcę nikogo do niczego zmuszać, ale warto zachęcić naszych kochanych panów, aby sięgnęli po książkę. Kolejną grupą docelową będą niewątpliwie młodzi ludzie.
„Małe wojny” to idealny przykład dobrej lektury na popołudnie, która przeniesie nas w świat bohaterów z krwi i kości, którzy śmiało mogliby mieszkać po sąsiedzku. Choć fabuła książki jest prosta, to łączy w sobie wiele wątków, których rozwiązanie nie jest jednoznacznie czarne lub białe. Zdrada, nieoczekiwane potomstwo, dojrzewanie dzieci, wybór drogi życiowej, kariera zawodowa – to wszystko znajdziecie w tej niewielkiej powieści i wcale nie poczujecie się przytłoczeni nadmiarem otwartych w niej problemów. Autorka sprawnie przechodzi w swojej fabule z jednych zagadnień w drugie, po drodze łącząc je w spójną całość, która na końcu zostawia czytelnika z poczuciem idealnie wymierzonego literackiego nasycenia. Zalecam dla poprawy humoru!
Więcej na zukoteka.blox.pl
Czas na Podlasiu mija powoli, a spokojne wieczory otulają ciepłem na długie godziny. Pachnące słodyczą wnętrze małej cukierni, wydaje się być idealnym...
Nigdy nie jest za późno, by wyrwać się schematom i podążyć za głosem serca. Czasem wystarczy popchnąć jedną kostkę, aby zasiać spustoszenie w mozolnie...
Przeczytane:2016-02-03, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2016, Mam,
,,Czasami mała wojna przynosi wielki sukces." str. 63
W książce Joanny Kruszewskiej poznajemy dwie przyjaciółki Kingę i Beatę. Kinga, żyje w udanym związku, każdy wręcz jej zazdrości męża i dzieci. Wydaje się, że kobieta ma życie usłane różami. Szczęśliwa żona i matka, jest perfekcjonistką lubi wszystko mieć poukładane i doskonale zorganizowane. Drugą bohaterką powieści jest Beata, poznajemy ją w momencie kiedy rozstała się z mężem. Kobieta zostaje sama z synem, jednak tak bardzo przeżyła odejście męża, że popadła w depresję, to syn zaczyna opiekować się matką. Dwie kobiety, a zupełnie różniące się od siebie, zaczynając od wyglądu po charakter. Kinga lubi mieć wszystko pod kontrolą, to ona jest w małżeństwie osobą, która wydaje polecenia, czasami robi wszystko za innych (bo przecież inni nie zrobię tego tak dobrze jak ona), natomiast Beata jest zupełnym przeciwieństwem Kingi, nie potrafi samodzielnie podjąć jakiejkolwiek decyzji, nawet tego co ugotować na obiad, wszystko zrzucała na męża, który ostatecznie nie wytrzymał tego i bez słowa spakował się i odszedł. Do czego może się posunąć zazdrosna przyjaciółka?
,,Bo zawsze w pewnej chwili wychodzimy na prostą, bo czasami wiele trzeba przejść, ale w końcu dla każdego znajdzie się jasny promień słońca, zobaczysz." str. 156
Pomimo, że autorka ma na swoim koncie takie książki jak: Aby do mety, Awaria uczuć, Miłość raz jeszcze, Na trzy sposoby, Szczęście spod igły, to Małe wojny były pierwszą powieścią autorki, którą miałam przyjemność przeczytać, i z pewnością nie ostatnią. Przyznaję, że na półce posiadam książkę Miłość raz jeszcze lecz w natłoku obowiązków nie miałam możliwość do niej zajrzeć, koniecznie muszę nadrobić braki w zaległości.
Cała historia mimo, że tyczy się dosyć poważnego tematu jest napisana lekkim i przystępnym językiem. Bohaterowie są nakreśleni bardzo realistycznie i precyzyjnie, ich emocje i dylematy przemawiają do czytelnika, a dialogi między nimi brzmią adekwatnie do poszczególnych sytuacji. Spodobał mi się pomysł poprowadzenia przez autorkę dwóch odrębnych wątków, które są bardzo ciekawe i ostatecznie łączą się w spójną całość. Język jakim napisana jest publikacja jest prosty, lekki i doskonale zrozumiały, dzięki czemu książkę czyta się naprawdę bardzo szybko. Uwieńczeniem całości jest piękna i dopracowana oprawa graficzna.
W małżeństwie potrzebny jest wspólny kompromis i szczera rozmowa. Nie może być tak, że tylko jedna osoba staje się głową rodziny, to ona podejmuje wszystkie decyzje i ogarnia cały dom, przez co drugi z małżonków czuje się niepotrzebny. Powinno się rozdzielać obowiązki po równo, aby jeden z małżonków nie czuł się przytłoczonym obowiązkami, a drugi zaniedbywany i niepotrzebny. Kłopotom natomiast należy stawić czoła, a nie przed nimi uciekać, bowiem same się nie rozwiążą. Właśnie tego musiały się nauczyć i zrozumieć główne bohaterki powieści Joanny Kruszewskiej.
,,(...) człowiek nie może być cały czas dla kogoś oparciem. Sam też potrzebuje oparcia. Im więcej ma lat, tym bardziej potrzebuje." str. 32
Autorka przedstawiła w książce historię z życia wzięta. Poznajemy losy dwóch rodzin, ich życie "od kuchni", widzimy wzloty i upadki oraz tytułowe małe wojny, które czasami przeradzają się w coś o wiele większego. Powieść dostarcza pełen wachlarz różnorodnych emocji. Kruszewska zadbała, aby podczas lektury czytelnik odczuwał: radość, złość, smutek, zaskoczenie, zaciekawienie czy akceptację. Książka zmusza do refleksji, uczy wybaczać, przyznawać się do błędów, rozumieć innych i doceniać rodzinne relacje - między mężem a żoną, rodzicami a dziećmi, między starszymi a młodszymi. Jest to lektura godna polecenia.