W XIX-wiecznym Edo, świeżo przemianowanym na Tokio, mieszka sędziwy mistrz malarstwa tuszowego – Kano Indara, ostatni z rodu prominentnych artystów minionej epoki. Jego głównym zmartwieniem jest brak dziedzica i godnego spadkobiercy jego szkoły, lecz oto spotyka Tatsu, młodego geniusza pędzla. Jego niezwykły talent sprawia, iż stary Kano ignoruje osobliwą opowieść młodzieńca o tym, jakoby tysiąc lat temu zaręczył się z… córką smoka. Piękna historia o miłości, sztuce i Japonii pierwszych lat okresu Meiji (1868-1912), spisane przez Mary McNeil Fenollosę, żonę jednego z najwybitniejszych pionierskich badaczy kultury japońskiej, została w 1919 roku przeniesiona na ekran przez studio Sessue Hayakawy, bożyszcza amerykańskiego kina niemego.
Wydawnictwo: Kirin
Data wydania: 2015-08-16
Kategoria: Architektura, kultura, sztuka
ISBN:
Liczba stron: 162
Przeczytane:2015-12-01, Ocena: 5, Przeczytałam, 26 książek 2015,
Jestem blisko z kulturą i sztuką Japonii. Często czerpię inspirację z tradycyjnej muzyki tego kraju, szczególnie przy pisaniu. Także zdjęcia pięknych świątyń, kwitnących drzew wiśni oraz innych typowo japońskich widoczków działają na mnie kojąco. Kraina Wschodzącego Słońca zdaje się być miejscem surrealistycznym w każdym calu, a co za tym idzie - niesamowicie pociągającym. Mając możliwość przeczytania powieści-baśni, której akcja rozgrywa się w XIX-wiecznym Tokio i oscyluje wokół sztuki, chętnie skorzystałam. (...) Skrzeczące wrony budzą się w koronach sosen, a gołębie otwierają oczy pod gontami świątyń. Nad wchodzie ponad rzeką niebo płonie czerwienią, a okrągła, czerwona tarcza, symbol tego kraju, wznosi się w niebo jak okrzyk zwycięstwa nad nocą.
Z początku podeszłam do lektury z lekkim dystansem. Historia zdawała się oscylować bardziej wokół rozpaczliwych poszukiwań spadkobiercy, niż sztuki. To magiczne opisy XIX-wiecznych, japońskich krajobrazów sprawiły, że nie sposób było mi oderwać się od lektury. Jednak z czasem i cała historia nabrała dla mnie charakteru baśni, w której kultura była jedynie wspaniałym tłem, dla tysiącletniej miłości oraz ogromnego cierpienia. Sama okładka Malarza Smoków, która przedstawia zdziczałego, nieokrzesanego smoka, zdaje się być metaforą tytułowego bohatera, wokół którego kręci się niemal cała akcja powieści. Tatsu, bo tak mu na imię, jest wyjątkowo arogancką i prymitywną postacią, którą - jak się okazuje - zmienić może jedynie prawdziwa tragedia. Według mnie jest on najlepiej wykreowanym charakterem, zaraz po niesamowicie kochającej i posłusznej Umeko, starej służącej Macie i Kano, którego największym pragnieniem jest posiadanie syna. W książce nie brakuje przypisów, które wyjaśniają czytelnikowi nie tylko japońskie terminy i zwroty, ale i elementy kultury, zachowań czy też religii. Bardzo spodobał mi się sposób w jaki autorka ukazała rolę kobiety w tym kraju, jako całkowicie podległej mężczyznom, a także zwyczaj adoptowania syna. Pozwolę przytoczyć sobie jeden z takich przypisów, aby w pełni ukazać swoje zachwycenie nimi.
W Japonii panował zwyczaj (praktykowany sporadycznie do dzisiaj), że rodzina nieposiadająca dziedzica adoptowała chłopców z innych rodzin, którzy stawali się spadkobiercami rodu, jeśli była taka możliwość, jednocześnie poślubiając córkę. Nie miało to jednak cech kazirodztwa, ponieważ kobieta wychodząc za mąż jest wykreślana z rodzinnych rejestrów i przepisywana do rejestru męża - a więc w tym wypadku od chwili ślubu była traktowana wyłącznie jako synowa, nie jako córka.
Bardzo ułatwia to lekturę czytelnikowi, który nie orientuje się za dobrze w japońskich zwyczajach. Nawet jeśli nie zna ich wcale, po tej lekturze jego pojęcie o Japonii (przynajmniej tej XIX-wiecznej) znacznie się polepszy i jestem absolutnie pewna, że ją pokocha. Tak jak i ja pokochałam.
Jak już wcześniej wspominałam, Malarz Smoków jest japońską baśnią, która poza walorami pisarskimi, niesie ze sobą przesłanie. Ukazuje czytelnikowi prawdziwe wartości, o co należy dbać w życiu, o co walczyć, jak silna potrafi być miłość... Uczucia tak potężnego, jak to pokazane w tej niepozornej książce, pragnie każdy człowiek, a już na pewno każda młoda kobieta - nawet jeśli nie przypomina tej z Disney'a. Pokochałam tę historię całym sercem i dziwi mnie ogromnie, że nie jest popularna. Prawdą jest, że największe perełki kryją się w cieniu...
Ciekawe jest również to, że powyższa książka została w 1919 roku przeniesiona na ekran przez studio Sessue Hayakawy, bożyszcza amerykańskiego kina niemego*. Niestety, nie odnalazłam owego filmu w internecie, ale mam nadzieję, że kiedyś dane będzie mi go obejrzeć. Od dawien nie zostałam tak zaintrygowana ekranizacją!
Malarz Smoków, autorstwa Mary McNeil Fenollosa, zdecydowanie zasługuje na uwagę. Każdy, kto spotka się z tą historią, zakocha się w niej bezgranicznie i nie zapomni na długie lata. Jeśli więc pragniecie wspaniałej przygody z papierową wersją Japonii lub wschodnią baśnią - polecam z całego serca!
*fragment zaczerpnięty z okładki