Pod naszymi domami piętrzą się kości. Można po nie sięgnąć i schować je do kieszeni. Zmarli nie lubią siedzieć w grobach, księżniczka zamienia się w rzekę, włókniarki straszą w centrum handlowym albo opowiadają o dawnych czasach i niedostatku. Bohaterka zmaga się z rodziną, historią i codziennością pełną norm i zasad, do których nie sposób się dostosować.
Łukasz Barys prowadzi nas przez cmentarze, szkoły i dzielnice prowincjonalnego miasta, ukazując dorastanie w sposób baśniowy, ale dojmująco prawdziwy.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2021-08-16
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 144
Wszyscy nosimy kości w kieszeni i wszyscy żyjemy w jakiejś rzeczywistości. Książka Łukasza Barysa bardzo poetycko i działając na zmysły o tym właśnie opowiada. Nie możemy istnieć oderwani od innych ludzi, oni zawsze na nas wpływają, żywi czy martwi, a doświadczenia, które dzięki innym ludziom zdobywamy, gromadzimy właśnie jak tytułowe kości. Nosimy je w kieszeni, w sercu, w codziennych uśmiechach i smutkach. Każda z tych kości o czymś mówi, w jakiś sposób nas buduje, sprawia, że jesteśmy tacy, a nie inni. Bardzo mnie ta książka poruszyła i przypomniała, że jesteśmy składową tego świata, nie możemy istnieć odrębni, sami, bo nawet jeśli tego nie chcemy, rzeczywistośc wpływa na nas, a my na rzeczywistość, po każdym doświadczeniu zostaje w nas ślad. Brzmi to banalnie, a jednak nie sposób odmówić temu prawdziwości. To lektura była jak przypomnienie wiadomości przed sprawdzianem, wiemy już to, ale musimy sobie utrwalić. Utrwalajmy, żeby żyć uważniej.
Nastolatka Ula pochodzi z biednej (niektórzy by powiedzieli - patologicznej) rodziny. Mieszka w Pabianicach, w niewielkim domku, razem z mamą, babcią i dwójką rodzeństwa. Ma jeszcze psa Filipa, którego kiedyś znalazła porzuconego na pabianickiej łące. Ula nie jest typową nastolatką. Zamiast cieszyć się młodością, musi pomagać mamie i to na głowie dziewczynki jest opieka nad rodzeństwem, gotowanie, nawet opieka nad chorą babcią. Dziewczynka nie ma przyjaciół, bo i kto by się chciał kolegować z Ulą - brzydulą, trochę stukniętą, zachowującą się inaczej niż reszta uczniów? Jedyną swą koleżankę, Klaudię, pożegna po ukończeniu gimnazjum, bo Ula idzie do liceum a Kaludia do włókiennika.
Jedną z niewielu rozrywek Uli, jej rodzeństwa i babci jest chodzenie na cmentarz. To tam razem odnajdują grobowce dawnych właścicieli fabryk, chadzają też "do aniołków", czyli na groby małych dzieci. To swoiste "hobby" również nie przysparza Uli sympatii rówieśników.
W ksiązce tej świat realny miesza się ze światem duchów, historia miesza się ze współczesnością. Zmarła babcia wraz z "kumplami" z cmentarza odwiedza swoją rodzinę w czasie Wigilii. Wacia, znajoma babci, po śmierci zmienia się w pabianickiego, świńskiego Minotaura i pilnuje zmarłych w podziemiach szpitala. Dawno nieżywi robotnicy, chłopi i chłopki przyglądają się żywym zza płotu a w odpowiedniej chwili nawet podadzą Uli łopatę, by mogła pochować swojego pieska.
Mam mieszane odczucia co do książki "Kości, które nosisz w kieszeni". Kto tak naprawdę jest jej bohaterem? Ula? Rzeka Pabianka? Czy jakaś bardziej uogólniona "patologia"? I mimo iż książkę czyta się naprawdę dobrze, to chwilami czuję jakieś fałszywe nuty. Może jednak autor, mężczyzna, nie do końca potrafił wejśc w skórę nastoletniej dziewczynki? Mimo wszystko chętnie sięgnę po inny utwór tego autora.
Po lekturze, a może już i w jej trakcie pojawiło mi się pytanie: "dlaczego to czytam? A może jeszcze szerzej - dlaczego czytam książki? Można dla przyjemności i rozrywki. Tej "Kości, które nosisz w kieszeni" na pewno mi nie zapewniły. Dla poszerzenia wiedzy, poznania innych światów, ludzi? Nie wychowałam się i nie żyję w małym miasteczku, które przez autora zoastało przedstawione jako himalaje brzydoty, brudu i biedy. Jednak obejrzałam dziesiątki filmów i przeczytałam sporo książek, które opisują to podobnie, a może nawet lepiej. Więc nie - nie poszerzyło to moich horyzontów. Czytam książki dla ciekawej, emocjonującej fabuły - tej nie było. A może miałam nauczyć się empatii dla wykluczonych? Pewnie jestem bezduszna, bo nie odnalazłam jej i nie darzyłam sympatią żadnych bohaterów. Chyba tylko poczułam, że spaprane życie ma dziewczyna, a ja na szczęście takiego nie mam. Czasami czytam dla przemyśleń egzystencjalno-filozoficznych. Koncepcja "z kości powstałeś, w kość się obrócisz" nie wzbogaciła mnie o lepsze zrozumienie sensu życia. Czasami po prostu powieść napisana jest pięknym językiem, ma ciekawą formę. I tutaj znalazłam pewną wartość - jest naturalistyczno - oniryczna, a język raz bezwzględnie dosadny, czasami metaforyczny, a czasami nawet zakrawający na czarny humor. To dlaczego przeczytałam tę książkę? Bo dostała Paszport Polityki. Ot, i cała banalna prawda.
Marcel próbuje pogodzić się ze światem po niespodziewanej śmierci mamy. Szuka prawdy o sobie nad ziemią i pod ziemią, w telewizji i w trawie, w stodole...
Wyróżnienie w II Ogólnopolskim Konkursie na Książkę Literacką ,,Nowy Dokument Tekstowy" w kategorii liryka Łukasz Barys wybrał dość znamienną strategię...
Przeczytane:2022-02-07, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2022,
“Kości, które nosisz w kieszeni” Łukasza Barysa to powieść z Paszportem Polityki za 2021 rok i jak przystało na nagrodzoną książkę, zrobiła na mnie duże wrażenie i to niewątpliwie za sprawą ukazanego w niej małomiasteczkowego, prowincjonalnego życia, szczerze, bez upiększeń, w całej swej porażającej brzydotą formie.
Książka Barysa to opowieść o nastoletniej Uli i biedzie. Tak, bieda jest towarzyszem życia dziewczyny. Jest obecna w jej rodzinnym domu, ciasnym, niezasobnym, lichym, zamieszkiwanym przez jej rodzinę - matkę utrzymującą trójkę dzieci z pensji kasjerki w Biedronce, babkę, starą i schorowaną oraz pleśń pęczniejącą na suficie. Dziewczyna ma świadomość swojego statusu - osoby pochodzącej z biednej rodziny; niechcianej, odrzucanej i wyśmiewanej przez rówieśników (“Ula śmierdziula”). Jednak Ula, bez epatowania nieszczęściem i użalania się nad sobą, opowiada o swoim życiu. Bez emocji zatem relacjonuje pojawianie się kolejnych “tatuśków”, których matka, spragniona miłości, sprowadza do domu. Tak samo mówi o umierającej na raka babce, nie szczędząc fizjologicznych szczegółów czy o Waci - koleżance babki, “meliniarze”, alkoholiczce, bitej przez syna, która miała “kiełbie we łbie i cementowa zasmażkę zamiast mózgu” . Taki jest po prostu świat, w którym przyszło jej żyć - świat pełen biedy, brzydoty, szpetoty i.. kości. Bo te, oczywiście, niejednokrotnie pojawiają się w utworze - brązowe, poplamione, kości zwierzęce na podwórku i w kieszeni młodszej siostry; kości na cmentarzu; trzaskające kości w ciele babki; źródło Pabianki, które wybiło w kościach i na koniec, jakby zamykająca klamrą utwór, “koścista lista obecności”, na którą Ula wpisała się nieżyjącemu już dziadkowi, grzebiąc zwłoki psa.
Debiutancka powieść Barysa to także swoista wędrówka po Pabianicach, bo tam właśnie umieścił autor akcję swego utworu, pełna wspomnień o pabianickich postaciach takich jak Dora Diamant od Kafki, księżniczka Pabianka, Tereska z filmu „Cześć Tereska”. Razem z Ulą wędrujemy zatem ulicami tego miasta, mijamy dawne manufaktury żydowskich i niemieckich fabrykantów, centrum czyli dom handlowy “Trzy Korony”. Poznajemy też inną stronę miasta, ciucholandy, w których za grosze kupuje ubrania (drapiące i śmierdzące) dla rodzeństwa, skwerek meneli, ulicę Piękną, “piękną na zasadzie ironii”, a tak właściwie to pełną obskurnych kamienic, zamieszkałych przez miejską biedotę, no i cmentarz. Cmentarz jest w ogóle szczególnym miejscem dla Uli, tam bowiem, zamiast na zajęciach pozalekcyjnych np. z tenisa, spędza swój wolny czas, przyglądając się bogatym nagrobkom potentatów pabianickiego włókiennictwa skontrastowanym z plastikową obudową grobu dziadków. Tam też “poznaje” swoją najlepszą koleżankę, 15-letnią, dawno zmarłą Mariannę Kindler córkę fabrykantów, z którą się ”spotyka”, “rozmawia”, by w końcu “śmiertelnie” na nią się obrazić…
Takie łączenie świata realnego z onirycznymi, magicznymi wizjami, jawy ze snem, odwiedzinami zza grobu, pojawia się kilkakrotnie w powieści, pogłębiając i tak już obecną w niej ciężką, niespokojną, przytłaczającą atmosferę z wszechobecną śmiercią, umieraniem, odchodzeniem.
Ciekawy jest też sposób prowadzenia narracji w powieści. To Ula jest tu nastoletnim narratorem, ale zdarza się, że autor jakby o tym zapominał, snując rozważania daleko wykraczające poza mentalność i przeżycia dziewczyny. Narracja staje się wtedy dojrzalsza i ciekawsza, refleksje bardziej dociekliwe i błyskotliwe, niezwykle trafnie komentujące rzeczywistość. Trochę przypomina mi to sytuację z książki Zawady “Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek”, w której to dziecięcy narrator tłumaczy świat z perspektywy dorosłego, dojrzałego człowieka o sporym doświadczeniu życiowym. Zresztą dostrzegam pewne podobieństwo między bohaterami obu książek - Ulą i Franciszkiem, obydwoje mierzą się ze swoim trudnym losem, na który nie narzekają, ale przyjmują z pokorą.
I na koniec jeszcze kilka słów na temat języka powieści - jest on niby zwykły, codzienny, ale barwny, pełen niebanalnych, obrazowych, metafor. Do tego dochodzi ironia oraz pojawiający się gdzieniegdzie czarny humor i towarzyszący mu śmiech przez łzy. Taka to smutna, gorzka, ale prawdziwa i przejmująca swoją surowością, opowieść o Polsce B i ludziach zmagających się ze swoim życiem - szarym, biednym, pełnym trosk i kłopotów.
Naprawdę udany debiut! Szczerze polecam.