Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: b.d
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 192
Mam bardzo ambiwalentny stosunek do tej książki. Większość recenzentów i czytelników koncentruje się na humorystycznym jej aspekcie. Dla mnie to obraz bardziej przerażający niż śmieszny. Jeżeli już chwilami coś wywoływało mój uśmiech, to jednocześnie towarzyszyło temu poczucie zażenowania i niechęci do takiego sposobu widzenia świata, jaką prezentują mieszkańcy Taplar. Ogrom zacofania, głupoty, przemocy, zabobonów, zamknięcia na jakiekolwiek zmiany na jakby nie było XX-wiecznej wsi (akcja dzieje się po II wojnie) jest niewyobrażalny. I nie uważam, żeby to był powód do dobrej czytelniczej zabawy, ale do refleksji, jak tkwiące w takich środowiskach przekonania miały i mają wpływ na to jaki dzisiaj jest nasz kraj, jak bardzo są one utrwalone w świadomości społecznej i jak blokują nasz rozwój. Lekko przedstawiane opisy przemocy wobec kobiet, zwierząt, dzieci jako coś normalnego, wynikającego z chorych tradycji, jeszcze do niedawna nie wzbudzały w naszym społeczeństwie silnego sprzeciwu. A te postawy właśnie stamtąd pochodzą. Negowanie edukacji, opisywanie świata na poziomie średniowiecza (Ziemia jest płaska, a drzewa to ludzie ukarani przez boga), niechęć do wprowadzania nowości, bo każda zmiana to podszepty szatana. Najwyższą wartością jest by wszystko było tak jak za ojców, dziadów i po wsze czasy. Jednocześnie ta lektura pozwoliła mi trochę lepiej zrozumieć, dlaczego taką popularnością cieszą się w Polsce w określonych regionach i grupach społecznych pisowskie poglądy, skąd homofobia, rasizm, mizoginia, fanatyzm religijny i wszystkie te szkodliwe zjawiska, które są barierą postępu.
Literacko to dobra książka, ale uważam, że trzeba patrzeć na nią nie poprzez śmiech, a poprzez analizę poziomu społecznej świadomości.
Pierwszosobowa narracja trzydziestoletniego (średnio młodego na ówczesne standardy) gospodarza żyjącego w odciętej bagnami od świata wiosce w okolicach Białegostoku. Gdy inni w okolicach się już elektryfikują, posługują maszynami, a często porzucają wieś i pracują w fabrykach, to Kazimierz i pozostali gospodarze w Taplarach żyją jak za dziadów i pradziadów i nie chcą zmian. Ale zmiany są nachalne i uosabiają się w postaci nauczycielki, która, że nie dość, że zakłada szkołę i uczy dzieciaki czytać i pisać, ale zamieszkuję też w chacie Kazimierza i wywiera wpływ na życie rodziny i społeczności. Bagna zostają osuszone. Kazimierz odważa się na kolejne kroki łamiące tradycje, ale kiedy wychodzi z kosą na żniwa żyta staje przeciwko całej wiosce - co daje bardzo dynamiczne zakończenie.
Podczas wizyty w Państwowym Muzeum Etnograficznym widziałam kącik ze wiejskimi sprzętami z planu filmowego "Konopielki", które skupowane były po wsiach u gospodarzy, a potem przekazano muzeum, puszczany też jest fragment filmu. Teraz, kiedy książka przeczytana, mogę w końcu i ja obejrzeć ekranizację.
Można się uśmiechnąć, można się zadumać. Jedno jest pewne - trudno przejść obojętnie. Il realizmu odnajdujemy w tym zbiorze obrazków rodzajowych z oderwanej od cywilizacji, zdaje się zapomnianej przez wszystkich wioski. Trudno nie zastanawiać się nad motywami decyzji, działań i filozfii zyciowej bohaterów.
Błyskotliwa satyra na ślepą miłość Polaków do USA! Żywo i dowcipnie rozpisany dialog między mężem i żoną w sytuacji przedprokreacyjnej...
Przeczytane:2019-03-10,