Pod koniec XIX wieku w samej tylko Warszawie pracowało prawie 40 tysięcy pokojówek, garderobianych i panien do wszystkiego. Młodych imigrantek ze wsi, samotnych w dużym mieście, bezbronnych. Ta książka jest opowieścią o nadużyciach, których na służących dopuszczali się właściwie wszyscy, którzy się z nimi stykali. Od Kościoła, zainteresowanego zbawieniem ich duszy, ale już nie sprawiedliwą karą dla molestujących panów domu, przez panie, które służbę ignorowały, poniżały i zwalniały z byle powodu, aż po emancypantki i socjalistów, którzy chcieli pomóc, ale nie wiedzieli jak.
Służące, których życiem w XIX wieku pracodawcy mogli nieomal swobodnie rozporządzać, musiały na abolicję czekać ponad sto lat. Dziś odzyskują nie tylko podmiotowość. Autorka przywraca im prawdziwe imiona, twarze, głos - i godność i pokazuje, jak niewolnictwo kobiet sięgało samego rdzenia ładu społecznego. Magdalena Kicińska - pisarka, redaktorka naczelna ,,Pisma"
Jest to książka o niewyobrażalnym wyzysku i przemocy, nie jest jednak straszliwym, niestrawnym akademickim sucharem, których tony co roku produkuje polska nauka historyczna. Wprost przeciwnie: autorka pisze świetnie, umiejętnie przechodząc pomiędzy twardymi faktami i liczbami oraz anegdotą.Dr hab. Adam Leszczyński, profesor Uniwersytetu SWPS
Wydawnictwo: Post Factum
Data wydania: 2019-06-05
Kategoria: Historyczne
ISBN:
Liczba stron: 304
Pod koniec XIX wieku w samej tylko Warszawie pracowało prawie 40 tysięcy pokojówek, garderobianych i panien do wszystkiego. Młodych imigrantek ze wsi,...
Alicja Urbanik-Kopeć przygląda się dziewiętnastowiecznemu rynkowi matrymonialnemu, na którym liczyły się posag, weksle i cenne pamiątki rodzinne, nierzadko...
Przeczytane:2023-02-22, Ocena: 4, Przeczytałam,
'Masz na imię Marysia'
Często spotykaną praktyką wśród arystokracji było nadawanie nowych imion służbie. Mowa o dość zajmującym reportażu, w którym Alicja Urbanik-Kopeć sięga do genezy służby domowej na ziemiach polskich w XIX i XX wieku. Szerzej charakteryzuje tę grupę, znajdującą się na najniższym szczeblu drabiny społecznej. Badaczka pisze też kogo i na jakich warunkach zatrudniano.
Służkami z reguły były panny, wdowy i mężatki zajmowały się raczej swoimi gospodarstwami.
Niewątpliwie migracje do miast (z pobudek ekonomicznych, rodzinnych) stanowiło wyzwanie, ale i szansę dla młodej dziewczyny (często piętnastoletniej). Autorka wzmiankuje o zagrożeniach czyhających na dziewczęta poszukujące posady; narażone na przemoc, wyzysk, których często doświadczały, również ze strony chlebodawców. W związku z powyższym, w całym kraju prężnie działało Towarzystwo Ochrony Kobiet, to tam właśnie młode, skrzywdzone kobiety mogły udać się po pomoc. Wydawano specjalne broszury z konkretnymi zaleceniami, np. dotyczącymi bezpiecznej podróży, etc. Niekiedy służące zmuszano do nierządu, ten wątek został dokładnie opisany.
Już na początku XIX wieku postanowiono uregulować status prawny służących, w tym celu powoływano do życia rozmaite instytucje, organizacje. Ich zadaniem polegało na nadzorowaniu procedury zatrudnienia i przebiegu życia zawodowego, takie współczesne związki zawodowe. Pośrednictwem pracy trudniły się kantory zleceń. Najwyższą komendanturą było Biuro Kontroli Służących, zakazujące działalności prywatnym kantorom zleceń. Antagonizmy rozstrzygał Sąd Policyjny.
Alicja Urbanik- Kopeć przypomina o istnieniu szkół dla służących; taka placówka powstała w Wielkim Księstwie Poznańskim (1891 r.). Założona została z inicjatywy pewnej zacnej hrabiny, stawiającej bardzo wysokie wymagania kandydatkom. Sam proces rekrutacji był żmudny, dziewczyny ubiegające się o przyjęcie w szeregi szkoły musiały przez sześć tygodni pracować we dworze za darmo, aby wykazać się określonymi zadatkami. Gdy otrzymała czepek i fartuch, oznaczało, że pomyślnie zdała egzamin; nauka trwała trzy lata.
Książka jest interesująca, ale dużo kwestii zostało zwyczajnie przegadanych, męczą też niepotrzebne dłużyzny. Zwróciłam również uwagę na jednoznaczną ocenę służby domowej: leniwe, chciwe, wątpliwej moralności. Wszak źródła są dość skąpe, a obraz z nich wyłaniający się bywa jednostronny. Na plus zaliczam przywołane anegdotki, wątki humorystyczne oraz, oczywiście obszerną bazę bibliograficzną.