Wyrzucony z Akademii Teatralnej student wpada w falę ostatniego w Polsce poboru. Przekorę artysty sąd wojskowy kwituje zesłaniem do kompanii karnej.
Jednostka, która ma żołnierzy resocjalizować, okazuje się zagłębiem przekrętów i wypaczeń. Najbardziej nieprzystosowani mogą dać się złamać... Albo współpracować.
Drużyna rusza na wojnę z dowódcą i kapralami. Konflikt przeradza się w podważenie zasad, które odnoszą się do czegoś znacznie ważniejszego niż służba wojskowa i gdy przychodzi ,,wolność", okazuje się, że życie poza zasiekami kompanii jest takim samym więzieniem.
Poza armią zostaje tylko marzenie szaleńca. Wyruszyć tam, gdzie gubi się nawet Google Maps, i stworzyć królestwo, w którym wolność będzie prawem. Tylko jak wyraża się cenę wolności i czym jest naprawdę, gdy każdy rozumie ją inaczej?
Zaczyna się gra, w której zdobyć można wszystko, stracić zaś znacznie więcej.
,,Gra w Yoté" to powieść nawiązująca tempem akcji do ,,Psów wojny", psychologią do ,,Władcy much", a gęstą atmosferą do ,,Jądra ciemności".
Wydawnictwo: WarBook
Data wydania: 2018-09-19
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 468
https://czytamdlaprzyjemnosci.blogspot.com/2018/10/76-gra-w-yote.html
(...)Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona książką. Wydawało mi się, że tematyka wojska oraz wojny nie będzie dla mnie. I tu autor mnie zaskoczył. Od pierwszych stron z zaciekawieniem śledziłam losy młodego studenta zwanego Księciem i jego kolegów z kompanii karnej. Książę występuje też jako narrator pierwszoosobowy i ze swojej perspektywy opisuje wydarzenia. Akcja książki rozpoczyna się wraz z ostatnim poborem do zasadniczej służby wojskowej, który odbył się w 2008 roku. Kilku chłopaków za brak subordynacji wobec przełożonych w wojsku trafia do kompanii karnej gdzieś w Bieszczadach. W tym momencie zaczyna się ich przygoda życia. Wytrwają tylko najlepsi. Katorżnicze ćwiczenia pod przywództwem porucznik Roznerskiej, pokażą bohaterom ile są w stanie wytrzymać i nawiązać przyjaźń. Każdy z chłopaków, aby przeżyć te nieludzkie warunki wyznacza sobie cel, który chce zrealizować po wyjściu do cywila. Książę chce odnaleźć Lenę, dziewczynę którą poznał na jednej z przepustek. Tak jest pochłonięty jej poszukiwaniem, że nawet nie zauważa, kiedy to pragnienie staje się dla niego obsesją.
Autor pokaże nam jak zdemoralizowane może być dowództwo jednostki, które potrafi kosztem podległych żołnierzy prowadzić nielegalne interesy, czego przykładem jest dowódca kompanii karnej - Boniek.
Książka została podzielona na dwa etapy w życiu bohaterów. Pierwszy etap to kompania karna i jej nieludzkie traktowanie podwładnych. Drugi etap to wyprawa do Afryki środkowej, aby zdobyć kraj, w którym wolność będzie wyznacznikiem najwyższej wartości. Nie jest to jednak podróż, którą oferują biura podróży. Idylliczne obrazki z folderów podróżniczych nie będą dane chłopakom. Tu nasi bohaterowie poznają drugie oblicze Afryki, które nie zna żadnych granic przyzwoitości. Rację ma ten kto ma pieniądze i broń, a do tego potrafi wejść w układy z lokalnymi biznesmenami i politykami. Życie ludzkie nie jest najwyższym dobrem, lecz ceną za osiągnięcie sukcesu. Śledząc losy bohaterów widzimy jak skorumpowana jest władza krajów afrykańskich, które przemierzają bohaterowie. Nawet ONZ przymyka oczy na to co się dzieje w państwach dotkniętych wojną i wyzyskiem ludzi w pracy niewolniczej.
Przerażające jest wcielanie dzieci do grup zbrojnych, zabieranie im dzieciństwa i wszelkich praw z nim związanych jak edukacja czy bezpieczeństwo. Często dzieci stanowią tanią siłę roboczą czy też zmuszane są do prostytucji, aby mogły przeżyć kolejny dzień za lichą zapłatę.
Pozytywnym bohaterem jest ksiądz Jurek, który będąc misjonarzem w tym rejonie stara się pomóc dzieciom. Pokazuje im, że mogą żyć inaczej. Jednocześnie próbuje zdobyć dowody na nielegalne działania biznesowe, w które uwikłani są ludzie z elit.
W książce został poruszony problem bańki finansowej i jej skutków nie tylko dla gospodarki kraju, ale również dla zwykłego obywatela. Jej ofiarą padł Skafander, który pomimo rozległej wiedzy z inwestowania na giełdzie, nie dostrzegł w porę ryzyka finansowego i przeszacował swoje umiejętności. Został on bankrutem, który na dno pociągnął również swoją rodzinę (...)
Dziękuję wydawnictwu War Book za książkę.
Nawiązująca tempem akcji do „Psów wojny”, psychologią do „Władcy much”, a gęstą atmosferą do „Jądra ciemności”. Tak najkrócej można opisać książkę Tadeusza Michrowskiego „Gra w Yoté”.
Głównym narratorem tej powieści jest młody chłopak, który skreślony z listy studentów Warszawskiej Akademii Teatralnej zostaje powołany do wojska. Wskutek ucieczki zostaje zesłany przez sąd administracyjny do karnej kompanii, która jest piekłem na ziemi. Czy mordercze treningi złamią bohatera i jego kompanów? Jednostka pełna jest przekrętów i wypaczeń, kto z tej walki wyjdzie zwycięsko? Gdy po zakończonej karze mężczyzna wychodzi na wolność okazuje się, że życie poza jednostką jest takim samym „więzieniem”. Wybawieniem będzie pojawienie się kumpla Tytusa, który ma jedno marzenie – chce zdobyć kraj w Afryce. Nasz bohater (pseudonim „Książę”) wyruszy wraz z Titem, Miltonem, Cezarem, Maksem, Dziwką i Fletem na Czarny ląd, by zdobyć królestwo, w którym wolność będzie prawem. Tylko jak wyraża się cenę wolności, gdy każdy z bohaterów postrzega ją inaczej? Zacznie się gra, w której można wszystko zyskać i jeszcze więcej stracić.
Dawno nie czytałam tak mocnej książki. To moje pierwsze spotkanie z panem Michrowskiego i spodziewałam się, że cala książka będzie utrzymana w tonacji z pierwszej części książki. „Grę w Yoté” można podzielić na dwie części. Pierwsza opisuje wojsko i zesłanie do kompanii karnej. Bohater ma także w pamięci dziewczynę, którą spotkał podczas samozwańczego oddalenia się z jednostki w górach. Właściwie myśl o niej będzie towarzyszyła ma do końca i będzie wyznacznikiem ważnych wydarzeń. Choć czas wojska nie oszczędzał bohatera, bo i musiał znosić mordercze treningi i kaprali, to ta część jest napisana w sposób bardzo lekki i humorystyczny. Myślę, że autor chciał w taki sposób przygotować czytelnika na to, jaki ładunek emocjonalny dostanie w części drugiej. Jedno marzenie Tytusa spowodowało, że Książę decyduje się na szaleńczą wyprawę do Afryki, w celu podbicia królestwa. Dlaczego właśnie tam i w jaki sposób chcą tego dokonać? Tam zacznie się gra na śmierć i życie, nie tak łatwo będzie się z niej wycofać, trzeba grać do samego końca.
Czym jest wolność i jak ją możemy rozumieć? To najważniejsze pytanie tej książki. Wraz z bohaterem zostaniemy wciągnięci w świat intrygi biznesowo-politycznej, świat, w którym wojna to codzienność a najważniejszą wojną, jaka się rozgrywa to ta o wpływy i pieniądze. A wszystko to rozgrywa się w Republice Środkowoafrykańskiej. Tempo jest tu bardzo szybkie i mamy wrażenie, że jesteśmy cieniem bohatera, mamy relację z pierwszej ręki. Krew, wybuch bomb, nieustanne walki a w tym wszystkim magia Afryki i legendy. Jak się w tym świecie odnaleźć? Czy w wyniku takich okoliczności możemy być jeszcze wierni przede wszystkim sobie? Fabuła jest oczywiście fikcją literacką, ale w każdym momencie może wybuchnąć podobna walka między Sudanem a Czadem.
Wbrew pozorom „Grę w Yoté” nie jest przeznaczona tylko dla mężczyzn. Choć mnóstwo tu opisów walk, rozlewu krwi, to książka przede wszystkim dla każdego czytelnika. Będzie to lektura przeczytana w pełnym skupieniu, by zrozumieć to, co tak naprawdę powinno być najważniejsze w otaczającym nas świecie.
Ciszewski w świetnej formie, w tandemie z debiutującym Michrowskim, wraca do swojego sztandarowego cyklu. Nie można było podjąć tematu lepiej! Słuchacze...
Przeczytane:2018-11-16, Ocena: 4, Przeczytałam,
Obserwując serwisy społecznościowe (szczególnie ten, w którym tak wiele osób – łącznie ze mną – prezentuje okładki różnych książek), można zauważyć, jaki rodzaj literatury dominuje wśród czytelników. Niewątpliwie są to kryminały, thrillery, obyczajówki i erotyki. Coraz częściej możemy dowiedzieć się o premierze książki pomagającej nam oczyścić powietrze w mieszkaniu za pomocą roślin, sugerującej, jak zaaranżować sypialnię, żeby dobrze się w niej spało albo namawiającą nas do pewnego rodzaju tête-à-tête z drzewami. Nie mam nic przeciwko. Jednak od czasu do czasu przydarzy się taka lektura, którą trudno wsadzić w jakiekolwiek ramy i określić mianem konkretnego gatunku. Z takim właśnie „problemem” spotkałam się podczas lektury książki Tadeusza Michrowskiego Gra w Yoté. Mało wyraźny tekst na ognistej okładce informuje nas, że mamy do czynienia z powieścią nawiązującą w wielu aspektach do takich kultowych produkcji jak Psy wojny czy Władcy much. Wydawca poszedł dalej, porównując tę książkę (w pewnym wymiarze) do Jądra ciemności. Przyznaję, że kompletnie mnie to skołowało. Znając swoje upodobania do dziwności, postanowiłam zmierzyć się z tą lekturą. Wreszcie coś nowego, trudnego do zaklasyfikowania i choćby dlatego interesującego.
Gra w Yoté to historia, w której narratorem jest były student Akademii Teatralnej. Wskutek perturbacji związanych z ulokowaniem uczuć nie tam, gdzie trzeba, mężczyzna zamiast cieszyć się dyplomem profesjonalnego aktora, trafia do kompanii karnej, w której dostaje prawdziwą szkołę życia. Poznaje ludzi, z którymi wiąże swoją przyszłość po zakończeniu służby. Wspólnie postanawiają zawalczyć o wolność, tworząc własne państwo w… Afryce. Abstrakcja? Tak, to było pierwsze, co pomyślałam po przeczytaniu opisu fabuły. Jednak proza Michrowskiego wcale taką abstrakcją nie jest, wręcz przeciwnie – jest bardzo żywa, ludzka, bliska. Od pierwszych stron zaskoczona byłam językiem, który stosuje autor. Nie jest to język prosty, znany z wielu – przepraszam za wyrażenie – czytadełek. W dużej mierze właśnie dlatego lektura jest bardzo absorbująca, wymagająca uwagi i skupienia. Prawdziwym majstersztykiem był dla mnie cynizm i ironia głównego bohatera, które niejednokrotnie wywoływały na mojej twarzy uśmiech.
Książka podzielona jest na kilka części, natomiast ja stworzyłam sobie swój subiektywny podział na: pobyt w kompanii karnej, czas nie wiadomo czego i wyprawę do Afryki. Na szczęście to, co dla mnie było najsłabsze, pojawiło się w środku, a nie na początku – myślę, że wówczas nie dobrnęłabym do końca. Pierwsza część została przez autora opatrzona tak sugestywnymi opisami męczarni, które fundowano żołnierzom, że miałam wrażenie, iż sama stoję wśród smrodu rzygowin i potu, będącymi konsekwencjami codziennych praktyk porucznik Rozerskiej. Krótko mówiąc: czytałam tę część z zapartym tchem do momentu, w którym Książę (takim pseudonimem posługiwał się narrator i główny bohater w jednym) wyszedł na wolność. Tutaj zaczęły się schody, na które wchodzenie było zwyczajnie nudne. Bardzo dużo niespecjalnie interesującej treści wywołało wrażenie, że czytam, a w ogóle nie posuwam się do przodu. Męczyłam się. Lektura nabrała tempa, gdy ekipa „starych znajomych z woja” postanowiła wyruszyć na podbój Afryki. W tej części Michrowski obnażył przed nami ten kontynent, pokazując paradoksy, przekonania i wierzenia, którymi się rządzi. Czy można mówić o wolności w miejscu, w którym kwitnie korupcja, a przeżyć mogą tylko najsilniejsi? Czy można osiągnąć pełną wolność, nie zniewalając przy tym innych?
Na czym polega paradoks Gry w Yoté? Że to powieść piekielnie inteligentna, niełatwa i wymagająca czasu. Jednak zawiera wiele momentów, w których odkładałam ją, nie mogąc kompletnie skupić się na akcji. Momentami przegadana, za chwilę iskrząca emocjami. Uważam, że Grę w Yoté można potraktować jako literackie wyzwanie. Jak często je podejmujecie? Sami zdecydujcie, czy tym razem warto.