Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu

Ocena: 5.38 (21 głosów)
Zerkam niespokojnie na widownię. Czy znajdę dość sił, by opowiedzieć ludziom o moim synu? Jeremy był dobrym, wrażliwym chłopcem, kochałam go tak, jak potrafią tylko matki. Mam poczucie winy, bo daleko mi do ideału. Za długo tkwiłam w związku z jego ojcem-katem, który terroryzował mnie przez lata. Nie zawsze ogarniałam rzeczywistość, czasami przytłaczała mnie proza życia. Nie było mi łatwo pracować na dwa etaty, opiekować się chorą matką, która przestała być sobą, i znosić zmienne nastroje nastoletniej córki. Ból po stracie syna nigdy nie zelżeje, ale wciąż mam dla kogo żyć. Co cię nie zabije, to cię wzmocni… Mój syn umarł 1 stycznia 1995 roku. Minęło dwadzieścia lat, a ja stoję przed grupą obcych ludzi, by im o nim opowiedzieć. Głęboki wdech. Zaczynajmy.

Informacje dodatkowe o Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu:

Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Data wydania: 2016-08-31
Kategoria: Obyczajowe
ISBN: 9788327620712
Liczba stron: 400

więcej

Kup książkę Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu - opinie o książce

Avatar użytkownika - Malinka94
Malinka94
Przeczytane:2019-03-10,

Wrzesień się zaczął, dni stają się coraz krótsze, niedługo spadnie śnieg i przykryje nas białych puchem. Następnie będzie sylwester i… różne rzeczy mogą się wtedy dziać. Ale póki co, mamy wrzesień, uczniowie wracają do szkoły, a ja mogę cieszyć się jeszcze chwilą lenistwa. Dlatego nie mam pojęcia co podkusiło mnie do sięgnięcia po książkę, która do przyjemnych i lekkich nie należy, a która porusza nawet najgłębiej skrywane emocje.

Maise jest kobietą, która przeszła w życiu wiele, a najwięcej złego przeżyła w małżeństwie z prawdziwym tyranem bijącym ją za najmniejsze przewinienia, do czasu aż w jej obronie nie stanął syn Jeremy. Miarka się wtedy przebrała i Maise postanowiła od niego odejść. Tak też zrobiła, zamieszkała z matką i dwójką swoich dzieci, wychowywała je jak umiała, do tego dochodził najlepszy przyjaciel Jeremy’ego, Rave, który w swoim domu miał podobnie nieciekawą sytuację. Następnie matka Maise zaczyna chorować na demencję, zapomina, kim jest, a w efekcie wszystko trzeba za nią wykonywać, nawet najprostsze domowe czynności. Wszystko się zmienia 1 stycznia 1995 roku, kiedy Maise daje sobie szansę na nowe życie i po siedmiu latach znajomości daje się zaprosić na randkę przez policjanta Freda. Tej samej nocy znika Jeremy. Zaczynają się poszukiwania nastolatka.

Książka autorstwa Anny McPartlin „Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” była dla mnie książką, która z jednej stron wbiła mnie w fotel, a z drugiej niczym nie zaskoczyła swoją treścią. Na początku wydawała mi się kolejną książką, która swoje najlepsze chwile przeżyje na początku, a cała reszta to będzie jedna wielka mordęga i przymus do czytania. Okazało się zupełnie inaczej. Im dalej ją czytałam, tym bardziej chciałam poznać zakończenie. Gdzie jest Jeremy? Dlaczego zniknął? Takie pytania zadawała sobie jego matka, ale również i ja. Podobało mi się, że choć w książce był podział na kilka osób (doliczyłam się 9, ale mogłam się gdzieś pomylić), to jakby ich przydział nie był taki nachalny, głównymi postaciami wciąż była Maise i Jeremy i to właśnie jego postać najbardziej mnie intrygowała! Wprost nie mogłam się doczekać stron, gdzie jest opisane, co się z nim dzieje, bardziej mnie to ciekawiło niż jak przebiega akcja poszukiwawcza.

Chciałabym w tej recenzji zamieścić swoje zdanie na temat głównego problemu, z jakim zmagał się Jeremy, ponieważ… w tej książce każdy ma problemy, sekrety, a ukrywa je przed światem. Chciałabym, jednak później, gdy sięgniecie po tę pozycję, nie okaże się już taka wow, bo będziecie wiedzieć o czym traktuje ta pozycja. Mimo to, bardzo okrężną drogą… nie oceniajcie ludzi pochopnie, nie traktujcie ich, jako kogoś gorszego, jeśli nie ma pieniędzy, nie wciskajcie nosów w nie swoje sprawy, koniecznie chcąc się dowiedzieć czegoś więcej. Każdy z nas ma tajemnice, choćby jedną, której nigdy nie zdradzi światu, bo się jej wstydzi. Bo co powiedzą ludzie? Właśnie przez swoją tajemnicę Jeremy czuł się inny, nierozumiany, dlatego milczał i to stało się poniekąd przyczyną jego zniknięcia. To taka… samotność wśród tłumu, bo choć otacza cię multum ludzi, to i tak czujesz się samotny.

Ta książka w jakimś stopniu poruszyła odpowiednie struny w moim ciele i mam nadzieję, że empatia, jaką czułam podczas czytania pozostanie mi na zawsze. Napiszę jeszcze raz: nie oceniajcie po pozorach, po wyglądzie, bo kiedy nie znacie całej prawdy o tej osobie, bezpodstawne opinie mogą ranić, doprowadzać do zaniżania własnej wartości, a nawet samobójstw. To, co dla niektórych jest śmieszne, dla innych staje się wyznacznikiem jego życia, przez swoją odmienność czują się winni, bo różnią się od reszty społeczeństwa. Błędne myślenie.

Książkę polecam, bo poruszyła temat, który w 1995 zapewne był jeszcze tematem tabu. Emocjonalna powieść, która skradła moje serce, bo jest taka prawdziwa i okrutna, tak jak potrafi być życie. O miłości matki, która nie znała własnego dziecka. O strachu, wyobcowaniu, strachu, nadziei… tak, zdecydowanie polecam! Bo każdy z nas zasługuje na swoje szczęśliwe miejsce.

Link do opinii
Avatar użytkownika - RudaRecenzuje
RudaRecenzuje
Przeczytane:2019-03-10,

Nie miała okazji nacieszyć się swoim synem. Nie dane jej było zobaczyć, jak kończy szkołę, zakłada rodzinę, planuje przyszłość. Niestety niewiele mogła zrobić. Zadecydował przypadek. Co stało się z Jeremym?

Poprzednia książka autorki- „Ostatnie dni królika”- zrobiła na mnie tak duże wrażenie, że nawet nie chciałam wyobrażać sobie, że jej kolejna powieść mogłaby być choć odrobinę słabsza. Znajomą melancholię, życiową niesprawiedliwość oraz bohaterów z ciężkim bagażem doświadczeń nie musiałam długo szukać. Trochę czasu musiałam natomiast poświęcić na zrozumienie, dlaczego ta książka zyskała aprobatę i wysokie oceny innych czytelników.

Im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym więcej rozumiałam. I czułam. Zaczęły mi się udzielać emocje bohaterów, przelano na mnie ich dramaty, a problemy, z którymi się stykali stały mi się w podejrzany sposób znajome, jakby nieoczekiwanie stały się moimi problemami. I do tych książkowych postaci zaczęłam żywić głębsze uczucia, szczerze się nimi zainteresowałam, chciałam je lepiej poznać. Przepracowana matka, samotny syn i córka mająca problem ze zrozumieniem swojej tożsamości to plejada, która nie raz zaskakuje, przede wszystkim głębokim realizmem. Autorka wykreowała bohaterów w ten sposób, że przypominają nam bliskich czy znajomych. Każdy z nich jest charakterystyczny i charyzmatyczny, naznaczony doświadczeniem i dojrzały niezależnie od wieku. Nie sposób pozostać wobec nich obojętnym na żadnym etapie lektury.

Ten rodzinny dramat wstrząsa czytelnikiem. Oszałamiają nas ich wybory, konsekwencje podjętych działań, zmagania z codziennością. I choć każdy z nich zdaje się uosabiać inny problem- samotność, brak pieniędzy, choroba-to bez wątpienia są oni bezwzględnie ze sobą i dla siebie. Ta zagmatwana i poraniona rodzina mocno wryła mi się w pamięć. Chętnie dzieliłam z nimi radości i smutki, niestety tych drugich było więcej.

Na tym uszkodzonym obrazie szybko pojawia się kolejna rysa. Jeremy, syn głównej bohaterki, znika w tajemniczych okolicznościach. O jego zaginięciu dowiadujemy się szybko, jednak do samego końca autorka trzyma nas w niepewności, nie zdradzając, co przytrafiło się chłopcu. Poszukiwania, rozpacz, a przede wszystkim tajemniczość tego zniknięcia przywołują nowe emocje. Z jednej strony udzielają nam się smutki matki i niepokój oraz wyrzuty sumienia siostry, z drugiej czujemy napięcie i niecierpliwość związaną z nierozwiązaną zagadką, a jak się okazuje, w tajemniczym zaginięciu autorka ukryła kolejne dramaty, jeszcze więcej samotności i niesprawiedliwości.

McPartlin pisze lekko, a nie jest to rzecz łatwa przy takich tematach. Kiedy teraz o tym myślę, to mam wrażenie, że nie sposób napisać lekko o koszmarze tej matki. Nie znaczy to jednak, że subtelność stylu odbiera powieści emocje. Można pięknie pisać i delikatnie posługiwać się słowem, a przy tym umiejętnie przelewać na czytelnika uczucia bohaterów. Choć w ogóle się tego nie spodziewałam na początku powieści, zakończenie bardzo mnie wzruszyło i doprowadziło do łez.

To piękna powieść o wartościach, które choć cenne, często są traktowane na co dzień marginalnie- miłości, przyjaźni, poczuciu bezpieczeństwa, czy tolerancji, ale także o rządzącym naszym życiem przypadku. Odpowiednia lektura dla kobiet lubiących ważne tematy i książki trafiające do serca.  

Link do opinii
Avatar użytkownika - addictedtobooks
addictedtobooks
Przeczytane:2016-09-23, Ocena: 5, Przeczytałam, Egzemplarze recenzenckie, Mam,
Maisie nigdy nie miała w życiu lekko i od najmłodszych lat musiała mierzyć się z wieloma przeciwnościami losu. Już jako młoda dziewczyna przeszła przez prawdziwe piekło, które już na zawsze naznaczyło jej życie oraz wywróciło jej świat do góry nogami. Kobieta została zgwałcona oraz bardzo brutalnie potraktowana przez chłopaka z którym umówiła się na pewnego dnia na randkę. Jakiś czas po tym wydarzeniu Maisie odkrywa, że zaszła z nim w ciąże, co jest niezwykle druzgocącą oraz nieoczekiwaną wiadomością dla całej rodziny. Jej matka za wszelką cenę chciała ją zmusić do małżeństwa z tym człowiekiem i uniknąć jakiegokolwiek skandalu. Kobieta zgadza się w końcu z matką i wychodzi za mąż za mężczyznę, którego tak bardzo nienawidzi. Jak się później okazało tej decyzji miała bardzo długo żałować.. "To właśnie ten moment, w którym wszystko się zaczyna... Wytrzymaj. Nie daj się. Żyj dalej i nie poddawaj się." Mąż Maisie przez lata katował kobietę i traktował jak worek treningowy. Dopiero pewien incydent zmusił ją do opuszczenia tego toksycznego związku i uwolnienia się raz na zawsze od swojego okrutnego męża. Wraz ze swoją córką Valerie oraz synem Jeremy'm kobieta postanowiła rozpocząć wszystko od nowa i zaznać tak bardzo upragnionego spokoju oraz szczęścia. Kobieta całkowicie oddała się pracy, wychowywaniu dzieci oraz opiece nad chorą matką, która ma dość poważną demencję. Wszystko wskazywało na to, że los w końcu im sprzyja oraz daje drugą szansę na zbudowanie wszystkiego od nowa w bezpiecznym oraz spokojnym miasteczku. Tak jest jednak do czasu, gdy pewnego dnia kobieta odkrywa, że jej syn zaginął w tajemniczych okolicznościach... ,,Muszę tego pragnąć wystarczająco mocno. Muszę w to wierzyć. Muszę robić, co tylko się da: wtedy stanę się, jak reszta chłopaków. To po prostu wymaga czasu i cierpliwości. Mogę się zmienić. Jeszcze nie jest za późno." Jeremy zawsze dbał o rodzinę i jak na swój młody wiek był niezwykle dojrzały oraz odpowiedzialny. Chłopak był świadkiem okrucieństwa ojca, który codziennie bił matkę oraz wprowadził w domu prawdziwy terror. Tamte wydarzenia nadal wywołują u niego ogromny ból, jednak chłopak za wszelką cenę pragnie zostawić trudną przeszłość za sobą i zaznać odrobiny normalności. Jeremy skrywa jednak przed wszystkimi pewną tajemnicę i jest gotowy zrobić wszystko, by nikt nie poznał jego sekretu. Co tak naprawdę wydarzyło się tej nocy kiedy zaginął? Czy może mieć to jakiś związek z jego przeszłością? Rozpoczyna się prawdziwy wyścig z czasem i policja robi wszystko co tylko może, by odnaleźć chłopaka całego i zdrowego. Jednak czy im się to uda? Jak skończy się ta historia? ,,-Chciałabym być teraz gdzieś indziej - oznajmiła w pewnej chwili Bridie. -Gdzie, mamo? -Tam, dokąd chodzi Jeremy. -Czyli gdzie? Dokąd chodzi Jeremy? - Na ułamek sekundy w sercu Maisie pojawiła się nadzieja. Może Jeremy powiedział babci o czymś, co zataił przed resztą rodziny? -Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu..." To moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki i muszę przyznać, że książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Historia stworzona przez McPartlin jest niezwykle poruszająca oraz skłaniająca czytelnika do głębokiej refleksji. Sam opis nie wydał mi się z początku bardzo intrygujący, jednak wiele dobrego słyszałam o ,,Ostatnich dni królika" tej autorki i postanowiłam dać szansę tej książce. To była naprawdę bardzo dobra decyzja, ponieważ już dawno nie czytałam tak poruszającej pozycji. McPartin już od pierwszych stron buduje ogromne napięcie i aż do ostatniej strony nie wiedziałam, co tak naprawdę się wydarzy. Samo zakończenie było dla mnie dość szokujące i przyznaję, że spodziewałam się zupełnie innego wyjaśnienia całej sprawy. To, co najbardziej mnie urzekło w tej książce to niesamowici bohaterowie, którzy są jedyny w swoim rodzaju. Moją zdecydowaną ulubienicą była matka Maisie, która cierpiała na demencję i swoimi wybrykami niejednokrotnie wywołała szeroki uśmiech na mojej twarzy. Sama główna bohaterka to dość niezwykła postać, która z całą pewnością może stać się inspiracją dla wielu osób. Jej siła oraz determinacja niejednokrotnie ogromnie mi zaimponowała. ,,Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" to słodko-gorzka opowieść o trudach dorastania, braku akceptacji oraz o sile, jaką stanowi rodzina. Po przeczytaniu tej pozycji jeszcze kilka dni nie byłam w stanie zapomnieć o opowiedzianej historii. Książkę naprawdę polecam!
Link do opinii
Avatar użytkownika - AniaD
AniaD
Przeczytane:2016-09-07, Ocena: 6, Przeczytałam, Mam,
Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu to nie jest kolejna książka, którą się otwiera i po prostu czyta. To historia, którą się przeżywa. To prawdziwe życie. Miłość. I ból. GDZIEŚ TAM, W SZCZĘŚLIWYM MIEJSCU - ANNA MCPARTLIN Masie to niezwykła kobieta. Silna, odważna, okazująca dużo miłości. Jednak los sprawił, że jej życie nie było usłane różami. W wieku osiemnastu lat została zgwałcona, później poślubiła swego oprawcę. Każdy dzień spędzony z ojcem jej dziecka przepełniony był brutalnością. Masie jednak przetrwała te chwile. Jednak 1. stycznia 1995 roku rozdarł jej serce. Jej syn umarł. Szesnastoletni Jeremy nie żyje. Minęło dwadzieścia lat, teraz Masie stoi przed grupą obcych ludzi, by opowiedzieć im o jej chłopcu... Bardzo możliwe, że autorkę kojarzysz z tytułem Ostatnie dni królika. Nic w tym dziwnego, gdyż to jej pierwsza książka wydana w języku polskim. Najczęściej spotykałam się z ogromną pochwałą twórczości Anny, dlatego nie mogłam pozwolić, by kolejna jej powieść mnie ominęła. Z tego względu, iż naczytałam się wiele dobrego - od samego początku liczyłam na coś wstrząsającego. Nie myliłam się. Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu to niewyobrażalnie dobra książka! Zapoznałam się z nią w mgnieniu oka i żałowałam, że już skończyłam. Autorka zawarła w niej wiele dramatycznych wątków, które z niezwykłą dokładnością zobrazowała, przy tym nie powodując, że historia staje się ciężka w odbiorze. Przeciwnie, swobodny styl zastosowany w lekturze nadał jej lekkości. Bywały również momenty, w których trudno było zachować jakąkolwiek powagę. Śmierć syna Masie poruszona już w samym opisie streszczającym książkę, jak może się wydawać, jest wyjawieniem całej idei powstania książki. Bardzo się myliłam. Kobieta przed publicznością opowiada o jej przeżyciach, ale przede wszystkim skupia się na chłopcu. Jeremy został opisany z wielką miłością, dzięki czemu odniosłam wrażenie, jak gdyby nadal żył. Okoliczności i powód śmierci szesnastolatka zostają tajemnicą aż do samego końca. I to właśnie zakończenie rozszarpuje czytelnika. Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu ujawnia prawdziwą naturę człowieka, który jest złowrogo nastawiony do wszystkich ludzi, którzy nieco odbiegają od normy, uwzględniając jedynie swój własny wzór człowieka idealnego. [...] chciałabym przekazać tylko jedno: macie prawo do miłości. Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu to powieść jedna na milion. Mówi o problemach rodzinnych i społecznych w sposób prosty, ale dobitny. Mówi o miłości, na którą zasługuje każdy! Życzę Ci, abyś sam mógł zapoznać się z historią opowiedzianą przez Masie.
Link do opinii
Avatar użytkownika - monweg
monweg
Przeczytane:2016-09-21, Ocena: 5, Przeczytałam, Egzemplarz recenzencki, Mam,
"Zerkam niespokojnie na widownię. Czy znajdę dość sił, by opowiedzieć ludziom o moim synu? Jeremy był dobrym, wrażliwym chłopcem, kochałam go tak, jak potrafią tylko matki. Mam poczucie winy, bo daleko mi do ideału. Za długo tkwiłam w związku z jego ojcem-katem, który terroryzował mnie przez lata. Nie zawsze ogarniałam rzeczywistość, czasami przytłaczała mnie proza życia. Nie było łatwo mi pracować na dwa etaty, opiekować się chora matką, która przestała być sobą, i znosić zmienne nastroje nastoletniej córki. Ból po stracie syna nigdy nie zelżeje, ale wciąż mam dla kogo żyć. Co cię nie zabije, to cie wzmocni..." "Mój syn umarł 1 stycznia 1995 roku. Minęło dwadzieścia lat, a ja stoję przed grupą obcych ludzi, by im o nim opowiedzieć. Głęboki wdech. Zaczynajmy." Anna McPartlin zainteresowała mnie w momencie mojego pierwszego spotkania z jej twórczością. Po przeczytaniu "Ostatnich dni Królika" ani na moment nie zawahałam się, aby poświęcić trochę czasu na jej kolejną książkę. I nie pomyliłam się, gdyż powieść Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu robi niesamowite wrażenie, to historia, obok której nie da się przejść obojętnie. Maise Bean - matka, Jeremi - syn, Valerie - córka i Bridie - babcia, to główni bohaterowie tej opowieści. Maise ciągle zapracowana, samotnie wychowująca dwójkę nastolatków i opiekująca się chorą na demencję matką. Kobieta, która przeszła w życiu tak wiele złego, że spokojnie mogłaby obdzielić nim kilka osób. Traktowana jak worek treningowy przez męża, w końcu znajduje w sobie dość siły aby go zostawić. Dwunastoletnia Valerie, trochę krnąbrna dziewczynka, mająca zawsze własne zdanie, słuchająca zbyt głośno muzyki i ubierająca się w czarne ciuchy. Trochę trudna w obyciu nastolatka. Szesnastoletni Jeremi, stanowiący całkowite przeciwieństwo swojej siostry. Mądry, odpowiedzialny, chłopak, na którego zawsze, w każdej sytuacji liczyć. Babcia, która jest ogólnie złotą osobą, poza coraz liczniejszymi momentami, gdy zamyka się w swoim własnym świecie, nie poznając najbliższego otoczenia i rodziny. "Co ze mnie za matka. Maisie przez całe życie sobie coś wyrzucała. O wszystko się obwiniała, wszystkiego się wstydziła. Valerie i Jeremy nie mieli ojca i to ona musiała zadbać o to, żeby nie wyrośli na "typowe dzieci z rozbitego domu". Wiele o tym czytała i wiedziała, że panuje powszechna zgoda co do jednego: rozbity dom oznacza rozbite dzieci (...) Zbierało jej się na płacz, ale nie mogła dać nic po sobie poznać." Jak widzicie sytuacja tej rodziny nie jest do pozazdroszczenia. A wszystko staje na głowie, gdy pewnej styczniowej nocy zaginął Jeremi. Ten odpowiedzialny chłopiec znika razem ze swoim najlepszym przyjacielem Rave'em. Nikt nie ma pojęcia dokąd mogli się udać w środku nocy dwaj nastolatkowie. Czas upływa i jest go coraz mniej. Czy to możliwe, żeby chłopcy uciekli, a może stało się coś innego, gorszego? W tym czasie Maisie zaczęła układać sobie życie na nowo. Czy to nie mógł być mniej sprzyjający moment? Anna McPartlin potrafi prowadzić czytelnika po stworzonym przez siebie świecie. Nic w jej książkach nie jest idealne, zawsze coś zgrzyta. Jak nie choroba głównej bohaterki [Ostatnie dni Królika], to demencja, kłopoty z przystosowaniem, przemoc w rodzinie i ciągle nurtujący i wstydliwy temat odmienności seksualnej. McPartlin wie, jak napisać, aby było mądrze, interesująco, intrygująco, czasem bardzo poważnie, a chwilami śmiesznie. "Maisie nic nie mówiła. Czuła teraz tylko strach, który bulgotał jej w głowie. Na pewno został porwany przez jakiegoś psychopatę. Albo wpadł do rzeki. Uciekł dlatego, że poszłam na randkę z Fredem. A jeśli jest ranny i nie może wrócić do domu? O Boże, pewnie przetrzymuje go ojciec!" Otrzymując "Gdzieś w szczęśliwym miejscu" wiedzcie, że dostajecie w swoje ręce naprawdę kawał przyzwoitej literatury przy której bardzo miło upływa czas. To nie jest książka z tych, których akcja gna naprzód, na łeb na szyję; nikt nie goni postaci z wycelowanym w głowę pistoletem. Jednak akcja powieści, mimo iż jest prowadzona może trochę sennie, porywa i trzyma w niepewności. Gdybym mogła wyrazić życzenie, to tego typu książki chciałabym czytać częściej. W mój gust literacki wpisuje się doskonale i w moją subtelność i wrażliwość. Jak w przypadku pierwszej powieści McPartlin, tak i w tej dużą rolę odrywa miłość i jak sobie z nią radzić. Nie jest to książka dla każdego, ale uważam, że zmiękczy niejednego twardziela i poruszy najgłębiej skrywane pokłady naszej wrażliwości. Dajcie szansę tej powieści. Spróbujcie zrozumieć i odczuwać emocje kierujące bohaterami. Ponieście się niepokojowi, napięciu i strachowi. Ja rekomenduję tę książkę każdemu - Polecam gorąco i życzę miłej lektury. "Śmierć mojego syna była straszliwym wypadkiem, ale do tego wypadku doprowadziło wielu ludzi. Ludzi takich jak ja albo niektórzy z was.(...) Ludzi, którzy współczują homoseksualisto, strasznego życia - ale to straszne życie wynika właśnie z tego, że ktoś im współczuje (...) Nikt nie powinien być obywatelem drugiej kategorii ze względu na swoją płeć albo orientację seksualną. Homoseksualiści nie mogą budzić w nas strachu. Właśnie stad bierze się cały ten ból. Właśnie tak rodzi się piekło."
Link do opinii
Avatar użytkownika - malineczka74
malineczka74
Przeczytane:2016-09-21, Ocena: 5, Przeczytałem, Mam,
ziś pragnę podzielić się z Wami opinią o kolejnej przeczytanej przeze mnie powieści Anny McPartlin, która doskonale wie jak poruszyć czytelnicze serce. W powieści "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" zostały poruszone trudne i kontrowersyjne tematy, a autorka nie uciekła od mrocznej strony ludzkiej natury i naszych słabości, którymi możemy zmienić czyjeś życie w piekło. To książka podobnie jak bajki z morałem, z przesłaniem, które powinien usłyszeć każdy człowiek by swoim postępowaniem nie skrzywdzić kogoś nawet w niechcący sposób. W trakcie czytania nie zabrakło ani łez, ani wzruszenia, ani emocji. Były momenty, gdy litery przesłaniały łzy spowodowane współczuciem i bezsilnością. Maisie Bean-Brennan to kobieta, która doświadczyła w życiu wiele zła i przemocy. Sporo wycierpiała, a los jej nie oszczędzał. Zsyłał na jej barki kolejne kłopoty, ciężkie próby i wyzwania. Nie miał umiaru, był głuchy na litość. Jakby nie mógł przestać wyżywać się na tej kobiecie. Jak jej pierwszy mąż - tyran doskonały w swej profesji, perfekcjonista w zadawaniu bólu. Przemoc fizyczna, przemoc psychiczna, troski finansowe, samotne wychowywanie dwójki dzieci, choroba matki - dużo, za dużo. Pewnego dnia do tego worka życie dorzuca jeszcze zaginięcie syna... Czy Maise zniesie to wszystko? Czy udźwignie swój krzyż? Czy los się ulituje i zdecyduje, że spokój otuli serce bohaterki? Ta lektura jest skonstruowana w specyficzny sposób. Opowiedziana od końca do początku. A jednak, mimo, że wiadomo jaki jest ów koniec niesamowicie trzyma w napięciu. Umiera młody człowiek, nagle i niespodziewanie. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest istotą tej książki. Jest jej sednem. Bo przecież ten wiek to próg, przedwiośnie dorosłego życia, spełniania marzeń i robienia planów. Odkrywania swego ja, poznawania samego siebie. To nie czas na smutek, na rozpacz, tym bardziej na koniec. Zarazem wiek lat nastu to czas, gdy tak łatwo zranić, zdeptać, zaszczuć. Dać się ponieść fali, bo tak robi większość. Każdy z nas nosi broń, choć często tego nie wie. Nosi broń ostrzejszą niż bagnet, celniejszą niż najnowocześniejszy karabin, mocniejszą niż bomba atomowa. Często łatwo ją uruchomić nieświadomie. Z lektury książki płynie przesłanie by kontrolować co się robi, co się mówi nawet w gniewie czy w szoku. W powieści Anna McPartlin porusza wiele trudnych kwestii. O każdej z nich mówi otwarcie, szczerze omijając niezdrową sensację. Lekturę czyta się jednym tchem, w napięciu. Zakończenie, wyjaśnienie jak doszło do pewnego zdarzenia wręcz wciska w fotel i wyzwala fontannę łez. A sama główna bohaterka choć na początku wzbudziła we mnie negatywne uczucia staje się kimś bliskim, kimś zasługującym na podziw za swoją postawę. Ten wspaniały tytuł - podobnie jak czytane rok temu "Ostatnie dni Królika" gorąco polecam. Książka na długo zapadnie Wam w pamięć. Mam nadzieję, że pogłębi akceptację dla innych ludzi wokół nas nawet jeśli są odmienni niż ogół społeczeństwa. Zapraszam do lektury.
Link do opinii
Avatar użytkownika - ola2998
ola2998
Przeczytane:2016-09-20, Ocena: 5, Przeczytałam,
Czy ktoś już może miał przyjemność czytania historii Mai Hayes w "Ostatnich dniach królika"? Jeśli tak, to pewnie ucieszy go fakt, że wydano u nas kolejną książkę tej autorki, podobno równie przejmującą i wzruszającą! Mnie to zachęciło. Tak prawdę powiedziawszy spodziewałam się nieco innej historii. Sądziłam, że Anna McPartlin skupi się na tym, co Masie, matka Jeremiego i główna bohaterka, czuła już po utracie syna i jak sobie z tym wszystkim radziła. Zamiast tego dostałam jednak historię matki, której dziecko zaginęło i to własnie wokół tych kilku dni niepewności koncentruje się autorka, kiedy prawda jest niejasna, a umysł nie do końca rejestruje rzeczywistość. I jeszcze nie jestem pewna, czy uznać to za pozytywny krok. "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" ma w sobie cząstkę tragedii i smutku, ale wpleciono kilka tajemniczych elementów i zagadek, coś romantycznego, a nawet w pewnym sensie pocieszającego. Także niczego tu nie zabraknie. Anna McPartlin zastosowała narracje trzecioosobową, gdzie ja osobiście preferuję pierwszoosobową, ale w tym wypadku była to konieczność. Wydarzenia opisane są z punktu widzenia kilku bohaterów, dzięki czemu lepiej ich poznajemy i widzimy, jak każdy z nich radzi sobie z nieszczęściem, jakie ich spotkało. Są to naprawdę wspaniałe i dobrze wykreowane postacie, realne i autentyczne, nietuzinkowe i ciekawe, które warto lepiej poznać i zrozumieć. Niecodziennie się z takimi spotyka w literaturze, a tu otrzymujemy taka okazję i warto ją wykorzystać. "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" porusza wiele tematów, jest nimi wręcz naszpikowana. Począwszy od przemocy domowej doznawanej nie tylko ze strony męża, przez nietolerancję, homoseksualizm, brak akceptacji ze strony społeczeństwa oraz problem demencji starczej, a zakończywszy na poszukiwaniu własnej wartości, radzenie sobie z tragedią i otrzymywaniu szansy od życia. I choć jest tego trochę, w trakcie czytania nie odczuwa się, by była to pozycja ciężka czy przytłaczająca. "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" to pozycja, o dziwo, lekka i przyjemna, która z pewnością spodoba się czytelniczkom Anny McPartlin. Z pewnością odnajdą się tu osoby ceniące realizm historii, a także jej emocjonalny ładunek.
Link do opinii
Zdecydowanie zaliczę tą pozycję do jednej z najlepszych, jakie znajdują się na mojej półce. Choć czytałam skrajne opinie i bardzo przejmowałam się tym, jak wypadnie ona w moich oczach, to mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że autorka podołała swojej roli i nie utonęła w ciężkiej tematyce, jaką sama rozpoczęła. Kiedyś przewijała mi się często jej pierwsza książka "Ostatnie dni królika", jednak nigdy nie znalazłam na nią dość siły, by chociażby zakupić. Już wiem, jaki ogromny i okrutny błąd popełniłam. Podobno treści w książkach Anny McPartlin w dużej mierze są odbiciem jej osobistych doświadczeń. Jestem naprawdę ciekawa, które są to momenty. Poznajemy kilkoro znaczących bohaterów. Każda z postaci opisanych tworzy tą historię, a brak chociażby jednej z nich dałoby się wyczuć w treści. Idealnie komponują się w całość, każdy ma wpływ na przebieg wydarzeń. Maisie, samotnie wychowująca matka dwójki nastoletnich dzieci ma mnóstwo niezagojonych ran. Przeszłość z mężem katem, którego nienawidziła od samych początków znajomości, walka o przetrwanie i o dzieci to tylko nieliczne z nich. Obecnie zajmuje się matką chorą na demencje, pracuje na dwóch stanowiskach i opiekuje się Valerie, córka, która wchodzi w wiek buntowniczy oraz Jeremym, który natomiast nie sprawiał problemów i zajmował się swoją rodziną najlepiej jak umiał. Jedyną dobrą rzeczą w tym stanie był fakt, iż byli wreszcie bezpiecznie. Do czasu, aż znika chłopak. Od tego momentu czytamy walkę matki o znalezienie syna, ciężkie momenty, podszyte nadzieją na szczęśliwe zakończenie. Jednak z góry już wiemy, że takiego końca nie będzie, a całe śledztwo skazane jest na porażkę. Jest to książka, którą zakończyłam zalana łzami. Musicie wiedzieć, że czytając ją byłam w pociągu. Nie uwierzycie, jak ludzie się na mnie patrzyli. Obecnie mam zapuchnięte oczy i nadal huragan w serce. Życie jest takie przewrotne i niesprawiedliwe. Obserwujemy, jak splot przypadkowych momentów tworzą tragedię. Jest to opowieść o nietolerancji, o bólu i krzywdzie, jaką wyrządzić mogą bliskie nam osoby. Opowiada o strachu przed plotkami i myślami innych ludzi, o homoseksualizmie, o tym dlaczego warto prosić o pomoc i rozmawiać. Szybko domyśliłam się, co stało się tak naprawdę, choć do samego końca czytałam z zapartym tchem. Przypuszczenia się sprawdziły, ależ ile mi to emocji zeżarło! Bardzo bałam się zakończenia. Bałam się momentu, w którym prawda wyjdzie na jaw, w którym jasno będę miała napisany koniec tej smutnej historii. Była to dla mnie szczególnie okrutna i bolesna historia, bo od pierwszych kartek bardzo polubiłam Jeremiego, skradł moje serce. Był wrażliwym, pełnym ciepła chłopcem, który zawsze myślał o innych. Nienawidzę autorkę za to co mu zrobiła. I nie mogę przeżyć, że był to tylko wypadek, że bohater by żył, gdyby nie jedno, złe posunięcie! Gdyby ludzie wokół zorientowali się wcześniej, jak ten chłopiec był pełen strachu i bólu. Gdyby byli bardziej tolerancyjni i mógł im zaufać. Gdyby tylko tak się nie bał... Warsztat literacki jest cholernie dobry. Powieść ta jest idealnie wyważona, nie ma zbyt dużo opisów, jest za to w sam raz dialogów! Dialogi te składają się głównie z krótkich zdań, co sprawia, że powieść jest rzeczywista i czyta się ją szybko, a wyobrazić sobie sceny jest naprawdę bardzo łatwo. Bohaterowie są realistyczni, każdy z nich ma cechy, które moglibyśmy dopasować do nas samych. Historia pisania z kilku perspektyw pozwala nam poznać każdą wersję, przyczynę i skutek. Uczucia, jakimi kierują się wybrane osoby i wydarzenia, które doprowadziły do rozpadu. Pochyłą kursywą poznajemy myśli naszych bohaterów, które są osobistymi wyznaniami, jakich wstydzi się główny narrator. Pełno tu bólu, wspomnień i żalu. Każdy się obwinia, bo tak naprawdę każdy jest odpowiedzialny za śmierć bohatera. Polecam lekturę wszystkim, bo mnie skłoniła ona do refleksji nad życiem i życiem innych bohaterów mojej historii w realnym świecie :) Ujrzałam znaczenie wartości, przez której brak tak wiele może się wydarzyć. Brak pewności siebie, brak stałego elementu, dającego bezpieczeństwo. Recenzja znajduje się również na www.zksiazkadolozka.blogspot.com
Link do opinii
Avatar użytkownika - Ksiazkowydetekty
Ksiazkowydetekty
Przeczytane:2016-09-18, Ocena: 5, Przeczytałam,
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją książki, która mnie emocjonalnie zniszczyła, zmiażdżyła i doprowadziła do takiego stanu, że przez ostatnie dni nie byłam w stanie skleić o niej, ani jednego zdania, a teraz kiedy nabrałam dystansu doszłam do jednego wniosku - chcę o niej zapomnieć. Chcę wymazać z pamięci życie Maisie i jej rodziny. Chcę zapomnieć o brutalności. Chcę zapomnieć o tym tytule. Chcę zapomnieć o bólu, który wylewa się z kart tej powieści. Chcę zapomnieć o Jeremym.... Zerkam niespokojnie na widownię. Czy znajdę dość sił, by opowiedzieć ludziom o moim synu? Jeremy był dobrym, wrażliwym chłopcem, kochałam go tak, jak potrafią tylko matki. Mam poczucie winy, bo daleko mi do ideału. Za długo tkwiłam w związku z jego ojcem-katem, który terroryzował mnie przez lata. Nie zawsze ogarniałam rzeczywistość, czasami przytłaczała mnie proza życia. Nie było mi łatwo pracować na dwa etaty, opiekować się chorą matką, która przestała być sobą, i znosić zmienne nastroje nastoletniej córki. Ból po stracie syna nigdy nie zelżeje, ale wciąż mam dla kogo żyć. Co cię nie zabije, to cię wzmocni… Mój syn umarł 1 stycznia 1995 roku. Minęło dwadzieścia lat, a ja stoję przed grupą obcych ludzi, by im o nim opowiedzieć. Głęboki wdech. Zaczynajmy Nie wiem co mnie podkusiło do przeczytania "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu". Magiczna okładka czy boleśnie fascynujący opis. A może znakomite recenzje umieszczane pod innym dziełem autorki? W każdym razie zdecydowałam się na zapoznanie z najnowszą powieścią Pani McPartlin i to był ogromny błąd. Teraz od kilku dni nie potrafię normalnie pisać ani czytać. Mam tak ogromnego kaca książkowego, że nie mam pojęcia kiedy go w końcu wyleczę i musicie wybaczyć mi dzisiejszy chaos, bo w głowie mam tyle myśli, że nie potrafię ich wszystkich zebrać do jednej wielkiej całości. "To właśnie ten moment, w którym wszystko się zaczyna... Wytrzymaj. Nie daj się. Żyj dalej i nie poddawaj się." Co mnie w tej pozycji urzekło? Ta niesamowita realność. Autorka tak autentycznie przedstawiła tę historię, iż czytelnik odnosi wrażenie, że jest, a raczej był jej świadkiem. To było fascynujące, a zarazem przerażające! Chwilami, bałam się czytać dalej. Początkowo obawiałam się, że niektóre wydarzenia mogą zostać przerysowane albo wyolbrzymione, ale na szczęście pisarka postarała się, aby wszystko ze sobą idealnie współgrało i intrygowało na każdym kroku. Pewnie troszkę się obawiacie tego, że już na samym początku zostaje zdradzone zakończenie... ja też się tego bałam, ale nie przekreślajcie tej pozycji tylko z tego powodu. W trakcie czytania dowiecie się co doprowadziło do tragedii, jak wyglądało życie rodziny Maise po i przed śmiercią syna. Dzięki tym informacjom zrozumiecie dlaczego ta lektura jest, aż tak pouczająca, mądra i wzruszająca. "-Chciałabym być teraz gdzieś indziej - oznajmiła w pewnej chwili Bridie. -Gdzie, mamo? -Tam, dokąd chodzi Jeremy. -Czyli gdzie? Dokąd chodzi Jeremy? - Na ułamek sekundy w sercu Maisie pojawiła się nadzieja. Może Jeremy powiedział babci o czymś, co zataił przed resztą rodziny? -Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu..." Zawsze wolę w recenzjach umieszczać krótsze cytaty, ale ten bardzo mnie wzrusza - gdy przeczytacie tę książkę, zrozumiecie dlaczego - to taka krótka dygresja. A teraz przejdę do bohaterów. Autorka stworzyła niepowtarzalne postaci, które się kocha, nienawidzi albo ma się wobec nich mieszane odczucia. Na pewno wielu z Was pokocha Maise - kobietę, która w swoim życiu przeszła wiele okropnych chwil i ciągle dostaje od losu porządnego kopa w tyłek. Czytając o losach tej bohaterki, czytelnikowi najzwyczajniej w świecie łamie się serce. Naprawdę, nie wiem jak autorzy mogą tak niszczyć szyki swoim postaciom, wierzcie mi, nie chcielibyście być bohaterami książki Pani McPartlin. Jeremy, to kolejna postać, która mnie totalnie urzekła. Dobry, miły, uczynny, odpowiedzialny chłopak, dbający o swoje trzy najważniejsze kobiety - mamę, babcię i siostrę. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych! Robił wszystko, aby jego rodzina była szczęśliwa i był idealną głową rodziny. Szkoda, że jego życie skończyło się w taki sposób. "Śmierć mojego syna była straszliwym wypadkiem, ale do tego wypadku doprowadziło wielu ludzi. Ludzi takich jak ja albo niektórzy z was." Pani Anna w swojej powieści poruszyła bardzo wiele współczesnych problemów z jakimi zmagają się ludzie - przemoc domowa, demencja, gwałt... autorka te wszystko opisuje z mieszanką brutalności i subtelności. Niektóre sytuacje są tak opisane, że aż serce zaczyna boleć, a ciarki przechodzą po plecach, ale po chwili pisarka otula nas jakby niewidzialnym kocem i pokazuje nam dobre strony życia. Z przeczytanej powieści na pewno wyniosłam pewną naukę, że każdego dnia powinniśmy cieszyć się nawet z najdrobniejszych rzeczy, z takich jak - uśmiech czy rozmowa. Musimy doceniać naszych bliskich i kochać ich takimi jacy są, bo nigdy nie wiadomo kiedy ich stracimy. "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" to powieść, która skruszy serce największego twardziela. Ta książka ma w sobie wiele bólu, cierpienia, rozpaczy i smutku, ale też posiada nieograniczone pokłady przebaczenia. i drugiej szansy od życia. Ja tę pozycję już pokochałam i jestem pewna, że i Was nie zawiedzie. Przeczytajcie, a przyznacie mi rację.
Link do opinii
Avatar użytkownika - FireDancer
FireDancer
Przeczytane:2016-09-18, Ocena: 6, Przeczytałam, 52 książki 2016, Mam,

   "To właśnie ten moment, w którym wszystko się zaczyna... Wytrzymaj. Nie daj się. Żyj dalej i nie poddawaj się."
     Anna McPartlin zasłynęła w Polsce pierwszą wydaną tu książką Ostatnie dni królika. Niestety nie miałam okazji jej przeczytać, ale kierowana całym szeregiem niezwykle pozytywnych opinii na jej temat, sięgnęłam po kolejną powieść autorki. Właściwie nie do końca wiedziałam, czego mam się spodziewać. Liczyłam na duże emocje, łzy, targające mną nerwy i tak zwanego kaca książkowego. Myślicie, że autorce udało się to wszystko ze mnie wycisnąć, skoro recenzję piszę dopiero dziś, a książkę skończyłam czytać cztery dni temu?
     Pisarka w swoim dorobku ma już na koncie kilka bardzo dobrych, bestsellerowych powieści. W Polsce publikacji doczekały się dopiero dwie. Pierwsze co skłoniło mnie do poznania Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu to bardzo pozytywne recenzje na temat Królika. Jednak to nie wszystko. Aktualnie pomieszkuję w Irlandii. Przydałoby się w takim razie poznać i tutejszych autorów, prawda? Okazuje się, że nie kto inny, jak właśnie Anna McPartlin jest irlandzką powieściopisarką. Zadebiutowała w 2006 roku powieścią Pack up the moon. Największą inspiracją autorki są jej przyjaciele i rodzina, a powieści w dużej mierze są odbiciem jej własnych doświadczeń.
     Gdzieś tam... rozpoczyna się końcem historii. Od samego początku wiemy, jaki będzie finał opowieści. Niektórzy mogą stwierdzić - po co w takim razie, w ogóle ją czytać, skoro znam zakończenie? W tego typu powieściach właściwie nie chodzi o koniec. Nie chodzi chyba nawet o początek, a o całe rozwinięcie. To, jak pewne sytuacje w życiu się potoczą lub zakończą zależy od wielu czynników, o których postanowiła napisać McPartlin. 
     Maisie nigdy nie miała łatwego życia. W wieku osiemnastu lat, podobnie jak wiele nastolatek wybrała się na randkę. Właściwie nie chciała na nią iść, ale łatwiej było jej się zgodzić, niż odmówić. Finał był tragiczny. Niewinne pocałunki przeistoczyły się w gwałt na młodej dziewczynie. Ze strachu dziewczyna zostaje partnerką oprawcy, mając nadzieję, że szybko uda jej się go zostawić. Wtedy zgromadzone nad nią chmury zaczynają przybierać coraz ciemniejsze kolory. Maisie jest w ciąży. Ciężarna zostaje zmuszona do wyjścia za mąż za Danny'ego i spędzenia z nim reszty życia. Mąż - ostoja spokoju, bezpieczeństwo, miłość, pomoc, zrozumienie. Tak powinno być. Niestety i w tym przypadku jest zupełnie inaczej. Danny jest oprawcą, katem, brutalnym facetem, którego celem numer jeden jest znęcanie się nad żoną i synem. Wydaje się, że po prostu gorzej być nie może. Przemoc fizyczna, psychiczna, seksualna. Czy tej kobiecie (dziewczynie) może przytrafić się coś jeszcze gorszego? Syn, który został poczęty w brutalny sposób, również w brutalny sposób umiera, mając zaledwie 15 lat. Dwadzieścia lat po tym tragicznym wydarzeniu Maisie staje przed widownią, by podzielić się własnymi doświadczeniami. Rozpoczyna wykład opisując własne życie, drogę jaką musiała przebyć, by móc stanąć właśnie w tym momencie w miejscu, w którym się znalazła...
     Są takie książki, które miażdżą czytelnika pod każdym względem. Fabułą, językiem, stylem, uczuciami, emocjami. Po prostu wszystkim. Taka właśnie jest ta książka. Nie można się od niej oderwać. Nie można choćby na chwilę pozostawić Maisie samej, której tak bardzo chce się pomóc. Wyrwać ją z tej chorej sytuacji, która nie zdaje się mieć końca. Jak wiele złego może spotkać jednego człowieka. Jak dużo jest w stanie udźwignąć młoda, niewinna dziewczyna, pozbawiona wszelkich normalnych wartości życia. Odebrano jej wszystko. Wszystko... Czy książka mnie wzruszyła? Właściwie nie wiem, czy "wzruszyła" to odpowiednie słowo. Czuję się tak, jakby nade mną zawisły ciemne chmury, z których lecą nieskończone krople deszczu. Ale nie, to nie deszcz. To tylko moje łzy, spływające cichutko po policzku. To co słyszę, to nie wiatr, który szaleje za oknem, a szloch wydobywający się ze mnie, kiedy próbuję opisać to, co czułam. Gdzieś tam...to smutna, przykra i często przerażająca historia. Autorka poruszyła wiele niezwykle trudnych wątków, jakimi są utrata młodzieńczych lat, miłości, godności człowieka, utrata dziecka. To chyba największy ból. Kobiety to niezwykle silne istoty. Ból jaki potrafią znieść nie zna granic. Jednak utrata własnego dziecka, które nosiło się pod sercem... Na samą myśl cisną mi się łzy do oczu. 
     Ktoś może pomyśleć, że faktycznie, historia smutna, przygnębiająca, ale mimo wszystko mało realistyczna. Cóż, osobiście nie znam kogoś, kto przeszedłby tyle, co Maisie. Ale z drugiej strony, czy na pewno wiemy, co dzieje się u naszych sąsiadów? Osób, które mijamy na chodniku, nie zwracając uwagi na to, dlaczego ta kobieta nosi okulary przeciwsłoneczne, choć słońca nie widać od kilku dni? Anna McPartlin ma wspaniały styl, który sprawia, że książka żyje. Jest niezwykle realistyczna. Każdy z bohaterów wykreowany jest z wielką starannością. Każdego poznajemy bardzo dokładnie. Choć spotykamy się tutaj z narracją trzecioosobową, to poprowadzona jest tak, że zaznajamiamy się z odczuciami i emocjami wszystkich bohaterów. Możemy się dowiedzieć, co nimi kieruje, jak oni postrzegają swój świat. Powieść mną wstrząsnęła, wyzwoliła masę najróżniejszych emocji. Tak bardzo chciałam tam wejść i potrząsnąć ich życiem. Wyrwać kilka osób z nieodpowiednich miejsc. Niestety tak się nie da.
     Zakończenie jest pewnego rodzaju klamrą, zamykającą całą opowieść. Odnajdziemy tu wszystkie odpowiedzi na dręczące nas pytania. Autorka nie zostawia czytelnika z niedopowiedzeniami, odczuciem, że czegoś zabrakło i domysłami, że może pojawi się kolejna część. Nie. Kończąc czytać, dowiemy się wszystkiego, co wcześniej nie zostało powiedziane. 
     Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu to niezwykle emocjonująca, wzruszająca, smutna i realistyczna opowieść o pustce, utracie, bólu, cierpieniu, drodze do normalnego życia i dorastaniu. To książka, która wyciska potoki łez z najbardziej zatwardziałych serc. Dodatkowo, jest to książka, którą polecam dosłownie wszystkim. Tym, którzy lubią się wzruszyć, potrzebują zrozumieć, pragną czegoś, co nimi wstrząśnie i pobudzi ich emocje. Polecam kobietom i mężczyznom, dorosłym i młodzieży, matce i córce. Wszystkim. 
"A tym, którzy ukrywają swoją prawdziwą tożsamość, chciałabym przekazać tylko jedno: macie prawo do miłości. Musicie tylko być sobą i tę miłość odnaleźć."


http://krainaksiazkazwana.blogspot.com

Link do opinii
Avatar użytkownika - livingbooksx
livingbooksx
Przeczytane:2016-09-17, Ocena: 5, Przeczytałam,
Życie Masie nigdy nie było usłane różami. Szkoła przynosiła jej wiele problemów, w domu bywały różne sytuacje, a jej pierwsza miłość pozostawiła swoje piętno na zawsze. Niewinne spotkania i randki przerodziły się w gwałt, który zaowocował ciążą młodej bohaterki. Mężczyzna, od którego tak bardzo chciała odejść, został przy niej. Ich związek był parodią, która w żadnym calu nie miała swojej szczęśliwej przyszłości. Ojciec Jeremiego był katem, który potrafił być dobry dla Masie, lecz tylko czasem... 1 stycznia 1995 matka straciła syna. Było to dla niej ogromnie wstrząsające i przez nadmiar negatywnych emocji, nie potrafiła się z tego podnieść. Dopiero dwadzieścia lat później, w sali pełnej ludzi, prowadzi wykład i stara się przekazać innym historię swojego nieszczęśliwego życia. Może dzięki temu pogodzi się ze stratą i wydarzeniami, które miały miejsce. Być może uda jej się przewrócić kartkę swojej ciężkiej, brutalnej i niesamowicie smutnej księgi... Autorka znana jest z jej poprzedniej powieści, która zrobiła spore zamieszanie na rynku wydawniczym oraz wśród tysiąca czytelników. "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" to jej druga powieść, zaraz po "Ostatnich dniach Królika", która jest rewelacyjna i bardzo emocjonalna. Co prawda, nie miałam jeszcze okazji sięgnąć po wyżej wspomnianą, wcześniejszą książkę, co nie zmienia faktu, że w owej pozycji się zakochałam i jakby nie było, spędziłam przy niej wiele wspaniałych i wzruszających, głębokich chwil. Anna McPartlin porusza tu niełatwy temat, jakim jest gwałt, ciąża w młodym wieku, przemoc rodzinna, a także śmierć dziecka. Powieść naładowana jest smutnymi sytuacjami, które autorka przedstawia w różnych światłach i polach widzenia. Historię poznać możemy z kilku punktów widzenia, dzięki czemu jesteśmy w stanie brnąć przez opowieść, spoglądając i wnikając w umysły kilku bohaterów. Każdy z nich ma swoje własne przeżycia, wytłumaczenia oraz powody, które zmieniają ich patrzenie na świat. Wszelkie wątki poprowadzone przez autorkę na samym końcu zostają wyjaśnione i bardzo zgrabnie się łączą, przez co czytelnik nie zaznaje uczucia, że to nie koniec i czegoś mu brakuje. Anna McPartlin stworzyła historię, która wzrusza każdego. Ma w sobie wiele ukrytych znaczeń, puent oraz wyraźnych wątków, które warto przemyśleć i przeanalizować. Co prawda, to tylko książka, ale wiele osób na świecie może borykać się z podobnymi problemami, co główna bohaterka. Powieść polecam każdemu i jestem przekonana, że każdy czytelnik znajdzie w niej coś, co do niego przemówi.
Link do opinii
Avatar użytkownika -

Przeczytane:2016-09-15,
Inność — czy jest powodem do wstydu, gdy nikogo nie rani? Wydaje się, że wszystko w życiu powoli dobiega normy. Wydaje się, bo głosik z tyłu głowy ciągle powtarza, iż zdecydowanie różnimy się od rówieśników. Warto ukrywać prawdziwe uczucia i grać kogoś zupełnie dla siebie obcego? Maisie niegdyś wyszła za człowieka, który ją zgwałcił. Pocałunek przemienił się w brutalny akt, którego konsekwencją okazał się ślub, nieplanowana ciąża i założenie rodziny. Rodziny nieszczęśliwej i zastraszonej, bo Danny to prawdziwy kat. Czy po ucieczce od kogoś takiego można zaznać spokój? Maisie po dwudziestu latach od tragicznej śmierci syna, Jeremy’ego, znajduje odwagę, aby opowiedzieć swoją i jego historię. O kobiecie, która zawsze musiała być silna i nastolatu próbującym stać się „normalnym”. Co dokładnie oznacza to słowo i dlaczego Jeremy musiał w imię tego stracić ledwo rozpoczęte życie? Podeszłam do tej książki dość lekko. Tym bardziej, że od początku znane jest wszystkim zakończenie — jeden z głównych bohaterów ginie. Początkowo sądziłam, iż niepotrzebnie zdradzono tak ważną informację, od razu, na pierwszych stronach. Może autorka nie przemyślała tego zabiegu? Jednak z kolejnymi kartkami już wiedziałam, to nie była żadna pomyłka. Ta śmierć może łamać serca, ostrzegam. Przyznaję, podeszłam bardzo emocjonalnie do tematu, uroniłam parę łez, ale tuż po ochłonięciu zaczęłam myśleć nad tym, co Anna McPartlin próbowała przekazać. Bomba pełna refleksji, a nieopacznie zrezygnowałabym z lektury. Nie byłam do niej przekonana, chciałam ją zostawić. Kręciłam nosem na zachowania Maisie, zastraszonej i zmęczonej. „Ja zachowałabym się inaczej” — na pewno? Jak łatwo oceniać, z perspektywy dość poukładanej rzeczywistości. A ile jest na świecie kobiet, które codziennie muszą walczyć z niezwykłe poważnymi problemami, a mimo tego prą naprzód? Całe mnóstwo. Absolutnie zauroczył mnie sposób tytułowania rozdziałów. Składają się one z piosenek. Warto się z nimi zapoznać, bo są cudowne i idealnie pasują do akcji. Świetna ścieżka dźwiękowa. Wiem, że ten pomysł staje się coraz popularniejszy, ale nie narzekam na tę modę. Dla osób, które przepadają za muzyką to dodatkowy atut i możliwość głębszego zrozumienia bohaterów. Jakbyśmy oglądali stworzony przez naszą wyobraźnię film. A zaręczam — w tej książce nie brak niespodzianek, wartkości. I nieubłaganego końca, do którego zmierzają kolejne wypadki. Momentami miałam ochotę cisnąć swoim egzemplarzem o ścianę, bo chyba za mocno zaczęłam współczuć większości bohaterów. Tak, to właśnie oni są najmocniejszym punktem całości. Szczególnie wielokrotnie wspominany Jeremy, z którym czytelnik nawiąże więź od razu. Nie jest ideałem, jakby mogło się wydawać — byłoby nudno. Ma swoje wady, ogromne rozterki, przez co staje się bardziej ludzki. Czytając myślałam o Matthew Shepardzie, którego historię warto poznać. Polubiłam też Freda, wydawał się być zbyt miękki i nieporadny. A jednak pokazał oblicze osoby potrafiącej obronić ukochane osoby. I jako wisienka na torcie, babcia Bridie! Zmagająca z demencją, ciągle wspominająca męża, powoli zamykająca w swoim świecie. Ale ciągle dbająca o dobro córki i wnucząt. Czy to powieść tylko o Jeremym? Nie. McPartlin pokazała różne problemy. Z wielu perspektyw. Gwałt, przemoc domowa, radzenie sobie z człowiekiem chorym, homoseksualizm, uzależnienie od narkotyków. Ciężkie tematy, ale potrzebne. Często zdarza się, że dany autor nie jest w stanie tego udźwignąć, wypada pompatycznie albo po prostu banalnie. Tym razem trafiłam na kawałek dobrej literatury, na długo pozostającej w głowie. W pewnej chwili było mi szkoda, że Maisie to postać fikcyjna. Chciałoby się ją uściskać. Ale wokół żyje dużo takich ludzi, monstrualnie silnych. Samo czytanie przysporzyło tylu emocji, co musiała czuć McPartlin, gdy tworzyła? Czekam na jej dalszą twórczość. „Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu” polecam przede wszystkim tym, którzy nie boją się trudów i wzruszeń. Warto zaopatrzyć się w paczkę chusteczek, przygotować na późniejsze refleksje. Czy doczekamy happy endu w tak smutnej opowieści? Musicie sprawdzić sami.
Link do opinii
Avatar użytkownika - sniezynka
sniezynka
Przeczytane:2016-09-15, Ocena: 6, Przeczytałam,
Powieść, która okazała się totalnym zaskoczeniem. Niesie przesłanie, którego nie spodziewałam się tam znaleźć. Maisie traci syna. Dwadzieścia lat później decyduje się o tym opowiedzieć. Ta książka to tak naprawdę relacja z sześciu dni, które okazały się brzemienne w skutki dla całej rodziny kobiety, a także sąsiadów, kolegów i koleżanek ze szkoły chłopca. Wydarzenia opowiedziane godzina po godzinie z perspektywy różnych, uczestniczących w nich osób. Między dialogi wplatane są wspomnienia bohaterów z ważnych momentów w przeszłości, które cokolwiek wyjaśniają, lub miały wpływ na obecny stan. Zakończenie zaskakuje, dziwi i wzrusza. Podejrzewam, że znajdą się też osoby, w których może również wywołać skrajnie inne emocje, nie do końca pozytywne. Powód śmierci Jeremiego jest trudny do uwierzenia. Nie byłam w stanie go przewidzieć i na pewno nie potrafiłabym się go domyślić. Książka niesamowicie działa na odczucia Czytelnika, tym bardziej, że ten wie od początku, jaki będzie rezultat poszukiwań chłopca, a na bieżąco czyta o nadziei i pragnieniu matki, by odnaleźć go zdrowego, żywego. I mimo wszystko sam ma taką nadzieję, że jednak wszystko skończy się dobrze! Według mnie autorka książki pięknie przedstawiła bohaterów. Świetnie wczuła się w daną postać i przedstawiła jej punkt widzenia. Dzięki temu książka trzyma w napięciu od początku aż do końca i trudno się oderwać od treści. Gdy zaczęłam czytać, siedziałam, aż skończyłam. Książka porusza bardzo ciężkie tematy. Przeżycia, których nikomu nie życzymy, a jednak jest wiele osób, które doświadczają takiej traumy na co dzień. Przemoc rodzinna, alkohol, narkotyki, matki zostawiające swoje dzieci na pastwę ojców, młodzież doświadczająca swych pierwszych intymnych przeżyć. Dołączając do tego bezsilność, paniczny lęk przed oprawcą i grę pozorów, powstaje powieść obyczajowa, która poruszy serce niejednego czytelnika. Jest kilka absolutnie zaskakujących sytuacji. Wciąż myśląc o zaginionym chłopcu i chęci odnalezienia go żywym, zapomniałam, że są też osoby, których wcale nie chcę w ciągu akcji. A one się pojawią. Prędzej czy później. I tu znów pojawiają się skrajne emocje, które wywołują pewne zachowania bohaterów. Bardzo chciałam, by zachowali się inaczej. Powieść jest szara i smutna. Radosnych momentów ciężko tu szukać. Nawet jeśli bohaterka jest przez chwilę szczęśliwa, to jednak nie potrafiłam w pełni cieszyć się jej radością. Wiedząc to, czego ona nie wiedziała- że to tylko chwilowe. Dlatego podoba mi się okładka- smutne cienie, tajemnicza postać, choć od razu widzimy w niej Jeremiego. Samotne drzewo w oddali. To wszystko idealnie oddaje klimat historii chłopca i wprowadza nas w odpowiedni nastrój. Rozdziały są podzielone na daty i godziny. Dzięki temu relacja jest uporządkowana i dokładna. Ciekawie zaaranżowany wstęp do całej historii zostaje pociągnięty aż do końca. Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień, pół niedzieli i po lekturze. Ale po tej szybkiej, wciągającej lekturze, nastąpiło wiele godzin przeżywania tego wszystkiego jeszcze raz. Na pewno znacie ten stan, gdy odstawiacie książkę na półkę, a historia żyje w głowie jeszcze długi, długi czas. To właśnie jedna z tych książek, które tak działają na Czytelnika. Zdecydowanie polecam! Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Harper Collins. na więcej recenzji zapraszam na: www.recenzje-sniezynki.pl
Link do opinii
Avatar użytkownika - reading-mylove
reading-mylove
Przeczytane:2016-09-14, Ocena: 6, Przeczytałem,
Anna McPartlin to autorka powieści „Ostatnie dni królika”. Nie czytałam, ale z ciekawości sprawdziłam recenzje, które wychwalają tę właśnie książkę. Dzięki wydawnictwu Harper Collins miałam możliwość przeczytania „Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu”. Zupełnie nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Nie stawiałam żadnych poprzeczek, żeby się nie rozczarować. Na samym początku zaintrygował mnie notka z okładki. Główna bohaterka Maisie wychodzi na scenę (prawdopodobnie w dużej auli) i dzieli się ze studentami bardzo dramatycznym zdarzeniem z przeszłości. Śmiercią syna. Pierwsze słowo, które nasuwa mi się po lekturze książki to retrospekcja. Główna bohaterka przypomina sobie trudną przeszłość. Związana przez kilka lat z mężem katem postanawia w końcu odejść. Ale nie wszystko wygląda różowo, ponieważ z biegiem czasu córka zaczyna się buntować, matka Maisie zapada na demencję, a praca na dwóch etatach sama się nie wykona. Wsparciem jest dla niej 16-letni Jeremy, który pewnego dnia znika. Od tej pory życie bohaterki skupia się wokół dramatycznych i gorączkowych poszukiwań. Po przeczytaniu czułam smutek, ból i rozgoryczenie. Fabuła książki jest zdecydowanie nieszablonowa. Autorka wykreowała mroczny świat, w którym przemoc, nietolerancja, bunt są na porządku dziennym. Poza tym narracja wcale nie jest pierwszoosobowa. Bo wydawać by się mogło, że skoro Maisie przytacza historię swojego życia to ona będzie właśnie osobą opowiadającą. Nic bardziej mylnego! Autorka postawiła na narratora wszechwiedzącego, który patrzy na rozgrywające się wydarzenia, ale z punktu widzenia wszystkich bohaterów. Dzięki niemu mamy podgląd na wszystkie postaci: Maisie, Jeremy’ego, Bridie, Freda, Valerie. Zabieg zastosowany przez autorkę bardzo mi się spodobał. Spowodował również to, że z każdym zdaniem byłam bardziej zaciekawiona i zaintrygowana. Zastanawiałam się kto też za chwilę poprowadzi wątek, z czyim punktem widzenia będę mieć do czynienia. Summary: Smutna i przejmująca historia o strachu, ogromnej stracie, i jeszcze większym bólu, który potęguje się z każdą kolejną stronicą. I który nieprędko minie. Autorka porusza problem miłości, przyjaźni, akceptacji, poszukiwania własnej tożsamości. Po lekturze zobaczycie jak łatwo można skrzywdzić drugą osobę. Nie tylko czynami, ale przede wszystkim słowem. Kolejnym plusem jest także styl pisania autorki, która trudne momenty bardzo często stara się rozładować za pomocą poczucia humoru. Bardzo dobrze jej to wychodzi. Teraz już wiem, że na pewno sięgnę po „Ostatnie dni królika”. Wam polecam, ale wiedzcie jedno – czytacie na własną odpowiedzialność. http://www.paulinakaleta.com/2016/09/anna-mcpartlin-gdzies-tam-w-szczesliwym.html#more
Link do opinii
Avatar użytkownika - Bookendorfina
Bookendorfina
Przeczytane:2016-09-14, Ocena: 5, Przeczytałam,
"To właśnie ten moment, w którym wszystko się zaczyna... Wytrzymaj. Nie daj się. Żyj dalej i nie poddawaj się." Dla takich książek warto odłożyć wszelkie czynności, przesunąć plany, czy tak jak ja, zarwać niemal całą noc. Sięgając po powieść, chciałam tylko w nią zerknąć, podejrzeć jaka historia na mnie czeka. Jednak po przeczytaniu kilku stron przekonałam się, że nie potrafię się od niej oderwać, fascynująco wciągnęła mnie w swój świat, oferując bardzo ciekawą fabułę, przedstawioną z ogromną wrażliwością i zrozumieniem, piękną narracją. Anna McPartlin porusza trudne, bolesne i istotne tematy, które warte są uwagi, poświęconego im czasu, przemyślanych refleksji. Dotykają istoty ludzkiego życia, zawierają pełną paletę emocjonalnych barw, różnorodnych odcieni miłości, przyjaźni, zaufania, szacunku, ale również krzywdy, zdrady, tęsknoty, niedojrzałości i nietolerancji. Powieść wzruszająco przemawia do czytelnika, głęboko wstrząsa, wiele w niej czułości, ciepła i delikatności, jednocześnie bólu, zranienia, straty i niesprawiedliwości. Sporo o dotkliwej chorobie, przemijaniu, paraliżującym strachu, niezrozumieniu, poczuciu winy i wyrzutach sumienia. Jednak zawsze pojawia się nadzieja, silna wiara, gotowość do walki z przeznaczeniem, trwania przy pragnieniach i marzeniach, wbrew tragediom, przeciwnościom losu, ludzkiej nieczułości, skłonnościom do wydawania pochopnych i fałszywych opinii. Jestem pod ogromnym wrażeniem zakończenia, cudowna klamra spinająca wszystkie wątki, nadająca im jeszcze więcej ludzkiego blasku, popychająca ku człowieczeństwu, umiejętności wybaczania i akceptacji drugiego człowieka. Książka, która dostarcza mnóstwo czytelniczej satysfakcji, rewelacyjna w swej wymowie i przesłaniu, wzbogacająca wewnętrznie, pozostawiająca w umysłach i sercach trwały ślad. Warto podążać jej tropem, wczytywać się w kolejne rozdziały odsłaniające prawdę, poznać rozmaitość wątków i siłę wyrazistości postaci. W zasadzie każdy bohater ma do opowiedzenia wyjątkowo ciekawą historię, bogaty bagaż własnych doświadczeń, intrygujące zdarzenia w życiu, a wszyscy ze sobą zespoleni więzami rodzinnymi i wzajemną przynależnością. Ujawnia się ogromna siła lub słabość rodziny, szacunek lub pogarda, duma lub wstyd, akceptacja lub odrzucenie, radość lub smutek. Maisie Bean-Brennan będzie za chwilę, po raz pierwszy, przemawiać w ogromnej auli przed gronem słuchaczy, odczuwa wielką tremę i zdenerwowanie, bo czyż można swobodnie i spokojnie opowiadać o tragicznej historii, która spotkała jej rodzinę, naznaczyła los wielu osób ogromnym bólem i cierpieniem? W jaki sposób dotrzeć do publiczności z apelem i istotnym przesłaniem wypływającym z głębi serca, zwrócić uwagę na to, co słuszne i szczere, skłonić do przyjęcia wyzwalającej prawdy? Z pewnością jest o co walczyć, co uświadamiać i czego nauczyć, ale czy uda się to zrobić? bookendorfina.blogspot.com
Link do opinii
Avatar użytkownika - kasiatuszek
kasiatuszek
Przeczytane:2016-09-13, Ocena: 5, Przeczytałam,
We współczesnym świecie nienawiść, nietolerancja, przemoc, nękanie są na porządku dziennym. Przez tego typu zachowania i postępowania wiele osób (głównie młodych) unika dzielenia się swoimi uczuciami, emocjami, poruszania tematów tabu, bowiem obawiają się, że spotkają się z brakiem zrozumienia i akceptacji, z odrzuceniem, opuszczeniem oraz wykluczeniem z rodziny, grona przyjaciół oraz społeczeństwa w ogóle. Dlatego tłamszą wszystko w sobie, zamykają się w sobie, unikają trudnych dla nich tematów, a jeśli już takowe są poruszane to reagują gwałtownie, agresywnie, wywołując zaskoczenie wśród pozostałych rozmówców. Uważają, że nie należy obarczać innych swoimi problemami, że to może negatywnie wpłynąć na ich relacje z otoczeniem, że wyjawiając je zostaną całkiem sami. Zdarzają się jednak momenty, kiedy chcą wyrzucić z siebie, to co myślą i czują, ale w ostatniej chwili z obawy przed możliwymi konsekwencjami zwyczajnie rezygnują. A gdy znów pojawia się okazja do wyznania skrywanej prawdy, okazuje się, że jest już za późno... Gdy otrzymałam z Wydawnictwa Harper Collins propozycje książek do recenzji, moją uwagę zwróciły dwie pozycje. Pierwsza z nich przyciągała wakacyjną okładką, a druga intrygującym tytułem. Muszę przyznać, że trochę się wahałam. Ale pomyślałam sobie, że pierwsza z nich to pewnie jakaś zwykła lekka i łatwa obyczajówka z romansem w tle, dlatego postanowiłam wybrać "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu". Okładka książki - bynajmniej w moim odczuciu - jest bardzo tajemnicza, tak jak jej tytuł. Od początku miałam ochotę dowiedzieć się, jaką historię kryje ta powieść, a przede wszystkim, o jakim miejscu jest mowa. Jej zakończenie zostało ujawnione w opisie, po przeczytaniu którego nasuwały się pytania: Jak? Dlaczego? Co się stało? Chciałam poznać na nie odpowiedzi. I tak się stało. Nie sądziłam jednak, że to, co przeczytam sprawi, że rozsypię się emocjonalnie, że popłyną łzy i że nawet kilka dni po lekturze, ja nadal będę myślała o tej historii i ją przeżywała. Maise Bean - Brennan po dwudziestu latach od śmierci syna Jeremy-ego stanęła przed wykładowcami i studentami, aby opowiedzieć o swoim dramatycznym życiu oraz o utracie dziecka. Napisała książkę "Wyznania Jeremy-ego: o miłości i nieporozumieniach". Chłopak zmarł 1 stycznia 1995 roku, mając zaledwie szesnaście lat. Maise nie miała łatwego życia, przez kilkanaście lat była maltretowana przez męża. Kilkakrotnie trafiała pobita do szpitala, jednak nie miała na tyle odwagi, żeby od niego odejść. Decyzję tę podjęła wówczas, kiedy Dany pobił ją do tego stopnia, że musiała przejść operację mózgu. Wtedy przeprowadziła się wraz z dwójką dzieci do swojej matki. A jej mąż zniknął na kilka lat. Kobieta zajmowała się chorą na demencję matką Bridie oraz dziećmi: córką Valerie oraz nastoletnim synem o imieniu Jeremy. Pracowała w gabinecie dentystycznym, a w weekendy sprzątała w fabryce. Musiała utrzymać swoją rodzinę. Nie przelewało im się, a mimo to, w miarę możliwości pomagała innym ludziom. Starała się prowadzić normalne życie, ale przeszłość nie do końca jej na to pozwalała. Pewnego dnia spotkała Freda - policjanta, który zaprosił ją na kolację. Zgodziła się, ale nie była przekonana, czy dobrze postępuje. Z drugiej strony, była mu to winna, przecież to Fred kilka lat temu uratował jej życie. Tego wieczoru, gdy była z mężczyzną na randce, jej syn miał zostać w domu, aby zaopiekować się młodszą siostrą i babcią. Jednak odwiedził go przyjaciel Rave, który namówił go na wyjście i dołączenie do znajomych, którzy już czekali w ich stałym miejscu spotkań. Chłopak wyszedł, nie mówiąc nic nikomu. Postanowił, że wróci przed północą. Jednak tak się nie stało. Zaniepokojona jego dłuższą nieobecnością Maise, zgłosiła jego zaginięcie. Poszukiwania trwały kilka dni. Kobieta cały czas siebie obwiniała, miała wyrzuty sumienia, że tej nocy, gdy jej syn nie wrócił do domu, ona świetnie się bawiła na randce. Wierzyła, że gdyby została w domu, dopilnowałaby syna. Zaczęła przeczuwać najgorsze. Niestety, pewnego dnia otrzymała wiadomość, że Jeremy nie żyje... Co dokładnie wydarzyło się 1 stycznia 1995 roku? Jaka była przyczyna śmierci Jeremy'ego? Jaką tajemnicę skrywał chłopak? "Życie Jeremy'ego przez długi czas było nienormalne. Marzył o zwyczajności. Jeremy Bean od zawsze pragnął żyć prostym życiem. Nie chciał się w żaden sposób wyróżniać. Zrobiłby wszystko, żeby osiągnąć ten cel." W książce ukazane zostały losy bohaterów z perspektywy każdego członka rodziny, ale również ich przyjaciół. Wszyscy zostali bardzo dobrze wykreowani. Każda z postaci dzieliła się swoimi wspomnieniami, przeżyciami, uczuciami, obawami oraz przemyśleniami. Maise to kobieta bardzo silna, która całą swoją uwagę skupiła na dzieciach i chorej matce. Po wydarzeniach z przeszłości, pragnęła stworzyć im normalną rodzinę i dom pełen miłości i spokoju. Bridie chorowała na demencję, wymagała nieustannej opieki. Jej zachowania niekiedy były nieprzewidywalne. Jednak czasami sprawiała wrażenie, jakby wiedziała znacznie więcej, niż się wszystkim wydawało. Bardzo kochała swego wnuka, każdego dnia pytała o niego i czekała na jego powrót. Valerie była buntująca się nastolatką, nie potrafiła porozumieć się z matką, przez co często dochodziło między nimi do ostrej wymiany zdań. Natomiast Jeremy był dobrym, opiekuńczym, wyrozumiałym, pomocnym, ale również zamkniętym w sobie, skrytym i tajemniczym chłopakiem. Zawsze stawał w obronie matki i akceptował jej decyzje. Przyznaję, że przywiązałam się do wszystkich bohaterów i obdarzyłam ich sympatią. Ciężko było mi się z nimi rozstać. Niesamowicie pozytywne uczucia wzbudzała we mnie postać Bridie. A Maise podziwiałam za to, iż pomimo traumatycznych wydarzeń, nie załamała się, podjęła walkę, stanęła na nogi, wzięła się w garść i dążyła do tego, aby zapewnić lepsze życie swoim dzieciom i chorej matce. Z kolei Fred to bardzo dobry, uczynny, pomocny człowiek, który zrobiłby wszystko nie tylko dla ukochanej kobiety, ale również dla jej rodziny. Powieść czyta się szybko, mimo, że podejmuje istotne i bardzo życiowe tematy. Napisana jest prostym i lekkim językiem. Podzielona została na kilkanaście rozdziałów, a każdemu z nich został przypisany utwór muzyczny z lat dziewięćdziesiątych zespołów tj.: Nirvana, R.E.M., Pearl Jam. Okres poszukiwań czyli pierwszych kilka dni stycznia przeplata się z wieczorem dnia 1 stycznia 1995, kiedy to Jeremy spotkał się z Rave'm i znajomymi. Prawdę mówiąc, gdy czytałam fragmenty dokładnie ukazujące ostatnie godziny życia Jeremy'ego to serce szybciej mi biło. Bałam się poznać prawdę o jego śmierci, bałam się dojść do tego momentu, kiedy on umiera. A gdy się to stało, łzy strumieniami spływały po moich policzkach. "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" to powieść, która niesamowicie mnie wzruszyła i poruszyła. Sięgając po nią, nie spodziewałam się takiego ogromu emocji i tak dramatycznej historii. Książka wciągnęła mnie od pierwszej strony, czytałam ją do późnych godzin nocnych, a potem już nie mogłam zasnąć. To opowieść bardzo życiowa, niezwykle prawdziwa, smutna, a momentami nawet przerażająca. Porusza trudne, a zarazem bardzo ważne i kontrowersyjne zagadnienia. Opowiada o relacjach rodzinnych, miłości, wielkiej przyjaźni, chorobie, wsparciu, poświęceniu, tolerancji, nadziei, ale przede wszystkim o utracie ukochanego dziecka. Skłania do wielu refleksji i zawiera niejedno niezwykle cenne przesłanie. Warto rozmawiać, ujawniać swoje emocje, wyznawać swoje uczucia, nie odkładać tego na potem. Bowiem to potem może już nigdy nie nastąpić... "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" to piękna powieść obyczajowa, którą warto przeczytać. Zdecydowanie ją polecam. Ukazana w niej historia na długo pozostanie w mojej pamięci. Na pewno sięgnę po inne książki autorki - Anny McPartlin. http://wielbicielka-ksiazek.blogspot.com
Link do opinii
Avatar użytkownika - wkp
wkp
Przeczytane:2016-09-12, Ocena: 5, Przeczytałem, Mam,
ŻYCIE WZIĘTE GWAŁTEM W tym roku mija dokładnie dziesięć lat, od chwili, w której zaczęła się pisarska kariera irlandzkiej autorki Anny McPartlin. To dobra okazja by na naszym rynku pojawiła się kolejna powieść jej pióra - szczególnie, że pierwsza wydana w naszym kraju, ,,Ostatnie dni Królika" była naprawdę znakomitą książką potrafiącą poruszyć chyba każdego. Przed ,,Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" stało więc nie lada zadanie zaspokojenia czytelniczych oczekiwań, ale powieści udało się z niego wybrnąć naprawdę w dobrym stylu. Masie nigdy nie miała łatwego życia. Kiedy była zaledwie osiemnastoletnią dziewczyną, randka, na którą poszła, bo łatwiej było się zgodzić niż odmówić, miała tragiczny finał. Pocałunek zamienił się w gwałt, choć Masie dopiero dekadę później zrozumiała w pełni prawdę o tym, co jej się przytrafiło. Ze strachu została ,,dziewczyną" Danny'ego, swojego oprawcy, którego planowała jak najszybciej rzucić. Niestety wtedy okazało się, że jest w ciąży i młodziutka Masie została zmuszona wyjść za ojca dziecka i spędzić u jego boku życie. Danny miał swoje dobre strony, ale przede wszystkim nył oprawcą, katem. Chorym, brutalnym człowiekiem, który znęcał się nad nią i synem. Synem, którego Masie straciła w noworoczną niedzielę roku 1995, kiedy ten miał zaledwie 15 lat; straciła równie brutalnie, jak został poczęty. Teraz, równo dwie dekady po tym wydarzeniu staje przed ludźmi i w ramach wykładu, choć jest kobietą nie posiadającą należytego wykształcenia, zaczyna snuć historię swojego życia, dojrzewającej w niej siły, która stawała się zarzewiem buntu i straty... ,,Gdzieś tam..." różni się pod wieloma względami od ,,Ostatnich dni Królika". Wielkie wrażenie można zrobić tak naprawdę tylko ten jeden, pierwszy raz, wszystko co następuje potem jest już rozpatrywane przez jego pryzmat. Tak jest też w tym przypadku. ,,Królik..." wywarł na mnie niezatarte, przejmujące wrażenie. Poruszył, chwycił za gardło, sponiewierał. Po ,,Gdzieś tam..." wiedziałem więc czego mogę się spodziewać i to właśnie dostałem. Wrażenia były więc mniejsze, niż w przypadku tej pierwszej przygody z twórczością McPartlin, ale - co muszę zaznaczyć - nieznacznie mniejsze. Historia Masie bowiem przejmuje, smuci, częstokroć także przeraża. Wątek straty, wątek życia wbrew sobie z człowiekiem, z którym nie chce się mieć nic wspólnego ma wielką siłę, chociaż mógł wypaść naiwnie. Bo i był już wiele razy, i brzmi dość nieprawdopodobnie. A jednak autorka przedstawiła go w realistyczny, prawdziwy sposób. Podobnie rzecz tyczy się losów śmierci jej syna, które mają w sobie coś z kryminalnego ujęcia tematu, ale bynajmniej ani trochę nie oderwanego od przyziemności całej reszty. Do tego McPartlin zafundowała całe mnóstwo emocji i wzruszeń podanych łatwym w odbiorze, przyjemnym stylem, oferując także wiele skłaniających do myślenia kwestii. A zatem polecam gorąco, bo naprawdę warto. I warto także śledzić rozwój kariery tej ciekawej autorki, która potrafi poruszyć niejedną nutę w sercu. A przy okazji mieć nadzieję, że w Polsce ukażą się wszystkie wcześniejsze jej powieści. Recenzja opublikowana na moim blogu http://ksiazkarnia.blog.pl/2016/09/12/gdzies-tam-w-szczesliwym-miejscu-anna-mcpartlin/
Link do opinii
Avatar użytkownika - przychylnymokiem
przychylnymokiem
Przeczytane:2016-09-12, Ocena: 5, Przeczytałem,
34-letnia Maisie Bean jest samotną matką, która wychowuje dwójkę dzieci i pracuje na dwa etaty, by związać koniec z końcem. Kobieta nigdy nie miała łatwego życia, nawet gdy po latach małżeństwa pełnego przemocy i upokorzeń udało jej się wreszcie uwolnić od znęcającego się nad nią męża, który niespodziewanie zniknął z jej życia. Początkowe szczęście i poczucie bezpieczeństwa zaburzyła choroba jej matki; demencja sprawiła, że kobieta stała się agresywna i nieprzewidywalna i wymagała ciągłej uwagi. Wielką podporą był dla niej 16-letni syn - dobry, spokojny i uczynny chłopak, który nie sprawiał problemów i chętnie opiekował się ukochaną babcią. Gdy Jeremy pewnego dnia nie wrócił do domu, świat Maisie wywrócił się do góry nogami, jednak nie spodziewała się, że nagłe zniknięcie syna stanie się początkiem wielkiej tragedii, która na zawsze zmieni jej życie. Z twórczością irlandzkiej pisarki, Anny McPartlin miałam okazję po raz pierwszy się spotkać czytając jej bestsellerowe „Ostatnie dni Królika”. Książka wywarła na mnie dobre wrażenie, jednak nie udało jej się mnie zachwycić i dosyć szybko o niej zapomniałam, dlatego wahałam się przed sięgnięciem po jej kolejną powieść. Bardzo pochlebne opinie na zagranicznych portalach ostatecznie mnie przekonały i postanowiłam dać kolejną szansę autorce. I muszę przyznać, że żałowałabym, gdybym tego nie zrobiła, bo książka „Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu” zrobiła na mnie niesamowite wrażenie i okazała się dokładnie taką lekturą, jakiej szukałam – emocjonującą i poruszającą czułe struny duszy. Mimo iż od początku wiedziałam, jak zakończy się ta historia, do samego końca miałam nadzieję, że przyjmie inny obrót. I ostatecznie skończyłam ze złamanym sercem i masą ambiwalentnych odczuć. „Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu” to przede wszystkim historia o tragediach – tych małych i tych wielkich; tragediach, które były nieuchronne, ale też tragediach, których można było uniknąć, gdyby świat nie potępiał inności i wykazywał większą tolerancję dla tych, którzy tacy byli. Annie McPartlin udało się stworzyć niezwykle poruszającą, angażującą emocjonalnie i zapadającą w pamięć opowieść, która trafia do serca i zmusza do refleksji. Już dawno nie miałam okazji zapoznać się z tak wyrazistą i niebanalną pozycją, która wywołałaby we mnie tyle sprzecznych uczuć. „Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu” to jedna z tych nielicznych i wyjątkowych książek, które mają coś wartościowego do przekazania i które się przeżywa, dlatego serdecznie zachęcam do sięgnięcia po nią. Dla fanów twórczości autorki lektura obowiązkowa!
Link do opinii
Avatar użytkownika - zksiazkawreku
zksiazkawreku
Przeczytane:2016-09-10, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2016, Mam,
http://z-ksiazka-w-reku.blogspot.com/ _______________________________________________________________________ Śmierć kogoś bliskiego zawsze boli. Jednak mówi się, że najbardziej bolącą śmiercią dla rodzica jest śmierć dziecka, kiedy to matka lub ojciec muszą patrzeć, jak znacznie młodszy człowiek - jeszcze niedawno małe dziecko przez 9 miesięcy noszone pod sercem - odchodzi z tego świata. Rodzicom nie jest łatwo przeżyć swoje dziecko. Tak nie powinno być! To wbrew prawom natury. Niestety takie rzeczy się zdarzają. Temat takiej śmierci poruszyła Anna McPartlin w swojej najnowszej książce ,,Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu". Na samym początku książki poznajemy główną bohaterkę - Maise, która wychodzi na podium i zaczyna dzielić się ze studentami i wykładowcami najbardziej dramatyczną historią w swoim życiu, a mianowicie śmiercią syna. Tak więc w retrospekcji Maise przenosimy się do początku roku 1995. Główna bohaterka pracuje na dwa etaty, opiekuje się chorą na demencję matką, zbuntowaną córką i szesnastoletnim synem Jeremy. Rodzina nie ma łatwego życia. Kilka lat wcześniej Maise wraz z dziećmi odeszła od męża - kata i zaczęła żyć własnym życiem, w bezpiecznym miejscu. Kiedy wszystko wreszcie zaczyna się układać Jeremy (wraz ze swoim najlepszym przyjacielem) znika bez śladu, a my jesteśmy obserwatorami gorączkowych poszukiwań i z całą rodziną przeżywamy zaginięcie Jeremy'ego. Książka jest napisana w specyficzny sposób. Mamy tutaj narrację z kilku punktów widzenia, nie jest ona natomiast pierwszoosobowa. najbardziej główną narracją jest narracja Maise oraz Jeremy'ego, dzięki czemu mamy obraz tego, co nasi bohaterowie robią w tym samym czasie. Z jednej strony mamy matkę, która poszukuje syna, a z drugiej Jeremy'ego, po którym ślad zaginął. Powieść jest napisana lekkim i przyjemnym językiem. Fabuła jest bardzo oryginalna i nieszablonowa, dodatkowo trzyma w napięciu, dzięki czemu książkę jest trudno odłożyć. Pomimo tego że znałam zakończenie powieści (śmierć Jeremy'ego) to chciałam wiedzieć jak do tego doszło. A może ,,śmierć syna " to jakaś metafora Maise? Byłam tego bardzo ciekawa. ,,Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" to książka bardzo wzruszająca i grająca na naszych emocjach. Porusza bardzo trudne i ciężkie tematy: nietolerancja, przemoc w rodzinie, relacje między matką a dziećmi oraz przyjaźń i miłość. Jest to powieść pełna bólu i goryczy. Pokazuje, jak łatwo jest skrzywdzić drugiego człowieka, kiedy on nie może być sobą, bo boi się reakcji innych. Łatwo jest kogoś wyzywać, obrażać, traktować jak intruza tylko dlatego, że jest inny. Nie patrzymy jednak na to, że konsekwencje takiego zachowania mogą być tragiczne. Podsumowując, najnowsza książka Anny McPartlin z pewnością na długo zostanie mi w pamięci przez swoją oryginalność i emocje jakie we mnie wywołała. Koło takiej książki nie można przejść obojętnie. Trzeba ją przeczytać bo to powieść, która na 100% na to zasługuje. Z całego serca polecam!
Link do opinii
Avatar użytkownika - Psotka88
Psotka88
Przeczytane:2016-09-11, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2016,
Annę McPartlin, a raczej jej pierwszą książkę miałam już okazję poznać jakiś czas temu. Pod czas jej czytania przeżyłam chwile radości i dramatu. Doświadczyłam łez szczęścia i smutku. Dlatego bez wahania sięgnęłam po "Gdzieś tam...", bo w głębi serca czułam, że się nie zawiodę i autorka spełni moje oczekiwania. Jak na razie obie jej książki poruszają poważne tematy - zastanawiam się czy pojawi się kolejna i czy też będzie skrywała jakieś tragedie i dramaty. Poczekamy to zobaczymy, a na razie wróćmy i zobaczmy co kryje się w tej książce... Masie to młoda kobieta, która ma za sobą związek z katem.Jej pierwsze dziecko jest owocem gwałtu, a ona odchodzi od męża w chwili, gdy prawie umiera od urazu głowy jaki u niej spowodował, a synowi, który stanął w jej obronie ojciec łamie rękę. Poznajemy ją w momencie, gdy wygłasza swój pierwszy w życiu wykład. Niestety nie jest on taki zwykły, a już na pewno nie jest przyjemny. Kobieta opowiada jak dwadzieścia lat temu w 1995 roku w noworoczną niedzielę straciła swojego ukochanego syna. Piętnastoletni wówczas Jeremy zginął choć miał przed sobą całe życie. Zginął, bo nie było mu pisane być sobą. Zamknięty w sobie, skryty i wręcz panicznie bojący się iż wyda się to, że nie jest "normalny". Gdy ulega i się otwiera dochodzi do wypadku... "Śmierć mojego syna była straszliwym wypadkiem, ale do tego wypadku doprowadziło wielu ludzi. Ludzi takich jak ja albo niektórzy z was. (...) Ludzi, którzy współczują homoseksualistom strasznego życia - ale to straszne życie wynika właśnie z tego, że ktoś im współczuje. (...) Nikt nie powinien czuć się obywatelem drugiej kategorii ze względu na płeć czy orientację seksualną"* Historia, którą pokazuje nam McPartlin poprzez Masie Bean nie jest ani przyjemna ani radosna. Ma w sobie wiele bólu, a z każdą stroną jest go więcej. Dobrze wiemy, że ból nie mija. Może zelżeć, ale jego cień będzie zawsze gdzieś wokół nas. Podejrzewam, że autorka jako osoba, która ma za sobą związek z tyranem i również straciła syna włożyła w tę historię wiele serca i ducha. I choć w porównaniu z "Ostatnimi dniami Królika" ta książka wydaje mi się trochę słabsza to nigdy nie zrezygnuję z czytania jej pozycji. Zgłębiając obie powieści odczujemy wiele emocji, a ja osobiście bardzo to doceniam. Ciekawe w tej książce jest to, że historia opowiadana jest oczami różnych osób. Jeremy'ego, który ukazuje nam swoje problemy, rozterki i przeżycia, Masie - matki przerażonej zaginięciem syna, Valerie - młodszej siostry, która czuje się winna i Bridie - babci, która cierpi na demencji. Daje to na prawdę niesamowity efekt. Zachęcam do przeczytania nie tylko płeć żeńską, ale i męską - warto! * - "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" Anna McPartlin - str. 396
Link do opinii
Avatar użytkownika - StillChangeable
StillChangeable
Przeczytane:2016-09-10, Przeczytałam,

"-Chciałabym być teraz gdzieś indziej - oznajmiła w pewnej chwili Bridie.-Gdzie, mamo?-Tam, dokąd chodzi Jeremy.-Czyli gdzie? Dokąd chodzi Jeremy? - Na ułamek sekundy w sercu Maisie pojawiła się nadzieja. Może Jeremy powiedział babci o czymś, co zataił przed resztą rodziny?-Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu..."


    Powieści obyczajowe mają do siebie to, że zazwyczaj poruszają naprawdę istotne problemy, o jakich powinno mówić się głośno i częściej, niż to bywa w praktyce. Podobnie więc w przypadku książki "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" autorstwa Anny McPartlin, zostały poruszone tematy trudne, być może też nieco kontrowersyjne, lecz jednocześnie niezwykle istotne. To opowieść o toksycznym małżeństwie, z mężem - katem na czele, o ogromnym poczuciu straty, jaka następuje po śmierci ukochanej osoby, ale również o poczuciu inności, a co się z tym łączy - miłości do osoby tej samej płci Za dużo jak na jedną historię? Być może. Jednak wierzcie mi lub nie, ale wszystkie te kawałki dopełniają się idealnie, tworząc poruszającą do głębi i wzruszającą opowieść.        

   Już po samym opisie, czytelnik dobrze wie, co się wydarzy, a prolog tylko utwierdza w tym przekonaniu. Maisie Bean po dwudziestu latach od śmierci syna, Jeremy'ego, postanawia opowiedzieć o nim innym, jak także opisać to wszystko, co przyczyniło się do jego odejścia, jednocześnie podkreślając, że mimo, iż umarł 1 stycznia 1995 roku, w wieku zaledwie szesnastu lat, to stanowił światło jej życia. Całość to więc powrót do kilku dni, w ciągu których rozgrywały się wszystkie wydarzenia - zaginięcie chłopca, usilne poszukiwanie go przez rodzinę, aż moment, w którym wszystko okazało się jasne... Jak więc z tym wszystkim poradziła sobie Maisie? Co tak naprawdę przydarzyło się tego dnia chłopcu? I w jaki sposób wszyscy, których w jakikolwiek sposób dotknęła ta tragedia, próbowali sobie z nią poradzić? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście w książce "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu".      

   Chociaż zaczęłam czytać tę powieść kilka dni wcześniej, to wiele spraw uniemożliwiło mi ostatecznie zagłębienie się w lekturę aż do dnia dzisiejszego. Kiedy więc po nią sięgnęłam, przeczytałam ją w raptem kilka godzin, podziwiając przede wszystkim już sam styl autorki. Było to moje pierwsze zetknięcie się z twórczością Anny McPartlin, lecz od razu zdałam sobie sprawę, jak jej pióro jest niezwykle przyjemne i lekkie w odbiorze, dzięki czemu całość pochłania się w mgnieniu oka i nawet nie spostrzega się, że przez palce przewinęło się już tak wiele stron. Jednocześnie język, jakim posługuje się autorka nie jest zbyt banalny, a chociaż, jak już wspomniałam, lekki, to zawiera też fragmenty skłaniające do przemyśleń. Najbardziej urzekające w tym wszystkim jest to, że całość ma w sobie mnóstwo emocji, a wszystkie, ze względu na samą tematykę książki, oscylują wokół poczucia smutku, straty, lecz w pewnym sensie też nadziei na to, że życie mimo tak bolesnych momentów, może jeszcze jakoś się ułożyć. Jestem pozytywnie zaskoczona tą książką i już teraz wiem, że nie będzie to ostatnia lektura tej autorki, po jaką sięgnę.       

    Tak, jak wspomniałam we wstępie, książka porusza niezwykle trudne tematy. Pierwszym z nich jest tkwienie w związku z mężem - katem. Główna bohaterka, chociaż ostatecznie uwolniła się od okrutnego człowieka, z którym dzieliła mnóstwo lat życia, to przez długi czas znosiła jedynie ból, upokorzenie i co gorsza - ogromną przemoc: zarówno tą fizyczną, jaka często kończyła się pobytem w szpitalu, lecz także psychiczną, przez jaką to Maisie straciła poczucie własnej wartości. Myślę, że jest to temat, o jakim zdecydowanie powinno się mówić głośno. Kolejnym tematem poruszonym przez autorkę książki jest homoseksualizm, a co się z nim wiąże - fakt, że ludzie, którzy kochają osoby tej samej płci, bardzo często stają się obiektem kpin innych ludzi. Być może obecnie wygląda to całkowicie inaczej, lecz większość akcji toczy się w 1995 roku, a tym samym zapewne akceptacja tego typu "inności" była dla ogółu o wiele trudniejsza. Chociaż sama co prawda nie rozumiem takiego rodzaju miłości, to wiem jednak, że on istnieje i bez względu na to, czy jest się hetero- czy też homoseksualistą, to każdy z nas jest człowiekiem i zasługuje na szacunek w równym stopniu. Dlatego też podziwiam autorkę za to, że skupiła się na tematach, które śmiało swego czasu można by nazwać tematami tabu i daję tej historii ogromnego plusa.          

    Jednak mimo tego całego ciężaru trudnych tematów, jaki niesie ze sobą ta opowieść, jest to w szczególności historia o tym, jak życie może zmienić się w jednej, krótkiej chwili, sprawiając, że nic nie będzie już takie samo. To historia pokazująca, że często to wypadki są w stanie przyczynić się do tragedii, która pozostawia po sobie pustkę w sercach ludzi, jacy zostają. Począwszy od rodziny, poprzez przyjaciół, aż skończywszy na tych, którzy w jakikolwiek sposób byli związani z daną osobą. Każdy bowiem z bohaterów przeżywał zaginięcie Jeremy'ego na swój własny sposób i do samego końca, momentu, w którym wszystko okazało się jasne, wielu z nich próbowało jakoś się trzymać, bo wiedzieli, że jeżeli na krótki moment pozwolą się sobie rozsypać, to nie będą w stanie już przestać... Jest to jednocześnie historia jaka pokazuje, że śmierć współistnieje z życiem. Często w momencie, gdy umiera jedna osoba, inna zostaje poczęta i po wielu miesiącach przychodzi na świat. To naprawdę piękna, wzruszająca opowieść, jaka porusza poważne problemy i sprawia, że podczas czytania nie można wyzbyć się tych wszystkich emocji. Sama przeżywałam wraz z bohaterami chwile niepokoju, czekając na moment, w którym wyjaśnione zostanie, co stało się z chłopcem. Towarzyszył mi strach, czasami niedowierzanie, a ostatnie strony sprawiły, że jeszcze po odłożeniu tej książki na półkę, z moich oczu spływała ostatnia łza, którą delikatnie ocierałam, próbując poukładać w głowie chaos, jaki wywołała ta historia.  

      Bohaterowie z kolei zostali wykreowani naprawdę ciekawie. Chociaż Maisie była dla mnie postacią, jakiej z jednej strony nie mogłam zrozumieć - bo dlaczego tak długo tkwiła w małżeństwie z mężem - katem? Jednak z drugiej strony podziwiałam ją za tę ogromną siłę, bo miała jej w sobie aż za wiele. Nie wiem, czy będąc na jej miejscu byłabym w stanie podołać tak wielu kłodom, jakie los rzucał jej pod nogi. Valerie - córka Maisie była natomiast osobą, jaka nie budziła początkowo sympatii, ale z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej przekonywała mnie do siebie. Sam Jeremy to skomplikowany chłopiec, który jednak od razu budził sympatię czytelnika. Oprócz tych postaci, jakie wymieniałam, pojawiło się też wiele innych, a każda została wykreowana niezwykle ciekawie, idealnie na swój własny sposób.       

    Podsumowując, muszę wspomnieć jeszcze o dwóch rzeczach, które działają na plus tej książki. Pierwszą z nich jest oprawa graficzna - tutaj gratulacje należą się wydawnictwu, ponieważ okładka jest przepiękna. Delikatna, idealnie pasuje do całej historii. Drugą natomiast jest fakt tytułowania rozdziałów. Autorka zrobiła coś wspaniałego. Otóż każdy z nich to tytuł piosenki z lat dziewięćdziesiątych, jaka idealna wpisuje się w klimat opisywanych w danym rozdziale wydarzeń. Co więcej, jak dla mnie są świetne, bo to całkowicie mój gust muzyczny. Znajdziecie tutaj więc utwór Metallicy, Nirvany, Pearl Jam'u, Radiohead, ale też wielu, wielu innych, głównie rockowych grup z tamtego okresu. Sama podczas czytania słuchałam sobie ich w tle, adekwatnie do danego rozdziału. Stąd też, osobiście polecam tę książkę każdemu, kto lubuje się w powieściach obyczajowych i szuka czegoś, co wyciśnie chociaż maleńką łzę z oka. Myślę, że sięgając po "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" na pewno się nie zawiedziecie.

Link do opinii
Avatar użytkownika - jeke5
jeke5
Przeczytane:2016-09-10, Ocena: 6, Przeczytałam,

Maise Bean samotnie wychowuje dwunastoletnią córkę i szesnastoletniego syna, opiekuje się matką z demencją, przez cały tydzień pracuje w gabinecie dentystycznym, a na weekendach dorabia sprzątając w fabryce. Stara się utrzymać rodzinę i zapanować nad codziennością. Jej córkaValerie głośno słucha muzyki, nosi czarne ubrania i często przesiaduje zamknięta w swoim pokoju. Przeklina, kłóci się i ciągle sprawia kłopoty przez co Maise wzywana jest na rozmowy do dyrektorki szkoły. Syn Jeremy jest przeciwieństwem siostry i jest ,,złotym", kochanym chłopcem. Jest odpowiedzialny i dba o siostrę, mamę oraz babcię. Nie sprawia żadnych kłopotów, dobrze się uczy, ma przyjaciół i dziewczynę, pomaga bezinteresownie ludziom w potrzebie. Wiele przeżył w dzieciństwie i szybko dorósł. Babcia Bridie dopóki nie zaczęła zmagać się z demencją była łagodna i miła, ale choroba spowodowała, że zaczęła mieć wybuchy gniewu, agresji i wtedy kopała, gryzła, popychała wszystkich dookoła, a szczególnie swoją córkę Maise.
1 stycznia 1995 r. życie całej rodziny ,,wywróciło się do góry" i uległo całkowitej zmianie.
Anna McPartlin w książce ,,Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" porusza temat przemocy domowej, demencji i homoseksualizmu. Wydarzenia zostały przedstawione z perspektywy całej rodziny, a także policjanta i przyjaciółki Maise. Dzięki temu obraz sytuacji jest pełniejszy i bardziej przejmujący. 
Mąż regularnie katował i poniżał Maise. Kobieta przez długi czas ukrywała to i siniaki maskowała pudrem, ścierała krew ze ścian i innych powierzchni, w absurdalny sposób tłumaczyła się ze swoich ran. Bójki w domu szczególnie odcisnęły się w umyśle Jeremy'go. Bronił mamy, gdy ojciec uderzał jej głową o ścianę. Zapłacił za to złamaniem ręki, gdy ojciec go odepchnął z całej siły, ale uratował mamę, dzięki niemu żyła choć przeszła operację. Maise odeszła od męża i miała wsparcie matki dopóki ta nie zachorowała, i zaczęła odchodzić kawałek po kawałku...
Autorka bardzo wiarygodnie przedstawiła problem demencji, te momenty były dla mnie porażające. Anna McPartlin weszła w umysł Bridie i pokazała co tam się dzieje. Jeśli babcia była wypoczęta zachowywała się spokojniej. Czasami jednak potrafiła chodzić przez całą noc po domu szepcząc coś do siebie lub nucić piosenki z lat młodości. Wnuka brała za męża i wynikały z tego zabawne lub krępujące sytuacje. Stawała się agresywna i przez cały czas musiała mieć opiekę, by nie zgubić się lub nie zrobić sobie krzywdy. Widać jak bardzo opieka nad osobą z demencją jest obciążająca dla rodziny.
Problem homoseksualizmu ukazany został z różnych stron i dostrzec można, jak nawet w nieświadomy sposób można skrzywdzić osobę o odmiennej orientacji seksualnej. Młodzież i osoby dorosłe mówią, że coś jest ,,pedalskie", gdy im się to nie podoba, albo nazywają kogoś ,,gejem", bo dostrzegają w nim delikatność i słabość. W ten sposób fundują ból, wstyd, poczucie winy i strach osobom, które też kochają.
Anna McPartlin ma wyjątkowy dar pisania o ważnych i bolesnych tematach w lekki i zabawny sposób. Trudne momenty rozładowuje humorem. Balansuje uczuciami i obok śmiechu pojawiają się łzy i refleksja. Skradła moje serce swoimi historiami i mam nadzieję, że wkrótce w Polsce zostanie wydana jej kolejna powieść, na którą z niecierpliwością będę czekać.http://magiawkazdymdniu.blogspot.com/

Link do opinii
Avatar użytkownika - millawia
millawia
Przeczytane:2016-09-08, Ocena: 6, Przeczytałam, 52 książki 2016, Mam,
,,Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" to poruszająca opowieść o miłości, stracie, cierpieniu, wstydzie i potrzebie akceptacji. Powieść Anny McPartlin jest wyjątkowa, choć fabuła nie czaruje widowiskowymi scenami, dynamiką czy spektakularnymi zwrotami akcji. Opowieść przedstawiona w książce chwyciła mnie za serce, wgryzła się we mnie, dała mi emocjonalnego kopniaka. Jest rok 2015. Pewna kobieta - Maisie - wychodzi na podium, by podzielić się z wykładowcami i studentami jednym z najdramatyczniejszych wspomnień swego życia. Maisie nie jest nikim wyjątkowym, to przeciętna kobieta - ciężko pracująca matka, która cofa się pamięcią dwadzieścia lat wstecz, by opowiedzieć o dramacie swojej rodziny. Rodziny walczącej o utrzymanie się na powierzchni, rodziny, w której nie brakowało problemów i bolesnych wspomnień, ale było mnóstwo miłości. To w tej rodzinie przyszedł na świat Jeremy, wspaniały i odpowiedzialny syn, troskliwy wnuk, przyjaciel, na którego można było liczyć w każdej sytuacji. Pewnego dnia, kiedy życie pokiereszowanej przez los Maisie zaczęło się wreszcie układać, ten cudowny chłopak zniknął bez śladu. Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania i domysły. Czytelnik obserwuje życie pogrążonej w rozpaczy matki, zagubionej babci i przechodzącej okres buntu, przepełnionej poczuciem winy siostry szesnastolatka. Anny McPartlin napisała naprawdę dobrą, wielowątkową powieść obyczajową, która krąży wokół tematyki związanej z trudnymi problemami rodzinnymi. Pojawiają się w powieści wątki dotyczące przemocy, uzależnień, nietolerancji. Pisarka pokazuje jak łatwo jest zranić drugiego człowieka, jak zniszczyć jego poczucie wartości i wpędzić w nieustanne poczucie winy. Wiele jest w tej historii smutku i dramatu, wiele goryczy, nie wyczułam w niej jednak taniego sentymentalizmu. Na pewno jeszcze długo będę pamiętała historię Maisie i Jeremy'ego. Polecam wszystkim czytelnikom poszukującym dobrych powieści obyczajowych.
Link do opinii

Maisie po wyzwoleniu się z rąk męża oprawcy samotnie wychowuje dwoje nastolatków i opiekuje się matką, która choruje na demencję. Gdy pozwala sobie na chwilę szczęścia, dochodzi do tragedii. Bardzo ciekawa, pełna emocji książka. Wyjątkowi bohaterowie, z bagażem doświadczeń. Książkę gorąco polecam.

Link do opinii
Avatar użytkownika - HushedStars
HushedStars
Przeczytane:2017-10-13, Ocena: 6, Przeczytałam,
Inne książki autora
To, co nas dzieli
Anna McPartlin0
Okładka ksiązki - To, co nas dzieli

Gdybym wiedziała, że wkrótce mam opuścić ten świat, zrobiłabym wszystko inaczej? Eve Hayes i Lily Brennan były nierozłączne, ale gdy miały osiemnaście...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy