Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Data wydania: 2016-08-31
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 400
Nie miała okazji nacieszyć się swoim synem. Nie dane jej było zobaczyć, jak kończy szkołę, zakłada rodzinę, planuje przyszłość. Niestety niewiele mogła zrobić. Zadecydował przypadek. Co stało się z Jeremym?
Poprzednia książka autorki- „Ostatnie dni królika”- zrobiła na mnie tak duże wrażenie, że nawet nie chciałam wyobrażać sobie, że jej kolejna powieść mogłaby być choć odrobinę słabsza. Znajomą melancholię, życiową niesprawiedliwość oraz bohaterów z ciężkim bagażem doświadczeń nie musiałam długo szukać. Trochę czasu musiałam natomiast poświęcić na zrozumienie, dlaczego ta książka zyskała aprobatę i wysokie oceny innych czytelników.
Im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym więcej rozumiałam. I czułam. Zaczęły mi się udzielać emocje bohaterów, przelano na mnie ich dramaty, a problemy, z którymi się stykali stały mi się w podejrzany sposób znajome, jakby nieoczekiwanie stały się moimi problemami. I do tych książkowych postaci zaczęłam żywić głębsze uczucia, szczerze się nimi zainteresowałam, chciałam je lepiej poznać. Przepracowana matka, samotny syn i córka mająca problem ze zrozumieniem swojej tożsamości to plejada, która nie raz zaskakuje, przede wszystkim głębokim realizmem. Autorka wykreowała bohaterów w ten sposób, że przypominają nam bliskich czy znajomych. Każdy z nich jest charakterystyczny i charyzmatyczny, naznaczony doświadczeniem i dojrzały niezależnie od wieku. Nie sposób pozostać wobec nich obojętnym na żadnym etapie lektury.
Ten rodzinny dramat wstrząsa czytelnikiem. Oszałamiają nas ich wybory, konsekwencje podjętych działań, zmagania z codziennością. I choć każdy z nich zdaje się uosabiać inny problem- samotność, brak pieniędzy, choroba-to bez wątpienia są oni bezwzględnie ze sobą i dla siebie. Ta zagmatwana i poraniona rodzina mocno wryła mi się w pamięć. Chętnie dzieliłam z nimi radości i smutki, niestety tych drugich było więcej.
Na tym uszkodzonym obrazie szybko pojawia się kolejna rysa. Jeremy, syn głównej bohaterki, znika w tajemniczych okolicznościach. O jego zaginięciu dowiadujemy się szybko, jednak do samego końca autorka trzyma nas w niepewności, nie zdradzając, co przytrafiło się chłopcu. Poszukiwania, rozpacz, a przede wszystkim tajemniczość tego zniknięcia przywołują nowe emocje. Z jednej strony udzielają nam się smutki matki i niepokój oraz wyrzuty sumienia siostry, z drugiej czujemy napięcie i niecierpliwość związaną z nierozwiązaną zagadką, a jak się okazuje, w tajemniczym zaginięciu autorka ukryła kolejne dramaty, jeszcze więcej samotności i niesprawiedliwości.
McPartlin pisze lekko, a nie jest to rzecz łatwa przy takich tematach. Kiedy teraz o tym myślę, to mam wrażenie, że nie sposób napisać lekko o koszmarze tej matki. Nie znaczy to jednak, że subtelność stylu odbiera powieści emocje. Można pięknie pisać i delikatnie posługiwać się słowem, a przy tym umiejętnie przelewać na czytelnika uczucia bohaterów. Choć w ogóle się tego nie spodziewałam na początku powieści, zakończenie bardzo mnie wzruszyło i doprowadziło do łez.
To piękna powieść o wartościach, które choć cenne, często są traktowane na co dzień marginalnie- miłości, przyjaźni, poczuciu bezpieczeństwa, czy tolerancji, ale także o rządzącym naszym życiem przypadku. Odpowiednia lektura dla kobiet lubiących ważne tematy i książki trafiające do serca.
"To właśnie ten moment, w którym wszystko się zaczyna... Wytrzymaj. Nie daj się. Żyj dalej i nie poddawaj się."
Anna McPartlin zasłynęła w Polsce pierwszą wydaną tu książką Ostatnie dni królika. Niestety nie miałam okazji jej przeczytać, ale kierowana całym szeregiem niezwykle pozytywnych opinii na jej temat, sięgnęłam po kolejną powieść autorki. Właściwie nie do końca wiedziałam, czego mam się spodziewać. Liczyłam na duże emocje, łzy, targające mną nerwy i tak zwanego kaca książkowego. Myślicie, że autorce udało się to wszystko ze mnie wycisnąć, skoro recenzję piszę dopiero dziś, a książkę skończyłam czytać cztery dni temu?
Pisarka w swoim dorobku ma już na koncie kilka bardzo dobrych, bestsellerowych powieści. W Polsce publikacji doczekały się dopiero dwie. Pierwsze co skłoniło mnie do poznania Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu to bardzo pozytywne recenzje na temat Królika. Jednak to nie wszystko. Aktualnie pomieszkuję w Irlandii. Przydałoby się w takim razie poznać i tutejszych autorów, prawda? Okazuje się, że nie kto inny, jak właśnie Anna McPartlin jest irlandzką powieściopisarką. Zadebiutowała w 2006 roku powieścią Pack up the moon. Największą inspiracją autorki są jej przyjaciele i rodzina, a powieści w dużej mierze są odbiciem jej własnych doświadczeń.
Gdzieś tam... rozpoczyna się końcem historii. Od samego początku wiemy, jaki będzie finał opowieści. Niektórzy mogą stwierdzić - po co w takim razie, w ogóle ją czytać, skoro znam zakończenie? W tego typu powieściach właściwie nie chodzi o koniec. Nie chodzi chyba nawet o początek, a o całe rozwinięcie. To, jak pewne sytuacje w życiu się potoczą lub zakończą zależy od wielu czynników, o których postanowiła napisać McPartlin.
Maisie nigdy nie miała łatwego życia. W wieku osiemnastu lat, podobnie jak wiele nastolatek wybrała się na randkę. Właściwie nie chciała na nią iść, ale łatwiej było jej się zgodzić, niż odmówić. Finał był tragiczny. Niewinne pocałunki przeistoczyły się w gwałt na młodej dziewczynie. Ze strachu dziewczyna zostaje partnerką oprawcy, mając nadzieję, że szybko uda jej się go zostawić. Wtedy zgromadzone nad nią chmury zaczynają przybierać coraz ciemniejsze kolory. Maisie jest w ciąży. Ciężarna zostaje zmuszona do wyjścia za mąż za Danny'ego i spędzenia z nim reszty życia. Mąż - ostoja spokoju, bezpieczeństwo, miłość, pomoc, zrozumienie. Tak powinno być. Niestety i w tym przypadku jest zupełnie inaczej. Danny jest oprawcą, katem, brutalnym facetem, którego celem numer jeden jest znęcanie się nad żoną i synem. Wydaje się, że po prostu gorzej być nie może. Przemoc fizyczna, psychiczna, seksualna. Czy tej kobiecie (dziewczynie) może przytrafić się coś jeszcze gorszego? Syn, który został poczęty w brutalny sposób, również w brutalny sposób umiera, mając zaledwie 15 lat. Dwadzieścia lat po tym tragicznym wydarzeniu Maisie staje przed widownią, by podzielić się własnymi doświadczeniami. Rozpoczyna wykład opisując własne życie, drogę jaką musiała przebyć, by móc stanąć właśnie w tym momencie w miejscu, w którym się znalazła...
Są takie książki, które miażdżą czytelnika pod każdym względem. Fabułą, językiem, stylem, uczuciami, emocjami. Po prostu wszystkim. Taka właśnie jest ta książka. Nie można się od niej oderwać. Nie można choćby na chwilę pozostawić Maisie samej, której tak bardzo chce się pomóc. Wyrwać ją z tej chorej sytuacji, która nie zdaje się mieć końca. Jak wiele złego może spotkać jednego człowieka. Jak dużo jest w stanie udźwignąć młoda, niewinna dziewczyna, pozbawiona wszelkich normalnych wartości życia. Odebrano jej wszystko. Wszystko... Czy książka mnie wzruszyła? Właściwie nie wiem, czy "wzruszyła" to odpowiednie słowo. Czuję się tak, jakby nade mną zawisły ciemne chmury, z których lecą nieskończone krople deszczu. Ale nie, to nie deszcz. To tylko moje łzy, spływające cichutko po policzku. To co słyszę, to nie wiatr, który szaleje za oknem, a szloch wydobywający się ze mnie, kiedy próbuję opisać to, co czułam. Gdzieś tam...to smutna, przykra i często przerażająca historia. Autorka poruszyła wiele niezwykle trudnych wątków, jakimi są utrata młodzieńczych lat, miłości, godności człowieka, utrata dziecka. To chyba największy ból. Kobiety to niezwykle silne istoty. Ból jaki potrafią znieść nie zna granic. Jednak utrata własnego dziecka, które nosiło się pod sercem... Na samą myśl cisną mi się łzy do oczu.
Ktoś może pomyśleć, że faktycznie, historia smutna, przygnębiająca, ale mimo wszystko mało realistyczna. Cóż, osobiście nie znam kogoś, kto przeszedłby tyle, co Maisie. Ale z drugiej strony, czy na pewno wiemy, co dzieje się u naszych sąsiadów? Osób, które mijamy na chodniku, nie zwracając uwagi na to, dlaczego ta kobieta nosi okulary przeciwsłoneczne, choć słońca nie widać od kilku dni? Anna McPartlin ma wspaniały styl, który sprawia, że książka żyje. Jest niezwykle realistyczna. Każdy z bohaterów wykreowany jest z wielką starannością. Każdego poznajemy bardzo dokładnie. Choć spotykamy się tutaj z narracją trzecioosobową, to poprowadzona jest tak, że zaznajamiamy się z odczuciami i emocjami wszystkich bohaterów. Możemy się dowiedzieć, co nimi kieruje, jak oni postrzegają swój świat. Powieść mną wstrząsnęła, wyzwoliła masę najróżniejszych emocji. Tak bardzo chciałam tam wejść i potrząsnąć ich życiem. Wyrwać kilka osób z nieodpowiednich miejsc. Niestety tak się nie da.
Zakończenie jest pewnego rodzaju klamrą, zamykającą całą opowieść. Odnajdziemy tu wszystkie odpowiedzi na dręczące nas pytania. Autorka nie zostawia czytelnika z niedopowiedzeniami, odczuciem, że czegoś zabrakło i domysłami, że może pojawi się kolejna część. Nie. Kończąc czytać, dowiemy się wszystkiego, co wcześniej nie zostało powiedziane.
Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu to niezwykle emocjonująca, wzruszająca, smutna i realistyczna opowieść o pustce, utracie, bólu, cierpieniu, drodze do normalnego życia i dorastaniu. To książka, która wyciska potoki łez z najbardziej zatwardziałych serc. Dodatkowo, jest to książka, którą polecam dosłownie wszystkim. Tym, którzy lubią się wzruszyć, potrzebują zrozumieć, pragną czegoś, co nimi wstrząśnie i pobudzi ich emocje. Polecam kobietom i mężczyznom, dorosłym i młodzieży, matce i córce. Wszystkim.
"A tym, którzy ukrywają swoją prawdziwą tożsamość, chciałabym przekazać tylko jedno: macie prawo do miłości. Musicie tylko być sobą i tę miłość odnaleźć."
http://krainaksiazkazwana.blogspot.com
"-Chciałabym być teraz gdzieś indziej - oznajmiła w pewnej chwili Bridie.-Gdzie, mamo?-Tam, dokąd chodzi Jeremy.-Czyli gdzie? Dokąd chodzi Jeremy? - Na ułamek sekundy w sercu Maisie pojawiła się nadzieja. Może Jeremy powiedział babci o czymś, co zataił przed resztą rodziny?-Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu..."
Powieści obyczajowe mają do siebie to, że zazwyczaj poruszają naprawdę istotne problemy, o jakich powinno mówić się głośno i częściej, niż to bywa w praktyce. Podobnie więc w przypadku książki "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" autorstwa Anny McPartlin, zostały poruszone tematy trudne, być może też nieco kontrowersyjne, lecz jednocześnie niezwykle istotne. To opowieść o toksycznym małżeństwie, z mężem - katem na czele, o ogromnym poczuciu straty, jaka następuje po śmierci ukochanej osoby, ale również o poczuciu inności, a co się z tym łączy - miłości do osoby tej samej płci Za dużo jak na jedną historię? Być może. Jednak wierzcie mi lub nie, ale wszystkie te kawałki dopełniają się idealnie, tworząc poruszającą do głębi i wzruszającą opowieść.
Już po samym opisie, czytelnik dobrze wie, co się wydarzy, a prolog tylko utwierdza w tym przekonaniu. Maisie Bean po dwudziestu latach od śmierci syna, Jeremy'ego, postanawia opowiedzieć o nim innym, jak także opisać to wszystko, co przyczyniło się do jego odejścia, jednocześnie podkreślając, że mimo, iż umarł 1 stycznia 1995 roku, w wieku zaledwie szesnastu lat, to stanowił światło jej życia. Całość to więc powrót do kilku dni, w ciągu których rozgrywały się wszystkie wydarzenia - zaginięcie chłopca, usilne poszukiwanie go przez rodzinę, aż moment, w którym wszystko okazało się jasne... Jak więc z tym wszystkim poradziła sobie Maisie? Co tak naprawdę przydarzyło się tego dnia chłopcu? I w jaki sposób wszyscy, których w jakikolwiek sposób dotknęła ta tragedia, próbowali sobie z nią poradzić? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście w książce "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu".
Chociaż zaczęłam czytać tę powieść kilka dni wcześniej, to wiele spraw uniemożliwiło mi ostatecznie zagłębienie się w lekturę aż do dnia dzisiejszego. Kiedy więc po nią sięgnęłam, przeczytałam ją w raptem kilka godzin, podziwiając przede wszystkim już sam styl autorki. Było to moje pierwsze zetknięcie się z twórczością Anny McPartlin, lecz od razu zdałam sobie sprawę, jak jej pióro jest niezwykle przyjemne i lekkie w odbiorze, dzięki czemu całość pochłania się w mgnieniu oka i nawet nie spostrzega się, że przez palce przewinęło się już tak wiele stron. Jednocześnie język, jakim posługuje się autorka nie jest zbyt banalny, a chociaż, jak już wspomniałam, lekki, to zawiera też fragmenty skłaniające do przemyśleń. Najbardziej urzekające w tym wszystkim jest to, że całość ma w sobie mnóstwo emocji, a wszystkie, ze względu na samą tematykę książki, oscylują wokół poczucia smutku, straty, lecz w pewnym sensie też nadziei na to, że życie mimo tak bolesnych momentów, może jeszcze jakoś się ułożyć. Jestem pozytywnie zaskoczona tą książką i już teraz wiem, że nie będzie to ostatnia lektura tej autorki, po jaką sięgnę.
Tak, jak wspomniałam we wstępie, książka porusza niezwykle trudne tematy. Pierwszym z nich jest tkwienie w związku z mężem - katem. Główna bohaterka, chociaż ostatecznie uwolniła się od okrutnego człowieka, z którym dzieliła mnóstwo lat życia, to przez długi czas znosiła jedynie ból, upokorzenie i co gorsza - ogromną przemoc: zarówno tą fizyczną, jaka często kończyła się pobytem w szpitalu, lecz także psychiczną, przez jaką to Maisie straciła poczucie własnej wartości. Myślę, że jest to temat, o jakim zdecydowanie powinno się mówić głośno. Kolejnym tematem poruszonym przez autorkę książki jest homoseksualizm, a co się z nim wiąże - fakt, że ludzie, którzy kochają osoby tej samej płci, bardzo często stają się obiektem kpin innych ludzi. Być może obecnie wygląda to całkowicie inaczej, lecz większość akcji toczy się w 1995 roku, a tym samym zapewne akceptacja tego typu "inności" była dla ogółu o wiele trudniejsza. Chociaż sama co prawda nie rozumiem takiego rodzaju miłości, to wiem jednak, że on istnieje i bez względu na to, czy jest się hetero- czy też homoseksualistą, to każdy z nas jest człowiekiem i zasługuje na szacunek w równym stopniu. Dlatego też podziwiam autorkę za to, że skupiła się na tematach, które śmiało swego czasu można by nazwać tematami tabu i daję tej historii ogromnego plusa.
Jednak mimo tego całego ciężaru trudnych tematów, jaki niesie ze sobą ta opowieść, jest to w szczególności historia o tym, jak życie może zmienić się w jednej, krótkiej chwili, sprawiając, że nic nie będzie już takie samo. To historia pokazująca, że często to wypadki są w stanie przyczynić się do tragedii, która pozostawia po sobie pustkę w sercach ludzi, jacy zostają. Począwszy od rodziny, poprzez przyjaciół, aż skończywszy na tych, którzy w jakikolwiek sposób byli związani z daną osobą. Każdy bowiem z bohaterów przeżywał zaginięcie Jeremy'ego na swój własny sposób i do samego końca, momentu, w którym wszystko okazało się jasne, wielu z nich próbowało jakoś się trzymać, bo wiedzieli, że jeżeli na krótki moment pozwolą się sobie rozsypać, to nie będą w stanie już przestać... Jest to jednocześnie historia jaka pokazuje, że śmierć współistnieje z życiem. Często w momencie, gdy umiera jedna osoba, inna zostaje poczęta i po wielu miesiącach przychodzi na świat. To naprawdę piękna, wzruszająca opowieść, jaka porusza poważne problemy i sprawia, że podczas czytania nie można wyzbyć się tych wszystkich emocji. Sama przeżywałam wraz z bohaterami chwile niepokoju, czekając na moment, w którym wyjaśnione zostanie, co stało się z chłopcem. Towarzyszył mi strach, czasami niedowierzanie, a ostatnie strony sprawiły, że jeszcze po odłożeniu tej książki na półkę, z moich oczu spływała ostatnia łza, którą delikatnie ocierałam, próbując poukładać w głowie chaos, jaki wywołała ta historia.
Bohaterowie z kolei zostali wykreowani naprawdę ciekawie. Chociaż Maisie była dla mnie postacią, jakiej z jednej strony nie mogłam zrozumieć - bo dlaczego tak długo tkwiła w małżeństwie z mężem - katem? Jednak z drugiej strony podziwiałam ją za tę ogromną siłę, bo miała jej w sobie aż za wiele. Nie wiem, czy będąc na jej miejscu byłabym w stanie podołać tak wielu kłodom, jakie los rzucał jej pod nogi. Valerie - córka Maisie była natomiast osobą, jaka nie budziła początkowo sympatii, ale z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej przekonywała mnie do siebie. Sam Jeremy to skomplikowany chłopiec, który jednak od razu budził sympatię czytelnika. Oprócz tych postaci, jakie wymieniałam, pojawiło się też wiele innych, a każda została wykreowana niezwykle ciekawie, idealnie na swój własny sposób.
Podsumowując, muszę wspomnieć jeszcze o dwóch rzeczach, które działają na plus tej książki. Pierwszą z nich jest oprawa graficzna - tutaj gratulacje należą się wydawnictwu, ponieważ okładka jest przepiękna. Delikatna, idealnie pasuje do całej historii. Drugą natomiast jest fakt tytułowania rozdziałów. Autorka zrobiła coś wspaniałego. Otóż każdy z nich to tytuł piosenki z lat dziewięćdziesiątych, jaka idealna wpisuje się w klimat opisywanych w danym rozdziale wydarzeń. Co więcej, jak dla mnie są świetne, bo to całkowicie mój gust muzyczny. Znajdziecie tutaj więc utwór Metallicy, Nirvany, Pearl Jam'u, Radiohead, ale też wielu, wielu innych, głównie rockowych grup z tamtego okresu. Sama podczas czytania słuchałam sobie ich w tle, adekwatnie do danego rozdziału. Stąd też, osobiście polecam tę książkę każdemu, kto lubuje się w powieściach obyczajowych i szuka czegoś, co wyciśnie chociaż maleńką łzę z oka. Myślę, że sięgając po "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" na pewno się nie zawiedziecie.
Maise Bean samotnie wychowuje dwunastoletnią córkę i szesnastoletniego syna, opiekuje się matką z demencją, przez cały tydzień pracuje w gabinecie dentystycznym, a na weekendach dorabia sprzątając w fabryce. Stara się utrzymać rodzinę i zapanować nad codziennością. Jej córkaValerie głośno słucha muzyki, nosi czarne ubrania i często przesiaduje zamknięta w swoim pokoju. Przeklina, kłóci się i ciągle sprawia kłopoty przez co Maise wzywana jest na rozmowy do dyrektorki szkoły. Syn Jeremy jest przeciwieństwem siostry i jest ,,złotym", kochanym chłopcem. Jest odpowiedzialny i dba o siostrę, mamę oraz babcię. Nie sprawia żadnych kłopotów, dobrze się uczy, ma przyjaciół i dziewczynę, pomaga bezinteresownie ludziom w potrzebie. Wiele przeżył w dzieciństwie i szybko dorósł. Babcia Bridie dopóki nie zaczęła zmagać się z demencją była łagodna i miła, ale choroba spowodowała, że zaczęła mieć wybuchy gniewu, agresji i wtedy kopała, gryzła, popychała wszystkich dookoła, a szczególnie swoją córkę Maise.
1 stycznia 1995 r. życie całej rodziny ,,wywróciło się do góry" i uległo całkowitej zmianie.
Anna McPartlin w książce ,,Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" porusza temat przemocy domowej, demencji i homoseksualizmu. Wydarzenia zostały przedstawione z perspektywy całej rodziny, a także policjanta i przyjaciółki Maise. Dzięki temu obraz sytuacji jest pełniejszy i bardziej przejmujący.
Mąż regularnie katował i poniżał Maise. Kobieta przez długi czas ukrywała to i siniaki maskowała pudrem, ścierała krew ze ścian i innych powierzchni, w absurdalny sposób tłumaczyła się ze swoich ran. Bójki w domu szczególnie odcisnęły się w umyśle Jeremy'go. Bronił mamy, gdy ojciec uderzał jej głową o ścianę. Zapłacił za to złamaniem ręki, gdy ojciec go odepchnął z całej siły, ale uratował mamę, dzięki niemu żyła choć przeszła operację. Maise odeszła od męża i miała wsparcie matki dopóki ta nie zachorowała, i zaczęła odchodzić kawałek po kawałku...
Autorka bardzo wiarygodnie przedstawiła problem demencji, te momenty były dla mnie porażające. Anna McPartlin weszła w umysł Bridie i pokazała co tam się dzieje. Jeśli babcia była wypoczęta zachowywała się spokojniej. Czasami jednak potrafiła chodzić przez całą noc po domu szepcząc coś do siebie lub nucić piosenki z lat młodości. Wnuka brała za męża i wynikały z tego zabawne lub krępujące sytuacje. Stawała się agresywna i przez cały czas musiała mieć opiekę, by nie zgubić się lub nie zrobić sobie krzywdy. Widać jak bardzo opieka nad osobą z demencją jest obciążająca dla rodziny.
Problem homoseksualizmu ukazany został z różnych stron i dostrzec można, jak nawet w nieświadomy sposób można skrzywdzić osobę o odmiennej orientacji seksualnej. Młodzież i osoby dorosłe mówią, że coś jest ,,pedalskie", gdy im się to nie podoba, albo nazywają kogoś ,,gejem", bo dostrzegają w nim delikatność i słabość. W ten sposób fundują ból, wstyd, poczucie winy i strach osobom, które też kochają.
Anna McPartlin ma wyjątkowy dar pisania o ważnych i bolesnych tematach w lekki i zabawny sposób. Trudne momenty rozładowuje humorem. Balansuje uczuciami i obok śmiechu pojawiają się łzy i refleksja. Skradła moje serce swoimi historiami i mam nadzieję, że wkrótce w Polsce zostanie wydana jej kolejna powieść, na którą z niecierpliwością będę czekać.http://magiawkazdymdniu.blogspot.com/
Maisie po wyzwoleniu się z rąk męża oprawcy samotnie wychowuje dwoje nastolatków i opiekuje się matką, która choruje na demencję. Gdy pozwala sobie na chwilę szczęścia, dochodzi do tragedii. Bardzo ciekawa, pełna emocji książka. Wyjątkowi bohaterowie, z bagażem doświadczeń. Książkę gorąco polecam.
Gdybym wiedziała, że wkrótce mam opuścić ten świat, zrobiłabym wszystko inaczej? Eve Hayes i Lily Brennan były nierozłączne, ale gdy miały osiemnaście...
Przeczytane:2019-03-10,
Wrzesień się zaczął, dni stają się coraz krótsze, niedługo spadnie śnieg i przykryje nas białych puchem. Następnie będzie sylwester i… różne rzeczy mogą się wtedy dziać. Ale póki co, mamy wrzesień, uczniowie wracają do szkoły, a ja mogę cieszyć się jeszcze chwilą lenistwa. Dlatego nie mam pojęcia co podkusiło mnie do sięgnięcia po książkę, która do przyjemnych i lekkich nie należy, a która porusza nawet najgłębiej skrywane emocje.
Maise jest kobietą, która przeszła w życiu wiele, a najwięcej złego przeżyła w małżeństwie z prawdziwym tyranem bijącym ją za najmniejsze przewinienia, do czasu aż w jej obronie nie stanął syn Jeremy. Miarka się wtedy przebrała i Maise postanowiła od niego odejść. Tak też zrobiła, zamieszkała z matką i dwójką swoich dzieci, wychowywała je jak umiała, do tego dochodził najlepszy przyjaciel Jeremy’ego, Rave, który w swoim domu miał podobnie nieciekawą sytuację. Następnie matka Maise zaczyna chorować na demencję, zapomina, kim jest, a w efekcie wszystko trzeba za nią wykonywać, nawet najprostsze domowe czynności. Wszystko się zmienia 1 stycznia 1995 roku, kiedy Maise daje sobie szansę na nowe życie i po siedmiu latach znajomości daje się zaprosić na randkę przez policjanta Freda. Tej samej nocy znika Jeremy. Zaczynają się poszukiwania nastolatka.
Książka autorstwa Anny McPartlin „Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” była dla mnie książką, która z jednej stron wbiła mnie w fotel, a z drugiej niczym nie zaskoczyła swoją treścią. Na początku wydawała mi się kolejną książką, która swoje najlepsze chwile przeżyje na początku, a cała reszta to będzie jedna wielka mordęga i przymus do czytania. Okazało się zupełnie inaczej. Im dalej ją czytałam, tym bardziej chciałam poznać zakończenie. Gdzie jest Jeremy? Dlaczego zniknął? Takie pytania zadawała sobie jego matka, ale również i ja. Podobało mi się, że choć w książce był podział na kilka osób (doliczyłam się 9, ale mogłam się gdzieś pomylić), to jakby ich przydział nie był taki nachalny, głównymi postaciami wciąż była Maise i Jeremy i to właśnie jego postać najbardziej mnie intrygowała! Wprost nie mogłam się doczekać stron, gdzie jest opisane, co się z nim dzieje, bardziej mnie to ciekawiło niż jak przebiega akcja poszukiwawcza.
Chciałabym w tej recenzji zamieścić swoje zdanie na temat głównego problemu, z jakim zmagał się Jeremy, ponieważ… w tej książce każdy ma problemy, sekrety, a ukrywa je przed światem. Chciałabym, jednak później, gdy sięgniecie po tę pozycję, nie okaże się już taka wow, bo będziecie wiedzieć o czym traktuje ta pozycja. Mimo to, bardzo okrężną drogą… nie oceniajcie ludzi pochopnie, nie traktujcie ich, jako kogoś gorszego, jeśli nie ma pieniędzy, nie wciskajcie nosów w nie swoje sprawy, koniecznie chcąc się dowiedzieć czegoś więcej. Każdy z nas ma tajemnice, choćby jedną, której nigdy nie zdradzi światu, bo się jej wstydzi. Bo co powiedzą ludzie? Właśnie przez swoją tajemnicę Jeremy czuł się inny, nierozumiany, dlatego milczał i to stało się poniekąd przyczyną jego zniknięcia. To taka… samotność wśród tłumu, bo choć otacza cię multum ludzi, to i tak czujesz się samotny.
Ta książka w jakimś stopniu poruszyła odpowiednie struny w moim ciele i mam nadzieję, że empatia, jaką czułam podczas czytania pozostanie mi na zawsze. Napiszę jeszcze raz: nie oceniajcie po pozorach, po wyglądzie, bo kiedy nie znacie całej prawdy o tej osobie, bezpodstawne opinie mogą ranić, doprowadzać do zaniżania własnej wartości, a nawet samobójstw. To, co dla niektórych jest śmieszne, dla innych staje się wyznacznikiem jego życia, przez swoją odmienność czują się winni, bo różnią się od reszty społeczeństwa. Błędne myślenie.
Książkę polecam, bo poruszyła temat, który w 1995 zapewne był jeszcze tematem tabu. Emocjonalna powieść, która skradła moje serce, bo jest taka prawdziwa i okrutna, tak jak potrafi być życie. O miłości matki, która nie znała własnego dziecka. O strachu, wyobcowaniu, strachu, nadziei… tak, zdecydowanie polecam! Bo każdy z nas zasługuje na swoje szczęśliwe miejsce.