Fotografomannia. Obrazki autobiograficzne, zabiera nas w niezwykłą podróż, okraszoną o wiele przezabawnych i wzruszających opowieści. Cała przygoda odbędzie się na bryczce zaprzężonej w owczarka podhalańskiego. Wraz z autorem, przemierzymy drogę od Tatr do Bałtyku.
Autor zwierza się nam ze swoich motoryzacyjnych marzeń, jak i dzieli się swoimi doświadczeniami fotografa amatora. Ukazuje samego siebie w wielu niebanalnych fryzurach i stylizacjach. Podczas tej podróży, nauczymy się jak „na sucho” pływać w Wiśle oraz jak należy zachowywać się na londyńskim przyjęciu u wujka – profesora. Swoje miejsce znajdą również przeróżne wskazówki, niezbędne dla podróżników.
Wojciech Mann napisał to w formie archiwum fotograficznego, co daje nam bardzo rzetelny wgląd w jego twórczość.
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2014-11-20
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 140
Od młodych lat nie chciał podporządkować się jakimkolwiek nakazom i zakazom. Walczył z szarością ówczesnej polskiej rzeczywistości przywdziewając przywiezione z dalekich krain niecodzienne ubrania. Zawsze pełen marzeń, próbujący je realizować z różnym skutkiem. Ta biografia to jego nieodrodne dziecko. Nieszablonowa. Składająca się prawie wyłącznie z fotografii. Nie spotkałam jeszcze takiej pozycji. Zatem ile można przekazać odbiorcy przy pomocy zdjęć i kilku zdań jego autorskiego dowcipnego komentarza?
Oglądając albumy zdjęciowe zawsze przypominam sobie zdarzenia powiązane z konkretnymi, uchwyconymi na kliszy chwilami. Użyłam archaicznego słowa "klisza", ponieważ dawniej nie było aparatów cyfrowych i także Wojciech Mann zdjęcia wywoływał w ciemni. Wybrał tu "obrazki", które portretują ważne dla niego momenty. Pierwszy pojazd, pierwsze dzinsy, pierwszą podróż do Wielkiej Brytanii... Coś w tym jest, że "pierwsze razy" mocno zakotwiczają się w naszej pamięci. Niektóre zdjęcia są, jak sam autor przyznaje, "pozowane". Inne natomiast niewiadomego autorstwa, ponieważ nie może sobie przypomnieć po wielu latach kto je zrobił. Na kliszach zostały utrwalone nieżyjące już bliskie mu osoby i obcy przemykający obok fotografowanego. Z wieloma zdjęciami autor powiązał ciekawe i niejednokrotnie niecodzienne historie.
Wojciech Mann wspomina czasy, które obecnemu pokoleniu mogą wydać się nieco dziwne. Wręcz nierealne. Jakby wymyślone. Jednak to wszystko naprawdę się wydarzyło i zostało dodatkowo uwiecznione na zdjęciach. Niestety wiele sytuacji tu opisanych nie mogłoby się zdarzyć w XXI wieku. Nie ma obecnie tylu absurdów. A to właśnie one dodają jej smaku. Ileż wtedy straciłaby na swym przekazie ta publikacja? Patrząc wstecz, porównując Polską obecną i tamtą z fotografii można zauważyć, że zaszły duże zmiany. Czy na lepsze? Każdy ocenia swoją miarą.
Z dużym zaciekawieniem połyka się kolejne anegdoty autora pełne humoru, miejscami ubarwione ironią czy sarkazmem sytuacyjnym. Pośmiałam się i wraz z autorem powspominałam. Bo choć dzieli nas sporo lat odnalazłam tu wiele wspólnych akcentów. Mimo że książka zdumiewa swą formą obrazkową, to ostatni jej rozdział całkowicie mnie zaskoczył. Nie posądzałam o taką wyobraźnię nawet Wojciecha Manna. Nie spodziewałam się, że pokusi się o tak inne zakończenie. Miło i bardzo szybko się ją czytało. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nie żałuję czasu poświęconego tej lekturze.
Kilkaset fotografii przedstawiających Wojciecha Manna zebranych w jednej książce. Czyż można wyobrazić sobie równie perwersyjną publikację? A jednak obrazki autobiograficzne zatytułowane wdzięcznie Fotografomannia są lekturą nie tylko interesującą i szalenie zajmującą, nade wszystko zaś diabelnie zabawną. Już same fotografie pomieszczone w najnowszym wydawnictwie sygnowanym nazwiskiem kultowego redaktora nie mniej kultowej Trójki stanowić mogą niezłą rozrywkę, opatrzone dodatkowo odautorską narracją, komentarzem nierzadko ironicznym, tworzą dzieło niepokojąco wieloznaczne i bluźnierczo wstrząsające. No, może nieco przesadzam z epitetami, inwencja Manna z finałowego rozdziały łatwo się jednak może czytelnikowi udzielić.
Po kolei jednak, bo tak też postanawia rozpocząć autor Fotografomanii. W rozdziale pierwszym zatytułowanym intrygująco „Pojazdy” znajdujemy serię czarnobiałych fotografii z wczesnego dzieciństwa Wojtka M., które zgrabnie wprowadzają nas w klimat całego przedsięwzięcia. Oto mamy okazję zajrzeć do rodzinnego albumu autora i posłuchać kilku barwnych historii z życia jego rodziny i przyjaciół. Mann nie byłby jednak sobą, gdyby nie wykorzystał tak wspaniale inspirującego materiału jakim są rodzinne archiwa, do zgrywy i frywolnego żartu. Wspomniany już tytuł pierwszego rozdziały wyjaśnia się bardzo szybko. Zestawiając ze sobą fotografie, na których Wojtuś dosiada klasycznego już wczasowego kucyka, pozuje przy/na słoniu czy na imitując powożenie bryczką na deptaku któregoś ze znanych kurortów, poszukuje w nich autor dowodów na tezę o swojej fascynacji przeróżnymi pojazdami niemal od kołyski czy raczej pniaka, którego dziarsko dosiadł.
Mój ulubiony rozdział (dostaniemy ich w sumie 5) to „Stylizacje”, kapitalny paszkwil na „lajfstajlowe” blogi samozwańczych stylistów, przy okazji kawał historii dzięki dogłębnemu zanurzeniu w klimacie okresu PRL-u.
Snując swe rodzinne wspominki przy okazji prezentacji kolejnych fotografii, oddaje się czasem Mann kapitalnym dygresjom. Starczy wspomnieć wstrząsający niczym skandynawski dreszczowiec epizod z praktyk studenckich w jednym z PGR-ów na początku lat 70-tych XX wieku, gdzie elegancki (londyńska garderoba) i zadbany (bujne loki i gładkie lica) student anglistyki wprowadzany jest w naturalistyczny świat Państwowego Gospodarstwa Rolnego i wciela się w pomocnika lokalnego weterynarza. Dla odmiany cudownie surrealistycznie brzmią opowiastki o zwiedzaniu zagranicznych krain przez obywatela demoludów. „Już na wstępie zauważyłem wyraźną różnicę miedzy nadmorskimi widokami w Hiszpanii a tymi, które oferuje polski Bałtyk. W Hiszpanii jest dużo mniej smażalni ryb, a więcej palm. Najbardziej lubię fotografować się przy smażalniach i kebabach, ale z raku tychże musiałem zadowolić się tamtejszą przyrodą.” Fantastyczna była też relacja z pobytu w barcelońskim przybytku Pension Lolita zamieszkałym przez „młode i bardzo umalowane osoby płci żeńskiej.” Do impresji zagranicznych wracać będzie Mann jeszcze wielokrotnie, zwłaszcza w poświęconym im w całości rozdziale „Odległe zakątki”. Z kilkunastu opisanych w nim fotek w podróżniczym klimacie należy wyróżnić meksykańską „niemal jarmarczną budę, w której oferowano błyskawiczne przeprowadzanie zarówno ceremonii zaślubin, jak i rozwodu.” Komentarz do zdjęcia to mistrzostwo poetyki absurdu w iście brytyjskim stylu, nic to jednak w porównaniu do opisu jaki serwuje nam Mann do zdjęcia ilustrującego tłum rozbawionych Meksykan w strojach ludowych, którzy starają się rzekomo odwrócić uwagę zbulwersowanego turysty. „Miałem świadomość, że ta zabawa to spektakl propagandowy, sponsorowany przez określone siły mające na celu kreowanie fałszywego, beztroskiego obrazu tego drążonego zepsuciem kraju.” Brzmi znajomo? Rejsowo?
Ostatni rozdział „A mogło być tak”, to pewnego rodzaju przewrotna wolta. Posługując się tymi samymi co wcześniej fotografiami, snuje Mann zupełnie inną, mocno absurdalną opowieść. Pokazuje, jak można bawić się skrawkami wspomnień zatopionymi na kawałkach światłoczułych papierków, ale przypomina też, by nie brać całej tej narracji tak śmiertelnie poważnie i serio, jak zwykliśmy podchodzić do tematów biograficznych. "Tytuł Fotografomannia - pisze autor w czymś jakby wstępie - pozwala na różne warianty interpretacyjne, co jest zgodne z duchem demokracji panującym w naszym kraju." Bliżej więc Fotografomanni do Dzienników Gombrowicza, niż sierioznych i dętych tekstów niby to biograficznych autorstwa (rzekomego) współczesnych polityków i celebrytów.
I aż chce rzucić się na albumy skrzętnie uzupełniane przez mamę, a wcześniej babcię, by odnaleźć w widocznych tam postaciach i miejscach niebywałe historie i niesłychane zdarzenia, odtworzyć zapomniane gesty i słowa.
Wojciech Mann po raz pierwszy opowiada o swej młodości, przygodach z muzyką i muzykami oraz o tym, dlaczego nie został saksofonistą. Jakimi metodami Wojciech...
Mistrz dystansu do świata i siebie w jedynej takiej rozmowie. Znaki firmowe: głos, wygląd, poczucie humoru. Nie można go pomylić z nikim innym, jest...
Przeczytane:2016-07-08, Ocena: 6, Przeczytałem, 52 książki,