Poruszający debiut, który na długo pozostanie w sercach czytelników.
Prawa do tłumaczenia sprzedano wydawnictwom w całej Europie.
Chociaż na co dzień spotykamy smoki tylko w baśniach, siłą dorównują im pacjenci walczący z poważnymi, często śmiertelnymi chorobami. Historie tych wojowników to jednak nie wymyślone opowiastki, lecz całkowicie rzeczywiste, pełne cierpienia pola bitwy.
Jedną z takich pacjentek jest Martina, młoda miłośniczka książek, świetlików i tuńczyka w puszce. Diagnoza skazuje ją na długotrwały pobyt w szpitalu oraz bolesne badania. Tym, co pomaga jej przetrwać, jest wyobraźnia - zmieniając się w smoka, nabiera odwagi i mocy potrzebnych do walki z chorobą. Odnajduje też wsparcie w osobie Lorenza, chłopca leczonego na tym samym oddziale. Dzięki nawiązanej przyjaźni dzieci czują, że mogą zrobić wszystko, a co najważniejsze - odzyskać zdrowie i wrócić do świata poza szpitalem.
Dziewczynka, która ziała ogniem to pełna emocji historia choroby przeżywanej przez dziecko i widzianej oczami dziecka. Przypomina nam, że możemy przetrwać nawet najtrudniejsze sytuacje, jeśli tylko pozwolimy prowadzić się wyobraźni oraz prawdziwej przyjaźni.
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 2023-09-20
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 432
Tytuł oryginału: La bambina sputafuoco
Okładka książki jest przepiękna i to ona zwróciła moją uwagę. Mamy niebo pełne gwiazd, kosmos - tak sobie ją opisuję. Satynowa w dotyku, z wytłuszczeniami. Idealna. Posiada skrzydełka, które stanowią dodatkową ochronę przed uszkodzeniami mechanicznymi. Na jednym z nich przeczytacie fragment książki, a na drugim kilka słów o autorce. Stronice są kremowe, czcionka wystarczająca dla oka. Podzielona została na rozdziały. Narracja została poprowadzona przez główną bohaterkę, w innej formie niż zazwyczaj. Nie ma tutaj standardowych dialogów, jakie mamy w książkach czytanych na co dzień. Jednak po krótkiej chwili idzie się przyzwyczaić.
Pierwsze spotkanie z autorką, dzisiaj recenzowana książka to debiut literacki. Muszę przyznać, że jest niezwykle dobrą historią. Trudną do napisania, to na pewno, ale zdecydowanie jest warta uwagi każdego czytelnika, bez względu na wiek, czy płeć i jakiekolwiek inne kategorie. Czyta się dosyć szybko, lekko, lecz nie zawsze jest przyjemnie. Nasza bohaterka mierzy się z chorobą, swoją, ale i innych pacjentów ze szpitala. Mamy również wstawki fantastyczne, które są wymysłem, wyobraźnią Martiny, nie ma ich dużo i nie przeszkadzają absolutnie. Nie wiedziałam, decydując się na tę pozycję do recenzji, czy przypadnie mi do gustu. Stos się piętrzył, a mój humor w tamtym czasie nie należał do najlepszych, tak jak samopoczucie. Mimo wszystko zaryzykowałam i nie żałuję.
Choroba, jeszcze nieuleczalna czy taka, z którą naprawdę trudno walczyć jest trudnym tematem. Zresztą ona wybiera sobie byle kogo. Nigdy nie wiemy, czy zaatakuje znienacka i rozłoży na łopatki w krótkim czasie, czy też będzie się pojawiała w naszym organizmie niezauważalnie, podstępnie małymi krokami i sprawi, że każdy oddech będzie niezwykle trudny... Nie wiemy, czy zaatakuje dziecko, nastolatka, osobę dorosłą czy w podeszłym wieku. Z resztą to nie ma żadnego znaczenia...
Martina jest bohaterką, chorującą na chłoniaka. Widzimy jej oczami, czyli oczami małej dziewczynki, niezrozumiały świat szpitala, lekarzy, choroby. Spostrzegamy świat w innym wymiarze, niezwykle trudnym... Jednak z dawką małej fantastyki, gdzie nawet jeden z dorosłych podsuwa pomysł wyobrażenia sobie smoka, który ma pokonać chorobę. Widzimy również inne dzieci, które chorują, które walczą. Mamy codzienne niemal wizyty księdza, klaunów, wolontariuszy, którzy mają za zadanie poprawić im humor, sprawić, by na twarzach dzieciaków pojawił się uśmiech... Nasza postać jest nieco uparta, nieposkromiona wręcz bym powiedziała. Lubiąca postawić kropkę jako ostatnia. Jej rozmowy z dorosłymi momentami sprawiały uśmiech na mojej twarzy.
Gdy poznaje Lorenza, chłopca, który leży za ścianą, świat nieco się zmienia. Zostają przyjaciółmi, a dzięki temu ich samopoczucie ulega zmianie, tak jakby, na lepsze. On również walczy z chorobą, ogólnie jak poznałam na kartach powieści tego chłopaka, poczułam ukłucie w sercu. Przeczuwałam, że coś może się zadziać... I owszem, działo się! Wpadają na genialny, lecz niezwykle niebezpieczny pomysł, który czym prędzej zostaje przez pracownika szpitala wykryty. Niemniej jednak, sam koniec powieści sprawił, że moje serce rozbiło się na milion małych kawałków. Do tej pory czuję ogromny ucisk w sercu, w oczach zbierają się łzy.
Jest to powieść inna od pozostałych. Wartościowa, wzbudzająca w nas masę przemyśleń, na temat życia, śmierci... Niezwykle głęboka i refleksyjna. Dopiero po skończeniu jej poczułam, że przyzwyczaiłam się do Martiny i Lorenza, że mi ich brakuje... Jest to smutna historia, z małymi promykami słońca niosącego nadzieję.
ZDECYDOWANIE BARDZO JĄ WAM POLECAM. Jest inna, piękna, ciężka, smutna, ale naprawdę warta uwagi. Nie chcę Wam więcej pisać, bo boję się, że zaspoileruję to, co najważniejsze. Musicie po nią sięgnąć, bo jest tego warta. Jedna z lepszych książek, jakie udało mi się w tym roku przeczytać.
Choroba jest jak wąż, który podstępem wkrada się w życie człowieka przewracając je do góry nogami. Gdy dotyczy małego dziecka, które zamiast śmiać się, robić psikusy, dokazywać z rówieśnikami, zostaje zamknięte w szpitalu serce się kraje, a gula w gardle rośnie. Nie obawiajcie się jednak, bo mimo że porusza trudny temat „Dziewczyna, która ziała ogniem” jest przede wszystkim ciepłą, wzruszającą opowieścią o ogromnej sile wyobraźni, przyjaźni i nadziei, której nie można nigdy tracić.
Narracja pierwszoosobowa z perspektywy Martiny, dziewczynki chorującej na chłoniaka porusza do głębi, ale jednocześnie wymaga skupienia, bo jak myśli dziecka przeskakuje czasem z tematu na temat, czasem ze wspomnień do rzeczywistości, a z tej ostatniej ucieka często w krainę fantazji. I mimo że jej świat zostaje ograniczony do ścian szpitala, to pozostaje dzieckiem z całą jego ciekawością, chęcią zabawy i zmiennymi humorami.
Autentyzm bije tu z każdego słowa. Autorka bardzo sugestywnie oddaje emocje i myśli dziecka unikając z jednej strony skażenia dorosłością, z drugiej nadmiernego infantylizmu i spłycenia wypowiedzi. Dziecięcą beztroskę, ciekawość i poszukiwanie odpowiedzi na pytania, które dorosłemu nie przyszłyby do głowy przenosi na płaszczyznę szpitala, w którym Martina utknęła na długie miesiące. Zwyczajność i naturalność opisów zabiegów, skutków towarzyszących chorobie i jej leczeniu czasem aż boli, przeraża, uświadamiając, że choroba może dotknąć każdego.
Oknem na świat Martiny pozostają wspomnienia, czytane książki i wyobraźnia, a nawiązana w szpitalu przyjaźń z innym małym pacjentem rozbraja i zaskakuje dojrzałością wynikającą ze wspólnych doświadczeń. Łzy czasem same cisnęły się do oczu, bo obrazy malowane przez Autorkę, szczególnie pod koniec powieści, tchną ciepłem, słodyczą i niewinnością, do której tylko dzieci są zdolne.
Trudno opisać ogrom emocji towarzyszących lekturze, które wzmacnia świadomość, że Autorka czerpie z własnych przeżyć z dzieciństwa. Ta z jednej strony piękna z drugiej ważna powieść, a szczególnie jej mała, a jednocześnie tak silna bohaterka, zostanie w moim sercu na długo.
,,Czy ja umrę? Odpowiedziała, że na tym etapie rozwoju choroby mam osiemdziesiąt procent szansy na pełne wyzdrowienie i dwadzieścia- że nie wrócę do zdrowia. Ale się to zmienia. Nie można niczego stwierdzić z całą pewnością. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mogę umrzeć z powodu jakiś procentów".
Choroba nie patrzy na wiek. Tak jest w przypadku Martiny która zachorowała na chłoniaka. I zamiast chodzić do szkoły z rówieśnikami przed nią długotrwały pobyt w szpitalu oraz bolesne badania. Tym, co pomaga jej przetrwać, jest wyobraźnia - zmieniając się w smoka, nabiera odwagi i mocy potrzebnych do walki z chorobą. Dużym wsparciem jest dla niej Lorenzo chłopiec, którego poznaje na tym samym oddziale.
,,Dziewczynka, która ziała ogniem" to pełna emocji historia choroby przeżywanej przez dziecko i widzianej właśnie jej oczami. Poznajemy świat z jej perspektywy, widzimy jak postrzega innych ludzi i dorosłych. To opowieść, która wywołała we mnie sporo smutku i refleksji. Choroba przecież nie patrzy na to czy poradzimy sobie z diagnozą i jak bardzo wpłynie na nas i naszych najbliższych. Gdy choruje ktoś z naszego najbliższego otoczenia tak naprawdę zmienia się świat wszystkich choć zupełnie w innym stopniu. Unaocznia jak ważne jest wsparcie, miłość i przyjaźń w leczeniu. Jak istotne jest by walczyć wbrew wszystkiemu. Zmusza też do zastanowienia i przede wszystkim jasno pokazuje, że nigdy nie należy się poddawać.
Na uwagę w całej historii zasługuje również piękny język jakim została napisana książka. Mimo, iż nie jest to łatwa opowieść to ciężko się od niej oderwać. Przyznaje, że mocno obawiałam się tej lektury i sama nie wiem czy byłabym tak silna jak Martina. Czy potrafiłabym znaleźć wolę walki i jednocześnie widziałabym piękno w tak zwyczajnych rzeczach. Po lekturze zdecydowanie inaczej spogląda się na pewne aspekty życia i docenia bardziej to co mamy.
,,Dziewczynka, która ziała ogniem" to debiut Giulia Binado Melis i muszę przyznać, że to bardzo dobry debiut. Wciąga czytelnika od pierwszych stron i dostarcza wielu emocji. Bo zawsze tam gdzie głównymi bohaterami są dzieci, to jest wiele emocji. Na pewno książka poruszy nie jeden raz i na pewno ostanie z Wami na dłużej. Jest ona opisem choroby z punktu widzenia dziecka.
Poznajemy Martinę, młoda dziewczynę, którą czeka dość długi pobyt w szpitalu i bolesne leczenie. Oprócz miłości do książek i tuńczyka w puszce, posiada dużą wyobraźnię, dzięki czemu jest w stanie przetrwać wiele. Gdy ją boli wyobraża sobie, że przez jej dziąsła przebijają się ostre zęby i zamienia się w smoka. Dużym wsparciem dla niej w tym ciężkim okresie jest również Lorenz, chłopiec leczony na tym samym oddziale. Razem mają więcej siły by pokonać chorobę i wrócić do swojego dawnego życia.
,,Dziewczynka, która ziała ogniem" jest książką, o której jest ciężko napisać to wszystko co czuje się czytając ją. Dostarcza ona naprawdę wiele emocji, czasami zakręci się nawet łza w oku. Aby to wszystko poczuć trzeba samemu przeczytać tę niesamowitą historię. Bardzo polubiłam zarówno Martinę, jak również jej przyjaciela za ścianą. Bardzo ich podziwiałam za siłę walki z chorobą. Książka należy do tych refleksyjnych. Ukazuje siłę prawdziwej przyjaźni, dzięki której można wiele.
Przeczytane:2023-10-22,
Choroba nie wybiera. Może zaatakować w każdej chwili, bez względu na wiek, płeć czy status społeczny. Każdy z nas jest inny i nie każdy jest w stanie poradzić sobie z diagnozą. Szczególnie wtedy, gdy choruje dziecko, które zamiast uczęszczać do szkoły, spędzać czas z rówieśnikami, musi, całkowicie zmienić swoje dotychczasowe przyzwyczajenia i przenieść się do szpitala, by podjąć walkę o życie. Kiedy przeczytałam opis debiutanckiej powieści Giulii Binando Melis, „Dziewczynka, która ziała ogniem”, poczułam ogromną ochotę zagłębić się w lekturze i poznać historię Martiny.
„Wcale nie chciałam, żeby do mnie przychodziła, ale o jedno chciałam ją zapytać, zanim wyjdzie z mojego pokoju: Czy ja umrę?
Odpowiedziała, że na tym etapie rozwoju choroby mam osiemdziesiąt procent szansy na pełne wyzdrowienie i dwadzieścia – że nie wrócę do zdrowia. Ale się to zmienia. Nie można niczego stwierdzić z całą pewnością. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mogę umrzeć z powodu jakichś procentów”.
Poznajemy Martinę, dziewczynkę, która kocha książki, świetliki i tuńczyka w puszcze. W momencie, kiedy dowiaduje się o swojej chorobie, jaką jest chłoniak, dziewczynka zmuszona jest na długotrwały pobyt w szpitalu. By przetrwać ten czas i badania, jakim musi się poddać, dziewczynka wykorzystuje swoją wyobraźnię — zamienia się w smoka, nabierając większej odwagi i mocy w walce z chorobą. Na oddziale Martina poznaje Lorenza, w którym również ma wsparcie, a dzięki przyjaźni, którą nawiązują, oboje czują, że mogą zrobić wszystko, by wygrać walkę z chorobą, odzyskać zdrowie i wrócić do świata poza szpitalem.
„Dziewczynka, która ziała ogniem” to opowiedziana w narracji pierwszoosobowej historia małej dziewczynki, która podejmuje długą i trudną walkę z chorobą. Historia ta porusza najczulsze struny serca, wzbudza najbardziej skrywane emocje, wyciska łzy, ale przede wszystkim zmusza do refleksji.
Wciągnęłam się w tę powieść od pierwszych stron i nie potrafiłam się od niej uwolnić. Chłonęłam kolejne strony, zachwycając się przepięknym językiem autorki, a jednocześnie zmagałam się z napływającymi do oczu łzami. Poruszyła mnie ta opowieść nie tylko ze względu na trudną tematykę, ale również dlatego, że autorka przemyca w niej kawałek własnej historii. Z niezwykłą wrażliwością i delikatnością Giulia Binando Melis kreśli realia „życia” w szpitalu widziane oczami dziecka, serwując nam ogromną bombę emocjonalną. Przyznaję, już dawno żadna książka nie poruszyła mnie na tyle, by w moich oczach pojawiły się łzy, bo nic nie porusza tak mocno, jak choroba i cierpienie dziecka.
Giulia Binando Melis oddała w ręce czytelników niezwykle emocjonującą i bardzo wartościową powieść. Historia Martiny jest przesłaniem do wszystkich, że nigdy nie wolno się poddawać, trzeba walczyć. „Dziewczynka, która ziała ogniem” to przepiękna opowieść o woli walki, sile przyjaźni i przede wszystkim nadziei, którą z całego serca Wam polecam.