Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2017-02-15
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 380
Wspaniała książka pełna emocji. Porwały mnie przygody Nataszy Silsterwitz i jej wnuczki Leny.
Przepiękna opowieść o miłości, zdradzie, trudnych wyborach osadzona w czasie II wojny. Natasza Silsterwitz ma bardzo trudny charakter sama wymierzyła sobie karę za grzechy przeszłości. Kiedy pod jej domem pojawia się Artur musi stanąc przed przeszłością i opowiedzieć o swoich losach i trudnych wyborach. Bardzo ciekawa fabuła , wciągająca i porywająca. Nie raz można uronić łzę .
Przychodzi taki czas, w którym należy rozliczyć się w przeszłością. Dla Nataszy ten dzień nadszedł wraz z pojawieniem się w jej życiu młodego Anglika. Kogo przypominał jej ten mężczyzna i czego od niej oczekiwał?
Po „Dziewczynę z daleka” sięgnęłam zaintrygowana bardzo pozytywnymi opiniami czytelników. Nie bez znaczenia był też temat książki, ale to zachwycające recenzje sprawiły, że powieść chciałam przeczytać tu i teraz. Z radością muszę przyznać, że każde pozytywne słowo, które zostało o niej napisane i powiedziane idealnie oddaje zalety książki.
Najważniejsza okazała się dla mnie ta obiecywana na okładce wielka historia. Bardzo cenię sobie powieści dotyczące czasów wojennych i mam potrzebę serca regularnie po nie sięgać, choć nie należą do łatwych i przyjemnych. Knedler przedstawia wojnę w sposób niezwykły, powracając do niej przy okazji wspomnień głównej bohaterki, Nataszy. Kobieta zbliżająca się do setnych urodzin przybliża swej wnuczce i czytelnikowi sekrety, z którymi żyła latami. Jej oczami widzimy koszmary wojny- upodlenie człowieka, głód, śmierć, okupację. A z każdym kolejnym wspomnieniem uświadamiamy sobie, że mimo upływu lat te koszmary będę wciąż żywe, bo tego okresu nie można tak po prostu wymazać z historii czy przemilczeć.
Nie dziwi zatem, że w czasie czytania towarzyszyły mi duże emocje. Z jednej strony mocno zaciekawił mnie wątek wojenny, z drugiej związane z nim tajemnice. Nie mogłam zrozumieć, jak można ukrywać je przez całe życie. Co tak strasznego musiało się wydarzyć, by Natasza nie chciała o tym mówić? Czy czyny, których się dopuściła były tak niegodne, że domagały się pogrzebania razem z nią? Czy rzeczywiście nie zasługiwała na wybaczenie? Trzeba dodać, że bohaterka jest postacią bardzo skrajną, a jej ciężki charakter sprawia, że szalenie ciężko obdarzyć ją cieplejszymi uczuciami. Niemniej to kobieta intrygująca, silna, dominująca. Postać, którą nie sposób zapomnieć. Dla kontrastu, a może dla uzupełnienia, otrzymujemy wnuczkę kobiety, Lenę. Nietypowa relacja między nimi dodatkowo angażuje nas w tę historię i nieuchronnie popycha w stronę zakończenia. W ten sposób autorka umiejętnie wplata w fabułę motyw trudnych rodzinnych relacji, nieporozumień między pokoleniami, odnalezienia własnej tożsamości.
Knedler wykorzystała uwielbiamy przeze mnie sposób opowiadania historii, zderzając teraźniejszość z przeszłością, jednak żadna z tych czasowych przestrzeni nie jest mniej interesująca od tej drugiej. Obydwie zostały wypełnione gęstym mrokiem, trudnymi sekretami oraz próbami uporania się z własnym ja. Niecierpliwie pokonywałam kolejne rozdziały, pragnąc dowiedzieć się, w jaki sposób czas przeszły może zdeterminować wydarzenia rozgrywające się kilkadziesiąt lat później. A autorka raz po raz udowadnia, że nierozliczona przeszłość zawsze upomni się o swoje.
Autorka pisze lekko, nie ubarwia, nie próbuje przekonać nas o swoim wyszukanym stylu. A czy może być coś piękniejszego niż trudna historia opowiedziana prostym słowem? Tę powieść czyta się z przyjemnością i ogromną ciekawością. Jestem przekonana, że każdy, kto ją pozna, nabierze chęci na więcej. Zwłaszcza, że historia zamknięta została w pięknej okładce i wyjątkowo dobrze sprawdzona przez korektora (co niestety nie jest wcale takie oczywiste).
Nie znałam wcześniej utworów Magdaleny Knedler, ale udało jej się podbić moje serce tym pierwszym razem. Czytałam i pragnęłam by ta przygoda się nie kończyła, zdając sobie jednak sprawę, że dopiero na końcu wszystkie tajemnice ujrzą światło dzienne i dopiero wtedy poznam sekrety skrywane przez bohaterów latami. Powiem szczerze- było na co czekać.
Magdalena Knedler zadebiutowała we wrześniu 2015r. W tym roku wydała już szóstą książkę. Wszystkie zostały wspaniale ocenione przez czytelników – autorka zaprezentowała bogaty wachlarz umiejętności. Gdyby pokusić się o ranking jej najlepszych utworów, to w ścisłej czołówce należałoby umieścić najnowszą powieść – „Dziewczynę z daleka”.
Dziennikarka Lena Rajska odnosi zawodowe sukcesy dzięki publikacji serii reportaży „Przestrzenie wojny”, będących efektem pracy w strefach ryzyka. Kolejnym wyzwaniem, które sobie postawiła, jest podróż do Workuty (miejsca syberyjskich łagrów). Przed wyprawą odwiedza babcię, 95-letnią Nataszę Silsterwitz. W Sulistrowicach spotykają bohaterkę same niespodzianki. Najpierw znajduje wczesnym rankiem pijanego Anglika pod krzakiem, potem wdaje się w subtelny romans z policjantem, by finalnie przeżyć kilka najintensywniejszych emocjonalnie dni w swoim życiu. A wszystko za sprawą zaskakujących zwierzeń swojej babci.
Żelazna Natasza, stara Niemra, jak o niej mówią, to kobieta niezwykle oschła (choć nawet to wydaje się eufemizmem), nie potrafi i nie chce nawiązać żadnej bliskiej relacji, nie interesują jej sympatyczne pogaduszki, nawet z wnuczką ma napięte stosunki. Swoim postępowaniem rani rodzinę, zraża obcych, ale i sama – choć świetnie to ukrywa – zdaje się cierpieć. Jednak nagłe pojawienie się Artura Adamsa burzy uporządkowany i sterowany silną ręką świat Nataszy. Anglik z polskimi korzeniami przywozi ze sobą plik fotografii i starą piersiówkę. To na ich widok pęka twarda skorupa, którą przez lata otoczyła się babcia Leny. Natasza rozumie, że nie ucieknie przez prześladującymi ją duchami przeszłości, wypierane obrazy powracają, by jątrzyć niezagojone rany. Kobieta zdaje sobie sprawę, że spokój może odzyskać, jedynie wyjawiając prawdę o swoim życiu, choć bardziej niż na wyciszeniu sumienia zależy jej jednak na zrzuceniu wielkiego ciężaru.
Jak łatwo się domyślić, mamy tu do czynienia z narracją dwutorową. W powieściach tego typu przeważnie współczesna opowieść wypada bardzo blado na tle ciekawej historii z przeszłości. Tę teorię obala Magdalena Knedler – lata obecne (czyli pretekst do opowiedzenia o czasach II wojny światowej i późniejszych reperkusjach) w niczym nie ustępują wspomnieniom, czy może raczej swoistej spowiedzi Nataszy. Autorka znalazła własną metodę na ciekawą opowieść. Przeszłość została nacechowana dramatycznymi zdarzeniami, wielkimi uczuciami, namiętnościami i dogorywającą nadzieją, toteż najlepszym rozwiązaniem było zrównoważenie ciężaru emocjonalnego w narracji teraźniejszej, stąd znajdziemy tu m.in. humor, nieporozumienia i miniśledztwa bohaterów. Nie bez znaczenia jest również dynamiczne tempo akcji – Lena, Artur i Wojtek są stale w ruchu, zastygają wyłącznie na czas opowieści babci, a gdy ta przerywa (wyważone pauzy pozwalające czytelnikowi odetchnąć, uspokoić emocje, przemyśleć pewne kwestie), mają okazję pokazać nieco własnego charakteru, wrażliwości, zapisać się na kartach książki jako pełnoprawni bohaterowie, a nie jedynie tło.
W „Dziewczynie…” najważniejsza jest oczywiście opowieść Nataszy, ale w niej skrywa się wiele małych ludzkich dramatów. To niewiarygodne, jak autorka potrafiła poplątać losy bohaterów, jak umiejętnie ukryła przed czytelnikami pewne fakty, by zaskoczyć ich w finale. Wspaniała, misterna konstrukcja, niespodziewane powiązania między postaciami. Czytając tę powieść, wcale nie mamy ochoty przed czasem zgadywać, jak to było i co się stało – chcemy po prostu chłonąć każdy strzępek informacji, bo nolens volens zostaliśmy w tę opowieść zaangażowani już od pierwszych stron. I nie chodzi o zwykłą ciekawość, ale przede wszystkim o odczuwanie intensywnych emocji – od szczerych wybuchów śmiechu przez kibicowanie postaciom, czasem irytację i zniecierpliwienie, po strach i żal. Duży wpływ na to zespolenie na linii czytelnik – utwór ma styl powieści – naturalna swoboda językowa pisarki oraz solidne przygotowanie merytoryczne. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że autorka była w latach trzydziestych na Wileńszczyźnie i ukryta w spiżarce obserwowała swoich bohaterów, że międzywojenna Warszawa jest jej tak dobrze znana jak powojenny Berlin i wreszcie, że dokładnie wie, jaki ból i cierpienie towarzyszyło sybirakom.
Knedler zdecydowała się na mowę pozornie zależną, co pozwoliło jej pokazać daną postać na wskroś – od wewnątrz (emocje, sposób rozumowania, charakterystyczny styl mówienia) i z zewnątrz (bo to jednak narrator, który relacjonuje, obserwuje bohatera). Ważne to rozwiązanie również ze względu na ogólny odbiór tej historii (i wszystkich mniejszych w niej zawartych) – pierwszoosobowa narracja mogłaby, z powodu dużej emocjonalności, destrukcyjnie wpłynąć na opowieść i jej wydźwięk, a sucha, trzecioosobowa całkiem pozbawić ją uczuć.
Autorka „Windy” jest pisarką, która lubi mieć pełną kontrolę nad wszystkimi szczegółami, z pewnością sprawdza po kilkanaście razy nawet te najdrobniejsze. Widać to m.in. w opisach, których drobiazgowość bywa także atutem, każda informacja bowiem ma (lub będzie miała w toku narracji) znaczenie. Ale muszę powtórzyć to, co napisałam przy okazji „Niczego oprócz milczenia” – warto dać czytelnikowi trochę przestrzeni. Knedler ma skłonność do precyzowania wszelkich wiadomości, jakby potrzebowała poczucia, że na pewno zostanie dobrze zrozumiana i jej intencje właściwie odczytane. Na szczęście takich momentów jest tu już mało, ale jednak odbiorca zasługuje na większy kredyt zaufania – na pewno sobie świetnie poradzi, a i satysfakcję będzie miał większą.
Jest o czym myśleć, zarówno w trakcie lektury, jak i długo po niej. Knedler pokazała, jak pojemną istotą jest człowiek. Jedna osoba może skrywać w sobie kilka biografii, wielkie cierpienie, mnóstwo grzechów i błędów, popełnianych nieświadomie lub z premedytacją. Ale wszystko, z czego się składamy, nas kształtuje. Nie da się niczego wyrzucić, zakryć, zignorować, bo wróci ze zdwojoną mocą. Autorka obserwuje i bada przede wszystkim powody, z których jej bohaterowie podejmują takie, a nie inne decyzje, sprawdza, co determinuje te wybory i dokąd one prowadzą. Jeśli ktoś jest ciekawy, do czego zdolny jest człowiek (powodowany namiętnościami) i ile jest w stanie zrobić, by przetrwać lub osiągnąć swój cel – polecam przeczytać „Dziewczynę z daleka”.
Zachwyty można mnożyć, bo i bohaterowie fantastycznie skonstruowani (Natasza to jedna z najbardziej skomplikowanych osobowości we współczesnej prozie polskiej), i napisane z wielkim wyczuciem, i historycznie bardzo wiarygodnie, ale przede wszystkim „Dziewczyna…” jest znakomicie wymyślona. Nie mogę wyjść z podziwu, jak autorce udało się znaleźć tak ciekawe powiązania, wymknąć się schematom, zachować niezależność. Z pewnością ten dramat psychologiczno-obyczajowy (jak podpowiada wydawca) to jedna z najlepszych premier tego roku.
Książka wbija w fotel. Wstrząsająca, poruszająca, ukazująca życie nie jako czarno-biae, ale różnorodne. Miłość, nienawisć, pokuta, wyrzuty sumienia, przyjaźń, zdrada. Wszystko w tej książce da się znaleźć.
Piękna, przejmująca powieść z retrospekcjami (takie lubię najbardziej). Ładny język, wyraziste postcie, wątki z przeszłości (dla niektórych wstydliwe). Bardzo przyjemnie się czyta, historia wciąga i ma się wrażenie, że głównych bohaterów można dotknąć i zagadać, że siedzą/ stoją tuż obok.
W poszukiwaniu życiowego azylu większość z nas wyjechałaby na Południe. Adela Henert wybiera przeciwny kierunek - sprzedaje położony na skale domek, z...
Gospodyni domowa i facet z korporacji, dżentelmen ze Lwowa i dwoje wieśniaków mówiących gwarą, doktorantka i makijażystka, Żyd i Japonka z przeszłością...