Tego głosu dziecka, mówiącego o Zagładzie, nie da się już zapomnieć. Przejmująca powieść o odkrywaniu własnej tożsamości i mierzeniu się ze stratą.
Robert Rient - autor głośnego ,,Świadka" - powraca z niezwykłą powieścią.
,,Duchy Jeremiego" to przejmująca narracja dwunastolatka, konfrontującego się z chorobą mamy i własnymi demonami. Nie było w polskiej prozie powieści, która mierząc się z tematem rodzinnych upiorów, wybrzmiewa głosem tak świeżym i przejmującym. ,,Duchy Jeremiego" to portret rodziny uwikłanej w historię Zagłady, ale przede wszystkim kameralna, intymna opowieść o nadwrażliwym chłopcu, doświadczającym jednego z najtrudniejszych momentów w życiu każdego człowieka - odchodzenia mamy. Literatura dowodząca pisarskiej dojrzałości i wrażliwości. Napisana niepokojącą, naiwną frazą, nad którą autor ma pełną kontrolę.
Powieść o duchach, które nie pozwalają zasnąć. O tym, że przeszłość jest zamieszkana i ma moc przywoływania zmarłych. O spotkaniu z przodkami i życiu, z którego znika pamięć oraz przyszłość. Pozbawiona fałszywych tonów, bolesna i zatrzymująca na długo historia, którą Robert Rient dowodzi, że jest jednym z najodważniejszych i najciekawszych pisarzy młodego pokolenia.
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 2017-09-27
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 296
O bezsensie rzeczywistości
Wielokrotnie zetknęłam się z porównywaniem powieści Roberta Rienta z twórczością Jakuba Małeckiego, który jest w ścisłej czołówce moich ulubionych pisarzy. W związku z tym postanowiłam, że przeczytam "Duchy Jeremiego" i sprawdzę, ile w tym stwierdzeniu jest prawdy.
Robert Rient porwał się na temat, w którym łatwo o kicz i tanie granie na emocjach, jednak udało mu się tego uniknąć. Do największych plusów napisanej przez niego powieści na pewno trzeba zaliczyć język: chłopięco-szorstki, bez ozdobników, oszczędny. Historia opowiedziana z perspektywy dwunastoletniego chłopca jest rozdzierająco smutną opowieścią o zderzeniu z rzeczywistością, poznaniu swoich korzeni i pierwszym spotkaniu z rzeczami nieodwracalnymi. Autor w urzekający sposób oddał sposób myślenia dziecka – autentycznie, bez cienia fałszu, w przeciwieństwie do autorów, którzy opisują sposób myślenia dzieci, wkładając w ich głowy myśli dorosłych ludzi ubrane w infantylne słownictwo (np. John Boyne). Jeremi nie jest ugrzeczniony ani patetyczny, za to często bywa na pokaz wulgarny i okrutnie bezpośredni. W tym przypadku język i myśli ze sobą współgrają, tworząc spójną całość. Dziecięce postrzeganie świata, lęki, przeinaczanie rzeczywistości – prawdziwe mistrzostwo.
Czy "Duchy Jeremiego" rzeczywiście przypominają prozę Jakuba Małeckiego? Pod wieloma względami tak – to ta sama męska, szorstka i minimalistyczna uczuciowość, znakomicie napisani bohaterowie – wyraziści i autentyczni, ale najważniejszy jest element to ludowość (czy też realizm magiczny), obecność zmarłych w świadomości ich bliskich, pewne wierzenia, żywe historie, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Na tym podobieństwa jednak się kończą.
Sięgając po książkę Roberta Rienta miałam dość duże oczekiwania, ale i spore obawy. Bałam się, że z racji poruszonej tematyki wyjdzie z tego tani wyciskacz łez, a otrzymałam literaturę, którą lubię najbardziej – minimum słów, maksimum emocji, i to emocji żywych, autentycznych i poruszających. Nie znajdziemy tu oczywistych rozwiązań i dróg na skróty. "Duchy Jeremiego" nie są powieścią idealną, znajdziemy w niej kilka niedociągnięć i elementów, które mogą po jakimś czasie irytować (np. przekręcanie frazeologizmów przez głównego bohatera), ale to tylko nieistotne drobiazgi. Jestem pewna, że nie jest to moje ostatnie spotkanie z twórczością tego autora i liczę na to, że jego następne książki zachowają tę wyjątkową wrażliwość. Chcę więcej.
ZNOWU MIEĆ DWANAŚCIE LAT
Czasami zdarzają się książki magiczne – chce się ją skończyć i jednocześnie marzy się o tym, żeby nigdy się nie kończyła. Czyta się je powoli, często odkłada, żeby na dłużej starczyło, wraca do poprzednich akapitów. Książki z gatunku „mieć ciastko i zjeść ciastko”. W moim prywatnym rankingu są to książki oceniane najwyżej. Lektury wybitne, niezapomniane, ulubione. Do ich wąskiego grona dołączyły właśnie „Duchy Jeremiego” Roberta Rienta (Wielka Litera, 2017).
Jeremi ma dwanaście lat, mieszka z mamą i chodzi do szkoły. Ma zwyczajne życie, które właśnie zaczyna się rozłazić w szwach. Jeremi nawet nie przypuszcza, że gdyby jego świat porównać do ulicy, byłaby to ulica unicestwiana dom po domu przez potężny tajfun. Najpierw mama zaczyna coraz częściej chodzić do szpitala na kroplówki. Nikt jeszcze nie wymawia strasznego słowa „rak”, chociaż odbija się ono w każdym lustrze i unosi nad parą z kubków z herbatą. Przez to, że mama jest coraz słabsza, przenoszą się z Jeremim na wieś, do domu dziadka. Dziadek jest dziwny; ciągle opowiada o wycieczce na Syberię, ale tylko wtedy, kiedy zmusi się go do gadania, bo tak to raczej milczy. To na wsi Jeremi będzie musiał dorosnąć w tempie iście olimpijskim, dowie się o sobie rzeczy, które są trudne do wyobrażenia dla przeciętnego dwunastolatka, będzie zmuszony do przemeblowania swojego małego świata i patrzenia jak tego świata ubywa codziennie, kawałek po kawałeczku…
Wiecie z czym mam największy problem? Z recenzowaniem książek, które mnie zachwyciły. Jak opisać słowami to nieuchwytne uczucie, kiedy łzy zbierają się pod powiekami, kiedy wiemy, że coś nas poruszyło, chociaż nie do końca umiemy ubrać to w słowa… Robert Rient może by mi to wyjaśnił, bo jak mało który polski pisarz umie opisać słowami uczucia. Opisuje je oszczędnie, delikatnymi muśnięciami pędzla, bez walenia między oczy, ale jednocześnie tak, że każdy zrozumie, o co chodzi, bez przypisów, didaskaliów i dygresji. „Duchy Jeremiego” są napisane językiem dwunastolatka, ale bez tego luzactwa, które cechuje innego polskiego pisarza i które tak bardzo mnie drażni. Rient ma styl i jest to styl nie do podrobienia. Ta książka jest napisana tak, że chce się ją zjeść, zupełnie jak te ciastka dziadka, które tym bardziej smakują, im więcej ich się je...
„Duchy Jeremiego” roją się od trudnych pytań. Co decyduje o tym, kim jesteśmy: krew, która w nas płynie, papierek z peselem, a może historie opowiadane wieczorem przy herbacie? Czy lepiej jest pamiętać czy oddać się łasce zapominania wszystkiego, zarówno złego jak i dobrego? Czy wszyscy umrzemy i dlaczego niektórzy szybciej? Czy śmierć można sobie wybrać, czy ona wybiera nas? Jest jakiś Bóg, a jeśli jest, to dlaczego świat jest tak głupio urządzony? Modlić się do takiego dziwnego Boga, a jeśli tak, to w jaki sposób? A może jest ktoś inny? A z tym innym to jak rozmawiać? Myślicie, że tylko dwunastolatek ma takie dylematy? Zajrzyjcie no tak głęboko w siebie, widać światełko pytania? Pewnie widać, u mnie nawet kilka, migają jak świetliki w jasną noc. Piękne jest to, że w tej książce pytanie ważniejsze jest od odpowiedzi. Pytanie to zawsze początek czegoś ważnego; kto pyta, ten chce myśleć, wiedzieć, doświadczyć. A odpowiedzi zawsze są tak różne, jak nasz wiek, doświadczenia życiowe i rodzinne historie.
„Duchy Jeremiego” są moim małym, prywatnym książkowym zachwytem. Podczas lektury znowu odkryłam w sobie to małe dziecko, które świat potrafił jeszcze zadziwić. Które pytało, smakowało, katalogowało świat. Przytuliłam je, odpowiedziałam na kilka trudnych pytań, pozwoliłam znowu zasnąć. Na jakiś czas, do następnego razu. Do następnej lektury, do kolejnego zachodu słońca. A tytułowe duchy? No przecież są, gdzieś tam, za szybą. Kiedy przyjdzie czas, zjawią się. Bo każdy ma swoje duchy i każdy ma swój czas na duchy.
Wyobraź sobie, że masz dwanaście lat. To już ten wiek, kiedy zauważasz, że świat to nie tylko kolorowe kreskówki, zapach gumy balonowej i zabawy z przyjaciółmi, to także wszechobecne zło, przemoc i nienawiść. Powoli przecierają Ci się różowe okulary, w których to przeszedłeś na świat. Buntujesz się.
Wyobraź sobie, że oprócz tych nowych doznań, musisz sobie poradzić z chorobą matki. Matki, która Cię wychowała, która całe życie była przy tobie. Matki, która zna każde twoje przyzwyczajenie, jest podporą w każdej chwili i żaden problem nie jest dla niej przeszkodą. Jej ciche słowa, że RAK to nie wyrok, że to tylko chwila, że nie wcale nie słabnie, że to zemdlenie to wcale nie takie straszne.
A potem dochodzi przeprowadzka do domu dziadka. Dziadka, którego wojna wyniszczyła, sprawiła, że bredzi, że ma omamy. Dziadka, który jest bezbronny wobec wspomnień.
No i jeszcze ta okropna wiadomość. Jesteś Żydem. Tak. Żydem. I nie wiesz, co to znaczy. Nie wiesz, czy bycie Żydem Cię krzywdzi, czy ratuje.
I wtedy zaczynasz się gubić...
Tak wygląda życie Jeremiego-dwunastolatka wrażliwszego od rówieśników.
„Duchy Jeremiego” to dla mnie książka niezwykła. Czytałam bowiem przeróżne powieści, opisujące chorobę, utratę bliskiej osoby, ale chyba nigdy żadna książka nie wywołała u mnie takich dreszczy wzruszenia. Tak pisze Robert Rient — bez patosu, bez zbędnych słów, ale przejmująco.
Autor nie tylko porusza tutaj tematykę śmierci czy utraty, ale również pochodzenia, korzeni i holocaustu.
Wielokrotnie czytając powieść pisaną z perspektywy dziecka, nachodziła mnie refleksja: „czy aby na pewno dziecko to jest w stanie wypowiadać się w tak cudownie płynny sposób? Czy aby na pewno używa takich górnolotnych słów?". I dochodziłam do wniosku, że chyba nie. I szukałam pozycji, która rozwiązałaby mój problem.
Znalazłam. Były nią właśnie ,,Duchy Jeremiego".
To, w jaki sposób Robert Rient wczuł się w rolę dziecka, jest niesamowite. Czytając, miałam wrażenie, jakbym siedziała przed dwunastolatkiem i słuchała jego historii. Historii momentami zabawnej, momentami prostej, zwyczajnej, momentami wyciskającej łzy z oczu.
Dodam jeszcze, że „Duchy Jeremiego" to jedna z niewielu książek, na której płakałam i która zostawiła w sercu ziarenko bólu i smutku. To jedna z niewielu powieści, które sprawiły, że łzy leciały jedna za drugą i nie byłam w stanie ich powstrzymać.
Jednakże po odłożeniu na półkę tej pozycji, doszłam do wniosku, że może jest to książka wyjątkowa i wzruszająca, ale do najlepszych przeczytanych przeze mnie książek nie trafi. Dlaczego? Sama nie wiem. Może dlatego, że czegoś mi zabrakło, że w pewnych momentach poczułam niedosyt.
Jednakże polecam książkę wszystkim-każdemu, kto ma ochotę na chwilę wzruszenia, na piękną, ujmującą historię, na prostą, urzekającą narrację.
Powieść Duchy Jeremiego miała premierę sześć lat temu w 2017 roku. Nie mam pojęcia jak to się stało, że wówczas jej nie przeczytałam. Trafiłam na nią teraz. Tak sobie myślę, że może dobrze się stało. Wtedy chyba nie udźwignęłabym całego zła i bólu, który ze sobą niesie. A teraz... Teraz staram się sobie radzić.
Używamy słowa "duch", ale równie dobrze możemy powiedzieć: natrętne myśli, nierozwiązane problemy, tajemnice rodzinne, wyparte emocje, niepokój, lęk. Niektóre z tych zjawisk odczuwane przez współczesnych Polaków związane są z przeszłością, historią kraju i poszczególnych rodzin. Duchy uaktywniają się zwłaszcza w czasach niespokojnych, pełnych konfliktów - właśnie teraz stworzyliśmy im doskonałą przestrzeń, żeby szybowały pomiędzy ludźmi. Duchy są dla mnie pierwiastkiem irracjonalnym w zachowaniach ludzkich. Ich działanie może się przejawiać w poczuciu wyolbrzymionego lęku przed obcymi, np. uchodźcami, albo w zbiorowym poczuciu niższości lub wyższości, poczuciu winy lub dumy za swoich rodaków. Zazwyczaj wszelkie te skrajności omijają prawdę. Niespokojne duchy z przeszłości mogą popychać nas do różnych działań, choć my ich ingerencji możemy nie zauważać. [z wywiadu dla dzieje.pl - Agata Szwedowicz].
Wydaje mi się, że każda rodzina ma jakieś ,,duchy". U jednych o nich się mówi otwarcie; u innych zataja przed całym światem. ,,Duchy" - tragedie dotykające Jeremiego czyli tytułowego bohatera książki Rienta, zjawiają się nagle i spadają na chłopca niespodziewanie wielką falą. Tak, dobrze napisałam - chłopca, bo Jeremi ma dwanaście lat i praktycznie w jednym momencie dowiaduje się o tylu różnych sprawach, że przytłoczyłoby dorosłego.
Matka choruje na raka; ojca nie ma, bo wybrał inną rodzinę. Dziadek, do którego przez kłopoty finansowe zmuszeni są się przeprowadzić cierpi na Alzheimera i jest Sybirakiem. Babcia, która zginęła w dramatycznych okolicznościach była Żydówką ocaloną z Zagłady. I ciotka, Estera ,,opętana przez Boga", lesbijka. Jest jeszcze sąsiadka, Maria, również Żydówka, która niechętnie rozmawia o przeszłości.
Ciekawe kto z was poradziłby sobie z tyloma rewelacjami w jednym momencie? A przypominam - Jeremi ma dopiero dwanaście lat. Niby chciałby być dorosły, jak większość nastolatków w jego wieku, ale w końcu to jeszcze dziecko. Niestety sytuacja jest nie do pozazdroszczenia i Jeremi zostanie zmuszony do szybszego dorośnięcia.
Nie jestem przekonana czy o tej książce powinno się pisać, czy powinno się ją oceniać. Ona jest poza wszelkimi ramami czy schematami. Ta książka jest absolutnie wyjątkowa. Może ktoś się zdziwić, jak można włożyć tyle nieszczęść, bólu, zła do tak niewielkiej objętościowo powieści? Można. I powiem więcej, całkiem dobrze to Rientowi wyszło, na tyle dobrze, że otrzymał za nią nominację do Nagrody Literackiej Nike.
,,Duchy Jeremiego" są próbą opowieści o niedoskonałej rodzinie, w której brakuje ludzi i umiejętności wyrażania siebie wprost. To próba spotkania się z własnymi duchami, dziecięcą, czasami zapomnianą naiwnością. [z wywiadu dla krytykapolityczna.pl - Olga Wróbel]
Duchy Jeremiego Roberta Rienta to książka dobra, zdecydowanie godna polecenia, ale jakby się zagłębić w tekst, mało prawdopodobna. Jednak Autor wyszedł obronną ręką wyznaczając na protagonistę i narratora opowieści dwunastolatka. Przez to opowiadana historia przytłacza troszkę mniej i staje się słodko-gorzka. Oczywiście przez nagromadzenie tragedii, które spadły na dziecko, książka wzrusza i wywołuje emocje. Przypuszczam, że niejednokrotnie także łzy.
Duchy Jeremiego to niezwykła opowieść, mierząca czytelnika z problemami starymi, jak świat, które nabrały nowego wydźwięku przez postać młodego bohatera. Strach, choroba bliskich, śmierć i radzenie sobie z odejściem najbliższej osoby, samotność, ale też przyjaźń i miłość. Dojrzewanie, cierpienie i ,,rodzinne duchy" w postaci niezbyt chcianego i nie do końca rozumianego dziedzictwa.
Ta książka pozostanie ze mną na długo. Jej nie da się tak po prostu zapomnieć. Jej lektura boli, ale jednocześnie niesie nadzieję.
(...) bo można być szczęśliwym.
Mierząc się z chorobą mamy, Jeremi próbuje jednocześnie zrozumieć zagmatwaną historię własnej rodziny. Zagłada zdaje się mieć w tej powieści wiele twarzy.
Czasami książki nas po prostu magnetyzują- okładką, tytułem, rekomendacją. Czujemy, że musimy je przeczytać. Koniecznie. Prędzej czy później. Ale na pewno. Wiemy, że ich lektura to jedynie kwestia czasu. Dokładnie to czułam spoglądając na zastanawiającą okładkę „Duchów Jeremiego”.
Mogłoby się wydawać, że to kolejna powieść młodzieżowa, której autor próbuje zdobyć kilka punktów poprzez wplatanie w fabułę istotnych treści i aktualnych tematów. Można by pomyśleć, szczególnie na początku, że to ładna historia, ale próżno doszukiwać się w niej czegoś nowego czy zaskakującego. I choć może przez chwilę takie refleksje znalazłyby dla siebie usprawiedliwienie, to szybko doszlibyście do przekonania, że takie założenia nie mogłyby po prostu być bardziej mylne czy krzywdzące.
„Duchy Jeremiego” to opowieść napisana ręką nastoletniego chłopca. I dokładnie to widać i czuć podczas lektury. Burzę uczuć, próbę zrozumienia otaczającego świata, nieśmiałe przebijanie się dojrzałości przez dziecięcą powłokę, wystawione na wierzch hormony. A przede wszystkim uczucia, które trudno zdefiniować. Rient bardzo trafnie i z wielką pasją oddaje charakter chłopca, którego życie potoczyło się nieoczekiwaną i nieakceptowaną ścieżką. Zwraca uwagę na jego większe i mniejsze problemy oraz lepsze i gorsze decyzje.
Podążając śladem pierwszoplanowej narracji, poznajemy Jeremiego, za którym mógłby stać każdy z nas. A na pewno już wszyscy podobnie jak on przeżywaliśmy okres nastoletniego buntu połączony z wielkimi zmianami, na jakie nie byliśmy przygotowani. Muszę przyznać, że młody wiek bohatera dodatkowo potęgował odczuwane emocje. Jego próba wyrażenia siebie, uchwycenia tego, co nieuniknione, konieczność dostrzegania szans i omijania kłód, które los rzuca pod nogi… Czytając miałam wrażenie, jakbym przeniosła się kilkanaście lat wstecz i przeżywała drugi raz ten okres, wcale nie tak kolorowy, jak mogłoby się przecież wydawać.
Na kartkach książki Jeremi musiał szybko dorosnąć. Wziąć na barki wszystkie ciężary świata. Znaleźć usprawiedliwienie dla spotykających go krzywd. W kolejnych rozdziałach teraźniejszość oddaje miejsca przeszłości, a iskrzące barwy muszą ustąpić odcieniom szarości. Rient wprowadza w głowie chłopca zamęt, rzucając go na głęboką wodę i zmuszając, by zmierzył się z tematami, jakie mogłyby przytłoczyć nawet starszą osobę. W „Duchach Jeremiego” przeszłość dopada każdego i każdy zdaje się pokutować za nieswoje grzechy.
Autor podszedł do tej opowieści bardzo dojrzale. Zaimponował mi połączeniem tematów i sposobem, w jaki je przedstawił. Wiele się działo, dużo można było poczuć, a jeszcze więcej pomyśleć. Znakomite, aktualne i ważne kwestie zostały przedstawione wspaniale, z dumą i powagą. Rient oddaje zasługi tym, których pamięta historia, jednocześnie nie umniejszając nikomu z nas. Podczas lektury poczułam się ważna i pomyślałam, że to mogłaby być moja historia, a przynajmniej odnalazłam w niej wiele z własnego życia. I ta uniwersalność, prawdziwość i szczerość mają tutaj olbrzymie znaczenie.
Przeczytałam szybko, ale zostanie ze mną na długo. A kiedy już zbliżałam się do końca, to oczy nagle zrobiły mi się mokre, a tekst się zamazał. Strasznie mnie ta powieść zasmuciła. Ale właśnie takiej książki szukałam. Takie emocje są zawsze mile widziane.
Robert Rient postanowił znaleźć raj. Wyprowadził się z Warszawy, spakował plecak i zdecydował wyruszyć w samotną podróż do najdalszych zakątków...
"Świadek" Roberta Rienta to opowieść non-fiction o ucieczce ze szczególnego więzienia - więzienia dla mózgu. Łukasz, urodzony w rodzinie świadków Jehowy...
Przeczytane:2019-03-10,
"Uczyłem się raczkować. Niezbyt mi to wychodziło, bo chociaż chciałem iść do przodu, cofałem się, a to było strasznie frustrujące , tak samo frustrujące jak ostatnie tygodnie na wsi. Ten ruch, na który nie mam wpływu, chociaż wydaje się łatwy. Zostawić za sobą kawałek podłogi i ruszyć dalej."
Czytając książkę mogę śmiało stwierdzić, że byłam przerażona ilością złych zdarzeń, które spotykały dwunastoletniego chłopca. Jak odnaleźć się w tak nietypowej rodzinie z tyloma problemami? Dziadek z alzheimerem, sąsiadka dziadka- Maria to Żydówka, która ma za sobą życie w obozie koncentracyjnym, babcia, która także jest Żydówką, przeżyła złe czasy, lecz straciła całą rodzinę, ciotka Estera okazuje się być lesbijką. Do pakietu "szczęścia" matka Jeremiego jest chora na raka. Autor wprowadza Nas w ten świat nie szczędząc kataklizmów i gamy uczuć, którymi obdarzamy głównego bohatera. Co zadziwiające, mino tylu zdarzeń historia jest spójna i logiczna, nie zostajemy zamęczani zbędnymi wątkami.
Jeremi wraz z matką są zmuszeni przeprowadzić się do dziadka, ze względu na brak funduszy. Po czasie jedynym marzeniem bohatera jest powrót do dawnego domu i dzielenia podwórka z przyjacielem. W nowym miejscu zamieszkania nie widzi dobrych perspektyw, jak i musi pracować, pomagać dziadkowi w gospodarstwie. Wiedząc, że głównym powodem przeprowadzki jest brak pieniędzy postanawia je zarobić. Może i ten zarobek nie jest poprawny, lecz przez to widzimy jak młody chłopak usiłuje dążyć do celu i wierzy, że mama na pewno wyzdrowieje.
Choć Jeremy musi szybko dorosną i uporać się z wieloma problemami, to i tak pozostaje w nim szczypta dziecka. Wiele sytuacji interpretuje po swojemu, nie potrafi zrozumieć lub źle postrzega, co wyjaśnia zakończenie książki. Czytając widzimy bunt, przekleństwa, chęć gry w piłkę czy choćby najzwyklejszych spotykań z przyjacielem. Język w książce całkowicie odnosi się do głównego bohatera, nie mamy tutaj wtrąceń z dorosłego życia. Rient ukazuje nam swój talent polegający na pozostaniu przy temacie, nie wrzuca swoich przemyśleń, uczuć. Czytając skupiamy całą uwagę na nastolatku w morzu problemów, jego przeżyciach, aż docieramy do końca. Smutnego i wstrząsającego końca.
Choć książka jest napisana lekki piórem i czyta się ją bardzo szybko, to porusza istotne oraz trudne tematy. Po przeczytaniu byłam zmuszona usiąść w ciszy i pomyśleć, przetrawić ukończoną lekturę.
Mogę śmiało stwierdzić, że zostałam poruszona tą historią, a miejsce gdzie znajduje się serce- zabolało. Ile mamy szczęścia żyjąc z ludźmi, których kochamy?
"Raz chciałem zabić mojego dziadka, miałem nawet plan z alibi. A jak chcesz kogoś zabić, ale naprawdę zabić, to musi być miłość.Teraz to wiem, bo wcześniej myślałem, ze to właśnie wszystko jest, tylko nie miłość, ale to później opowiem. "
czytampierwszy.pl