Intryga jest kryminalna: syn – poczęty z wielkiej miłości przez rodziców niedojrzałych, wychowywany przez matkę, okaleczoną emocjonalnie – wyrasta na artystę, który zdolny jest do zabójstwa. Matka musi się zmierzyć z wyrzutami sumienia, co oznacza konieczność przeanalizowania własnego życia (w tym związków z najbliższymi, przede wszystkim z własną matką), ale musi też stawić czoło opinii publicznej, nieskłonnej do rozumienia, lecz do potępienia. Autorka jednak nie prowadzi narracji jak w kryminale, lecz jak w powieści psychologicznej, a przy tym korzysta z języka powściągliwego i wyrazistego zarazem. Przedstawia równie przekonująco odpryski życia wielkomiejskiej Łodzi, nocnego Krakowa, wakacyjnego Wybrzeża, wsi pod Legnicą oraz emigracji na Wyspach Brytyjskich.
Autorka o książce:
Zdaję sobie sprawę, że piszę o jakimś wyjątku i marginesie, ale nie chciałam konstruować kolejnej elegii o matce-Polce, bo wydało mi się to zbyt łatwe i nic nie wnoszące. Weszłam kiedyś na forum internetowe dla matek dzieci w wieku szkolnym i tam natrafiłam na wpis kobiety, która z bólem, ale może jednocześnie i ulgą, że zrzuca z siebie taki ciężar, przyznawała, że nie kocha własnych dzieci. Owszem, robi wokół nich wszystko, co niezbędne, dba o nie, ale jej serce pozostaje niewzruszone. Ten wpis mocno wrył mi się w pamięć, tak jak zresztą reakcje innych uczestniczek forum, utrzymane głównie w tonie dydaktycznym lub niedowierzającym, „no bo jak to tak – nie kochać?”. Ale czy matka ma obowiązek kochać własne dziecko? W każdej sytuacji?
Wydawnictwo: JanKa
Data wydania: 2018-09-24
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 176
Okładka tej książki jest ciekawa. Granatowe tło, a na nim część twarzy człowieka. Możemy rozpoznać ją po konturze ust, brody, nosa... Co może to oznaczać? Nie mam pojęcia. Ale ciekawie wygląda, więc to jest na plus.
Posiada skrzydełka, dzięki czemu ma dodatkową ochronę przed urazami mechanicznymi. Na jednym z nich przeczytamy kilka słów o autorce, a na drugim słowa autorki o książce. Strony są białe, literówek nie znalazłam, czcionka jest na tyle duża, że czyta się dobrze. Odstępy między wersami i marginesy zostały zachowane.
Na samym końcu, na drugiej stronie spisu treści przeczytamy kilka krótkich rekomendacji na temat tej książki. Zarówno blogerów, czytelników jak i autorów.
Przechodząc do autorki... Fragment, jaki przeczytałam na Internecie wydawał się niezwykle interesujący. Przeczytałam go z niebywałą lekkością i bardzo szybko. A gdy zaczęłam czytać Drzazgi od początku... Było wprost przeciwnie. Nudziłam się. Nie mogłam doczekać się efektu wow. Mimo, iż autorka nie posługuje się górnolotnym piórem, to mimo wszystko czytało mi się tę lekturę nad wyraz dziwnie. Niby lekko, ale treść nudziła mnie. Czułam, jak wszystko powoli wlecze się do przodu. Ale nie traciłam nadziei. Przecież coś musi zacząć się dziać!
No niestety, rozczarowałam się. Jedynie fragment przeczytany w grupie recenzenckiej, pojawił się daleko od początku i tylko on był dla mnie ciekawy. Cała reszta... Była, bo była.
Spodziewałam się treści, która zmusi mnie do refleksji. Która sprawi, że będę oczarowana i że będę czuć. Że tak jak podany fragment sprawi, że zacznę patrzeć i przyglądać się nazbyt dobrze bohaterce i jej myślom. Ale to mnie potwornie nudziło i nic więcej.
Chciałabym powiedzieć coś o niej pozytywnego, ale za bardzo nie wiem co.
Po prostu ta książka do mnie nie przemówiła. Akcja wlokła się niemiłosiernie. Może plan na fabułę nie był zły, ale brakło mi dialogów, ożywionych dialogów. Czytając odczuwałam ogromne spowolnienie, melancholię i bezsens życia. Nuda. To, co przeżyła nasza bohaterka rozumiem, mogło zostawić traumę. Każdy przeżywa ją w inny sposób. Ale zachowanie tej kobiety po prostu powodowało, że chciałam mocno plasnąć się otwartą dłonią w czoło. Czułam się przez moment jak skazana.
Nie wiem kompletnie, co jeszcze mogę napisać. Chyba nic więcej nie mam do dodania. Żałuję, że ta książka okazała się tak mało emocjonalna. Tak mało wnikająca w psychikę bohaterów. Żałuję, że nie poczułam ani grama emocji. Jedynie ten fragment naszej bohaterki ze swoją matką był dla mnie ciekawy, a szkoda, że było go tak mało. Relacja matki z córką byłby świetnym tematem do rozwinięcia. A został on jedynie liźnięty... Gdyby pisarka skupiła się na nim bardziej, myślę, że lektura przynajmniej jak dla mnie okazałaby się o niebo lepsza. Ale to tylko moje zdanie.
Reasumując jestem totalnie zawiedziona. Chciałam cudów po jednym, najlepszym fragmencie z całej powieści, a prócz niego nie dostałam nic ciekawego. Przynajmniej moim zdaniem.
Osobiście nie polecam. Ale jeśli Wy po przeczytaniu opisu będziecie chcieli dać jej szansę, proszę bardzo. Mam nadzieję, ze chociaż Wam przypadnie do gustu. Bo mi niestety się nie spodobała.
Książka, krótka (zaledwie 170stron), ale jak sam tytuł wskazuje niepostrzeżenie wdziera się w nasz głąb zostawiając ślady. Nie jest to utwór, wobec którego możemy przejść obojętnie. Każe usiąść, zastanowić się, rozłożyć sprawę na czynniki pierwsze. Chociaż wątek kryminalny jest mocno wyczuwalny, to właśnie psychologiczny aspekt jest dla nas ucztą.
Główna bohaterka jest postacią tragiczną; wiecznie uzależniona- alkohol, leki, narkotyki. Robi wszystko by swoje życie zmienić w niebyt, nie chce czuć. Lubi być odurzona by świat nie miał dostępu do jej wnętrza.
Kochała raz w życiu, a późniejsze relacje są tylko powierzchowne. Nie potrzebuje ludzi. Tak naprawdę nie kocha nawet syna- łatwo pozbywa się go ze swojego serca, jakby nigdy nie istniał. Jedyna głęboka i prawdziwa więź łączy ją z ojcem.
'On mnie jakoś wymazał. Jednym czynem. Znał mnie jak nikt. Wiedział, gdzie uderzyć. Uczę go nie zabijać pająków, a on zabija człowieka?! Wyrzekł się mnie w ten sposób, rozumiesz? To ja teraz wyrzekam się jego.'
Podoba mi się styl Bartoń; tematyka ciężka, a z taką lekkością wnika i rozkłada na części pierwsze psychikę postaci. Język lekki, przyjemny! Dialogi wartkie, ale także z pewną dawką humoru- wytrawnie toczy potyczki słowne bohaterów.
Czasami wystarczy chwila, jedno mgnienie, by zawalił sie swiat. Jeden czyn, który zmienia wszystko. Życie Liliany rozpada się na kawałki w środę, tę środę, pamiętną środę. Nic już później nie było takim, jakim miało być.
Główna bohaterka zostaje matką w bardzo młodym wieku. Traci swoją pierwszą i jedyną miłość. Nie kocha nikogo, nie odczuwa głębszych uczuć nawet wobec swojego syna. Właściwie jedyna normalna relacja w jej życiu, to ta z jej ojcem.
Nadchodzi środa, dzień w którym syn Lialiny dokonuje zabójstwa. Ta zbrodnia wstrząsa jej światem i zmusza do zastanowienia. Wplecione w tekst retrospekcje ukazują jej życie, myśli, odczucia aż do tej chwili. Główna bohaterka ukazana została jako osoba bez uczuć, nie potrzebująca nikogo, kochająca właściwie tylko siebie. To oburzające jak łatwo chce zapomnieć o synu, wykreślić go z życia. Ona uczyła go, by nie zabijał nawet pająków, a on dopuścił się morderstwa. Liliana nie próbuje go bronić, na zimno przyjmuje fakt o zabójstwie, nie chce znać motywu, woli łykać Xanax i skupiać się wyłącznie na sobie.
Powieść oburza i drażni. Fantastycznie napisane dialogi uzupełniają tę mroczną i niepokojącą historię. Książka ta mimo niewielkiej objętości jest trudnym kawałkiem literatury i ciężko ją przeczytać na tzw. jedno posiedzenie.
Drzazgi jak tytułowe kawałki drewna są niewygodne i denerwujące, głęboko zachodzą za skórę i nie pozwalają zapomnieć historii napisanej przez Joannę Bartoń.
Wiwisekcja złamanej duszy
Ja wiem, kryminały się sprzedają, ale "Drzazgi" to z pewnością nie jest kryminał. Miłośnicy powieści noir, zawiłych śledztw i krwawych zbrodni mogą w tym przypadku nie odnaleźć tego, co zwykle znajdują w omawianym gatunku. "Drzazgi" to przede wszystkim powieść psychologiczna, wewnętrzne studium matki, która nigdy nie dojrzała do bycia matką i dziecka, które nie miało okazji być dzieckiem.
Niedojrzali emocjonalnie rodzice nie są w literaturze niczym nowym, jednak spojrzenie Bartoń z pewnością można uznać za oryginalne, a kreacje bohaterów za co najmniej nieoczywiste. Nie są ważni rodzice, nie jest ważny pierwszy chłopak, ani dziecko ani nawet zbrodnia. Wszyscy pojawiają się tylko po to, by opowiedzieć historię Liliany. Właściwie w powieści nie jest ważne nic oprócz tego, co dzieje się w głowie głównej bohaterki. A tam dzieje się wiele. Czytelnik ma okazję zobaczyć proces kształtowania się człowieka, córki, matki, partnerki. Złamane dzieci, wyrastają na złamanych dorosłych. Czy poharatany emocjonalnie człowiek, jest w stanie wychować szczęśliwe dziecko?
Liliana ma dziecko, jednak Liliana nie jest matką. A na pewno nie taką, z którą większość matek mogłaby się utożsamić. Upada mit niezachwianej matczynej miłości, która wszystko znosi, wszystko przetrzyma i nigdy nie ustaje. Liliana nie tworzy z dzieckiem jedności. Nie tworzy jej z nikim.
Joanna Bartoń szarżuje. Drażni czytelnika kreacją głównej bohaterki i niespodziewanymi rozwiązaniami fabularnymi. Autorka bawi się słowem i ma rzadko spotykany talent do pisania dialogów – w całej powieści tylko jeden zgrzytał w mojej głowie (pierwsze spotkanie Lili i Mury) – czytanie całej reszty było więcej niż przyjemne.
"Drzazgi" to powieść trudna, przemyślana i niezwykle dojrzała (choć wiek autorki wcale tego nie zwiastował). Bartoń przemaglowała psychikę głównej bohaterki, rozłożyła na czynniki pierwsze jej relacje, związki, a przede wszystkim macierzyństwo z nieobecnym (choć tak naprawdę obecnym w każdym momencie) synem, by na koniec i tak zostawić czytelnika z pytaniem: kto tak naprawdę zabił?
"Drzazgi" to nie jest literatura, która będzie do Was krzyczeć z witryn wielkich księgarń-sieciówek. Raczej nie zostanie bestsellerem sklepu na E. (a szkoda!), ale wysilcie się trochę, poszperajcie w księgarniach, zamówcie powieść przez Internet, bo warto. Choćby po to, by zobaczyć, że w kraju nad Wisłą też mamy zdolnych młodych pisarzy.
Kobieta, mężczyzna, dwupokojowe mieszkanie, jedna doba – można by rzec: mocno ograniczona czasem i przestrzenią akcja. I byłaby to nawet prawda,...
Czy dusza w ogóle istnieje? Zdaniem wielu - nie. A jeśli przyjąć, że tak, to czy może mieć katar? Tytuł Katar duszy brzmi intrygująco, ryzykownie, trochę...