Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2012-10-31
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 232
"Człowiek, który zapomniał swego nazwiska" Stanisława A. Wotowskiego to przedwojenna powieść sensacyjno-kryminalna, która została oparta na faktach.
Stanisław A. Wotowski przed wojną był jednym z najbardziej popularnych pisarzy. Cieszył się takim powodzeniem, że złośliwi mówili, że dla niego literatura to maszynka do zarabiania pieniędzy. Niestety po wojnie, z powodu zamiany ustroju, trafił na listę autorów zakazanych i na ponad 60 lat popadł w zapomnienie. Dziś mało kto kojarzy jego nazwisko. Sama odkryłam je całkiem niedawno, dzięki powieściom "Upiorny dom", "Sekta Diabła" i "Czarny adept". Jednak to mi nie wystarczyło i chciałam poznać ich więcej - tak trafiłam na powieść "Człowiek, który zapomniał swego nazwiska".
Głównym bohaterem jest młody mężczyzna, który budzi się pewnego dnia w podwarszawskim szpitalu psychiatrycznym. Niestety nic nie pamięta ze swojego życia, także sposobu, w jaki znalazł się w tym miejscu. Kim byłem? Co robiłem? Skąd się tu znalazłem? Jak mam na imię i jak brzmi moje nazwisko? - zadaje sobie te pytania. Ale odpowiedzi nie przychodzą.
Jedno jest pewne, ktoś próbuje ukryć przed nim jego tożsamość. Doktor Tretter uparcie wmawia mu szaleństwo, choć bohater tak się nie czuje. Twierdzi, że nie zna danych pacjenta, ponieważ został znaleziony nieprzytomny i bez żadnych dokumentów. Wszystko świadczy przeciwko bohaterowi, który jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Całkiem nieoczekiwanie jedna z pielęgniarek pomaga mu uciec z tego więzienia, by okrył prawdę o sobie i być może ocalił życie. Czy uda mu się odzyskać swoją tożsamość?
"Człowiek, który zapomniał swego nazwiska" została wydana po raz pierwszy w 1933 roku. Akcja rozgrywa się w dwudziestoleciu międzywojennym, co widać nie tylko po opisach miejsc, lecz także po samym języku. Zdarzają się takie słowa jak: snadź czy toć. Niektórych może to razić, jednak dla mnie była to miła odmiana od współczesnych kryminałów. Dobrze, że ocalały egzemplarze, dzięki którym powstało to wydanie - pierwsze powojenne. Niech nie zwiedzie Was okładka, wydanie jest współczesne.
Według wydawcy to polska przedwojenna "Tożsamość Bourne'a", niestety nie czytałam tej powieści i nie mogę się do tego odnieść. Natomiast na okładce widnieje napis "oparta na faktach". Wszystko, co opisałem nie jest bynajmniej żadną fantazją i istotnie dramat ten miał miejsce w jednej z arystokratycznych rodzin w Warszawie. Szkoda, że nie zostało uściślone, ile jest prawdy, a ile fikcji w tej historii. Jakoś trudno mi uwierzyć, by dwoje obcych sobie ludzi tej samej płci było tak do siebie podobnych, by nie mogli rozróżnić ich najbliżsi. I to widząc ich z bliska.
Co mnie zaciekawiło w tej lekturze to to, że bohaterowie mówią sami do siebie. Jak choćby w tym fragmencie: Wszystko tu straszne! - szeptał. Nie podoba mi się w tym zakładzie! I ten Antoni, z miną zbója, i ten doktor, który choć twierdzi, że nie wie, kim jestem, wyraźnie unika mojego wzroku! I to lekarstwo, po którym bezwzględnie mi gorzej... Nie odzyskuję po nim pamięci, a raczej ją tracę... Toteż postanowiłem dziś uczynić próbę. Wylałem je za poduszkę... Można odnieść wrażenie, jakby bezimienny bohater rzeczywiście miał nierówno pod sufitem. Jednak inni robią to samo, więc widać jest to na porządku dziennym.
Powieść czyta się w miarę szybko, dzięki ciekawej intrydze oraz lekkiemu, choć nieco archaicznemu językowi. Zdarzają się również nagłe zwroty akcji, które zmieniają perspektywę o 180 stopni. Napięcie budują także pościgi i niewiarygodne zbiegi okoliczności. Mankamentem lektury jest przewidywalne zakończenie. Zdecydowanie bardziej podobały mi się dwie poprzednie powieści tego autora, które czytałam.
Niemniej jednak "Człowieka, który zapomniał swego nazwiska" polecam osobom, które są ciekawe, jak wyglądało życie w przedwojennej Warszawie oraz miłośnikom powieści sensacyjno-kryminalnych.
Przeczytane:2013-08-29, Ocena: 2, Przeczytałam, 52 książki 2013, Mam,
Zwykle, gdy sięgam po kryminały, są to książki współczesnych autorów z akcją osadzoną w obecnych czasach. Wyjątkiem są oczywiście dziełaAgathy Christie czy sir Arthura Conan Doyle'a - klasyka, której pominąć nie sposób. Naszła mnie w końcu chęć, by spróbować czegoś nowego, odejść nieco od przestępstw gnębiących współczesną Skandynawię czy Nowy Jork, na rzecz tajemnic z przed wieku spisanych polską ręką. W ten oto sposób mój wybór padł na, jak głosi okładka, kryminał przedwojennej Warszawy, czyli Człowieka, który zapomniał swego nazwiska Stanisława Wotowskiego. Stanisław Antoni Wotowski to postać niezwykle ciekawa. Był nie tylko pisarzem, ale także dziennikarzem, policjantem i właścicielem biura detektywistycznego. Interesował się okultyzmem. Jego dorobek literacki zawiera pozycje dokumentujące te zainteresowania. Pisał kryminały oraz książki o magii i okultyzmie. Ta druga tematyka pasjonowała go na tyle, że przez kilka lat jeździł po Polsce z wykładami poruszającymi kwestie wiedzy tajemnej. Jako detektyw, śledził przede wszystkim afery rozgrywające się w wyższych sferach, a zdobyte doświadczenie wykorzystywał pisząc książki. Nie wiadomo, co z autorem stało się po 1939 roku. Ślad po nim zaginął.
Książki Wotowskiego były popularne przed wybuchem drugiej wojny światowej, w czasach PRL usuwano je z bibliotek. Obecnie kolejne tytuły doczekują się wznowień, w tym właśnie Człowiek, który zapomniał swego nazwiska, kryminał podobno oparty na prawdziwych wydarzeniach. Historia zaczyna się w podwarszawskim psychiatryku, dokąd nocą, w podejrzanych okolicznościach przywieziono nieprzytomnego, młodego człowieka. Po ocknięciu mężczyzna nie pamięta niczego, ze swoim nazwiskiem włącznie. Kim byłem? Co robiłem? Skąd się tu znalazłem? Jak mam na imię i jak brzmi moje nazwisko? Na szalonego nie wygląda, choć lekarz uparcie mu owe szaleństwo wmawia. Młodzieniec podobno jest nieobliczalny i dopuścił się strasznych czynów. Medyk twierdzi, że nie zna personaliów pacjenta, którego wedle jego słów znaleziono zemdlonego bez żadnego dokumentu poświadczającego tożsamość. Mężczyzna w swe szaleństwo nie wierzy, ale który wariant przyzna się do swych obłąkańczych skłonności? Który dopuszcza do siebie myśl o swej niepoczytalności? Nasz bohater otrzymuje jednak wsparcie z zupełnie niespodziewanej strony. Oto jedna z pielęgniarek, coś usłyszała, coś zobaczyła, coś skojarzyła i dodając to wszystko do siebie, doszła do wniosku, że nie pacjent jest niebezpieczny, a jemu niebezpieczeństwo grozi, czym prędzej więc należy umożliwić mu ucieczkę. Dzielna pani Janeczka myśl szybko wprowadza w czyn, ostatnie swe oszczędności wciska w dłoń uciekiniera i już po chwili szaleniec zmierza w stronę dworca kolejowego, skąd wiedzie droga ku wolności. Oczywiście nic nie pójdzie gładko, bo za zbiegiem rusza pościg, a młodzieniec pozbawiony pamięci nie bardzo wie gdzie szukać ratunku, komu może zaufać i dokąd się kierować, by ustalić kim był i dlaczego znalazł się w tak niedogodnym położeniu. Nim dotrzemy do rozwiązania zagadki, wydarzy się wiele. Na scenie pojawią się przedstawiciele sfer wyższych o niskich pobudkach i niskich sfer za to z wysoko rozwiniętą potrzebą pomagania innym. Sporo przy tym zbiegów okoliczności dla zbiega przychylnych lub nie, a że warszawska elita to dość hermetyczne środowisko, bohater co rusz trafia na znajomych z przeszłości, co stawia go w o tyle niekorzystnym położeniu, że niełatwo mu ustalić, kto z owych znajomych jest mu przyjaciele, a kto wrogiem. Wiele się w kryminale Stanisława Wotowskiego dzieje, co nie znaczy, że dzieje się dobrze. I to nie tylko dla bohatera, który zanim trafi na ludzi godnych zaufania, nie raz wpadnie w tarapaty. Gdyby nie informacja wydawcy, że książka ta jest oparta o fakty (choć nigdzie nie jest wyjaśnione na ile luźne jest to oparcie), zarzuciłabym Człowiekowi, który zapomniał swego nazwiska małą wiarygodność. Za nic mi się wierzyć nie chce, by dwóch obcych sobie mężczyzn było na tyle do siebie podobnych, by pomylić ich mogli nie tylko znajomi, ale nawet... kochanki. I nie chodzi tu o to, że ktoś kogoś widział z daleka, że jedynie sylwetka mu mignęła. Oko w oko, pierś w pierś. Bliżej się nie da. Jedna z pań w ogóle nie widzi różnicy, drugą zaś zastanawiają odrzucone awanse, wygląd fizyczny najwyraźniej wątpliwości nie nastręczał. Ogromnie męczył mnie język książki. Zdaję sobie sprawę, że to literatura sprzed wojny, że mówiono wtedy inaczej, z tą manierą, która niekiedy drażni ucho w czarno-białych filmach. Trudno mi się jednak było przyzwyczaić do często "dziwnie" przestawionego szyku wyrazów w zdaniach. Mam też wrażenie, że niektóre informacje, które powinny zostać zawarte w opisach, autor na siłę włożył w usta bohaterów. Jednak najbardziej przeszkadzali mi bohaterowie mówiący sami do siebie. Wszystko tu straszne! - szeptał. Nie podoba mi się w tym zakładzie! I ten Antoni [pielęgniarz], z miną zbója, i ten doktor, który choć twierdzi, że nie wie, kim jestem, wyraźnie unika mojego wzroku! I to lekarstwo, po którym bezwzględnie mi gorzej... Nie odzyskuję po nim pamięci, a raczej ją tracę... Toteż postanowiłem dziś uczynić próbę. Wylałem je za poduszkę... Przez moment przestałam wierzyć w poczytalność pacjenta. Kto wie? Może jednak szaleniec? Okazało się jednak, że to powszechna przypadłość dotycząca także innych bohaterów książki. Sama fabuła jest interesująca, choć opiera się na łatwych do przewidzenia motywach. Rozwiązanie zagadki nie zwala z nóg. Śledząc akcję stale zastanawiałam się ile z tego wszystkiego mogło się wydarzyć naprawdę. Zabrakło mi rozbudowanego tła akcji, nie poczułam klimatu przedwojennej Warszawy, niewiele dowiedziałam się o życiu ówczesnej arystokracji. Szkoda. Szczegółowe opisy uatrakcyjniłyby treść, interesująco spajając wątek kryminalny z tłem obyczajowym. Opisując czasy sobie współczesne, autor mniej poświęcił czasu na opisywanie codzienności, skupiając się głównie na intrydze kryminalnej. Człowieka, który zapomniał swego nazwiska to lektura zupełnie odmienna od kryminałów, po które zwykle sięgam. Nie był to niestety wybór udany, więcej w tej książce wad niż zalet, choć myślę, że sama fabuła mogłaby posłużyć do stworzenia scenariusza filmowego. Mogłoby być zabawnie, nieco absurdalnie, a odpowiednia scenografia i kostiumy z epoki pomogłyby stworzyć klimat, jakiego zabrakło w książce Wotowskiego.