Nominowany do Nagrody Bookera bestseller "Atlas Chmur" Davida Mitchella to również jedna ze Stu Książek Dekady według wpływowych brytyjskich krytyków literackich Richarda Madeleya i Judy Finnigan. Teraz na jego podstawie powstał głośny film, w którym kreacje stworzyła plejada gwiazd: Tom Hanks, Halle Berry, Susan Sarandon, Jim Sturgess, Ben Whishaw, Jim Broadbent i Hugh Grant.
Pasażer statku, z utęsknieniem wyglądający końca podróży przez Pacyfik w 1850 roku wydziedziczony kompozytor, usiłujący oszustwem zarobić na chleb w Belgii lat międzywojennych dziennikarka-idealistka w Kalifornii rządzonej przez gubernatora Reagana wydawca książek, uciekający przed gangsterami, którym jest winien pieniądze genetycznie modyfikowana usługująca z restauracji, w oczekiwaniu na wykonanie wyroku śmierci i Zachariasz, chłopak z wysp Pacyfiku, który przygląda się, jak dogasa światło nauki i cywilizacji - narratorzy Atlasu Chmur słyszą nawzajem swoje echa poprzez meandry dziejów, co odmienia ich los zarówno w błahym, jak i w doniosłym wymiarze.
W tej niezwykłej powieści David Mitchell znosi granice języka, gatunku literackiego i czasu, proponując zadumę nad właściwą ludzkości żądzą władzy i niebezpiecznym kierunkiem, w którym w pogoni za władzą zmierzamy.
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 2012-11-07
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 544
Zapytałem o naturę przestępstwa owego więźnia. Henry ramieniem mię otoczył.
– Chodźmy, Adamie, kto mądry, między ofiarą i bestyją nie staje.
Gdy otwiera się ciało kobiety, otwiera się także jej szkatułka zwierzeń. (Powinieneś sam ich kiedyś skosztować – kobiet). Czy to może dlatego, że są beznadziejne w kartach? Po Akcie I zwykle wolę spokojnie poleżeć, ale Jocasta nie przestawała mówić, żywiołowo, jak gdyby chciała przysypać nasz czarny sekret wieloma mniejszymi, szarymi. Dowiedziałem się, że Ayrs zaraził się syfilisem w burdelu w Kopenhadze podczas dłuższej rozłąki w 1915 roku i od tamtej pory nie mógł dawać żonie przyjemności; kiedy przyszła na świat Eva, doktor powiedział Jokaście, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. B. rozważnie wybiera okazjonalne romanse, ale stanowczo twierdzi, że ma do nich prawo.
Utrzymuje, że nadal kocha Ayrsa. Wyraziłem swoje wątpliwości burknięciem. „Gadanie, że gdzie miłość, tam wierność” – odparowała – „to mit, który mężczyźni ukuli z własnego braku poczucia bezpieczeństwa”.
Atlas chmur – powieść niezwykła, lecz niełatwa w odbiorze. Wielowątkowość poza czasem sprowadzona w jedno. Brytyjski pisarz David Mitchell przedstawił na sześć różnych historii. Każda ma innego bohatera i dzieje się w zupełnie innym czasie. Dostosowując się do tego, autor zmienia w swojej książce język, styl, oraz formę. Te zupełnie różne historie i inaczej napisane, że czasem ma się wrażenie, iż stanowią odrębne opowiadania innego autora, coś jednak łączy.
Zaczynamy od Dziennika Pacyficznego Adama Ewinga. Zapiski podróżującego przez Ocean Spokojny notariusza nie są łatwą lekturą. Kiedy jednak powoli przyzwyczajamy się do trudnego języka i wciągamy w poruszany wątek rasizmu, nagle dosłownie w połowie zdania dziennik się urywa. Przeskakujemy wtedy do listów muzyka, który opowiada swojemu kochankowi, w jaki sposób stara się zarobić na życie. Plan muzycznej kariery u boku bardzo znanego kompozytora komplikują romanse i tu znowu kończymy. Przeskakujemy kolejny raz w czasie i miejscu do ambitnej dziennikarki, która uwikłała się w bardzo niebezpieczne śledztwo. O tym opowiada nam narrator, więc kolejna zmiana stylu. Oczywiście nic nie zostaje doprowadzone do końca, gdy przeskakujemy do najzabawniejszej części Upiornej udręki Timothy'ego Cavendisha. Ucieczka wydawcy przed długami mocno się komplikuje. Główny bohater sam opowie tę historię. Można się chwilę pośmiać, nim znów przeskoczymy do tym razem najbardziej bolesnej części. Ten skok przeniósł nas w nowoczesną przyszłość. Genetycznie zmodyfikowana kelnerka odnajduje w sobie część świadomości, do czego nie została zaprogramowana. W wywiadzie opowiada, w jaki sposób odkryła brutalną prawdę, jak okrutni są ludzie. Opowieść szokująca dająca dziwne poczucie, że kiedyś naprawdę możemy tak upaść. A jeśli już o upadku mowa... W ostatnim opowiadaniu przez chwilę wydaje nam się, że znów cofnęliśmy się w czasie. Jednak okazuje się, że to jeszcze dalsza przyszłość, po upadku cywilizacji. Życie bardziej plemienne pełne wierzeń w bóstwa i diabły stanowi odrębne opowiadanie, po którym wracamy do poprzednich tyle, że od końca. Dopowiadając urwane historie, autor przekazuje nam również co je wszystkie łączy i dlaczego bohaterowie wzajemnie o sobie słyszeli. Kończymy oczywiście na Dzienniku Pacyficznym i przemyśleniach głównego bohatera.
Fabuła Atlasu Chmur może nie jest czymś, co mocno zachwyca i wciąga, ale jej forma i przekaz naprawdę zasługują na uznanie. Książka wymaga większego skupienia, by wyłapać wszystko to co najważniejsze. Jednak myślę, że warto jej poświęcić trochę czasu. Zastanowić się także nad tym, jak duże znaczenie ma wszystko to, co robimy. Mamy wpływ na losy innych, na przyszłość, a jednocześnie czasem jesteśmy tak bardzo egoistyczni i żądni władzy, że całą tę przyszłość niszczymy.
Sześć różnych, starannie utkanych historii osadzonych w całkowicie odmiennych realiach. Sześciu niezwykłych bohaterów rzuconych na głęboką wodę czasów, w jakich przyszło im żyć. Sześć na pierwszy rzut oka niepowiązanych ze sobą wątków, które jednak łączy nieuchwytna, do końca nieodgadniona więź. Taki jest właśnie "Atlas chmur" Davida Mitchella- książka, która intryguje i przywiązuje do siebie czytelnika na wiele długich godzin. Książka, w której drzemie wielka tajemnica, która wcale nie kończy się wraz z ostatnią stroną, ale trwa w nieskończoność.
"Atlas chmur" to niewątpliwie najbardziej nietypowa i wymykająca się wszelkiej kwalifikacji powieść, jaką przeczytałam w ostatnim czasie. Wzbudza ciekawość już podczas analizy spisu treści. No bo w jakiej "normalnej" książce rozdziały porozrzucane się według starannie przemyślanego szablonu (który w wersji numerycznej prezentuje się mniej więcej tak: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 5, 4, 3, 2, 1)? Która książka zaczyna się przerwaną wpół historią, której zakończenia czytelnik dowie się dopiero pod koniec lektury? Ta właśnie nieszablonowość w planie powieści automatycznie popycha do działania, staje się impulsem do otworzenia książki i zgłębienia się w jej świat. O, pardon! Światy.
No więc otwieramy książkę i... mamy ochotę czym prędzej ją zamknąć. Przynajmniej ja tak miałam. Po przeczytaniu pierwszej strony byłam pewna, że to nie dla mnie, że "Atlas chmur" mnie przerasta. Dlaczego? Ponieważ w pierwszym rozdziale króluje inwersja. Inwersja tak nieznośna, uciążliwa, choć zarazem piękna, że zanim dochodziłam do końca zdania, zapominałam, o czym w nim była mowa. A na domiar złego każde wypowiedzenie naszpikowane było ciężkostrawnymi archaizmami rodem z XIX wieku. W moim przypadku musiało przeminąć 50 stron, by męka przedzierania się przez następne karty powieści nabrała uroku, a piękno zostało dostrzeżone przez umęczony umysł. Od tej chwili za nic w świecie nie byłabym w stanie odłożyć "Atlasu chmur". Szczerze mówiąc, dla niego byłabym gotowa zrezygnować z edukacji, która stała się istotną przeszkodą w odbywaniu podróży w czasie i przestrzeni.
Fabuła, oto klucz do udanej powieści. A co jeśli nie ma jednej spójnej historii, jednego związku przyczynowo-skutkowego, toczącego się od punktu A do Y? Wtedy możemy być pewni, że czytamy "Atlas chmur". Po początkowej lekturze Dziennika Pacyficznego niejakiego Adama Ewinga, przemierzającego bezkresny Ocean, przenosimy się do Belgii okresu międzywojennego, gdzie utalentowany i nie mniej świadomy swych zdolności, Robert Frobisher podejmuje próbę szybkiego wzbogacenia się. Następnie poznajemy historię młodej, ambitnej dziennikarki z Buenas Yerbas, która w latach 60. wpada na trop inwestycji, godzącej w bezpieczeństwo mieszkańców miasta. Potem nasza podróż prowadzi przez początek XXI wieku, czas państwa Korporacji i okres po upadku cywilizacji, by znów cofnąć się do punktu wyjścia. Adama Ewinga i jego powrotu do domu.
To niesamowite, jak autor "Atlasu chmur" potrafi bawić się formą, mieszać gatunki (książka nie jest pod tym względem spójna), stylami literackimi, takimi jak powieść epistolarna, dziennik czy klasyczne opowiadanie. Książka jest także mieszanką różnych nastrojów: przejmującego smutku, emanującego z historii Frobishera, dreszczyku emocji w wątku Luisy Rey czy nieopanowanej wesołości, towarzyszącej humorystycznej wstawce Cavendisha. To, co jednak wzbudza największy podziw, to język. Barwny i w pełni dostosowany do przedstawianych realiów.
Dusze przemierzają wieki, jak chmury przemierzają niebo i choć kształt chmury, ani barwa, ani wielkość nigdy takie same nie zostają, ciągle pozostaje chmurą.
Choć podróż wiedzie przez różne epoki, nasi bohaterowie słyszą nawzajem swoje głosy. W pewnych momentach swojego życia napotykają na swoje ślady, strzępki przeżyć i poczynań, bardzo odległe echa zamierzchłych czasów. Myślę, że w tym właśnie drzemie sens całej powieści. Choć nasze losy przeplatają się, toczą w zupełnie różnych realiach, czasach, miejscach świata, to poprzez swoje życie mamy wpływ na byt innych. To, co robimy dziś- jutro, za tydzień czy za sto lat może odmienić rzeczywistość kogoś innego w mniej lub bardziej oczywisty sposób. "Atlas chmur" jednak nie jest książką jednej właściwej interpretacji. Pozostawia czytelnikowi pełną swobodę, niczego nie wyjaśnia i niczego nie dopowiada.
Kolejna wojna zawsze się zbliża, Robercie. Nikt ich nigdy do końca nie gasi. A co jest iskrą, od której wybucha? Żądza władzy, centralna siła natury ludzkiej.
"Atlas chmur" to także ponura refleksja nad naturą człowieka. Pełno w niej postaci zdominowanych przez żądzę zysku, chorobliwie zachłannych i ponad wszystko pragnących władzy. Dokąd prowadzi droga ludzkości, która w imię posiadania i rządzenia jest gotowa odrzucić wszelkie wartości i idee. Powieść udziela nam odpowiedzi. Do państwa, w którym wartością duszy jest dolar, a potem... do Wielkiego Upadku, po którym spodlona ludzkość nie jest już w stanie osiągnąć poprzedniego stanu rzeczy.
Dla mnie jednak książka Davida Mitchella to przede wszystkim orędzie nadziei. Autor przedstawia alternatywny bieg historii, ale swoją opowieść kończy w punkcie wyjścia. My, ludzie, wszystko jeszcze możemy zmienić. Musimy tylko zawzięcie i z poświęceniem walczyć o dobro, prawdę i piękno, jak to robią bohaterowie "Atlasu chmur".
I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli kropla w nieskończonym oceanie! Lecz czymże jest każdy ocean jeśli nie morzem kropel?
Pasażer statku, z utęsknieniem wyglądający końca podróży przez Pacyfik w 1850 roku; wydziedziczony kompozytor, usiłujący oszustwem zarobić na chleb w Belgii lat międzywojennych, dziennikarka-idealistka w Kalifornii rządzonej przez gubernatora Reagana; wydawca książek, uciekający przed gangsterami, którym jest winien pieniądz; genetycznie modyfikowana usługująca z restauracji, w oczekiwaniu na wykonanie wyroku śmierci; i Zachariasz, chłopak z wysp Pacyfiku, który przygląda się, jak dogasa światło nauki i cywilizacji – narratorzy Atlasu Chmur słyszą nawzajem swoje echa poprzez meandry dziejów, co odmienia ich los zarówno w błahym, jak i w doniosłym wymiarze.
Żebym nazwała jakąś książkę arcydziełem, powinnam po lekturze zostać z otwartymi ustami. Z zachwytu oczywiście. I, ku mojemu zaskoczeniu, Atlas Chmur spokojnie mogę okrzyknąć arcydziełem. I być może najlepszą książką tego roku, jaką przeczytałam. I żałować też mogę, że dopiero teraz po nią sięgnęłam. A zapowiadało się tak monotonnie… Pan Ewing płynie sobie statkiem, co jakiś czas historia urozmaicona jest jakimś wydarzeniem, język pełen archaizmów, kropka w kropkę, jakby naprawdę ta historia powstała w XIX wieku. Męczyłam się i męczyłam, aż w końcu, ze szczątkami nadziei, dotarłam do motywu Listów z Zedelghem. I się zakochałam. W książce. I w opowieści Roberta Frobishera. Wciągnięta już, musiałam się z nim rozstać na rzecz Luisy Rey. Znowu ciekawie, potem Tim Cavendish – najbardziej humorystyczny wątek w całej powieści. A po Timie, Sonmi-451. Jako że, z natury uwielbiam sci-fi, mogłam przewidzieć, że mi się spodoba. I to kolejna historia, po Listach, którą czytałam z zapartym tchem. A na koniec, jak to nazwałam, klin, czyli Bród Slooshy. Dziwny to rozdział, oj dziwny, zaskakuje językiem…
I tak akcja co chwila przeskakuje. Ja tu już zdążyłam się wciągnąć, a nagle bach, i inna historia. Oczywiście łączą się one różnymi szczegółami i wszystkie mają jeden główny motyw – chęć dążenia rasy ludzkiej do władzy i późniejsze tego następstwa. Ukazane jest to tak, że czytelnik widzi, że nie ważne jest, ile czasu minie, ludzka natura pozostaje niezmienna. Zmianom ulegają tylko realia i to, do czego istota może się posunąć, aby zdobyć bogactwo / władzę. Każdy rozdział żyje własnym życiem. David Mitchell jest geniuszem. Może nawet więcej. Dla niego nie istnieje coś takiego jak gatunek. Zbitek różnych form w jednym tomie, od pamiętnika, przez listy do wywiadu sprawiają, że czuć to urozmaicenie, że NIGDY nie można być pewnym, że coś się stanie. Magia ukryta w słowach, w zdaniach, pozwala nam na odkrywanie starożytnych prawd. Pełno sentencji, nie, nie żartuję i nie przesadzam – cały mój egzemplarz jest w samoprzylepnych karteczkach. Prawdą jest, że książka jest lepsza od filmu. A skoro film był świetny, to jak określić książkę? Nawet arcydzieło to za mało. Dzieło ponadczasowe też. Wiecie, brakuje mi w tym momencie trafnych słów, które by przekazały wszystko, co mi w mózgu siedzi. Za dużo odczuć, za dużo emocji. Śmiałam się i płakałam zarazem. Wyzywałam autora (zły autor, zły autor, jak mógł zrobić to i to?!), a potem mu dziękowałam, że napisał coś tak wspaniałego. Chcę więcej takich książek! Chcę więcej niepowtarzalności, tak osobliwych związków przyczynowo-skutkowych, takich bohaterów, obok których chciałabym żyć! Więcej tak pięknych, ale to przepięknych wątków miłosnych, na których płakałam nie raz. I które wyryte w mojej pamięci zostaną na zawsze i będą mi przypominać, że nie tylko ja mam problemy. Uczta dla czytelnika. Istna uczta dla oczu i wyobraźni, dla naszych umysłów. Granice i jakiekolwiek ograniczenia nie mają szansy na istnienie. Zastanawiam się nawet, czy Mitchell na pewno jest człowiekiem… Może i on i Murakami nadeszli z chmur i wtopili się w ludzkość – może szerzą swoje historie w jakimś celu. Nie wiem. Choć wiem to, że Atlas Chmur zapamiętam na zawsze. Przez to zaskakujące zróżnicowanie. I może przez to, że moja wyobraźnia odkryła niezbadane dotąd zakątki. Książki czasem zmieniają czytelnika i ta jest doskonałym przykładem takiego zmieniania. Ktoś może wyśmiać tę wszechobecną reinkarnację, może zmieszać powieść z błotem, może i o gustach się nie dyskutuje, ale to byłaby istna ignorancja. Lub niezrozumienie. Nie mam dla książki skali! Nie mam dla książki skali! Ocena niemożliwa, bo śmiertelnik nie ogarnąłby umysłem tak dużej liczby!
Nasza historia toczy się kołem. Wszystko zdaje się mieć wpływ na wszystko i nic nie dzieje się bez przyczyny. Czasem niewielki czyn może mieć niewyobrażalne skutki w przyszłości. "Atlas chmur" pokazujejak losy zupełnie różnych i niemających ze sobą nic wspólnego ludzi mogą być połączone niewidzialną nicią.
To niełatwa książka, łącząca w sobie sześć pozornie osobnych opowieści - każda z innej epoki, każda napisana w innym stylu, innym językiem. Ale to jednocześnie jedna z najmocniejszych stron tej pozycji. I jej formalna konstrukcja - opowieści zataczają krąg - zaczynamy od podróży notariusza i na niej kończymy. Dla mnie najważniejszym, ale oczywiście nie jedynym spoiwem tych wszystkich historii była mało optymistyczna zależność, pojawiająca się praktycznie w każdej z nich: niewiedza rodzi strach, strach wywołuje nienawiść, a od tej ostatniej już blisko do przemocy. I tak jak w książce, która obejmuje setki lat, tak w naszej współczesności, niestety mamy możliwość te uniwersalne związki doświadczać. To pokazuje, że człowiek na przestrzeni wieków niewiele zmienił się wewnętrznie. Oczywiście rozwinęła się technologia, jednak tym, co okazuje się najbardziej zaniedbane to nasz rozwój świadomości, wrażliwości, umiejętności wyciągania wniosków i przewidywania konsekwencji. W dalszym ciągu od tysięcy lat rządzą ambicje, chęć władzy, dominowania nad innymi, a moralność, wartości, mądrość są dla idealistów. I drugi ważny aspekt, który łączy sześć opowieści - główni bohaterowie każdej z nich, to właśnie tacy trochę idealiści - bez względu na czasy, w jakich przyszło im żyć, walczą o wolność. I to wolność bardzo różnie rozumianą: o równe traktowanie ze względu na kolor skóry, pochodzenie, czy orientację seksualną, o dostęp do informacji , o godną starość, o niezależność i poszanowanie swoich praw.
Majstersztyk.
Ponownie cieszę się, że wcześniej obejrzałam film, bo po lekturze książki po prostu bym go skrytykowała. Powieść Mitchella jest dużo bardziej rozbudowana, a wątki łączą się przystępniej niż w ekranizacji. Bardzo mi pasowała klamrowo-chronologiczna kompozycja, która łączyła wszystko w spójną całość, było to łatwiejsze w odbiorze niż mieszany montaż filmu. Najwięcej trudności miałam z językiem, zwłaszcza w częściach Adama Ewinga, Sonmi i Zachariasza. Były dobrze wystylizowane, ale ciężkie do przeczytania na szybko - zmuszały do zastanawiania się nad znaczeniem tekstu. Chociaż może to dobrze :-P
Składanie i puszczanie papierowych samolotów od lat stanowi źródło rozrywki, i to bez względu na to, czy wprawia się je w ruch w mieszkaniu czy na wolnym...
W pewien upalny dzień w 1984 roku piętnastoletnia Holly Sykes ucieka z domu i spotyka starszą panią, która proponuje jej kubek herbaty w zamian za ,,schronienie"...