Było późne popołudnie dwudziestego pierwszego grudnia i wszyscy, no dobra, prawie wszyscy żyli już tylko Bożym Narodzeniem.
- Nie ma ludzi zdrowych psychicznie - wtrącił Michalczyk tonem belfra. - Są tylko niezdiagnozowani.
Dobro jest przymiotem człowieka, owszem, ale zło też dotyczy wyłącznie jego. I nie można mylić go z instynktem przeżycia. Zło ma wymiar osobowy. Zwierzę krzywdzi inne zwierzę tylko wtedy, kiedy jest to niezbędne do jego przeżycia. Poluje dla mięsa, nie dla zabawy. Przywódca stada poświęca słabego osobnika dla dobra całego stada. A człowiek często krzywdzi drugiego człowieka bez przyczyny, bez jakiegokolwiek powodu. Bo jest zły.
Bo tak jak na przykład wśród lekarzy są obiboki, lenie i brudasy oraz świetni, pełni empatii, talentu i zapału ludzie, tak i wśród księży spotka pan gorliwych kapłanów, kochających Boga i ludzi ponad życie, oraz zwykłe mendy... Tak, tak, nie zawaham się użyć tego określenia. Mendy. Pociesza mnie to, że po śmierci każdy odbierze swoją nagrodę.
- Gdzieś się ta kartka zapodziała. Mała, żółta, samoprzylepna. Klej słaby, wszystko teraz chińskie, czego się dotkniesz, to się ryż wysypuje...
- To ja ci powiem, gdzie jest ta karteczka.
- Gdzie?
- W tym twoim bajzlu na biurku. Przeszukaj go.
- Mylisz pojęcia. To nie jest bajzel, tylko system, dzięki któremu nie gubię się w swoich sprawach.
- Nie łudź się, Mateusz. Bajzel nazywany systemem i tak wciąż jest bajzlem. Przeszukaj.
- Nie marudź. Napiszę sobie nową.
- Tak, a ona pójdzie do bajzlu szukać tamtej starej.
Następne dziesięć minut upłynęło mu na przekazywaniu go sobie przez pewną panią i dwóch młodych księży. Najdziwniejsze, że każde z nich wiedziało, kim jest i do kogo się udaje. Mimo to droga do biskupa przypominała drogę ku zbawieniu; była długa, mozolna i towarzyszył jej narastający brak nadziei na osiągnięcie celu.
Krugły pomyślał, że kobiety na zawsze pozostaną dla niego zagadką. Zwłaszcza te, które są w ciąży.
Krugły nie lubił gościa. Poznali się na kursie doszkalającym w szkole policyjnej w Szczytnie. Kurs jak kurs, kwestia jego przydatności była dyskusyjna, jak wiele rzeczy w policji, ale chlanie po godzinach pozwalało na nawiązywanie kontaktów. To nie interesy łączą ludzi. To wóda.
Nie chciała o niczym myśleć. Kiedy tylko to robiła, natychmiast zaczynała się zastanawiać, z jakiego powodu tam trafiła. Była mądrą dziewczynką. Wiedziała, że leki, które bierze, zmieniają jej postrzeganie świata. Ale wierzyła lekarzom. Wierzyła, że ktoś chce dla niej dobrze.
Szwagier. Zakała rodu. Jak mawia czasem Misiek: uschnięta gałąź w drzewie genealogicznym swojej rodziny, ewentualnie spadł z tego drzewa prosto na swój zakuty łeb.
Podobno z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, ale o ile z resztą jej członków ani Bożena, ani Misiek nie mają większego problemu, o tyle ze Szwagrem owszem. Bo ze Szwagrem nikt nigdy nie wyszedł dobrze, nawet na zdjęciu. Szwagier po prostu taki jest. To ewenement na skalę... Hm, nie ma chyba nawet takiej skali, do której Szwagra można by odnieść.
Musiał oszczędzać nerwy z powodu Szwagra. Opcja oddania go do hotelu była kusząca, ale wyjątkowo mało nieprawdopodobna, choć nie obraziłby się za taki prezent pod choinkę.
Było późne popołudnie dwudziestego pierwszego grudnia i wszyscy, no dobra, prawie wszyscy żyli już tylko Bożym Narodzeniem.
Książka: Góra kłopotów
Tagi: boże narodzenie