Rok 1533. W hiszpańskim miasteczku Arnes mieszka Magdalena wraz ze swą córką Marią. Kiedy na świat przychodzi Luna, córeczka Marii, Magdalena błogosławi ją pradawną modlitwą. Jej słowa słyszy jednak miejscowy proboszcz, a wieść o tajemniczych praktykach kobiet dociera do uszu nadgorliwego wikarego Carbona.
Lubię powieści o czarownicach, więc i po tę sięgałam z ochotą, zwłaszcza że opis zapowiadał ciekawą historię. Jednak już po pierwszych rozdziałach zniechęcił mnie styl, jakim napisana została książka. Narracja przypomina suchą relację, gdzie nawet ważne wydarzenia są po prostu w kilku zdaniach opisane, a nie pokazane tak, by się w nie wczuć. Dialogi są sztuczne, ciężko mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek mógł tak rozmawiać, nawet w XVI wieku.
Plusem tej powieści są właściwie tylko bohaterki - silne kobiety, które są wierne swojemu dziedzictwu i dzielnie stawiają czoło nawet inkwizytorom. Jednak wszelkie wydarzenia z udziałem pozytywnych bohaterów kończą się za szybko, zbyt łatwo i z reguły pozytywnie. Fabuła jest przewidywalna i choć pojawia się parę ciekawych momentów, nie są one w pełni wykorzystane i jak w całej książce, autor tylko się po nich prześlizguje.
Książka chyba nie przeszła też solidnej korekty, bo obfituje w literówki i błędy interpunkcyjne. I te tytuły rozdziałów czcionką Comic Sans... xD
No nic, kupiłam tanio, przeczytałam bardzo szybko (na szczęście są krótkie rozdziały) i teraz pewnie odłożę na półkę, zastanawiając się, czy sobie książkę zostawić, czy posłać w świat.