Skrawek nieba Toskanii Bruschette skropione oliwą i posypane solą bądź podane z pomidorami i czosnkiem, płaski chleb toskański o wdzięczne, melodyjnej nazwie Schiacciata Toscana czy duszona wieprzowina o smaku dziczyzny serwowana z listkami sałaty oraz dobrym czerwonym winem. A może castagnaccio z orzeszkami piniowymi czy słodkie paczki frittelle pachnące skórką pomarańczową oraz wanilią, nadziewane ricottą, marmoladą lub delikatnym rumowym kremem? Wbrew pozorom, to nie menu z wykwintnej włoskiej restauracji, ale smakowita literacka podróż po Toskanii.
Autorka opowieści o urokach życia w tym romantycznym zakątku Italii, Marlena de Blasi, jest ekspertem kulinarnym, a jej podniebienie pieściło już wiele smaków. Dlatego też, kiedy w książce „Tysiąc dni w Toskanii” zachwyca się regionalną, domową kuchnią, w pełni możemy jej zaufać. Najnowsza książka de Blasi to esencja wyciśnięta z pobytu w San Casciano dei Bagni, gdzie w stajni przycupniętej u stóp wzgórza , w domu Luccich, swoją oazę spokoju odnalazła autorka wraz z mężem. Dla Toskanii porzucili Wenecję (o której możemy przeczytać w książce „Tysiąc dni w Wenecji”), by w wędrówce poprzez kolejne miasta, wsie i oczywiście restauracje, szukać prawdy o szczęściu i poznawać siebie wzajemnie.
„Tysiąc dni w Toskanii” nie jest jednak romansem ani kulinarnym przewodnikiem. Książce bliżej jest raczej do popularnych już na rynku pozycji jak „Rok w Prowansji” czy „Pod słońcem Toskanii”. I choć na kartach opowieści nie brak przepisów na potrawy, od których ślinka zaczyna raptownie napływać do ust, to jest to raczej poradnik mówiący o tym, jak żyć, by odnaleźć smak w każdej chwili. Proste czynności, obcowanie z naturą, godziny spędzone na rozmowie z fascynującymi ludźmi przy kieliszku wina bądź filiżance aksamitnej kawy – oto momenty warte celebrowania. Wraz z Marleną i Fernandem uczestniczymy zarówno w tych ważnych, jak i pomniejszych wydarzeniach, poznajemy rodzime zwyczaje regionu, gdzie rytuały pogańskie przeplatają się z chrześcijańskimi, a śmiech ze łzami. Uczestniczymy w vandemmiamo, czyli winobraniu, w zbiorze oliwek, wraz z przyjacielem pary – Barlozzo wędrujemy szukając drogocennych trufli (znakomitych zresztą w omlecie), ale przede wszystkim ogrzewamy się w ogniu miłości i przyjaźni. Bo to właśnie wzajemne relacje, drobne gesty świadczą o prawdziwym bogactwie i szczęściu.
Za sprawą Marleny de Blasi utwierdzamy się w przekonaniu, że treścią życia nie jest pełne konto i kawior spożywany w samotności, ale zwykły chleb z oliwą i solą w otoczeniu bliskich sercu ludzi. Oby to przesłanie znalazło odzwierciedlenie w naszym życiu, bo (zgodnie z tym co twierdził ojciec Barlozzo) „piekło jest tam, gdzie się nic nie gotuje i nikt nie czeka”. Zatem wędrujmy w stronę nieba, niezależnie od tego, czy będzie ono polską wsią, wielkim miastem czy też znajdziemy je w książce de Blasi. Jeżeli ta zachłanność życia i smaków zagości w naszym sercu, to skrawek raju zabierzemy ze sobą wszędzie.
Justyna Gul
Cztery przyjaciółki spotykają się w każdy czwartek w starym kamiennym domu na wzgórzach nad Orvieto, aby wspólnie gotować, jeść, pić...
Jeśli romans, to tylko w Wenecji. Wpadają na siebie przypadkiem na Placu św. Marka - amerykańska dziennikarka i włoski bankowiec. Ona, dojrzała kobieta...
"życie jest operą, w której musi pojawić się krzyk i lament i tylko raz na jakiś czas słychać śmiech".
Więcej