Recenzja książki: Triumf Endymiona

Recenzuje: Gyero-Saski

Zakończenia sag i cykli powieściowych bardzo często rozczarowują. Dzieje się tak, ponieważ czytelnik (brnąc przez kolejne odsłony) zżywa się z bohaterami, opisywane wydarzenia obarcza bagażem emocjonalnym, a poszczególne wątki stara się rozwiązać samodzielnie, dzięki udziałowi wyobraźni. Jeśli seria jest odpowiednio długa, a fabuła gęsta, to czasami rojenia są na tyle intensywne, że trudno zaakceptować finał inny, niż przewidywany, stąd tak wiele utyskiwań i ogólna niezgoda. Czasami też spora wina tkwi po stronie autora, który przez nieskończenie długi czas potrafi odsuwać wyjaśnienia, gromadząc ich takie multum, że siłą rzeczy nie da się go logicznie rozwikłać. W ten sposób poległo wielu twórców (choćby Stephen King w Mrocznej Wieży), skazując się na wieczne niesnaski wśród czytelników. Na szczęście istnieje także kilku pisarzy, którzy wyszli z finału serii obronną ręką, a nawet z powodzeniem zamknęli całość, mocno poniewierając przy tym nieszczęsnym odbiorcą.

Jednym z takich autorów jest bez wątpienia Dan Simmons ze swoimi dwiema dylogiami o Hyperionie i Endymionie. W przypadku pierwszej obie powieści są praktycznie idealne pod względem stylistycznym i koncepcyjnym. In plus zaliczyć można dyskretnie wplecioną filozofię, rozważania na temat ekologii, „kondycji” człowieka oraz stronę technologiczną (opis rozwoju myśli ludzkiej, zaawansowania SI etc.). Dodatkowo zakończenie dylogii hyperiońskiej to prawdziwy pokaz sprawności pisarskiej, jeśli chodzi o satysfakcjonujące zamykanie pewnych wątków, a dyskretne otwieranie innych, z których później wyewoluuje Endymion. Co ciekawe, mimo nagromadzenia odniesień, mimo znacznej ilości „technicyzmu” typowego dla hard SF, język ani na chwilę nie traci swej lotności, wzbijając się na obszary bliższe liryce niż prozie. Nic więc dziwnego, że tak dopracowane pod każdym względem Hyperion i Upadek Hyperiona rozpalały nadzieję na równie dobrą kontynuację.

Niestety, w tym momencie przyszło lekkie rozczarowanie.

Endymion okazał się bowiem książką dobrą, ale pod wieloma względami uboższą od poprzedników; momentami nawet banalną w porównaniu do nich. Spadek jakości wynikał jednak nie z braków warsztatowych Simmonsa, ale ze zmiany konwencji. Dylogia hyperiońska, jeśli można ją jednoznacznie sklasyfikować, to pod wieloma względami fantastyka naukowa czystej wody (skłaniająca się w stronę space opery, ale niepozbawiona elementów hard czy cyber). Z kolei Endymion to przede wszystkim powieść przygodowa, osadzona w realiach wszechświata przyszłości (w trzysta lat po upadku Hegemonii). Stylistycznie nadal trudno się do czegokolwiek przyczepić, jednak koncepcyjnie to rzecz nazbyt płytka i nadmiernie rozbuchana (dałoby się ją opowiedzieć w książce o połowę krótszej). Mimo tych wad, nie można Endymiona zdyskredytować, ponieważ całość jest dynamiczna, a zdolność Simmonsa do kreowania zdumiewających postaci i światów – powalająca. Co najlepsze, finał pierwszej księgi dylogii endymiońskiej zapowiada przyzwoitą kontynuację, czerpiącą garściami z wszystkich poprzednich historii tego cyklu.

Po pierwszych kilku rozdziałach okazuje się, że Triumf Endymiona nie tylko spełnia te oczekiwania, ale nawet znacznie je przekracza, co ostatecznie potwierdza zakończenie. Można powiedzieć, że Simmons wraca do wysokiej formy, dzięki czemu zarówno stylistyka, jak i poszczególne koncepcje są wyśmienite. Oczywiście dalej towarzyszymy Enei oraz Raulowi w ich zmaganiach z PAX-em oraz Techno Centrum, które niejednokrotnie zmuszają tę dwójkę do podejmowania trudnych decyzji. Zresztą, biorąc pod uwagę historię wszystkich ziemskich mesjaszów, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że misja Enei okupiona będzie cierpieniem i poświęceniami.

Siłę napędową Triumfu Endymiona stanowi kilka cech tej powieści. Przede wszystkim (jak już wspominałem) fantastyczny, obrazowy i zarazem bardzo płynny styl, który wydaje się idealnym nośnikiem dla języka technicznego, poetyckiego, a także odniesień stricte filozoficznych czy bezpośrednich nawiązań do idei „miłości jako siły napędowej wszechświata” Johna Keatsa, kwestii proekologicznych głoszonych przez Johna Muira, czy ewolucjonizmu zapoczątkowanego przez Karola Darwina. Stylistyka utrzymana na tak wysokim poziome, pozwala na swobodne powoływanie wiarygodnych, oryginalnych światów. Gwarantuje, że na długo w pamięci każdego czytelnika pozostanie obraz układów planetarnych skolonizowanych przez Intruzów bądź podróż Raula przez atmosferę jednego z gazowych olbrzymów. Oprócz tego zadowalają rozwiązania fabularne, a szczególnie to, że wszystkie tomy składają się na logiczną całość o mocnym przesłaniu. Chylę czoła przed tym, w jaki sposób Simmons wykorzystał ewolucję na swoje potrzeby, jak sprawnie zaprojektował każdy wątek, a następnie odpowiednio go zakończył. Wisienką na tym torcie jest strona technologiczna, która również stanowi mocny element Triumfu Endymiona (oraz poprzedników). Takie twory jak napęd Hawkinga i Gedeona, data i metasfera, Pustka która łączy, czy w końcu powołane przez TechnoCentrum cybrydy, urozmaicają całość, dodając jej niesamowitych wprost rumieńców.

Oprócz czysto technicznych aspektów, opowieść wprost przepełniają najróżniejszego rodzaju emocje. Jak przystało na zakończenie świetnej serii, jest tu na przemian smutno i wesoło, przy czym trzeba nadmienić, że Simmons wyważył niniejsze elementy w sposób zaiste doskonały, gdyż żaden ani na moment nie dominuje (przykładowo śmieszne, pełne sarkazmu komentarze Raula to idealny balsam na późniejsze dramatyczne sceny w Bazylice św. Piotra i podziemiach Zamku świętego Anioła). Z kolei znaczna objętość pozwoliła zadbać o to, aby nie tylko główni bohaterowie jawili się jako istoty z krwi i kości (lub z zastępczych materiałów), ale także postacie drugo-, trzecioplanowe etc. Dzięki temu historia żyje, z podwojoną mocą przemawiając do odbiorcy.

Triumf Endymiona to także powieść, która podoba się na poziomie czysto rozrywkowym. Jakimś cudem Simmons w tym całym natłoku odniesień, powalającego kreacjonizmu, nie zapomniał o napięciu, suspensie, czystej akcji. Z tego tytułu pojawia się wiele scen, przez które się wprost „przelatuje”, przerzucając kartkę za kartką, niecierpliwie wypatrując ostatecznego rozwiązania, a to (przyznaje z czystym sumieniem) rzecz ze wszech miar zadowalająca. Nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia oraz lepszego epilogu dla całości. Tak musiało być i ponownie autor pokazał, jak można stworzyć finał tragiczny i szczęśliwy zarazem. Brzmi może jak dysonans, ale gwarantuję, że tak nie jest. Zresztą, czy trzeba coś więcej dodawać oprócz tego, iż obydwie dylogie (z cudownym zwieńczeniem w postaci Triumfu Endymiona), to obowiązek czytelniczy każdego, kto lubi wielowarstwowe historie? Wydaje mi się, że nie. Niniejszym odsyłam do całej serii, zazdroszcząc tym, którzy będą zgłębiali ją po raz pierwszy.

 

Kup książkę Triumf Endymiona

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Triumf Endymiona
Autor
Książka
Triumf Endymiona
Dan Simmons
Inne książki autora
Terror
Dan Simmons0
Okładka ksiązki - Terror

„Wybuchowa mieszanka realizmu historycznego, powieści gotyckiej i starożytnej mitologii”. – „Washington Post” "Terror"...

Ostrze Darwina
Dan Simmons0
Okładka ksiązki - Ostrze Darwina

Darwin Minor jest byłym oficerem śledczym i doktorem fizyki, najlepszym w stanach zjednoczonych specjalistą od rekonstrukcji wypadków drogowych i nie tylko...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy