Nie ukrywam, lubię czytać książki o Toskanii. We wszystkich jest praktycznie to samo: zachwyty nad urokliwym miejscem, którego nie chce się opuszczać, zaduma nad przyjaźnie nastawionymi mieszkańcami, życzliwymi i nigdzie się nie spieszącymi. Jest w książkach o Toskanii ten spokój i czar małych miejscowości, w których czas zwalnia tempo. Sięgnęłam więc po tom „Toskania, Umbria i okolice. Przewodnik subiektywny” autorstwa Anny Marii Goławskiej (jako współautor wpisany tu został Grzegorz Lindenberg, towarzysz podróży Goławskiej i autor zdjęć). Sięgnęłam, przeczytałam jednym tchem, a potem wracałam do co bardziej smakowitych fragmentów, dla samej przyjemności ich śledzenia.
Udało się Goławskiej uniknąć tej egzaltacji, jaka przeważnie cechuje byłe studentki polonistyki – „przewodnik subiektywny” po Toskanii będzie rajem dla zmysłów. Książka podzielona została na dwie części, z czego druga – „Zwiedzanie Toskanii” to opowieść o ciekawszych miejscach i zabytkach, jakie warto zobaczyć, oraz takich zakątkach regionu, których próżno by szukać w popularnych przewodnikach. Miejsca zobaczone opisuje Goławska z uwzględnieniem rysu historycznego, ale przedstawia też rozmaite pozakulisowe informacje, przez co jej książka przybiera formę zwierzenia lub plotki (w pozytywnym znaczeniu tego słowa). Prezentuje kolejne miejsca krótko i treściwie – i w zasadzie można by już ruszać do Toskanii i podążać śladami autorów.
Pierwszą część książki tworzą natomiast porady i podpowiedzi. Gdzie nocować, co i gdzie zjeść, jaka jest pogoda i jaki klimat panuje w Toskanii, co powinien zabrać ze sobą turysta. Otwierający książkę rozdział to wielka opowieść o mieszkańcach Toskanii, ich zwyczajach i nastawieniu do turystów, o ich codzienności, sposobie bycia itp. To przygotowanie turystów na mały kulturowy wstrząs – ale też i próba ocalenia tego, co w regionie piękne. Dodatkowego smaczku dodają książce cytaty z przewodników pisanych w okresie międzywojnia – Goławska konfrontuje dawne spostrzeżenia z rzeczywistością, ale też wyraźnie dobrze się bawi, wynajdując co ciekawsze fragmenty. Mniej tu estetycznych zachwytów, czytelnicy znajdą raczej informacje o tym, czym zachwycali się Goławska i Lindenberg i dlaczego – co działa lepiej niż najciekawsza reklama. Trochę tu związanych ze zwiedzaniem Toskanii wspomnień, sporo porad i podpowiedzi (autorzy podają nawet ceny w euro). Całość przedstawiona została w taki sposób, że podróżnicy i urodzeni turyści mają ochotę natychmiast wyruszyć do Toskanii i nie dziwię się, jeśli po lekturze zaczną planować podróż, a domatorzy z chęcią do książki wracają.
Bardzo podoba mi się poza wszystkim motyw przewijających się przez książkę kotów. Autorzy – wielbiciele tych zwierząt – głaszczą napotkane rozleniwione koty i wspominają o nich w odpowiednich miejscach książki. Z upodobaniem też je fotografują. Zresztą i na okładce „Przewodnika subiektywnego” widnieje uszczęśliwiony drzemiący futrzak. Długo można by się rozwodzić nad urokami tej książki, która w zależności od odbiorcy będzie potraktowana albo jako rzetelny – i nie nudny – przewodnik, albo jako rewelacyjna lektura na długie wieczory, ale dalsze zachwyty chyba nie są tu już konieczne.
Wspomnę jeszcze tylko, że z treścią koresponduje naprawdę wysoka jakość wydania – o tym jednak przekona się każdy, kto po ten tom sięgnie. Tym razem warto ocenić książkę po okładce… Niby Goławska i Lindenberg nic nowego w opisanej do granic możliwości Toskanii wymyślić nie mogli, a mimo to udało im się stworzyć książkę, do której chce się wracać. Smakowitą nie tylko przy opisach potraw…
Izabela Mikrut