Ponury, jesienny wieczór. Wietrzysko targa ogołoconymi z liści konarami drzew, którym zdarza się, od czasu do czasu, uderzyć złowrogo w okienną szybę. Czy to pora na gorącą herbatę i zanurkowanie w ciepłym kocu? Absolutnie nie. Taką atmosferę, silnie wpływającą na wyobraźnię, warto wykorzystać do innych celów. Choćby do sięgnięcia po opowieść z dreszczykiem. Taką z pewnością jest „Siedlisko” Roberta Cichowlasa i Kazimierza Kyrcza Jra.
Kiedy wchodzimy w świat powieści frontowymi drzwiami wszystko przedstawia się w jak najlepszym porządku. Poznajemy Dawida Przywłockiego, aktora, który wraz z dwójką swych dzieci przeprowadza się w okolice Krakowa. Przeprowadzka, stan tymczasowej domowej rozsypki, jest tutaj świetnym wątkiem wstępnym, dzięki któremu można bez ograniczeń zasypać czytelnika lawiną informacji, które sam musi w trakcie dalszej lektury posegregować na te istotne – budujące sens snutej opowieści oraz nieznaczące, urywające owo fabularne śledztwo. Motyw zmiany miejsca zamieszkania ulokowany na wstępie funkcjonuje tutaj również jako swoista zmyłka. Kiedy bohater powoli oswaja nowe otoczenie oczekiwać możemy nastania porządku, stabilizacji. W powieści tymczasem to chwilowe uśpienie uwagi odbiorcy staje się pretekstem do wywołania mrożącego krew w żyłach chaosu, nieładu stworzonego prze ingerencję istot nadprzyrodzonych. Po „udomawiających” rytuałach, takich jak odwiedziny sąsiadów czy wybranie opiekunki do dzieci do świadomości bohatera zaczynają napływać niepokojące sygnały, jakie emituje sam budynek, do którego się przeprowadził wraz z pociechami. Potwierdzają to słowa samego protagonisty: „Równo z końcem wakacji wykiełkowało we mnie ziarno strachu. Może nie tyle strachu, co lęku, jakiegoś wewnętrznego przekonania, że coś jest nie w porządku. Odkąd pierwsza ekipa remontowa wyniosła się w diabły, moje życie zmieniło się. (…) Czułem się coraz bardziej , permanentnie wręcz inwigilowany. Przez kogo czy raczej przez co?” (s. 87) Przypadkowo zasłyszane szmery, gwizdy, i odgłosy samoistnie zamykających się szafek mebli przeradzają się w jawną emanację duchów, nie pałających w stosunku do zamieszkujących ich terytorium śmiertelników zbytnią sympatią. Mrocznym wcieleniem domowego ogniska staje się tytułowe siedlisko mocy, z którymi konfrontacji face to face nikt o zdrowych zmysłach by sobie nie życzył. Ile kroków zatem w takiej sytuacji dzieli człowieka od szaleństwa?...
Powieści Cichowlasa i Kyrcza Jra trzeba oddać dwie rzeczy: trzyma w napięciu, a te z kolei wypływa z samego pomysłu, na którym osadzona jest fabuła. I choć można by się było w „Siedlisku” doszukiwać mnóstwa elementów zaczerpniętych z klasyki horroru (od razu na myśl przychodzi twórczość Stephena Kinga, u którego notorycznie powtarza się motyw nawiedzonego domu, doprowadzającego bohaterów do obłędu), to generalnie książka ta broni się przed epigonizmem wieloma innymi rozwiązaniami formalnymi (vide: świetnie ujęty z psychologicznego punktu widzenia motyw zaginionej żony i jej tajemniczego powrotu). Jedyne co osobiście nieco powściągało euforyczny odbiór tej powieści wiąże się z warstwą stricte językową. Tu niestety zabrakło polotu. W dialogach i opisach częstokroć występuję ów nieznośny schematyzm, a tym samym przewidywalność, zagrażająca istocie opowiadanej historii – tajemnicy. Na koniec, dodam, zasadniczy plus niemalże każdego utworu prozaicznego wydanego przez Grasshopper –towarzyszące tekstowi ilustracje. I tym razem ich autorce – Małgorzacie Śliwce udało się poprzez niedopowiedzenie, mroczny akcent, wytworzyć uzupełniającą fabularny konstrukt, a zarazem osobną, indywidualną aurę skojarzeń i odczuć u odbiorcy.