Ożywione legendy
Wszystkie narody mają swoje mity, przypowieści, legendy. To coś, co łączy, spaja, jest częścią wspólnej pamięci. Mity założycielskie, legendy stworzone z okruchów prawdy, przypowieści niewiarygodne i takie, których prawdziwość czasami trudno ocenić. Z tej warstwy przeszłości chętnie korzystają artyści. Wszak owej przeszłości już nie ma - przesunęła się na linii czasu – a w związku z tym można ją interpretować i reintrepretować wedle uznania. Jaga Moder w swoim debiucie literackim stanęła w szranki z polskimi legendami. Postanowiła je ożywić.
Główną bohaterką Sądnego dnia jest Blanka. Normalna dziewczyna. Z normalnej – w naszych czasach – czyli dysfunkcyjnej rodziny. Żeby było bardzo oryginalnie, najbardziej dysfunkcyjny jest ojciec rodziny. Kiedy znika młodszy brat Blanki, ta stara się go odnaleźć. Przy okazji odkrywa drugą twarz ukochanego braciszka. I drugą twarz otaczającej ją rzeczywistości. Świat, w którym legendarne postaci żyją i mają się dobrze. Wskutek nie do końca jasnych przyczyn zostały przywrócone do życia, a w zasadzie to ożywione. I dostosowały się do świata, który z radością przygarnia wszystko, co żyje lub ledwo żyje. Okazuje się, że brat spotkał jedną z takich postaci i trochę ucierpiał. Teraz jest całkiem sporo do zrobienia, żeby pomóc mu wrócić do normalnego dysfunkcyjnego życia rodzinnego. Na szczęście Blanka znajduje pomocnika, który – jak się okazuje – też nie jest przeciętną postacią. Przygoda goni (to słowo na wyrost) przygodę, legenda legendę. Jedna relacja próbuje gonić tę samą relację, jak kot własny ogon.
Dynamika Sądnego dnia początkowo nie jest najgorsza. Pomysł na książkę może i nie jest przesadnie odkrywczy (ożywiano już chociażby mitologicznych bogów greckich i nie tylko), ale ma swój własny, swojski koloryt. I to pomysł jest często w debiutach – tak jak tym razem – najciekawszy. Różnie za to bywa z wykonaniem. W przypadku Sądnego dnia odczuwa się braki warsztatowe. Trudno stwierdzić, czy powieść ma być zabawna, czy tylko taką się chwilami być zdaje. Może irytować mocne osadzenie stylu w popkulturze i odwołaniach językowych oraz znaczeniowych do rzeczywistości. Na początku jest to całkiem zabawne, ale z czasem zaczyna irytować. Postaci nie są równe, ale żadna nie powala na kolana. O ile małomówny, ponury Sambor choć często irytuje to również czasami intryguje, to Blanka Dunin głównie irytuje. Można zrozumieć, że jest mało dojrzała, ale zachowuje się na ogół jak nie za bystra, mało ogarnięta, zadowolona z siebie nastolatka. Postaci z polskich legend wprowadzane są jak modelki na wybieg. Z kolejnymi rozdziałami przybywa słów i wraz z tym spada napięcie. Trudno polubić którąś z postaci. Żadna z nich nie jest należycie wykreowana.
Widać potencjał, ale często brakuje kreatywności i warsztatu. Tego, jak dbać o stopniowanie napięcia, jak się nie powtarzać, unikać nadmiaru słów. Początek był mocno obiecujący: odwołanie do tajemnic kompleksu Riese i Gór Sowich, ale ten wątek zniknął równie szybko, jak się pojawił. Jest to początek cyklu więc są szanse na poprawę. Blanka – miejmy nadzieję – podrośnie i przestanie się zachowywać jak rozedrgany emocjonalnie podlotek. Relacje nabiorą rumieńców, a dialogi jakoś rozwiną skrzydła i polecą w górę.
Książkę można polecić głównie nastolatkom. Dla starszych czytelników może być niełatwym kąskiem do strawienia. Warto zauważyć, że Sądny dzień jest starannie wydany i ilustrowany. To zawsze cieszy (nie tylko oko).