W czasach, kiedy podróż oznacza jedynie realizację pragnień, które ogranicza wyłącznie pomysłowość, nie potrafimy sobie wyobrazić, że może być inaczej. Bo przecież, aby dzisiaj podróżować, wystarczy chcieć. Jeśli nie znamy języków – połączymy się z grupą, z przewodnikiem. Jeśli nie mamy pieniędzy – pojedziemy gdzieś jako wolontariusze albo znajdziemy pracę na drugim końcu świata. Jeśli nie lubimy pociągów, popłyniemy statkiem, bo samolot to zanieczyszczanie środowiska i coraz więcej osób rezygnuje z tego sposobu przemieszczania się. Ogranicza nas wyłącznie wyobraźnia.
Ale czy zawsze tak było?
Jarosław Molenda przedstawia życiorysy czternastu kobiet, które ruszyły w świat w czasach, gdy kobieta-podróżniczka była zjawiskiem równie rzadkim jak oaza na pustymi.
Naturalnie, zawsze musiały ku temu zaistnieć sprzyjajace okoliczności. I tak piękna jak marzenie Helena Sanguszko uwodziła arystokratów od Warszawy do Paryża, robiąc przystanki w Anglii i we Wiedniu. Temu nie obiecywała ręki, ale też i nie odmawiała, tamtemu coś przyrzekła, a potem uciekła, zabierając pierścionek zareczynowy. A to trafiła do słonecznej Italii, a to na Riwierę. Jej głośny romans z mężem siostry zaowocował szeregiem szalonych eskapad po Europie, zapewne sponsorowanych przez zamożną rodzinę.
Inną sprawą była przyzwoitość. O ile Sanguszkówna podróżowała w towarzystwie rodziny, o tyle pisarka Narcyza Żmichowska, ikona wolnych i niezalżnych kobiet w XIX wieku, nie raz ruszała w samotną podróż do Francji. Oczywiście, nikt z rodziny nie wyrażał na to zgody. Kobieta-podróżniczka, jadąca w świat bez męskiej opieki, to po prostu nieprzyzwoitość, a i pewnie stosowne do sytuacji niebezpieczeństwo. Jednak Żmichowska, zaangażowana w działalność polityczną, nie miała czasu na męskie ramię, a i chyba za bardzo nie ceniła instytucji małżeństwa, a podróżować chciała i musiała. Jak sobie radziła? Różnie. Ale zawsze stawiała na swoim.
Poza romansami i polityką była jeszcze jedna droga wiodąca kobiety w świat. Wybrała ją Maria Czaplicka, wykładowczyni na Oksfordzie, kobieta, która promowała Bronisława Malinowskiego, uczona i podróżniczka. Zupełnie nieznana, a przecież to ona poświęciła się badaniom ludów tubylczych Syberii. Przeszła samotnie Kaukaz, potrafiła strzelać z szybkostrzelnego pistoletu i obroniła doktorat z antropologii. Nic nie mogło jej zatrzymać. W 1914 roku weszła w skład trzydziestopięciosobowej angielsko-amerykańskiej ekspedycji na Syberię. Uczestniczyła w obradach tunguskiego sądu, w wyborach tamtejszego księcia, pieszo przeszła jenisejskie bagna w poszukiwaniu kości mamuta. Jego trzykilogramowy ząb przywozła z powrotem z wyprawy w osobistym bagażu.
Czternaście kobiet, czternaście historii. Smutnych i poruszających, nie wolnych od emocji, czasem – plotek, czasem: zbyt krytycznego spojrzenia na osoby, które przełamywały swoje ograniczenia i zdecydowanie przekraczały granice, które im narzucały czasy i obyczaje. O wielu z nich nigdy nie słyszeliście, niektóre znacie. Warto przeczytać, aby zrozumieć, jak łatwo dzisiaj żyć tym, którzy chcą podróżować, badać i opisywać świat. Serdecznie polecam.